Rok 2020 do najłatwiejszych nie należał. Szczęśliwie mieliśmy możliwość skorzystania z pociechy, jaką daje kultura. Na początku 2021 roku zebraliśmy się więc (oczywiście wirtualnie), by porozmawiać o tym, co nas w minionym roku wspierało, zaskakiwało, zachwycało (i rozczarowało, żeby nie było za słodko). Dziś: o tym, co nas zaskoczyło.
ZASKOCZENIE ROKU 2020
Vitecassie: Lubię przemierzać całe gąszcze krótkometrażówek, ale największym zaskoczeniem 2020 roku okazał się Genius Loci. To bardzo kolorowa, bardzo żywa i bardzo krótka rzecz, w której dzieje się naprawdę dużo, chociaż tak naprawdę nie dzieje się prawie nic. Mamy elementy psychologiczne, fantastyczne czy nawet raczej surrealistyczne – ogląda się to wspaniale już na samym poziomie wizualnej estetyki. Aż tu nagle film się kończy po zaledwie kilku minutach i trzeba do niego wrócić, żeby zobaczyć coś więcej niż piękną (piękną!) kreskę. Trudno jest opowiadać o treści krótkometrażówek bez spoilerów, więc lepiej się już zamknę i skorzystam z okazji, by jako drugą zaskakującą krótkometrażówkę wspomnieć przedziwaczny i robiący ogromne wrażenie film o owadach – Erään hyönteisen tuho dostępny za darmo na Vimeo.
Clever Boy: Zaskoczyło mnie kilka rzeczy, wspomnę o kilku z nich. Pierwsza rzecz to polski slasher W lesie dziś nie zaśnie nikt. Byłem sceptycznie nastawiony, ale naprawdę dobrze się bawiłem. Choć nie do końca podoba mi się geneza złego, tak całość wyjątkowo dobrze się trzyma – czuć zagrożenie, są ciekawe postacie, jest trochę realnie, a trochę nierealnie, no i jest brutalnie i krwawo. Fajnie było dostać w końcu polski horror, szczególnie film niższej klasy. Zaskoczył mnie także film New Mutants, który był przekładany już tyle razy, że pewnie jego obsada zapomniała, co w nim jest. Podchodziłem sceptycznie, a pozytywnie się zaskoczyłem. Spodobały mi się postacie, ich moce czy motywacje. Fajnie było oglądać, jak budują się między nimi różne relacje. Finałowa walka też była nawet ciekawa, a momentami było trochę strasznie. Z chęcią zobaczyłbym więcej przygód tej paczki, ale to raczej niemożliwe.
Jest też wiele seriali, które mnie zachwyciły. Jednym z nich jest Kierunek: Noc. Niesamowicie mnie wciągnął i obejrzałem całość w dwa dni. Świetnie napisane i zagrane postacie. Akcja od początku nabiera tempa, cały czas czuć napięcie, widz nie odpoczywa. Dla mnie perełka. Jest jeszcze jeden utwór muzyczny, który chciałem wyróżnić. Niesamowicie niedoceniany duet sióstr Aly&AJ pod koniec roku nagrał balladę Slow Dancing. Utwór jakoś we mnie uderzył. Jest spokojny, piękny, sporo mówi. Polecam posłuchać.
Paternoster: Upload to jeden z tych seriali, których opis kompletnie mnie nie zainteresował, ale sięgnęłam po niego w ramach eksperymentu. I od razu pochłonęłam cały sezon. To historia Nathana, który po przedwczesnej śmierci, na którą nie do końca wyraził zgodę (wiem, jak to brzmi, ale właśnie tak) został załadowany do wirtualnej rzeczywistości pozagrobowej w wersji de luxe. Ów świat okazuje się bardzo różnić od tego, który przedstawiają reklamowe foldery, a jakość życia zależy od tego, ile są w stanie zapłacić pozostali przy życiu najbliżsi. Zamiast prostej i niezbyt miejscami mądrej komedii dostajemy nagle żarliwą i naprawdę mocną satyrę na kapitalizm. Jest ciepło, mądrze, dobrze, choć nie zawsze wesoło.
Ginny N.: Dopóki nie pojawił się zwiastun Star Trek: Lower Decks, nie wiedzieliśmy nawet, że taki serial animowany ma się pojawić. Zresztą nie jesteśmy trekkie, nawet jeśli lubimy całkiem Discovery, więc to nie tak, że mielibyśmy tu jakiekolwiek oczekiwania. Po zwiastunie spodziewaliśmy się raczej ot, takiej tam, może przyjemnej animacji, ale nie będącej czymś bardzo dobrym. Tymczasem dostaliśmy coś przezabawnego, inteligentnego, odważnego i najeżonego nawiązaniami, których nawet my wyłapaliśmy sporą część. Pomysł na serial o grupie członków załogi jednego ze statków Gwiezdnej Floty, która zajmuje się drugim kontaktem i utrzymywaniem statku w znośnym (bo nie dobrym) stanie, okazała się strzałem w dziesiątkę. Jest zabawnie, ale też miejscami bardzo mrocznie czy po prostu poważnie. To jednym słowem świetnie wykonana satyra. Mamy nadzieję, że doczekamy się za jakiś czas drugiego sezonu.
Lierre: Od bardzo dawna wiedziałam, że lubię Robin Hobb, choć bardzo słabo pamiętałam parę jej książek znalezionych w lokalnej bibliotece w okolicach gimnazjum. Od lat mówiłam, że tak, Robin Hobb jest super, taka pełna ciepła i ciekawa, i zaraz będę ją czytać… Aż w końcu rzeczywiście zaczęłam i to był prawdziwy odjazd. Zapewne znacie tę emocję, którą można podsumować: „kiedyś to czytałam tyle a tyle książek rocznie, ale teraz trudno mi się zabrać za cokolwiek i nic mnie nie wciąga”. Otóż Uczeń skrytobójcy mnie wciągnął. Wciągnął mnie tak, że zawalałam zobowiązania, zarywałam noce, ignorowałam media społecznościowe i nie potrzebowałam kawy. Trzy tomy wielkości sporej cegły pochłonęłam w parę dni, osiągając tempo i zaangażowanie niedostępne mi od czasów odkrywania oddziału biblioteki dla dorosłych z kartą zwiniętą siostrze, bo można było się tam zapisywać dopiero z licealną legitymacją, a tam właśnie był regał z fantastyką. Trafia to do kategorii zaskoczenie właśnie dlatego – nie spodziewałam się zupełnie po sobie takiego zaangażowania w książkę, a jednak okazało się, że trzeba po prostu trafić na odpowiednią i wszystko wraca. To wszystko odbywało się w styczniu, a ja doskonale pamiętam to lekko maniakalne nieodrywanie się od książek z nutką stresu (bo Robin Hobb to nie tylko ciepło i świetni bohaterowie, ale też oranie tymi bohaterami i polityka zero litości dla protagonistów). Uśmiecham się, myśląc o tych książkach i Robin Hobb zajmuje specjalne miejsce w moim czytelniczym serduszku. Szczęśliwie mam jeszcze bardzo dużo jej książek przed sobą. (Więcej o trylogii napisałam tutaj).
Katla: Z ciekawością obserwowałam wpływ pandemii na kulturę popularną. Zaskakiwało mnie, jak tradycyjne media radziły sobie (lub właśnie nie radziły sobie) ze zmienionymi warunkami pracy. Marcowo-kwietniowe, biedne i niezręczne amerykańskie talk shows, nagle wyeksponowany w kontraście do oficjalnych kanałów profesjonalizm YouTuberów i ich przewaga technologiczna w chwilach, które obnażyły styl pracy tradycyjnych telewizji. Ciekawił mnie wpływ pandemii na telewizyjne formaty i na plany zdjęciowe filmów i seriali, a także (zwiększający się) jej wpływ na samą fabułę nowych produkcji. Można powiedzieć, że zaskoczeniem dla popkultury była globalna pandemia, a ja, chrupiąc memiczny popcorn, przyglądałam się, jak się to wszystko rozgrywa.
Z dzieł popkulturowych, które dla mnie były miłą niespodzianką, wymienię może fakt, że Taylor Swift nie dość, że nagrała i wydała nową muzykę, to jeszcze były to aż dwie świetne płyty, Folklore i Evermore. Płyty, w których jedna z moich ulubionych wokalistek i autorek tekstów wróciła do muzyki bardziej organicznej i oszczędnej, eskapistycznej, akustycznej, intymnej i skupionej na storytellingu, czyli takiej, jaka mi najbardziej odpowiada. Jej muzyka była więc osnową i tłem dla mojego 2020.
A jeśli tego byłoby mało, to hołd dla Taylor złożył też Conan Gray swoim albumem Kid Krow, którego także dużo słuchałam w 2020. Co by nagrała Taylor, gdyby była o dekadę młodsza i była chłopakiem? Pewnie właśnie to. A teledysk do Heather polecam wszystkim, którzy chcą zobaczyć, jak fajnie można pograć ze stereotypami płciowymi.
I na koniec muzycznego wątku w tym zestawieniu odkryciem roku była też dla mnie Rina Sawayama, wokalistka, o której wcześniej nawet nie słyszałam, a teraz jestem jej fanką. W razie czego polecam zacząć od klipu do piosenki STFU!, tym razem wizualnie dostajemy statement w temacie stereotypów płciowych i kulturowych. Mieszanie nu-metalu z electropopem w wydaniu Riny idealnie wyraziło dla mnie chaotycznego ducha 2020. A wymieniona wyżej trójka twórców najmocniej mnie w tym dziwnym roku zaskoczyła.
A co was zachwyciło w popkulturze w minionym roku? Dajcie znać w komentarzu na Facebooku albo Instagramie!
W poprzednim odcinku: zachwyty. W następnym odcinku: rozczarowania.

Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.