Prób przeniesienie gier wideo na ekrany było wiele. Nie wszystkie się powiodły. Przy okazji emisji The Last of Us redakcja Whosome postanowiła podzielić się swoimi typami na udane adaptacje gier.
Adaptacja gier na ekran nie jest łatwa. Twórcy filmu, animacji czy serialu muszą z jednej strony zrobić dobry produkt, z drugiej zadowolić i przekonać do niego fanów oryginału, a także przyciągnąć przed ekrany osoby, które nie znają danej marki. Wielu próbowało, ale niewielu wyszło. Dużo osób chwyta się za głowy, gdy widzi, że ktoś znów próbuje adaptować grę na potrzeby telewizji czy kina.
Najnowszą adaptacją gier wideo, którą mogliśmy obejrzeć, jest The Last of Us. Serial zdobył uznanie widzów, krytyków oraz fanów gry. W naszej redakcji również zabrał raczej pozytywne opinie, z którymi możecie zapoznać się w tym miejscu. Przy okazji tego serialu redakcja Whosome postanowiła podzielić się swoimi typami adaptacji, które się udały.
Arcane (2021)
Nie jestem jakąś szczególną fanką animacji, a jeśli już coś oglądam, to na pewno nie w takiej stylistyce, w jakiej zrobione jest Arcane. A jednak zachwyciło mnie to anime ze świata League of Legends. Trudno mi powiedzieć, na ile sprawdza się jako adaptacja gry, bo tej po prostu nie znam i wiem tyle, że serial jest z tych „na motywach”, natomiast jako osobna opowieść robi fantastyczną robotę. Sama historia nie jest jakoś szczególnie oryginalna – mamy dwa światy: nadziemne, bogate Piltover i podziemne, obskurne Zaun, dwie osierocone siostry dorastające w tym drugim i niedobrowolnie obierające dwie różne drogi w życiu, dwóch dawnych towarzyszy w tym pierwszym, którzy teraz stają przeciwko sobie, i, w końcu, dwie potęgi: magię i technikę oraz próby wykorzystania ich zarówno w dobrych, jak i złych celach. Słowem, uniwersalne kontrasty i dylematy, sięgające dalej niż do LoLa – równie dobrze można by poszukać ich źródła w Opowieści o dwóch miastach Karola Dickensa czy w klasycznych zasadach konstrukcyjnych fantastycznych opowieści. Niezależnie od tej wtórności, nadal jest to świetna opowieść. To, co mnie od początku kupiło, to steampunk oraz estetyka Zaun – nic nie poradzę, podziemne miasta to coś, co zwykle bardzo mi się podoba. Do tego mamy naprawdę ciekawe bohaterki, ładny wątek queerowy, mnóstwo mroku i moralnej niejednoznaczności. Świeżo opakowana klasyka, która nie nuży ani przez chwilę i dostarcza mnóstwa emocji. Po prostu cudo! (Paternoster Gang)
The Legend of Vox Machina (2022)
Przełożyć na serial animowany ponad czterysta godzin dedeczkowego actual playa plus minus nie wiadomo ile godzin home game? Wydaje się niemożliwe, a jednak Critical Role się to udało. Póki co doczekaliśmy się dwóch sezonów The Legend of Vox Machina, adaptacji pierwszej kampanii CR, obu po dwanaście odcinków, a w przyszłym roku premierę będzie mieć trzeci sezon. Jak to w adaptacjach, zawsze trzeba pewne rzeczy skondensować, przesunąć, pozmieniać i tu także mamy sporo takich przesunięć, ale pomimo ogromu materiału źródłowego to wciąż jest ta sama historia tej samej grupy postaci, opowiedziana w zrozumiały, fajny, emocjonujący sposób. Nieraz oglądając byłem cały spięty, współodczuwając z postaciami, czy płakałem, mimo że znam tę kampanię i wiedziałem, co się stanie i że np. śmierć postaci jest tu odwracalna – wymaga to pewnych umiejętności, szczęścia i dobrej woli bogów istniejących w tym świecie, ale możliwa. A jednak TLOVM ogrywa te momenty w taki sposób, że nie da się nie wzruszyć czy popłakać razem z postaciami. Do tego mamy przepiękną oprawę graficzną – nieraz siedziałem w zachwycie nad poszczególnymi kadrami i scenami, tak zachwycające były i wciąż do części z nich wracam myślami i nie mogę dojść do siebie, jakie te momenty są piękne. Również obsada aktorska jest naprawdę świetna. Obok świetnych aktor_ głosowych z Critical Role wcielających się ponownie w swoje postaci i część postaci pobocznych oraz powracających aktor_ gościnnych z kampanii, mamy tu m.in. Indirę Varmę, Stephanie Beatriz, Ginę Torres, Billy’ego Boyda, czy (w pierwszym) sezonie Davida Tennanta. (Ginny N.)
Tomb Raider (2018)
Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat dostaliśmy zupełnie nową, zreebotowaną trylogię gier ze zwinną archeolożką w roli głównej. Gry, które dostarczyło Square Enix, były w pełni ponownym opowiedzeniem historii Lary Croft razem z nieco zmienionym backstory protagonistki. Pierwszą grą nowej trylogii był Tomb Raider, wydany w 2013 roku. Ledwie 5 lat później mogliśmy oglądać na wielkich ekranach jej adaptację.
Wyreżyserowana przez Roara Uthauga opowieść była naprawdę dobrą translacją gry na film. Lara w końcu była pełnokrwistą i pełnowymiarową bohaterką, nie tylko biuściastą kobietą z giwerami w dłoniach, której szczucie cycem miało wypromować pierwsze gry z tej serii. Akcja filmu koncentruje się na naszej protagonistce, która po śmierci swojego ojca zaczęła pracować jako kurierka. Pewnego dnia bohaterka znajduje wiadomość od zmarłego, który opowiada, że koncentrował się na poszukiwaniach Himiko, mitycznej królowej Yamatai, która podobno ma władzę nad życiem i śmiercią. Lara, pewna, że jej ojciec żyje, udaje się na wyspę, aby odnaleźć tatę. Oczywiście, nie może być za prosto! Na miejscu czeka ją tajemnicza i bardzo niebezpieczna grupa o nazwie „Trójca”, która bardzo chciałaby posiąść moc Himiko.
Nie podobało mi się odejście od fabuły gry w pewnych momentach, na przykład gra rozpoczynała się sekwencją na statku Endurance. Załoga, którą w grze dowodził dr Whittman, całkowicie zniknęła z adaptacji. Warto wspomnieć, że w trakcie całej fabuły po kolei ratowaliśmy kolejne osoby z załogi, której statek zatonął. Brakuje tu też wątku przejęcia duszy Himiko i całej nadnaturalnej otoczki. W filmie dostajemy wirusa zombie oraz wytłumaczenie, że Himiko zamknęła się w grobowcu, żeby nikogo nie zarazić.
Film naprawdę całkiem dobrze oddał fabułę gry. Poza średnim początkiem oraz, w mojej ocenie, słabą sekwencją w grobowcu Himiko, wypada naprawdę dobrze. W protagonistkę wcieliła się Alicia Vikander. Jej interpretacja Lary jest świetna i idealnie pasuje do tej nowej growej wersji. Widz od razu wierzy w tę postać na ekranie i jej kibicuje. Jest to realnie przyzwoita adaptacja, a jej jedyną wadą jest zbytnie odejście od rozbudowanych wątków na rzecz przyspieszenia i spłycenia ich. Ten tytuł o wiele lepiej wypadłby jako miniserial. (Sass)
Silent Hill (2006)
Pierwszy Silent Hill zostanie dla mnie mistrzostwem, jeśli chodzi o adaptacje filmowe gier wideo. Film miał premierę w 2006 roku i do dziś dobrze się go ogląda. Za reżyserię odpowiedzialny był Christophe Gans (teraz powróci z trzecią częścią), a na ekranie widzieliśmy m.in. Radhę Mitchell, Jodelle Ferland, Deborah Karę Unger, Laurie Holden czy Seana Beana. To adaptacja pierwszej części kultowego horroru z wieloma zmianami, które moim zdaniem wyszły na dobre.
Historia opowiada o matce, której adoptowana córka lunatykuje i w snach przywołuje tytułowe miasteczko Silent Hill. To opuszczone miasto, w którym kiedyś pod ziemią wybuchł pożar, który do dziś płonie. Rose postanawia zabrać Sharon do tego miasteczka wbrew mężowi, a po drodze ulegają wypadkowi. Gdy kobieta się budzi, nigdzie nie ma jej córki, miasto spowite jest mgłą, a z nieba pada popiół. W trakcie poszukiwań córki spotyka niebezpieczne osoby oraz potwory z najgorszych koszmarów…
Silent Hill ma niesamowity klimat. Wraz z Rose odkrywamy przerażającą historię miasteczka i motywacje stojące za różnymi postaciami. To horror, ma kilka gore scen, ale dla mnie nigdy nie był bardzo przerażający. Aktorsko jest naprawdę dobrze i postacie wypadają bardzo przekonująco. Scenografia i muzyka jest mistrzowska. Do stworzenia muzyki zaproszono Akirę Yamaokę, który przez lata tworzył muzykę do gry – w tym przypadku wykorzystuje muzykę z różnych części, czasem lekko ją zmieniając. Akcja dzieje się powoli, stopniowo odkrywamy różne sekrety, ale się nie dłuży. Reżyser postawił na kobiety i to one (oraz ich relacje) grają tutaj główne role. Znajome są również potwory wyjęte z różnych części gry i bardzo dobrze przeniesione na ekran. Ponadto jest tutaj wiele smaczków dla fanów serii, np. kamera w scenie z alejką jest taka sama jak w grze. Zaskakuje również zakończenie, które nie jest standardowe i każe nam trochę pomyśleć lub obejrzeć film jeszcze raz, żeby w pełni je zrozumieć. (Clever Boy)
Dragon Age: Absolution (2022)
Przyznam szczerze, że usiadłam do animowanego serialu do DA bardziej z poczucia konieczności – miałam przez moment niełatwy czas z wszelkimi serialami, adaptacjami w szczególności, a trailer nie wyglądał dla mnie rewelacyjnie. Ku mojemu zaskoczeniu, pierwszy odcinek oglądało mi się jednak bardzo dobrze i zanim się spostrzegłam, byłam już na ostatnim i byłam zachwycona – poniekąd również dlatego, że znalazło się coś, co w końcu mi się podobało.
Niemniej jednak, sam serial był też, moim zdaniem, bardzo dobry. Nie adaptował żadnego wątku z gry, wprowadzał nowych bohaterów (i jednego z bardzo dalekiego planu) w pogoni za nowym artefaktem, i robił to tak, żeby nie podważyć żadnego z wyborów, które gracz mógł podjąć w czasie gry, zgodnie z tradycją dragon age’owych książek. Był króciutki – sześć półgodzinnych odcinków – musiał więc ustawić sobie pewne priorytety, stąd moim zdaniem zrozumiałe jest, że głównie skupił się na rozwoju i motywacjach głównej bohaterki, pozostałych zarysowując na razie, do kolejnego (oby!) sezonu, w dość archetypiczny sposób, z określonymi rolami – przywódcy drużyny, wspierającego, wieloletniego towarzysza, trochę lekkomyślnej, trochę zakręconej magiczki, zrzędliwego i nieufnego drużynowego gbura i drugiej magiczki, dawnej miłości, która tylko czeka na następną szansę po uratowaniu świata… Dobrze napisane dialogi, w banterowej tradycji Dragon Age’a, pozwalały polubić bohaterów, nawet kiedy oni sami pałali do siebie ograniczoną sympatią, chociaż z czasem między niektórymi z nich coś zaiskrzyło (ku pewnej irytacji prawej strony internetów, co zawsze jest plusem).
Ciekawy był główny zły bohater, z uporem godnym lepszej sprawy uważający się za postać szlachetną i skrzywdzoną. Animacja była sporo lepsza niż wskazywał na to trailer, zwłaszcza fajnie wyglądając w scenach walk. Fani gry mogli rozpoznać ulubione zaklęcia, które rzucali podczas gry (albo które ich drużynowi magowie rzucali na nich, kiedy zapomnieli im je wyłączyć), nawiązania i miejsca z mapy Thedas – i, po finale, znaleźć dużo dobrych memów, które same w sobie powodują, że serial jest warty obejrzenia dla osób znających kontekst gry.
Trudno mi powiedzieć, czy serial jest ciekawy dla osób, które nie mają pojęcia o uniwersum Dragon Age. Wydaje mi się, że dobrze balansował nawiązania do growego kanonu i przedstawienie świata – więc polecam spróbować, nawet jeśli trudno mi tu zagwarantować sukces. (Narbeleth)
Free Guy (2021)
Komedia akcji z Ryanem Reynoldsem w roli głównej nie jest adaptacją konkretnej gry komputerowej. Akcja bowiem skupia się na fikcyjnej, bardzo popularnej grze sieciowej. Przyglądamy się perypetiom pracowników studia gamingowego, ale głównym bohaterem filmu jest… NPC. Grany przez Reynoldsa Guy w pewnym momencie uświadamia sobie, że jest tylko pomniejszą postacią, żyjącą w cieniu. Postanawia więc wykreować dla siebie własną fabułę. Nie będzie to jednak takie proste, zwłaszcza że grze grozi wyłączenie.
Może nie jest to wybitny film, ale lepszy niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Twórcy ewidentnie znali się na rzeczy i podzielali entuzjazm do gier wideo. Sporo jest tutaj typowo nerdowskich smaczków i żartów. Film bierze się na tyle na serio, że można emocjonalnie związać się z bohaterami i historią, ale nie wpada w patetyczne i przerysowane tony. Tak, to opowieść o tym, jak z pozoru nic nieznacząca osoba może pomóc w uratowaniu świata, w którym żyje. Ale jej świat to gra komputerowa pełna absurdów charakterystycznych dla tego medium. Przykładowo, gdy bohaterowie walczą z przysłanym przez głównego złego osiłkiem, ten rzeczywiście jest dla nich realnym zagrożeniem. Co nie przeszkadza mu rzucić tekstem w stylu „Placeholder, tutaj będzie odzywka złego, jak coś wymyślimy”. Koniec końców wciąż jest tylko komputerowym kodem.
Free Guy to całkiem przyjemne, niezobowiązujące kino. Idealne na jakiś letni seans z przyjaciółmi, którzy również podzielają sympatię do gier wideo. Film ma swoje wady, ale Taika Waititi gra tam przerysowanego, ekscentrycznego, narcystycznego i złego do szpiku kości CEO, więc warto zobaczyć Free Guy chociażby dla niego. (Wikszy – Planeta Popkultura)
Halo (2022)
Na początek zaznaczę: nie grałam w żadną z gier z serii, nie wiem o nich zbyt wiele. Na serial trafiłam przypadkiem – i bardzo mnie dziwi, że w zasadzie się o nim nie mówi. Nie mam pojęcia, jak odbiera go ktoś, kto zna gry, ale mnie wciągnął bardzo i uważam go za solidny kawałek akcyjnego sf. Widać w Halo growy rodowód: wiadomo kto jest głównym bohaterem gry, dość typowym twardym superżołnierzem. Widać sekwencje żywcem wzięte z pierwszoosobowego shootera. Ale na tym nie koniec, bo scenarzyści oddają głos wielu innym postaciom, zarówno pochodzącym z gry, jak i na potrzeby serialu napisanym: i te postaci mają swoje własne wątki i swoją sprawczość. Właśnie to mnie w Halo urzekło: że nastoletnia Azjatka walcząca o niepodległość własnej planety jest równie ważną bohaterką co biały superżołnierz (którego wątek zresztą też jest dobrze napisany). Że inne postaci mają swoje życie, swoje plany i wątki, że serial pokazuje je na równych prawach z postacią, która w grze jest kontrolowana przez gracza.
Do tego dochodzi bardzo inkluzywny pod względem etniczności casting, wciągająca (nawet jeśli nienależąca do najbardziej oryginalnych) fabuła, dobrze rozplanowane sekwencje akcji. Brakuje mi jakichś wątków queerowych (moim zdaniem miałoby dużo sensu, gdyby jedna z drugoplanowych bohaterek okazała się lesbijką…), ale to jeszcze może się zmienić, skoro serial ma już zapowiedziany drugi sezon. Jednym słowem, serial wcale nie wybitny, ale naprawdę solidny i moim zdaniem zasługujący na więcej uwagi. (An-Nah)
Pokémon: Detektyw Pikachu (2019)
Ten tytuł to adaptacja mało znanej gry Detective Pikachu, wydanej jedynie na konsole Nintendo 3DS. Reżyserem jej adaptacji został Rob Letterman. Fabuła filmu opowiada o Timie, chłopaku, którego ojciec zaginął (zaczynam zauważać dziwną prawidłowość). Pewnego dnia wpada on w swoim mieszkaniu na gadającego Pikachu, pierwszego takiego Pokémona w historii. Bohater szybko orientuje się, że coś jest nie tak. Na głowie stwora znajduje się czapka z adresem ojca protagonisty, a sam Pikachu cierpi na amnezję. Jeszcze jedno, tylko Tim rozumie elektryczną mysz, wszyscy wokół słyszą legendarne „Pika, Pika!”.
Pikachu oraz Tim wyruszają w podróż, aby odkryć spisek rosnącej agresywności Pokémonów i odnaleźć ojca chłopaka. Razem z Ryanem Reynoldsem, który wcielił się w Pikachu, oraz Justicem Smithem, który zagrał Tima, w adaptacji pojawili się również takie osoby jak Ken Watanabe czy Bill Nighy.
Film jest świetnie zrealizowany, od fantastycznego CGI kieszonkowych stworów do naprawdę zabawnego humoru i ciekawej tajemnicy z niezłym twistem! Akcja w laboratorium Pokémon bardzo przypomina fabułę pierwszej kinówki ze stworkami, razem z Mewtwo, na którym prowadzone są eksperymenty. Finałowa sekwencja na paradzie, wraz z epilogiem, to jedne z najlepszych scen, które mogłem oglądać w adaptacjach gier w ogóle. Polecam, jeżeli chcecie poznać to kieszonkowe uniwersum, lub nawet jak jesteście jego długoletnimi fanami. (Sass)
Mortal Kombat (1995)
Pierwszy Mortal Kombat z 1995 roku to film, który jest dla mnie – jak na ekranizację bijatyki – rewelacyjny. Reżyserem filmu jest Paul W. S. Anderson, a grają w nim m.in. Christopher Lambert, Robin Shou, Cary-Hiroyuki Tagawa, Linden Ashby oraz Bridgette Wilson.
Fabuła jest prosta. Rozgrywa się turniej walki z przeciwnikami z różnych światów, w którym stawką jest los Ziemi. Mnich Liu Kang, gwiazdor kina Johnny Cage i oficerka sił specjalnych Sonya Blade zostają wybrani do walki i obrony Ziemi przez boga piorunów Raidena. Film ogląda się naprawdę ciekawie, a jak na bijatykę słynną z brutalności i krwi – tej ostatniej nie ma tam prawie wcale. Dostajemy piękne i ciekawe lokacje, okazje do uśmiechnięcia się, fajne sceny walki i fantastyczną muzykę. Soundtrack z tego filmu jest genialny! Historia jest ciekawa i do dziś dobrze się trzyma. Gorzej z efektami specjalnymi, ale zapewne w latach 90. robiły szał. Całość ogląda się niesamowicie dobrze, a do filmu mam ogromny sentyment. (Clever Boy)
A jakie są wasze ulubione adaptacje gier? Zgadzacie się z naszymi propozycjami? A może macie na swojej liście gier pozycje, które chcecie zobaczyć na ekranie? Dajcie nam znać na naszym Facebooku lub w grupie.
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.