Segun Akinola wrócił w nim do pierwszego, klasycznego motywu autorstwa Delii Derbyshire i to na jego podstawie zbudował muzykę, która otwiera odcinki Trzynastej Doktor. O jego tworzeniu opowiada w wywiadzie dla portalu Vulture.
Jak dostałeś tak świetną pracę? Nie potrafię przypomnieć sobie żadnego serialu, który stawiałby takie wyzwania.
Tak. To całkiem niezła historia – pewnego ranka ktoś do mnie zadzwonił i powiedział: „Wybraliśmy cię do pracy przy Doctor Who i producenci chcieliby z tobą porozmawiać. Czy możemy przekazać im twój numer?”. Oczywiście zgodziłem się, odtańczyłem triumfalny taniec i przez jaki czas nie do końca wiedziałem, co się właśnie stało. Od tego momentu rozmawiałem ciągle z Chrisem Chibnallem i Mattem Strevensem.
Czy wiedzieli już, jak powinien brzmieć nowy motyw?
Kiedy dostałem tę pracę, zaczęły się rozmowy o tym, co chcieliśmy zrobić. Okazało się, że nasze pomysły były podobne: chcieliśmy, żeby jego sercem był oryginalny motyw. Byli niesamowici, dając mi przestrzeń i wolność do bycia kreatywnym. Wiele razy podkreślali, że nie chcą mówić mi, co dokładnie mam zrobić, tylko oczekują, że wniosę moją kreatywność i pomysły. Miałem mnóstwo czasu, żeby zastanowić się, co chcę zrobić i wypróbować różne koncepcje.
Które fragmenty wcześniejszych motywów chciałeś zatrzymać i jak je uwspółcześniłeś?
Chciałem wrócić do oryginalnego motywu. Chciałem, żeby był sercem i rdzeniem tego, co stworzę. Udało mi się dostać oryginalne nagrania od archiwisty, dzięki czemu mogłem je zbadać i zinterpretować po swojemu. W skończonym motywie pojawia się kilka elementów z tego pierwszego. Niektóre są niezmienione, ale do większości coś dodałem.
Dlaczego chciałeś zreinterpretować oryginalny motyw, a nie którykolwiek inny?
To tak niesamowity motyw. Skoro miałem przed sobą czystą kartę, to była okazja, by zastanowić się: „Jeśli próbujemy podejść do tego na nowo, po tylu latach różnych wariantów, dlaczego nie wrócić do motywu, od którego się zaczęło?”. To była sugestia Chrisa i Matta, a nie żądanie, by koniecznie był to właśnie ten pierwszy motyw. To spojrzenie w przeszłość, ale też coś odważnego, świeżego i nowego.
Jak wyglądał dalszy proces twórczy?
Tak naprawdę najpierw stworzyłem pozostałe motywy. Między innymi te dla postaci – i to wcale nie była prokrastynacja [śmiech]. Chciałem zacząć od ustalenia brzmienia dla całej serii, zanim wróciłem do głównego motywu, ponieważ dopiero wtedy byłem w stanie zrozumieć, w którym kierunku chcę pójść. Kiedy już do niego wróciłem, bawiłem się i eksperymentowałem. Między innymi powstały trzy wersje głównego motywu – dwie pozostałe były dużo bardziej eksperymentalne i inne. Naprawdę chciałem zbadać jak daleko w zabawie z nim mogę się posunąć. Dzięki temu właściwy kierunek do obrania stał się oczywisty.
Jak określiłbyś brzmienie jedenastej serii?
Bez zdradzania żadnych szczegółów o tym, co nas czeka w tej serii, to reset. Staraliśmy się, by muzyka była współczesna. To był jeden z filarów. Odnoszenie się do różnych brzmień.
Po jaką muzykę sięgałeś?
Wpływy były bardzo różnorodne, od Adele przez Emeli Sandé, Rag’n’Bone Man po klasycznych kompozytorów takich jak Iannis Xenakis i Georg Haas. Nie musiały dać się definiować jako jedna „rzecz” czy jedno „brzmienie”. Nie jest tylko elektroniczne albo tylko klasyczne. Sięgałem do wszystkich gatunków – zależnie od tego, gdzie prowadziła mnie opowieść.
Z jakimi innymi brzmieniami eksperymentowałeś? Wspomniałeś o trzech różnych motywach.
Tak, powstały trzy motywy, z których jeden, oczywiście, słychać w czołówce serialu. Właściwie to jedna z wczesnych wersji. Pozostałe dwa są o wiele bardziej ambientowe i wolniejsze. Uznaję je za próbne, które powstały w celu przekonania się, jak brzmiałby ten motyw jako dziwny, ambientowy i eksperymentalny. W tle finalnego też pojawia się ambientowy pejzaż, który buduje jego przestrzenność. Ale oczywiście zostawiłem też theremin.
Podejrzewam, że on nigdy nie zniknie!
Nie odważyłbym się go usunąć!
Jak wam się podoba muzyka w nowej serii?
Źródło: Vulture