Rok 2020 do najłatwiejszych nie należał. Szczęśliwie mieliśmy możliwość skorzystania z pociechy, jaką daje kultura. Na początku 2021 roku zebraliśmy się więc (oczywiście wirtualnie), by porozmawiać o tym, co nas w minionym roku wspierało, zaskakiwało, zachwycało (i rozczarowało, żeby nie było za słodko). Dziś o tym, co w ubiegłym roku odkryliśmy.
ODKRYCIE ROKU 2020
Lady Kristina: Serial Ghosts, który mogłabym również określić jako mój zachwyt roku 2020, odkryłam przypadkiem, ale był to strzał w dziesiątkę. Śledzimy w nim losy młodej pary: Allison, która dziedziczy starą posiadłość po dalekiej krewnej, oraz Mike’a, jej męża. Nie wiedzą jednak, że nie są jedynymi jej mieszkańcami – oprócz nich posiadłość zamieszkuje również wiele duchów osób zmarłych na jej terenie na przestrzeni lat. Wszystko się zmienia, gdy Allison, wskutek wypadku, zaczyna być w stanie widzieć i słyszeć duchy. Serial jest szalenie zabawny (w końcu to komedia), ale jednocześnie poruszane są w nim smutne i dramatyczne tematy – nic dziwnego, jeśli większość jego bohaterów nie żyje. Jako że nasze duchy są zbieraniną osób pochodzących z różnych czasów i o diametralnie różnych osobowościach, to ważnym elementem serialu są starcia odnośnie ich czasów i nawyków z współczesnością. W Ghosts mamy bowiem do czynienia z duchami z rozmaitych epok – najstarszym z nich jest jaskiniowiec sprzed wielu tysięcy lat, a najmłodszym kontrowersyjny polityk zmarły w latach 90. W kolejnych odcinkach serialu mamy do czynienia nie tylko z kolejnymi przygodami Allison i Mike’a, chcących odnowić zaniedbaną posiadłość, ale również poznajemy przeszłość duchów: zarówno zdarzenia z życia, jak i te towarzyszące ich śmierci, bo mimo że w niektórych przypadkach przyczyna śmierci jest dość łatwa do ustalenia (jak na przykład u młodego poety z raną po kuli, drużynowego ze strzałą w szyi czy bezgłowego szlachcica), to i tak nadal bohaterowie są w stanie zaskoczyć nie tylko nas, ale również i samych siebie.
Vitecassie: Pierwsza piosenka grandsona trafiła do mnie z jakiegoś serialowego soundtracku jeszcze na początku roku i chyba już po wsze czasy będzie mi się kojarzyć z pustym poznańskim tramwajem, kiedy z okazji korony zamknęły się uczelnie. Piosenka trafiła do mnie, bo po prostu świetnie brzmiała, ale wciągnął mnie już całokształt. Po pierwsze rewelacyjny, jakby zniechęcony, jakby zrozpaczony wokal, po drugie nowatorskie połączenia alternatywnego rocka, rapu i elektroniki, wreszcie po trzecie i najważniejsze: teksty. Teksty na wskroś zaangażowane – politycznie i społecznie, opowiadające (bardzo obrazowo) o rasizmie, kryzysie demokracji, nierównościach społecznych, ale też o zdrowiu psychicznym, narkotykach, depresji… Kilka tygodni temu ukazał się debiutancki album studyjny grandsona, Death of an Optimist, i jest to muzyczny i tematyczny przekrój wszystkich jego poprzednich singli i EP-ek i to od niego polecam zacząć. Polecam ja i Bernie Sanders.
Clever Boy: Dwa seriale podbiły moje serce. Pierwszy to Zoey’s Extraordinary Playlist (obecnie wystartował drugi sezon), który odkryłem przez przypadkowego posta na fejsie. Świetny musicalowy serial, w którym znajdziemy sporo komedii, ale też sporo dramatu, smutku i radzenia sobie z poważnymi tematami jak straszna choroba najbliższych. Bohaterowie są sympatyczni, chcemy za nich trzymać kciuki i wspierać ich w trudnych chwilach. Odkryłem także Cobra Kai. Wcześniej coś tam słyszałem o tym serialu, ale byłem obojętny. Zachęcony, w końcu włączyłem na Netflixie i porwał mnie całkowicie, choć oryginalne Karate Kid widziałem dawno temu i nic już prawie z niego nie pamiętam. Po prostu cudowny serial, ze świetnymi postaciami i wciągającymi emocjami. Im dalej. tym lepiej; kolejne (łącznie z sezonem 3) odcinki były jeszcze lepsze. Czekam na więcej i mam nadzieję, że na 4 sezonie jeszcze się nie skończy.
Lierre: Długo się zastanawiałam, co mnie w tym roku naprawdę zaskoczyło i wyszło mi, że… TikTok. Co jakiś czas pojawiają się nowe platformy społecznościowe, które szybko trafiają do szufladki „dla infantylnych nastolatek” i wypada sobie z nich trochę szydzić. To jest dla mnie często sygnałem, że warto się im przyjrzeć i tak też było w tym przypadku. TikTok to niesamowite miejsce, w którym nie ma opcji pójścia na łatwiznę – nie da się za bardzo stworzyć własnej treści bez zaangażowania i włożenia w to pracy. Ma też system, który sprawia, że bardzo wciąga: poza tym, że można śledzić poszczególne konta twórczyń i twórców, mamy też nieskończony newsfeed, o którego zawartości w dużej mierze decyduje algorytm. A ten szybko reaguje na to, co nam się podoba. W ten sposób po dwóch dniach przebijania się przez vlogi polskich katoliczek i porady fitnessowe zaczęły mi się wyświetlać queerowe aktywistki, szczeniaczki, maniakalni właściciele setek roślin doniczkowych, biseksualne piratki, artystki i przeróżne dziwne zjawiska. Można odkrywać to, co nas interesuje, albo pójść na żywioł i dać się zaskoczyć temu, co serwis uzna za interesujące dla nas. Dzięki temu zawsze się z przeglądania TikToka dowiaduję czegoś nowego i świetnie mi się przy nim odpoczywa.
Paternoster Gang: Killing Eve miało w 2020 roku swój już trzeci sezon, dla mnie jednak to było odkrycie właśnie tego roku. I w sumie dobrze się złożyło, bo dzięki temu ominęło mnie długie oczekiwanie na kolejne części serii. Ta stworzona przez Phoebe Waller-Bridge historia jest dobra pod każdym względem. Pięknie nakręcona – każde ujęcie to małe dzieło sztuki – z cudowną muzyką, scenografią i kostiumami, a przede wszystkim z doskonałymi bohaterkami, z których najjaśniej błyszczy Jodie Comer wcielająca się w… psychopatyczną zawodową morderczynię Vilanelle. Vilanelle jest okrutna, skuteczna, bystra, charyzmatyczna, przebiegła i kompletnie amoralna. Przeraża, a jednocześnie, co jest jednak mocno niewygodne dla oglądającego, zachwyca, nawet gdy zabija bohaterów, których zdążyliśmy polubić. Ale, jak to zwykle w dobrych produkcjach bywa, nic nie jest proste, czarne charaktery nie zawsze stoją po złej stronie, a „ci dobrzy” nie zawsze są dobrzy tak naprawdę, a na dodatek mogą potrzebować tych złych, by rozprawić się z jeszcze gorszymi. Serial jest mieszanką thrillera, kryminału, dramatu i melodramatu, bo do tego wszystkiego twórczynie (każdy sezon tworzony jest przez inną kobietę) uwikłały Vilanelle w podszytą obsesją relację romantyczną z pracującą nad jej sprawą agentką Eve Polastri (w tej roli Sandra Oh). I mimo że ten romans z pewnością nie jest zdrowy, to po prostu nie da się im nie kibicować, a finałowa scena póki co ostatniego sezonu serio rozdziera serce.
A co dla was jest największym odkryciem 2020 roku? Dajcie znać w komentarzu na Facebooku albo Instagramie!
W poprzednich odcinkach: zachwyty, zaskoczenia i rozczarowania. W następnym odcinku: pandemiczni przyjaciele.
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.