Oto czwarta część naszego monstrualnego podsumowania 2023 roku! Poprzednie znajdziecie tu: pierwsza, druga, trzecia. Dziś będzie mniej pozytywnie, wymieniamy bowiem nasze rozczarowania.
Poniżej znajdziecie wypowiedzi ET, MS, Ginny N., dziewiętnastki (dziewiętnaście czwartych), DemonBiblioteczny, Respice i Kiry Nin (Space Forest) z Whosome, a także An (Anna „An-Nah” Łagan), Joanny Krystyny Radosz (Czarna książka), Jego Cesarskiej Wysokości (Krakowska Sieć Fantastyki), Kurczaka (Kołek Niewiary), Rudej od Dni Fantastyki i Agaty (Bałagan Kontrolowany).
Coś, czego w roku 2023 nie udało mi się dokończyć
Joanna Krystyna Radosz: Odpuściłam drugi sezon Cienia i kości. Może do tego wrócę, ale kiedy odkryłam, że przewijam wszystko, co nie jest wątkiem Wron, dotarło do mnie, że, hmm, może jednak nie…
A na pewno nie wrócę do serialowej Akademii Wampirów. To nie jest Akademia Wampirów, jaką znam, tylko ten sam tytuł i imiona bohaterów. Nie wiem, jak twórcy chcieli zrobić coś własnego na kanwie, może trzeba było zostać przy fanfikach?
Zaliczyłam drugie podejście do Hellblade. Senua’s Sacrifice – i znowu odpadłam, ale nie dlatego, że ta gra jest zła. Wręcz przeciwnie: ona ZA DOBRZE ogrywa zaburzenia psychiczne i robi mi tak mocny trigger, że nie daję rady się na niej skupić. Chylę czoła przed twórcami.
Agata Jarzębowska (balagankontrolowany.pl): Babel Rebekki F. Kuang i nawet trudno mi powiedzieć dlaczego, bo ogólnie samą historię czyta się dobrze, a i styl Kuang bardzo lubię. Jestem dużą fanką jej Wojen makowych. Ale jak odłożyłam Babel na bok, tak nadal do niego nie wróciłam. Widać nie zaskoczyło tak bardzo, jak myślałam, że zaskoczy. Podobnie odbiłam się od Elantris Brandona Sandersona, ale tu nastąpiło bardzo świadome porzucenie lektury i tak zakończyło się moje zeszłoroczne „przeczytam wszystkie zaległe książki Sandersona”…
Ginny N.: Choć The Red Scholar’s Wake Aliette de Bodard czyta nam się naprawdę dobrze, to jakoś od maja nie możemy skończyć. Zamierzamy, ale potrzebujemy się do tego zebrać, a z tym bywa ciężko. Niemniej to jest też ciekawy przypadek powieści, którą lubimy, której język uwielbiamy, a jednak to zbieranie się do jej czytania bardziej nie wychodzi niż wychodzi. I to w roku, kiedy jednak w miarę udawało nam się doczytywać zaczęte książki.
dziewiętnastka: Zatracenie Osamu Dazaia powinno mieć etykietkę TRIGGER WARNING: PRZEMOC SEKSUALNA. Nie chodzi tu nawet o jakieś rozbudowane opisy… Ot, mogłoby się zdawać – drobiazg, w okolicach trzydziestej strony pierwszoosobowy narrator rzuca na marginesie wzmianką „a tak w ogóle to byłem molestowany przez pokojówki w dzieciństwie”. Problem w tym, że to jedno zdanie bardzo tłumaczy, czemu narrator przez poprzednie trzydzieści stron tak bardzo czuł się ze sobą źle, i ja już wiem, że lepiej nie będzie. Tak, wiem, mogłam się spodziewać po tytule, że będzie ciężko, ale to nie jest ciężar, który obecnie jestem chętna unosić. Nie tym razem, Osamu. Kiedyś do ciebie wrócę.
An: Przyznaję się do niedokończenia drugiego sezonu Dobrego omenu. Obejrzałam dwa odcinki i przestałam. Nie czuję potrzeby oglądania dalej. To nawet nie dlatego, że dostałam spojlery dotyczące zakończenia sezonu. Po prostu nie umiałam się wciągnąć i nie czułam zaangażowania. Może za jakiś czas (przy okazji trzeciego sezonu?) wrócę. Nie wiem.
Jego Cesarska Wysokość: Jest mi niezwykle smutno z powodu tego, co spotkało serial Cień i kość. Cięcia budżetowe i pośpiech były w drugim sezonie tak ewidentne, że naprawdę ciężko było na to patrzeć. A szkoda, bo jedynka nie była może wybitna, ale jakiś tam poziom trzymała. No trudno.
Kurczak (Kołek niewiary): Whalefall – Daniel Kraus. Obiecali mi coś w rodzaju Marsjanina, tyle że o człowieku połkniętym przez wieloryba. Znalazłem mnóstwo pop-amerykańskiej psychoanalizy, kilometry wewnętrznych monologów bohatera, radosne taplanie się w bagienku traumy i kompleksu ojca. Przebrnąłem przez połowę, rzuciłem w scenie połykania.
Ruda od Dni Fantastyki: Gdybym skończyła ten tytuł, to znalazłby się w kategorii „najlepsze nonfiction”, ale się nie udało. The Radium Girls. Mroczna historia promiennych kobiet Ameryki autorstwa Kate Moore. Książka opowiada o kobietach, które na początku XX wieku malowały tablice zegarowe radioaktywną farbą, a potem umierały przez miesiące i lata w okrutnych męczarniach. Niestety, gdzieś odpłynęła mi ta książka i jeszcze do niej nie wróciłam.
MS: Moja lista tytułów rozpoczętych i niedokończonych jest długa, ale to ja, nie one – bardzo trudno ostatnio przykuć moją uwagę na dłużej. Z rzeczy, które zaczęłam, zamierzałam kontynuować (a nawet skończyć w 2023) i na razie nie wyszło – One Piece, Mroczne materie (kocham!), Expanse (najpiękniejsze) i sporo innych… Może uda się w 2024?
Największe (pop)kulturalne rozczarowanie 2023 roku
ET: Bardziej niż kasacja Shadow and Bone zasmuciło mnie, jak bardzo niedobry okazał się drugi sezon opowieści o Alinie, Griszach i Wronach. Po naprawdę niezłych pierwszych odcinkach serial popędził (dosłownie) w jakimś przedziwnym kierunku, mieszając wątki i postacie z aż sześciu książek Bardugo, by skończyć przedziwnym cliffhangerem, który zarazem okazał się być finałem historii na srebrnym ekranie i pozostawił mnie z tylko jednym pytaniem: dlaczego?
Ginny N.: Drugi sezon Good Omens nie spełnił naszych oczekiwań. Po świetnym pierwszym, ten, współpisany przez Neila Gaimana i Johna Finnemore’a, zapowiadał się równie dobrze. Tymczasem, choć jest w nim sporo miłych oku i sercu scenek, całość zwyczajnie się nie klei. I może patrząc na gifsety na tumblrze można o tym zapomnieć, ale jednak… to nie był dobry sezon. Na tyle dużo tu zmarnowanego potencjału, że to nawet trudno nazwać wypełnieniem pomiędzy pierwszym świetnym i trzecim (oby też świetnym, ale kto wie) sezonem, a bardzo, bardzo luźny szkic takiego wypełnienia.
An: Na ile można nazwać to rozczarowaniem, nie wiem, bo nie miałam oczekiwań i nie wiedziałam o tej książce nic – i może gdybym wiedziała, zapaliłyby mi się czerwone lampki. Ale sięgnęłam po antologię Sześć kolorów bez wiedzy o jej genezie i to była jedna z najgorszych rzeczy, jakie czytałam w życiu, nie tylko w tym roku. Jestem rozczarowana tym, że można twierdzić, że stoi się po stronie osób queerowych i napisać zupełnie bez refleksji opowiadania tak przesiąknięte stereotypami, tanią sensacją, queerowym cierpieniem i doprawione stygmatyzacją zaburzeń psychicznych.
Jestem też rozczarowana, choć zupełnie nie zaskoczona, sytuacją w japońskim przemyśle animacji. Anime to obok gamedevu branża kreatywna z najgorszym crunchem, niestety. Ostatnie miesiące roku przyniosły nam coś na kształt buntu animatorów studia Mappa, którzy otwarcie wypowiadali się w mediach społecznościowych o swojej sytuacji… Obawiam się jednak, że to nie jest zwiastun zmian, przynajmniej nie takich na lepsze.
Joanna Krystyna Radosz: Może nie zaraz największe. Uważam, że rozczarowania wywodzą się z dwóch typów: nie tego się spodziewałam (a znaczy, problem leży we mnie) albo dzieło jest złe (a wtedy po co dawać mu czas antenowy). Wyjątek czynię dla finałowego sezonu Sex Education – nuda, kręcenie się w kółko, ta historia zjada własny ogon. Pomysł z nową szkołą był całkiem ciekawy, niestety wykonanie sprawia wrażenie robionego na szybko, na kolanie, przerysowanego. A szkoda, bo bohaterów naprawdę dało się lubić i moim zdaniem zasługują na lepsze domknięcie historii.
Agata Jarzębowska (balagankontrolowany.pl): Rebel Moon. Nie że jestem jakąś wielką fanką Snydera i to był film, na który bardzo czekałam, ale zwiastun wyglądał obiecująco. I fakt, że nie dałam rady obejrzeć całości (a to dopiero część 1!), mówi bardzo dużo. Rozumiem inspirowanie się i czerpanie z różnych dzieł kultury, ale to była tak chamska, nudna i nieprzemyślana kalka, że żałuję każdej poświęconej na to minuty.
DemonBiblioteczny: Długo byłom pewne, że w tym punkcie nie zjawi się nic, aż pod koniec grudnia przeczytałom O kocie, który ratował książki Sosuke Natsukawy. Jest to powieść, która sprawiła, że było mi autentycznie przykro. Narzuca się w niej jedyny słuszny sposób kochania książek, powtarza frazesy o tym, że „teraz już się nie czyta” i gloryfikuje postawę czytania tylko dla mitycznego rozwoju, bo najwidoczniej czytać dla rozrywki już nie wolno. Ponadto wylewa się z niej elitaryzm czytelniczy, przedstawiający czytanie jako lepszą formę spędzania czasu, a jednocześnie podkreśla się w niej lekturę jedynie europejskiego kanonu klasyków. W tej powieści można było poruszyć wiele aktualnych problemów, mogła być dobrym wyjściem do przedstawienia ich młodszemu czytelnikowi… A jedyne, co dostałom, to wrażenie, że powieść ta została stworzona przez osobę, która książek wcale nie kocha, skoro przykłada się do umacniania stereotypów.
Respice: Szczerze zawiodłam się na kinowej Barbie. Wydaje mi się, że marketing sprzedał za dużo contentu w internecie i mediach w czasie promocji, przez co film stracił efekt „wow” w kinie. Nie zrozumcie mnie źle, dalej sądzę, że Barbie to solidna pozycja w wielu aspektach (i Ken totalnie skradł ten film dla siebie), ale zawód bolał mnie bardziej przez rozdmuchane oczekiwania.
Jego Cesarska Wysokość: Muszę powiedzieć, że finałowy sezon Sex Education był jednak pewnym rozczarowaniem. A nie musiał być! Wiele pomysłów było bardzo obiecujących, kilka scen ze mną zostanie, prowadzenie głównego wątku zgrabnie uniknęło klisz i nierealistycznych schematów, ale jednak całość wydaje mi się trochę… na wyrost? Jakby autorzy chcieli poruszyć naraz zbyt wiele zbyt ważnych kwestii, a czasu i chęci starczyło na rozwinięcie może dwóch. Szkoda.
Kurczak (Kołek niewiary): Witch King Marthy Wells. Uwielbiam Murderbota, więc dużo sobie obiecywałem po wiedźmim królu. O rany, jakie to było złe. Fabuła rozpadała się na drobne epizody, chaos atakował mnie z każdej strony tak mocno, że parę razy przestawałem rozumieć, co, kto i gdzie teraz robi. Świat przedstawiony nie porwał, postacie były płaskie, a fabułę zapomniałem w miesiąc po przeczytaniu. Pozostał niesmak.
DG: O ile pierwszy sezon Wiedźmina mi się podobał, a drugi był jeszcze w miarę OK, tak przez trzeci już było mi ciężko przebrnąć. A po odejściu Cavilla straciłam całe zainteresowanie dalszymi sezonami. Rozczarowała mnie również Tajna inwazja. W zapowiedziach ten serial wypadał naprawdę nieźle, jak na produkcje Marvela ostatnich lat, niemniej finalny produkt okazał się po prostu bardzo nijaki i słabszy nawet od She-Hulk, nie mówiąc już o okropnej czołówce wygenerowanej przez AI.
Ruda od Dni Fantastyki: Yellowface Rebekki F. Kuang. Byłam świeżo po Babel, który mi się wyjątkowo podobał i byłam nawet podekscytowana jej nową książką (od Wojen makowych odbiłam się przy pierwszym tomie). Niestety, brak satysfakcjonującego finału sprawił, że poczułam rozczarowanie, przyćmiewające specyficzny styl narracji, który mi się nawet podobał. Dobrze, że chociaż była krótka. Daisy Jones and the Six, tak muzyka była świetna, ale ten finał rodem z Jak poznałem waszą matkę wszystko w tym serialu zepsuł. Idol również znajdzie się u mnie na tej liście, ale ten serial można przynajmniej z czystym sercem pohejtować za dosłownie wszystko, z Weekendem na czele.
MS: Może nie tyle rozczarowania, co przerost hype’u nad rzeczywistością – to na pewno Yellowface Rebekki F. Kuang, Spodziewałam się czegoś wybitnego, a dostałam książkę zaledwie interesującą, a wielkich, poruszających diagnoz stanu świata nie zdołałam wypatrzyć. Jestem pełna podziwu dla autorki, która, zgodnie ze swoją deklaracją, każdą powieść pisze całkowicie inną. Ta niestety, podobnie jak Wojny makowe, choć tak bardzo od nich różna, zupełnie do mnie nie trafiła. Z pewnym niedosytem pozostawiły mnie też finałowe sezony mojego ukochanego Sex Education – o czym pisałam tutaj: KLIK – oraz The Crown, które w końcówce straciło cały artyzm, tak przeze mnie ceniony wcześniej. Do dziś też trwa we mnie irytacja na Legendy i latte, które obszernie zrecenzowałam: KLIK.
Kasacja, której nigdy nie daruję
ET: Nauczyłam się już nie przywiązywać do serialowych opowieści, niemniej czasami pojawi się coś tak dobrego, że jednak brak ciągu dalszego mnie rusza. 2023 rok przyniósł mi kasację Willow, absolutnie cudownego, klasycznego fantasy z pierwszą nieheteronormatywną księżniczką Disneya, którym zachwycałam się w ubiegłorocznym podsumowaniu, oraz Perypherala – ta druga zabolała o tyle bardziej, że kontynuacja ekranizacji powieści Williama Gibsona dostała już zielone światło, które raptownie zgasło. Powodem był strajk scenarzystów, co jednak stało na przeszkodzie, by po jego zakończeniu wrócić do pomysłu?
Ginny N.: Finałowe odcinki The Owl House były wspaniałe. Ale i tak nigdy nie zrozumiemy, jak można skasować tak świetną, mądrą opowieść. Bo była queerowa? Jak można tak bardzo nienawidzić, by jedną decyzją pozbyć się wspaniałej historii i zmusić do jej przedwczesnego zakończenia? Nie, zdecydowanie nigdy tego nie zrozumiemy.
Kira Nin: Do oglądania Star Trek: Prodigy zabrałum się z poprawką na to, że nie jestem docelową widownią, więc może nie przypaść mi do gustu, ale jakość tego serialu mnie powaliła. Pierwszy sezon ma doskonałą, wielowątkową fabułę, która wciąga widzów niezależnie od wieku, a przy tym nie jest zbyt skomplikowana dla dzieci. Ekspozycja dotycząca elementów uniwersum jest naturalna i nienachalna, animacja jest piękna, a bohaterowie interesujący i zróżnicowani. Anulowanie tego serialu jest dla mnie zupełnie niezrozumiałą decyzją, zwłaszcza że gdy to nastąpiło, prace nad drugim sezonem już się prawie kończyły. Fakt, że Prodigy znalazło nowy dom na Netflixie i jednak zobaczymy drugi sezon, trochę leczy moje złamane serduszko, ale tylko trochę. I wciąż po cichu liczę na jakiś cud w przyszłości.
MS: Troszkę mi żal, że nie zobaczymy serialu o Wronach. Poza tym każde anulowanie niesamowicie mnie wkurza, bo pamiętam, jak na początkach Netflixa mówiło się, że teraz to każda historia dostanie domknięcie. Ha, ha. Strajk scenarzystów dostarczył pretekstów, żeby poucinać tu i tam i zrzucić winę na twórców, choć to nie oni podejmowali te decyzje i jednak podejrzewam, że prawdziwe przyczyny najczęściej były inne. Nie ma dobrych rzeczy.
Agata Jarzębowska (balagankontrolowany.pl): Cień i kość, a co za tym idzie, spin-off o Wronach…
Joanna Krystyna Radosz: Serduszko pękło mi na pół, kiedy dowiedziałam się, że nie będzie trzeciego sezonu Faceta na święta. Rozumem pojmuję tę decyzję i się z nią zgadzam – historia Johanne zamknęła się tak pięknie, że kolejny sezon groził rozwalaniem dobrego związku w imię konfliktu fabularnego. Ale i tak nie wiem, co ja ze sobą zrobię w grudniu, bo ile można międlić w kółko dwa sezony ukochanego świątecznego feel good serialu. Dobrze, że twórcy włoskiej wersji postanowili w drugim sezonie odejść od oryginału, a edycja południowoafrykańska (!) robi całkiem dobre wrażenie. Pozostaje mi czekać na Hjem til Jul Polish Edition – wymyśliłam nawet obsadę!
Lakers. Dynastia zwycięzców to serial, który przekonał mnie do koszykówki. Przeżywałam losy Los Angeles Lakers, jakby to wcale nie była historia, której finał łatwo sprawdzić w Wikipedii. Pierwszy sezon był wielkim sukcesem. O drugim… dowiedziałam się przypadkiem – i powiedziałam mojemu lubemu, wielkiemu fanowi NBA. Bo on nie wiedział. I po tej praktycznie zerowej promocji sezonu, na który masa ludzi ostrzyła sobie zęby, HBO uznało, że nooo, źle się obejrzało, to kasujemy. Brak mi słów. Tak, dobry produkt sam się obroni – pod warunkiem, że nie wciskasz go na tył regału, a potem robisz minę zdziwionego pikachu, że klienci nie znaleźli.
DemonBiblioteczny: Zdecydowanie The Owl House. Chociaż fandom dostał zakończenie w postaci trzech odcinków finałowych, to nie mogę wybaczyć odebrania potencjalnych kolejnych sezonów. Ta historia naprawdę zasłużyła na lepsze traktowanie, a my, jako publiczność, zasłużyliśmy na kawał dobrej reprezentacji – a dokładnie to otrzymywałom, gdy siadałom do oglądania.
Jego Cesarska Wysokość: O ile Cień i kość jako całość to dla mnie takie mocne 6,5/10, o tyle Wrony naprawdę błyszczały i miałem szczerą nadzieję, że sobie jeszcze na nie popatrzę. Cóż, nie takie potencjały marnowaliśmy w ostatnich latach, prawda, Netfliksie?
DG: Przede wszystkim Wielka i Cudotwórcy, chociaż przynajmniej te historie można uznać za zamknięte. Innym serialem, którego mi będzie brakować, był Skarb Narodów: Na skraju historii. Przyznam, że mój hype na ten spin-off początkowo był bardzo mały, nawet pomimo kilku aktorów z obu filmów (choć niekoniecznie tego jednego, którego by wszyscy chcieli tu zobaczyć), ale w miarę oglądania kolejnych odcinków naprawdę mnie zainteresował. Nie był może na poziomie filmów z serii, ale i tak dobrze się bawiłam. Mam tylko nadzieję, że pomimo kasacji Disney nie wyciągnie najgorszych możliwych wniosków i trzeci film w końcu ujrzy światło dzienne.
Ruda od Dni Fantastyki: Prawdopodobnie nie będę jedyna, gdy powiem, że Nasza bandera znaczy śmierć. Chociaż twórcy podomykali wątki, dając nam tym samym poduszkę, na którą zrozpaczeni mogliśmy paść, to nadal jest żal. Zresztą kasacja większości seriali w ostatnich latach wywołuje u mnie ukłucie żalu, nawet jeżeli to nie mój temat. Od razu bowiem myślę, że spotka je to samo, co Willow.
A co was popkulturowo zasmuciło w 2023 roku? Dajcie znać na naszej stronie, w grupie Polifonia fantastyczna i na Discordzie!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.