Obszerny wywiad, którego udzielił kompozytor Murray Gold po premierze 8 serii.
Cześć!
Czy to ukulele za tobą?
Och! Tak! Mocno rozstrojone i chyba dawno nikt na nim nie grał.
Ach.
Wiesz, to dlatego, że mam takie tycie pycie, trochę krępe palce, a jednak nauczyłem się gry na gitarze klasycznej, więc cokolwiek z krótszym gryfem wprawia mnie w zakłopotanie.
Naprawdę? Łał! Chociaż przyznam, że po pierwsze, wcale nie wyglądają na tycie pycie, a po drugie, faktycznie tak było? Jesteś dobrym gitarzystą?
Dobry to takie względne określenie, prawda?
Twój mały palec jest dość niewielki, wiesz, niektórzy ludzie mają mały palec aż dotąd *wskazuje mniej krępą długość palca* Chcę, żeby ten *wskazuje na palec serdeczny* był dłuższy. Przy fortepianie bywa irytujący. Radziłbym sobie lepiej z palcem dłuższym o pół centymetra.
Grałem kiedyś na fortepianie, ale musiałem skracać skalę, ponieważ mój zasięg jest tak mały, że dostawałem regularnych skurczy dłoni, a kiedy już na początku masz złe stawy, to po prostu…
Tak, miałem przyjaciela, dobrego gitarzystę, który cierpiał na zespół cieśni nadgarstka.
Więc bądźmy wdzięczni za porządne muzykalne dłonie.
Tak – świetna robota, dłonie!
Prawda. Podejrzewam, że w końcu powinienem zadać ci jakieś prawdziwe pytania.
Jeśli masz ochotę, ale ja jestem całkiem zadowolony z mówienia o dłoniach. Był tu taki dziennikarz, jakiś tydzień temu, naprawdę go zasypaliśmy. Robił notatki do programu i rozmawiał ze mną przez godzinę, bo kiedy zacznę mówić o muzyce, to już nie przestaję.
To nie jest zła rzecz.
Ale każdy ma limit tego, jak długo jest w stanie mnie słuchać, więc miej na uwadze potrzeby odbiorców. Piszesz dużo o SF, telewizji, czy o jednym i drugim?
Bardzo dużo o jednym i drugim. Właśnie skończyłem tekst o Muszkieterach.
Nie widziałem jeszcze drugiego sezonu, musiałem ich porzucić, bo po prostu nie miałem czasu. Widzisz, potrafię teraz porzucić serial, jeśli uznam, że nie mam nie niego czasu.
A to dobra umiejętność!
Tak, to dość trudne, ale dobre. Wiesz, serialem, przy którym lubiłem pracować, poza Doctor Who, było Life Story. To był jeden z bardzo niewielu seriali, przy których mogłem pracować, a który pokochałem niemal tak samo jak Doctor Who.
To wspaniale, to bardzo dobrze.
Widzisz, mam tę książkę z 1979, która była szkolną nagrodą roku za wyniki z języka angielskiego, Life on Earth autorstwa Davida Attenborougha. W środku jest napisane „MJ Gold, nagroda za wyniki z języka angielskiego, 1979”. Więc kiedy to robiłem, to było jak, łał, pracuję przy Life on Earth i Doctor Who, czyli przy dwóch produkcjach, na punkcie których miałem obsesję w 1979. To zabawne, że tak wyszło.
Absolutnie.
I kiedy szukasz czegoś równie zabawnego i przyjemnego – wiesz, przez większość czasu, kiedy piszesz muzykę dla telewizji, ona nie jest wysoko na liście priorytetów uznawanych za niezbędne dla sukcesu programu. W oczach twórców programów jest dość nieistotna.
Naprawdę?
Naprawdę trudno znaleźć program, w którym czujesz, że jest naprawdę ważna, tak jak ma to miejsce w Doctor Who.
Mówiąc o różnicach w niektórych z rzeczy, które zrobiłeś, zaczynając na Doctor Who do, powiedzmy, świeżego serialu Cucumber. Każdy z tych programów wymaga czegoś zupełnie innego.
O, tak.
Czy twoje podejście zmienia się między pracą nad SF albo w czasie pracy nad programem z tak wielką rzeszą odbiorców jak Doctor Who a czymś bardziej współczesnym?
Praca z SF jest dość interesująca, ponieważ SF zwykle nie inspiruje muzyki. To znaczy, owszem, dostajesz swoją scenę inwazji-na-ziemię, która daje ci szansę wykorzystania całej twojej kolekcji sampli i zrobienia mnóstwa hałasu z użyciem bębnów. Ale niewiele programów SF ma tak silny element ludzki, niewiele ma w sobie ten czar i humor.
To znaczy, wiem, że dziś to wszystko tam jest, prawdopodobnie trochę nie nadążam za nowymi czasami. Jestem pewny, że Agenci T.A.R.C.Z.Y. i inne rzeczy w tym stylu są prawdopodobnie pełne humoru i polotu. Nigdy ich nie widziałem, ale wiesz, kiedy w 2005 roku pojawił się Doctor Who, przez większość czasu był anomalią w świecie SF. Sam prawie nie postrzegam go jako SF.
Jest w nim tak wiele z opowieści rodzinnej i melodramatu, a nawet komedii, jak w żadnym innym serialu. Oczywiście, jest zakorzeniony w bardzo mocnym koncepcie SF, jakim jest podróż w czasie. Ale wiesz, to tylko anomalia, więc nie ma zbyt wielu programów, które mogę sobie wyobrazić, jako dające takie pole do zabawy jak Doctor Who.
Myślę, że to odpowiada na pytanie, dlaczego robiłeś to przez tyle lat. Doctor Who oczywiście nie stoi w miejscu od samego powrotu w 2005 roku, z czterema Doktorami od tego czasu. Więc jak odnajdywałeś się w pracy z Dwunastym Doktorem? W szczególności muzycznie?
To była prawdziwa zabawa. Wiesz, zacząłem myśleć, że – wiesz, kiedy pracujesz z reżyserem (w tym przypadku to był Ben Wheatley reżyserujący pierwsze dwa odcinki Doktora Petera Capaldiego) – że jest dużo mniej zainteresowany tym, jaki powinien być motyw Capaldiego, a bardziej tym, że „chce po prostu jakąś muzykę, wiesz, która opowie historię tego odcinka”. Ale styl kręcenia Bena jest inny od reszty reżyserów, szczególnie jeśli mówimy o Into the Dalek.
Zdecydowanie.
To był dla mnie swego rodzaju osobny odcinek, naprawdę go pokochałem. Wydawał mi się bardzo zimny i dziwny, i w jakiś sposób stanowiący osobną całość. Nie ułatwiał pracy w miarę rozwoju fabuły, nie dawał tych wszystkich podnoszących na duchu podwójnych ujęć na twarz czy zbliżeń twarzy. Było w nim wiele instynktownych posunięć.
W każdym razie muzyka do tych dwóch odcinków przyszła tak jakby jednocześnie. Pierwszy z nich jest dużo bardziej tradycyjną współczesną doktorową historią, z Doktorem lądującym i odpoczywającym po regeneracji, ale chciałem wymyślić coś dla Capaldiego, który, wiesz, na pierwszy rzut oka był nieco odpychający i przerażający, niekoniecznie natychmiast ciepły i wzbudzający sympatię.
Dodatkowo obaj z Benem chcieliśmy dodać trochę więcej elektroniki, elektronicznych brzmień. I myślę, że po dziewięciu latach wykorzystywania elektronicznych brzmień w tle – mam na myśli, to że one zawsze tam były, tylko że w tle – z Peterem zaczęły wychodzić trochę bardziej naprzód. Więc to była zabawa.
Tak, naprawdę podobało mi się to, co zrobiliście w Into the Dalek. „Dziwne” to naprawdę dobre określenie dla reżyserii Bena.
Wiedział o tym, ponieważ sama idea miniaturyzacji i wstrzyknięcia kogoś do cudzego „ciała” jest bardzo w klimacie lat 70. To jak Fantastic Voyage czy coś podobnego, a on w pewnym sensie zrobił to w ten sposób, więc faktycznie było w tym czuć kultową telewizję, w wypadku gdy większość Doctor Who od wznowienia w 2005 można określić jako telewizję mainstreamową, co nie zaskakuje, bo tym właśnie jest. Nie jest puszczany na BBC Two we wtorkowe noce, tylko w soboty na BBC One. Więc to zawsze jest świadomy mainstream. Ale kocham fakt, że jednemu odcinkowi pozwolono świadomie wyjść poza ramy mainstreamu. To dodało nieco pikanterii.
Mógłbyś opowiedzieć nam trochę o wydarzeniu Symphonic Spectacular?
Och, boże, więc koncerty są… Nie chcę zabrzmieć źle, znaczy, promuję je, ale nie chcę pozbawić swoich wypowiedzi tego, co naprawdę czuję, a czuję, że to naprawdę coś wspaniałego.
Na scenie jest około 150 osób, a scena jest jak stadion z potężnym nagłośnieniem dającym wspaniały dźwięk, co dodaje rockandrollowej atmosfery, z orkiestrą, która gra wszystkie soundtracki, która gra każdy odcinek Doctor Who, i która grała każdy album, jaki powstał do tej pory.
Więc to nasza orkiestra. I za co kocham ten show, to poczucie bycia – jak wspomniałem – gwiazdami rocka, w tym sensie, że kwestionujesz swoją osobowość, porzucasz swoją indywidualność, przez kilka godzin zwyczajnie stajesz się czystą miłością do Doctor Who i muzyka w pewnym sensie cię przenika. To w pewnym sensie dość emocjonujące. Sprawia, że muzyka doprowadza ludzi do łez.
Słyszysz WHOOM – i wszystkie twoje ulubione momenty pojawiają na ogromnym ekranie w wielkiej hali pełnej ludzi, którzy naprawdę kochają Doctor Who. To niezła zabawa.
To brzmi cudownie.
Pamiętam, jak byłem w Sydney z Caro Skinner, która była wtedy producentką wykonawczą Doctor Who, i znajdowaliśmy się wtedy gdzieś na szczycie sekcji balkonowej, kiedy trwał koncert i ludzie obok nas po prostu podskakiwali i klaskali, krzycząc coś po rosyjsku. I pomyśleliśmy wtedy: „Łał, oni naprawdę się w to angażują”.
Pod koniec odwrócili się do nas i zapytali „Co to było?”, na co odpowiedzieliśmy: „Nie wiecie? To jest taki brytyjski serial, nazywa się Doctor Who”, na co oni powiedzieli: „Cudowny program! Nigdy o nim nie słyszeliśmy ani go nie widzieliśmy!”. I wtedy my zapytaliśmy „Jak się tu pojawiliście?”, na co oni: „Och, po prostu zeszliśmy ze statku. Jesteśmy na rejsie i chcieliśmy coś zobaczyć, chcieliśmy zobaczyć operę w Sydney”. Więc cała ta rosyjska rodzina przepłynęła przez Pacyfik, zadokowała w Sydney i po prostu kupiła bilety – i świętowali jak szaleni, jakby to była najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek widzieli. Nigdy nie słyszeli o Doctor Who, nigdy go nie widzieli! Nie mieli pojęcia, co oglądają. To było naprawdę zabawne.
To autentycznie fantastyczne. Z tego co wiemy, mogą teraz być zapamiętałymi whovianami. Może muzyka to narkotyk otwierający bramę…
Och, jestem pewien, kto wie? Wiesz, wszystko, by pomóc.
Więc zgaduję, że dla kompozytora istnieje swoista różnica pomiędzy wcześniejszym zobaczeniem wykonania swojego dzieła przed żywą widownią a usłyszeniem jej w telewizji?
Tak, zdecydowanie. To znaczy, to działa w dziwny sposób, ponieważ czasami piszę te podniosłe kawałki, przypominające hymny – kiedy This Is Gallifrey po raz pierwszy pojawiło się w telewizji, myślę, że ludzie zablokowali się na nim, ponieważ jest bardzo ciche i nie usłyszysz zbyt wiele, nie sądzę żebyś wysłuchał całego kawałka. Może fragment podczas montażu z Gallifrey, a potem jeszcze kawałek, kiedy Mistrz Johna Simma umiera w ramionach Davida Tennanta.
Ale, wiesz, obecnie trwa pewien proces, istnieje relacja pomiędzy programem, mną i fanami. Ludzie słyszą kawałek muzyki w serialu, który jest dość zagrzebany, często dość cichy, ale wciąż tkwi w ich głowach, a mogą dziś słuchać dźwięku w jakości 5.1 surround, więc izolują kanały audio i wycinają muzykę, która pojawia się na YouTube zanim ukaże się album!
A gdy bierzemy te kanały, które są po prostu niepublikowaną muzyką z Doctor Who, widzimy, że używając oprogramowania albo – właściwie nie wiem, jak oni to robią – po prostu jakoś udaje im się uzyskać prawdziwie czystą wersję najnowszej muzyki z serialu.
Faktycznie!
Na przykład muzyka z 8 serii długo nie była wydawana. Ale widownia jest na tyle bystra, by domyślić się, że jeden z tych utworów będzie motywem Capaldiego, więc zaczyna się gra polegająca na próbach odgadnięcia, który z kawałków jest tym motywem i powoli, wraz z rozwojem serii, zauważasz, że to rozgryźli.
Potem zaczęli się spodziewać, że kiedy ukaże się album, sprawdzą, czy rzeczy, których się na nim spodziewają, faktycznie się na nim znalazły, a potem okazywało się, że ich ulubiony kawałek zostanie zagrany na koncercie i ludzie byli naprawdę szczęśliwi. Albo ludzie byli bardzo nieszczęśliwi, że którejś z rzeczy, których wyczekiwali, nie ma na albumie i nie pojawi się na koncercie, ale wszystko to jest naprawdę dobre, bo nawet nie mogliśmy sobie tego wyobrazić dziesięć lat temu.
Wiesz, trudno było sobie wyobrazić to wszystko nawet w 2006, kiedy Julie Gardner powiedziała „Zróbmy koncert wyłącznie z twoją muzyką z programu”, na co ja zareagowałem: „Znaczy tylko przypadkowa muzyka? Ludzie mają przyjść na koncert przypadkowej muzyki z programu telewizyjnego?”, na co ona odparła, że przyjdą. I wiesz co, miała rację.
Zdecydowanie miała!
Więc wygląda to tak, że czujesz się jak zespół rockowy, kiedy, wiesz, zespół rockowy jest na tournee i nie grają tylko rzeczy ze swojego ostatniego albumu, to jak „Nie chcę usłyszeć całego nowego materiału Davida Bowiego! Chcę usłyszeć wszystkie jego klasyki!”.
A my mamy obecnie naprawdę ogromny wybór, więc za każdym razem, gdy wyjeżdżamy do Australii albo Albert Hall, mamy swego rodzaju listę muzyki, którą możemy zagrać. Dziwnym sposobem spora jej część jest z nowych albumów. Dla Symphonic Spectacular jakieś 50% muzyki pochodzi z ery Capaldiego. Ale to naprawdę działa, jest całkiem przytłaczające.
Zastanawiam się, czy korzystasz z muzyki, którą stworzyłeś dla teatru, chociaż to bardziej muzyka jako przedstawienie?
Nie, zdecydowanie myślę, że jest to poczucie gdzie – jest ten motyw A Good Man, który jest motywem Capaldiego, który graliśmy w Australii, a żeby otrzymać motyw Capaldiego, musiałem napisać pełny utwór. I wiesz, nigdy nie było miejsca, żeby umieścić cały utwór w telewizji, ale chciałem zacząć od całego utworu, po prostu nie lubię pisać małych kawałeczków muzyki.
Kiedy pracujesz nad serialem, dostajesz krótkie streszczenie, jakiej muzyki oczekują, czy po prostu mówią „o tym będzie odcinek” i pozwalają zrobić ci z tym, co chcesz?
Po prostu jakby przysyłają mi odcinek, nikt tak naprawdę ze mną nie rozmawia.
Ale jesteś tak dobrym rozmówcą!
Wiem. Ale jestem też swego rodzaju pustelnikiem. Myślę, że kiedy Beth i Piers przejęli Doctor Who spytali „Co zrobimy z muzyką?”, a Julie i Russell powiedzieli: „Nie martwcie się o Murraya, to po prostu się pojawi”. Więc oni powiedzieli: „OK, więc nie musimy nic robić?”, na co Julie i Russell odpowiedzieli: „Nie, nie martwcie się tym, to po prostu się pojawi”. Brian kieruje tym obecnie według mniej więcej tych samych zasad.
Zawsze istnieje ryzyko chaosu w Doctor Who, więc myślę, że osiągnąłem całkiem zdrową i ufną relację z producentami wykonawczymi. Kiedy już raz zaczniesz majstrować i nagrywać, nie ma zbyt dużo czasu; często mam tylko tydzień na napisanie muzyki do odcinka, czasem nawet mniej. Więc potencjalne ryzyko przy zmianie ustawień byłoby ogromne. W każdym razie ten układ zdaje się być w porządku.
Myślę, że słuchacze z pewnością by się zgodzili.
Mam na myśli to, że narósł wokół tego niewielki, zdrowy fandom. Co jest miłe to fakt, że muzyka do Doctor Who dostaje te międzynarodowe nagrody od ludzi od soundtracków filmowych i, wiesz, jestem honorowym przewodniczącym Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Filmowej w Cordobie. Właśnie mnie nim uczynili.
Świetnie! Piąteczka!
Dziękuję! Czuję się tym niezwykle zaszczycony. Ale to naprawdę miłe, wiesz, bo nie robię wielkiej promocji – Silva Screen ma ograniczony budżet na album, to dziesiąty rok, jak jesteśmy na rynku. Muzyka do 8 serii to potrójne CD! A ja myślę, czy naprawdę tego chcą? I to uczucie jakby, właściwie, wiesz co, prawda jest taka, że mogłyby być cztery. Musimy opuszczać niektóre rzeczy, ponieważ piszę po dziewięć godzin materiału do każdej serii, może osiem i pół.
Przynajmniej tutaj jest obecny ktoś, kto prawdopodobnie kupiłby dziewięć godzin muzyki z Doctor Who.
Zeszłej nocy słuchałem albumu, słuchałem pierwszych dwóch CD i pomyślałem, że właściwie ten może być najlepszy. Nie wiem do końca, ale może tak być. Są tam kawałki odnośnie których moją reakcją było jedynie „łał, to naprawdę dobre”. To była taka dawka innowacyjności, ta seria 8, że naprawdę nie pamiętam pisania tej muzyki.
Ostatnie pytanie. Jest błahe, ale muszę spytać.
W porządku.
Jeśli mógłbyś zabrać TARDIS wstecz w czasie i miał możliwość napisania partytury do historii z którymkolwiek z klasycznych Doktorów, kogo byś wybrał?
Toma Bakera.
Jakiś konkretny powód?
Po prostu dlatego, że to Tom Baker. Mam na myśli, że to mój ulubiony Doktor z klasycznych serii. Peter Davison prowadzi Symphonic Spectacular, więc powinienem wybrać jego – prawda jest taka, że kocham Petera Davisona, jest tak czarujący i przystojny. Mogę w zamian powiedzieć: „Ale oglądałem cię nabożnie we Wszystkie zwierzęta duże i małe i zawsze kibicowałem Tristanowi Farnonowi”.
OK, myślę, że wykorzystałem mniej więcej mój zapas ciekawych pytań. Jest jeszcze coś, co chciałbyś powiedzieć?
Żeby cię wybronić?
Właśnie tak!
Nie wiem, to zabawne – czasem myślę, wiesz, kiedy mówię – zawsze powtarzam, że nie udzielam wielu wywiadów, a nagle udzieliłem czterech. I zawsze myślę o tym, o co ludzie mogą zapytać. Mam na myśli to, że robię to, ponieważ chcę, żeby ludzie przychodzili na koncerty, chcę pomóc w promocji Symphonic Spectacular.
Czasem zastanawiam się, jak wiele ktoś mógłby ze mnie wyciągnąć, tak naprawdę. Zastanawiam się po prostu, jak długo może być interesujące słuchanie mojej paplaniny o muzyce z Doctor Who. Chcę powiedzieć, że ona wpływa na ludzi i na mnie. Robię ją, bo wiem, co ona ze mną robi i to jest zaraźliwe, jest naprawdę pełna nadziei, ma w sobie mnóstwo miłości.
Myślę, że to sprawia, że przełamuje bariery w ludziach, ponieważ ją lubią, a ja potrzebuję tego w moim życiu. Miałem to uczucie, gdy pierwszy raz czytałem poezję Whitmana. Na początku myślałem: „O co chodzi temu gościowi?”. Nie miałem pojęcia, o czym mówił, ale pokochałem go.
Myślę, że naprawdę trafia do serca.
To przede wszystkim.
Tajemniczy składnik to miłość.
Tak, jakkolwiek mizantropijny i smutny bym nie był, gdy ją piszę. Ale nie ma w tym nic złego. Daję z siebie wszystko.
I robisz coś dobrego.
Cudownie było z tobą porozmawiać.
Mnie również było miło, dziękuję, że znalazłeś dziś czas na rozmowę.
Cała przyjemność po mojej stronie. Trzymaj się.
Źródło: Cultbox