Rok 2020 do najłatwiejszych nie należał. Szczęśliwie mieliśmy możliwość skorzystania z pociechy, jaką daje kultura. Na początku 2021 roku zebraliśmy się więc (oczywiście wirtualnie), by porozmawiać o tym, co nas w minionym roku wspierało, zaskakiwało, zachwycało (i rozczarowało, żeby nie było za słodko) oraz co odkryliśmy. Dziś o tym, co przynosiło nam pociechę podczas trudnych miesięcy 2020.
NASI TOWARZYSZE W ROKU 2020
Styczeń: Tak gdzieś ze dwa lata temu, szukając ciekawych seriali o tematyce podróży w czasie, natknąłem się na Legends of Tomorrow. A zaraz potem na potężną listę seriali DC i instrukcję, jak to wszystko oglądać. Tu jeden serial, tu drugi, tu crossovery… Zerknąłem na to wszystko i w ten sposób Legends of Tomorrow wylądowało w otchłaniach mojej listy „na kiedyś” razem z Arrow oraz The Flash. W połowie roku znudzenie pandemią i siedzeniem w domu podkusiło mnie do sięgnięcia po cały ten multiwersowy bałagan. I szczerze – nie rozczarowało. Seriale Arrowverse nie są idealne (choć nie są też, na szczęście, marvelowym Iron Fist), ale są idealnym pochłaniaczem czasu. Dużo akcji i całkiem ciekawe postacie, a czego się absolutnie nie spodziewałem – tęczowa reprezentacja. Zazwyczaj w tle, mimochodem wspomnienie o partnerze tej samej płci; ale to już więcej, niż mogę powiedzieć o większości superbohaterskich seriali. Ba, jedna z głównych postaci kobiecych jest otwarcie homoseksualna! I to bynajmniej nie w czysto tokenowy sposób, a jej związek gra istotną rolę w fabule. No i do tego od czasu do czasu naga klata Stephena Amella. Nie mogę narzekać. A gdy już połapałem się we wszystkich postaciach i crossoverach, Legends of Tomorrow z całym swoim skakaniem po czasie i przestrzeni w pościgu za nieśmiertelnym tyranem władającym w roku 2166 było czystą przyjemnością.
Ginny N.: Po Bridgerton sięgnęliśmy z ciekawości, choć romanse to bardzo nie nasza bajka. A tu jeszcze mamy serial kostiumowy i fantasy of manners bez elementów nadnaturalnych, czyli coś, co niekoniecznie jest naszym ulubionym settingiem i kostiumem w fantastyce… Ale jednak ogląda się tę upięknioną, pastelową wersję Londynu i okolic całkiem przyjemnie. Jest tu angielski dwór, kochająca się rodzina, której najstarsza córka stara się o znalezienie mężczyzny z którym stworzy szczęśliwy dom, jest piękny diuk, bardzo fajnie poprowadzona niełatwa przyjaźń między Dafne i Simonem i do tego historia alternatywna Anglii, w której czarne osoby także stanowią część arystokracji – jednym słowem taki miły popcorn dla mózgu, przy którym lepiej nie zastanawiać się zanadto nad tym, czy to wszystko ma sens, ani nie rozmyślać o kwestiach klasowych w kontekście takiego świata. Co prawda mogło się to wszystko obyć bez sceny gwałtu małżeńskiego, ale jak na guilty pleasure i tak nie zirytowało nas specjalnie poza tym jednym momentem.
Paternoster Gang: Serialem, po który sięgam w gorszych momentach mojego życia, a 2020 rok niewątpliwie się do takich zalicza, jest, można by pomyśleć, ramotka – Xena the Warrior Princess. Po 25 latach od premiery ogląda się ją równie dobrze jak dawniej, a sześć sezonów po dwadzieścia kilka odcinków każdy to dawka ucieczki od rzeczywistości na długie tygodnie oglądania. Ponadczasowy urok tego serialu tkwi w świetnych głównych bohaterkach – Xenie i Gabrieli – dynamicznych przygodach, humorze, zamierzonej kampowości, luźnym traktowaniu historii i mieszaniu gatunków: mamy odcinki komediowe, dramatyczne, przygodowe, a nawet dwa musicale. W tym roku dodatkową przyjemność sprawiło mi śledzenie, jak zmieniała się technika filmowa przez lata kręcenia serialu – ostatnia seria pod względem sposobu kręcenia i efektów specjalnych naprawdę niewiele odbiega od współczesnych produkcji. Nic w tym zresztą dziwnego, skoro spora część serialowej ekipy odpowiadała później za Władcę pierścieni. Ale powiedzmy sobie szczerze, nawet najlepsza realizacja nie pomoże, gdy historie są marne. Tu nawet gdy bohaterki walczą z plastikowymi potworami, jest po prostu świetnie – bo one są świetne.
Kira Nin: Moje pierwsze spotkanie z The Untamed nastąpiło jakoś wiosną, na Tumblrze, i zaintrygowało mnie dość szybko, głównie z powodu estetyki: wszystko było takie piękne! Siedziałum sobie na metaforycznym brzegu fandomu, aż w końcu mnie do niego wepchnięto (dziękuję!) i nic lepszego nie mogło mnie spotkać. To jest tak wspaniale gejowskie, niedorzeczne, nieprawdopodobnie emocjonalne i dramatyczne, i zyskuje przy każdym kolejnym oglądaniu. To czyni The Untamed idealnym serialem do powtórek – pierwszy raz ogląda się doskonale, ale za drugim razem od początku znamy kontekst i wszystko jest jeszcze bardziej pełne emocji (a czasami nieprawdopodobnie śmieszne. Nie powiem wam dlaczego). Jeśli lubicie nieogarniętych, choć inteligentnych queerowych bohaterów podejmujących złe życiowe decyzje, magię, intrygi, i estetykę przez duże E, to jest serial dla was. Dołączcie do mnie, mam nasiona lotosu.
Lierre: W straszliwym pandemicznym, depresyjnym i budzącym grozę marcu 2020 wpadłam w dziurę eskapizmu o nazwie Stardew Valley. Spędziłam ponad miesiąc w pięknym pikselowym świecie maleńkiego miasteczka, przywracając je do ezoterycznej świetności, karmiąc piekielne kury i odreagowując stres za pomocą walki z potworkami w kopalni. Gdy teraz to wspominam, to, szczerze, nie pamiętam, co mnie w tym tak wciągnęło. Gdy próbowałam wrócić kilka tygodni temu, gra znudziła mnie po kilkunastu minutach. Wtedy jednak doskonale wpasowała się w moje potrzeby i myślę, że bez niej byłoby mi trudno przetrwać ten wielki stres i poczucie niemocy. W drugiej, jesiennej fali pandemii wpadłam w podobną grę, czyli Animal Crossing: New Horizons. Tam dzieje się trochę więcej, ale też system grania wyszedł mi inny – nie całe godziny klikania, ale podgrywanie sobie po parę chwil co jakiś czas, tak dla relaksu. Może za sprawą trochę innej mechaniki gry (czas gry mija równo z czasem rzeczywistym, podczas gdy w Stardew Valley o wiele szybciej), a może przez to, że stres nie osiągnął już takiego dramatycznego poziomu. Jeśli lubicie klikadełka, zbieranie pikselowych trofeów, wręczanie prezentów sąsiadom i gry wymagające w zasadzie jedynie cierpliwości, to obie bardzo polecam, bo przynoszą spokój i świetnie się przy nich relaksuje.
Katla: Podobnie jak Lierre, wspomnieć muszę o Animal Crossing. W nową odsłonę serii zaczęłam pogrywać w trakcie pierwszej pandemicznej fali i oprócz ewidentnego relaksującego waloru, jaki niesie ze sobą łapanie robaczków, urządzanie wyspy czy zaprzyjaźnianie się ze zwierzątkami, New Horizons miało dla mnie przede wszystkim walor online. Dzięki grze spędzałam czas z przyjaciółmi, z którymi rozdzieliła mnie pandemia, szczególnie tymi z zagranicy. Wspólne łowienie ryb na turnieju, podziwianie fajerwerków i spadających gwiazd, emocjonujący handel rzepą czy kilka wystrzałowych imprez urodzinowych, w których miałam okazję uczestniczyć – te spotkania były dla mnie chwilami wytchnienia i wspólnotowej radości. I choć nadal wpadam na wyspę (zwierzątka są przecież smutne i samotne, gdy mnie długo nie ma…) i zarywam noce, oglądając, jak w AC gra na żywo Chase Crossing, w sumie też debiutant i mój ulubieniec w dziedzinie streamerzy 2020 – to hype związany z grą już opadł. Mimo że laury gry roku zgarnęło (świetne!) The Last of Us II, to ja zapamiętam ubiegły rok jako mentalną emigrację na własną idylliczną wysepkę. To była czysta przyjemność!
A co wam wiernie towarzyszyło podczas trudów 2020 roku? Dajcie znać w komentarzu na Facebooku albo Instagramie!
I tym kończymy naszą serię podsumowań. W poprzednich odcinkach: zachwyty, zaskoczenia, rozczarowania i odkrycia.
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.