Rok 2020 do najłatwiejszych nie należał. Szczęśliwie mieliśmy możliwość skorzystania z pociechy, jaką daje kultura. Na początku 2021 roku zebraliśmy się więc (oczywiście wirtualnie), by porozmawiać o tym, co nas w minionym roku wspierało, zaskakiwało, zachwycało (i rozczarowało, żeby nie było za słodko). Dziś właśnie o tym, co miało zachwycać, ale jednak nie zachwyciło.
ROZCZAROWANIE ROKU 2020
Clever Boy: Chyba żaden serial nie rozczarował mnie aż tak jak finałowy sezon The 100. Większość odcinków była ciekawa, trzymała w napięciu i pozwalała przymykać oko na głupotki bohaterów (jak przy wielu serialach The CW). Jednak im bliżej końca serialu, tym większe czułem znudzenie i zirytowanie. Nie chcę tutaj spoilerować, ale sama „wielka bitwa” to jedno z największych rozczarowań. Zupełnie mi do tego serialu i jego tematyki nie pasowała. Zakończenie też było słabe i słodko-gorzkie. Gdybym miał prosić o wymazanie czegoś serialowego z 2020 roku, to byłoby to właśnie The 100.
Paternoster: Byłam zachwycona tym, jak przedstawiona została postać Batwoman w wydaniu Ruby Rose w tradycyjnym crossoverze seriali z uniwersum DC. Z niecierpliwością czekałam na serial, a gdy już się pojawił… to rozczarowanie goniło rozczarowanie. Gdybym miała go określić jednym słowem, to byłoby to „nudny”. Z wiecznie angstującą, podobnie jak jej męski odpowiednik, główną bohaterką i nieciekawymi postaciami, z których jedynymi odrobinę wybijającymi się na plus były jej główna antagonistka Alice oraz przyrodnia siostra Mary. Ślimacząca się akcja bez fajerwerków, a za to ze sporą dawką cringe’u, ponure losy bohaterek i nikogo nie satysfakcjonujące, a za to bardzo przewidywalne rozwiązanie – to wszystko złożyło się na bardzo słaby sezon, który właściwie nie wiem dlaczego obejrzałam do końca. Zdecydowanie wolę DC w luźniejszym, a jednocześnie bardziej dynamicznym wydaniu i życzę serialowi lepszych pomysłów i mniej ponurości w kolejnej odsłonie, którą, ze względu na nową główną bohaterkę, zamierzam mimo wszystko obejrzeć.
Styczeń: Finał Supernatural rozczarował solidną część fandomu – w tym i mnie. Nie było to może jakieś wielkie zaskoczenie, bo od paru sezonów serial powoli, acz stabilnie tracił na jakości. Niektóre odcinki były całkiem przyjemną rozrywką, inne, zwłaszcza te mające wpływ na główną fabułę, były zwyczajnie rozczarowujące, a do dość oczywistego queerbaitingu większość widzów już się przyzwyczaiła. Serial miał szansę umrzeć z resztkami godności. Miał, bo twórcy zdecydowali się poruszyć temat, na jaki fandom czekał z niecierpliwością, odkąd zadebiutował w nim Castiel – temat Destiela. I tu mamy problem, bo okazuje się, że fani wizualizowali sobie ten związek w nieco inny sposób niż, uhm…. wyznanie miłości przez postać A postaci B tylko po to, aby postać B nie odniosła się w żaden sposób do wyznania, a postać A została wciągnięta do superpiekła sekundy później. Chyba najbardziej surrealistycznym aspektem 2020 było dowiadywanie się o rezygnacji Putina i tej sytuacji z tych samych tweetów. Późniejsze dowiedzenie się, że hiszpański dubbing zmienił znaczenie całej sceny i Dean jednak odpowiedział Castielowi, że on jego też? Cóż, Hiszpanio, doceniam starania polepszenia nam tego roku chociaż w tej kwestii.
Kira Nin: Wszystkie poprzednie sezony The Chilling Adventures of Sabrina były dla mnie rozrywką, od której nie oczekiwałum bardzo wysokiego poziomu i oglądało mi się przyjemnie. Zasiadłum więc do czwartego sezonu w Nowy Rok… i straciłum kilka godzin z życia, których nigdy już nie odzyskam. Co to było? Ja przepraszam, co to było? Czy twórcy zwołali zebranie, na którym spytali „jak możemy zepsuć serial?” i wykorzystali wszystkie propozycje? Ja nie wiem, co się tam stało, ale większość wątków pozostała nierozwiązana, a nowe nie miały żadnego sensu. Miałum wrażenie, że nikt nie wie, czym właściwie ten serial ma być, czy poważnym horrorem, czy romantyczną historią, czy musicalem. Pradawne horrory, będące głównym złym sezonu, były tak bardzo niewykorzystane i po prostu nudne. Przy poprzednim sezonie tak bardzo ucieszyło mnie to, że ciotka Zelda ma dziewczynę (bardzo zasługiwała na to, żeby spotkało ją coś dobrego), więc w tym sezonie musiała ją stracić, żeby wszystko do siebie pasowało, także w niedorzeczny sposób. Przyznam, że przez chwilę miałum nadzieję na twist „baron Samedi była kobietą”, ale chyba spodziewałum się za dużo. W okolicach szóstego odcinka poczynania bohaterów przestały mieć jakiekolwiek pozory wewnętrznej logiki. Przy finale opadły mi ręce i wszystko inne. Myślałum, że po tym cyrku z Lilith i jej dzieckiem nic mnie już nie zaskoczy, ale twórcy postarali się, przedstawiając samobójstwo w romantycznym świetle. Zabrakło mi rąk do fejspalmowania. To był ostatni sezon, prawda?
Lierre: Ogromnie i zadziwiająco kocham serial The Crown za sposób opowiadania historii, obsadę, odcinki wypakowane po brzegi paralelnie prowadzonymi motywami, świetne scenariusze i dopracowanie każdego ujęcia. Wszystkie te elementy, które mnie tak przykuwały do ekranu, były mistrzowsko poprowadzone w sezonie trzecim. Czwarty jednak… Może to przez to, że fabularnie doszedł do dość paskudnego momentu (serial mocno się skupił na Dianie Spencer i obrzydliwości Karola i zrobiło się to bardzo męczące; obecność Margaret Thatcher nie pomagała…) – ale chyba nie tylko. Zabrakło mi zrównoważenia tych dwóch głównych tematów czymś mniej odrzucającym. Odcinki miały też prostszą konstrukcję i były bardziej linearne. Wciągnęło mnie, obejrzałam całość bez wahania w dwa dni, ale pozostał we mnie spory niedosyt i rozczarowanie, że coś się zmieniło i zabrakło akurat tych elementów, które najbardziej cenię w tym serialu.
Katla: Rozczarowało mnie sporo pop-filmów na które czekałam, szczególnie Wonder Woman 1984, bo Diana jest moją ulubioną superbohaterką, a pierwszy film z jej udziałem bardzo lubię, i aktorska Mulan, bo jest to film straconej szansy, ma w sobie mnóstwo wizualnego piękna i mógł być znacznie, znacznie lepszy i o wiele staranniej dopracowany scenariuszowo, niż był. No i w ogóle – gdzie jest Mushu?!? Pod koniec roku rozczarował mnie finałowy, zbyt pospieszny i chaotyczny sezon przygód czarownicy Sabriny (choć dwa ostatnie odcinki, walkę z The Endless i The Void, uważam za genialne). Zaskoczyło mnie też, że nie podobało mi się Black Sails, czyli serial, o którym byłam tak pewna, że mi się spodoba (piraci! Nawiązania do Wyspy skarbów!), że specjalnie zostawiłam go sobie na moment, w którym będę czegoś wspaniałego potrzebować. 2020 był właśnie takim rokiem wymagającym wsparcia. Serialu jednak… nie dooglądałam do końca. Przerwałam może trzy odcinki przed finałem, okrutnie wymęczona i wkurzona ciągłymi zdradami kolejnych postaci, zmianami stron, fantastycznymi twistami i przesadzonymi eskalacjami fabuły. Sprawiły, że przestałam się zupełnie angażować w rozterki bohaterów i w losy przedstawionego świata. 2020 to też rok, w którym próbowałam (nadal próbuję…) nadrobić głośne The Crown, ale szczególnie dwa pierwsze sezony mają dla mnie te same wady co Piraci. Too much drama!
A co w was pozostawiło niedosyt lub nie spełniło oczekiwań w popkulturze w minionym, 2020 roku? Dajcie znać w komentarzu na Facebooku albo Instagramie!
W poprzednich odcinkach: zachwyty i zaskoczenia. W następnym odcinku: odkrycia.
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.