Co obejrzała, przeczytała i czego słuchała w kwietniu redakcja Whosome? Co nas zachwyciło, zaskoczyło, rozczarowało i zaciekawiło? Przeczytajcie popkulturowe podsumowanie miesiąca!
ZACHWYTY
Ginny N.: Uniwersum Kasandry Michała Ochnika to dość niszowa kreacja, w skład której wchodzi obecnie kilkanaście opowiadań i innych drobnych form literackich. Główny zrąb tej historii przeczytacie tutaj, ale warto też odwiedzić fanpage projektu, by poznać teksty satelitarne. Cały koncept zasadza się na budowie wieloświata, w którym każda postać (z pewnymi wyjątkami) ma swoje nieskończone odbicia i każda chętna osoba może stworzyć swoją własną opowieść w tym uniwersum. Cykl Światologia zachwycił nas i zainspirował na tyle, że sami zaczynamy tworzyć w tym uniwersum, ale tutaj polecamy wam głównie opowieść o Dantem, Hikari, Orku, Omedze i Mice i ich przygodach jako załodze Kasandry – podróżującego między światami statku i ich próbach ratowania Wieloświata przed zagrażającymi mu siłami.
Poza tym na honorową wzmiankę zasługuje Wolfwalkers od studia Saloon Cartoon, które wyprodukowało animacje Breadwinner, Song of the Sea i Book of Kells. Koniecznie obejrzyjcie tę poruszającą i piękną animację.
Lady Kristina: Jednym z seriali, które obejrzałam w zeszłym miesiącu, i który naprawdę mnie zachwycił i szczerze rozbawił, był Green Wing. W tym sitcomie śledzimy zwariowane losy pracowników fikcyjnego szpitala, lecz sam szpital pozostaje tu jedynie tłem, ponieważ żadne wątki medyczne nie są poruszane, ustępując miejsca perypetiom (głównie miłosnym) lekarzy i personelu. Mimo że serial śledzi wiele wątków, szczególną uwagę warto zwrócić na fenomenalną rolę Michelle Gomez, którą tu można poznać z komediowej strony. W tej postaci można dostrzec to szaleństwo, które widać również później w roli Missy.
Vitecassie: O Hannah Gatsby i jej show Nanette zrobiło się głośno już jakiś czas temu, ale jakimś sposobem magiczny algorytm Netflixa podsunął mi jej kolejny stand-up, w dodatku właśnie Netflix special, dopiero w kwietniu – chociaż premiera miała miejsce w 2020. Zatytułowany Douglas – po psie – monolog jest zdecydowanie zabawniejszy od Nanette, chociaż opowiada o sprawach równie poważnych. (Oczywiście trzeba tu przyznać, że Nannette było niezabawne zupełnie celowo i na tym polega jego wyjątkowość, ale tego, mam nadzieję, nie muszę tłumaczyć). Jest nieneurotypowość, jest queer, jest niszczenie patriarchatu, teoria sztuki i piesełki. Wspaniale skomponowany stand-up, który zaskoczy cię nawet wtedy, kiedy wiesz bardzo dobrze, czego się spodziewać. (PS Hannah Gatsby grała jedną z ważniejszych ról w serialu Please Like Me Josha Thomasa – też dostępnym na Netflixie i też zdecydowanie wartym zobaczenia).
Paternoster Gang: Uwielbiam dobre seriale kryminalne z wyrazistymi bohaterkami kobiecymi. Nic więc dziwnego, że Mare of Easttown z miejsca przykuło moją uwagę. Za mną póki co dwa odcinki, oba absolutnie świetne. Niby po raz kolejny mamy standardową historię: morderstwo w małym miasteczku i śledztwo, w trakcie którego odkryjemy mniej i bardziej mroczne tajemnice zżytej ze sobą i pozornie świetnie się znającej społeczności. Dla mnie kluczowym elementem tego typu opowieści są dobre postacie, a tych mamy tu pod dostatkiem. Błyszczy przede wszystkim Kate Winslet w roli tytułowej Mare, zgorzkniałej policjantki, która musi rozwiązać zagadkę śmierci młodej kobiety, ale też poradzić sobe ze swoim rozpadającym się życiem. Nie spodziewałam się, że aż tak mi się spodoba ta bohaterka, bo dotąd, przyznaję, stereotypowo, kojarzyłam Winslet głównie z rolami amantek. Już dla niej warto dać szansę Mare of Easttown, choć nie tylko dla niej. Nie będę wam psuć zabawy, zdradzając szczegóły fabuły. Napiszę tylko, że to rasowy dramat kryminalny, pełen emocji i naprawdę świetnego aktorstwa. Dla miłośniczek gatunku – lektura obowiązkowa.
Clever Boy: W kwietniu obejrzałem naprawdę wiele seriali i filmów. Nic chyba nie krzyczało do mnie, że jest niesamowicie dobre. Chciałbym pochwalić Nancy Drew, bo mimo obaw w drugim sezonie cały czas bawię się wyśmienicie, a twórcy wciąż zaskakują mnie pomysłami. Na wyróżnienie zasługuje jeden odcinek – The Scourge of the Forgotten Rune – który jest megadoktorowy i myślę, że Doctor Who, powinno się zainspirować tym pomysłem. Bohaterowie natrafiają na stwora z wikińskich mitów. Stworzenie zabija każdego, kto pozna jego imię. Postacie są zmuszone więc wymazywać sobie pamięć o tym, kim są za pomocą magicznego przedmiotu, a następnie przekazać sobie wiadomości i spróbować powstrzymać stworzenie od zamordowania ich i innych osób. Stawka jest naprawdę wysoka, a reset pamięci ograniczony. Tym odcinkiem byłem niesamowicie zachwycony.
ZASKOCZENIA
Ginny N.: W kwietniu oglądaliśmy stosunkowo mało, ale kiedy weszliśmy na Netflixie w link do New Amsterdam, zostaliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni. Zaczynając od tego, że mieliśmy wrażenie, po tytule, że chodzi o jakiś kryminalny procedural, który kiedyś oglądaliśmy w analogowej telewizji, a dostaliśmy dramę o szpitalu, a kończąc na tym, że jest to serial o postaciach, które są najzwyczajniej w świecie sympatyczne. Nie jest to może genialna historia, ale taki idealny przyjemny serial do odstresowania się i do tego uroczo lewicujący. Choć zostało nam jeszcze sporo do obejrzenia z dwóch dostępnych aktualnie na platformie sezonów. nieraz się uśmiechaliśmy i wzruszaliśmy oglądając, więc na pewno będziemy sobie dalej podskubywać po odcinku, dwóch, to tu, to tam.
Vitecassie: Jakiś czas temu trafiłam na trailer serialu Warrior Nun. Zdziwiło mnie to połączenie superbohaterskości i zakonnic, po jakimś czasie zdecydowałam się na obejrzenie tej produkcji. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego, co się tam wydarza. Zakonnice-wojowniczki ze strojami i umiejętnościami jak członkowie arrowversowskiej ligi zabójców, zwroty akcji jak z powieści Dana Browna i przedziwne stwory. Nie zawsze Warrior Nun wychodzi to na dobre, o fabule trafniej jest powiedzieć, że chyli się raczej ku upadkowi niż końcowi, ale i tak potrafi zaskakiwać… Zobaczymy, czym twórcy uraczą nas w drugim sezonie; być może naprawią zdarzenia finału, a może wcale nie. Główna oś fabularna może się znudzić, a dziury w niej – powiększyć, ale jestem prawie pewna, że przynajmniej gdzieś z boku nastąpi wielkie łup i pojawi się coś tak skrajnie dziwnego, że zacznę podejrzewać twórców o ostre dragi.
Lierre: Lubię czasem sięgnąć po coś spoza mojej literackiej strefy komfortu i często pada wtedy na coś popularnego, np. fantastykę z wątkami romansowymi i/albo Young Adult, którego grupą docelową generalnie chyba nigdy nie byłam. Pod wpływem trailera netflixowego serialu Shadow and Bone (ten obraz kartografki wpływającej w ciemność!) sięgnęłam po trylogię Leigh Bardugo. Czytałam już Szóstkę wron, ale dopiero po fakcie dowiedziałam się, że to w zasadzie czwarty tom, a wcześniej jest trylogia – trochę słabsza literacko, zbierająca mniej zachwyconych recenzji. Nie ciągnęło mnie do niej, ale ten trailer… No i sięgnęłam. Wsiąkłam na amen – trzy obszerne tomy połknęłam w tydzień. Dawno mi się niczego tak dobrze nie czytało. Seria zachwyciła mnie mnogością i różnorodnością bohaterów i nieoczywistością ich relacji, światotworzeniem luźno opartym na XIX-wiecznej Rosji, szkołą magii w pierwszym tomie (mnie się bardzo łatwo kupuje szkołami magii), troską o detal. Serial przy tym wypada dość blado, o czym porozmawiamy jednak gdzie indziej… To zdecydowanie było dla mnie zaskoczenie miesiąca, choć powinnam już się nauczyć, że jednak jeśli coś ma grono oddanych czytelniczek, to jest spora szansa, że warto po to sięgnąć, nawet jeśli to, co jest najbardziej zachwalane, do was akurat nie trafi (nie znoszę Zmrocza!). Jeśli więc zaintrygował was serial, polecam też sięgnięcie po książki, o wiele od niego bogatsze.
Rademede: The Falcon and The Winter Soldier. Nie był to serial, na który czekałam z niecierpliwością. Po cudownym WandaVision miałam obawy, że kolejny serial nie będzie już tak dobry. I z zaskoczeniem odkryłam, że wypatruję kolejnego odcinka. Co prawda uważam, że The Falcon and The Winter Soldier nie dorównuje Wandzie, ale naprawdę dobrze mi się go oglądało. Kolejnym zaskoczeniem był serial Worn Stories. Bardzo ciekawy punkt widzenia na to jak ubrania, lub ich brak, mogą wpływać na nasze życie. Jest to zbiór opowieści różnych osób na temat ich ulubionych bądź z jakiegoś powodu ważnych dla nich fragmentów garderoby.
Clever Boy: Oglądam mnóstwo seriali i czasem nawet sam się gubię, w tym, co oglądałem w danym miesiącu. Oglądam mało polskich produkcji, ale zdecydowanie zachwycił mnie polsatowski serial Komisarz Mama. Uwielbiam Paulinę Chruściel, mogę oglądać ją jak zahipnotyzowany godzinami. Aktorka wnosi do swoich ról dużo ciepła, ciekawości. A w tej roli jest wprost genialna. Dla mnie odgrywa takie połącznie Sherlocka i Doktora. Jej dziwne zwyczaje, sposoby na rozwiązywanie śledztwa są bardzo fajne. Jest naprawdę sympatyczną postacią, która cały czas zaskakuje. Sprawy kryminalne też były ciekawe, choć zazwyczaj bez większych zaskoczeń. Czekam na drugi sezon.
ROZCZAROWANIA
Vitecassie: Gambitem królowej zachwycali się chyba wszyscy. Że takie ładne, że wciągające, że ciekawy temat. To wszystko oczywiście jest prawda, ale przy tym poziomie entuzjazmu i reklamy spodziewałam się czegoś więcej, zwłaszcza w kontekście powielanego wszędzie hasła, że główna bohaterka musiała sobie radzić w męskim świecie szachistów. Autentycznie myślałam, że… będzie mieć z tytułu tożsamości płciowej jakieś problemy, ktoś ją zbluzga, czegoś uniemożliwi, cokolwiek. I z jednej strony to miłe, że finalnie najgorsze, co jej się zdarza, to zachwycanie się nią, bo jest kobietą, a nie dlatego, że ma wyjątkowy talent, a z drugiej – przy takiej reklamie i przy takim umiejscowieniu w czasie to jednak marketing wątku feministycznego wydaje się sporym wyolbrzymieniem. Nie przeczę, on jest – ale nie robi tego show, nie kręci fabuły, tak jak wynikało z zapowiedzi. Przygotowałam się na dobre patriarchy smashing i go zwyczajnie nie dostałam. Zwrotów akcji też w sumie nie.
Rademde: Snowpiercer. Brat mnie zachęcił i w końcu spróbowałam obejrzeć. Dotarłam do połowy drugiego sezonu i wysiadłam z tego pociągu. Nic mnie nie przekonuje w fabule, dialogi i relacje między postaciami były nudne i sztuczne. Pierwszy sezon nawet dało się przyjemnie obejrzeć, jako taki luźny dźwięk w tle. Kolejny mnie niestety pokonał.
Paternoster Gang: Obiecałam sobie, że po zmianie głównej bohaterki dam Batwoman jeszcze jedną szansę – i tak zrobiłam. Na plus mogę napisać, że drugi sezon serialu wypada mimo wszystko lepiej niż pierwszy, a Javicia Leslie jest zdecydowanie ciekawszą Batwoman niż Ruby Rose, widać, że aktorka bardziej czuje tę rolę, a i obsadzenie jej w roli bohaterki z przypadku, która uczy się korzystać ze swoich umiejętności było dobrym zabiegiem. Dobrze też zrobiła serii solidna dawka absurdu. Nadal jednak jest to co najwyżej przeciętniak ze stajni DC, z którym trudno się polubić i ciężko go oglądać inaczej niż w roli tła do ciekawszych zajęć.
W kwietniu sięgnęłam też po Wonder Woman 1984, głównie po to, by się przekonać, czy jest tak źle, jak niemal wszyscy piszą. Niestety jest, nawet jeśli jakimś cudem przymknie się oko na wątek gwałtu, który zauważyli wszyscy oprócz twórczyń filmu. Dłużyzny, nijaki złol, nudna intryga, dylematy, które nikogo nie obchodzą. Strata czasu i niesmak w gratisie.
Clever Boy: Zdecydowanie Wonder Woman 1984. Samo wspomnienie o tym filmie boli. Paternoster Gang wyżej wypunktowała idealnie. Bardzo nudny film, zrobiłem sobie nawet przerwę na drzemkę, bo nie byłem w stanie wytrwać całości. Chciałbym odzyskać stracony czas. Bardzo rozczarował mnie także finał Shameless. Serial oglądałem prawie od początku, śledziłem przygody zakręconej rodzinki Gallagherów przez 11 lat. Ostatni sezon średnio mi się podobał, ale liczyłem na ciekawe zakończenie. Dostałem ogromne rozczarowanie. Twórcy wiedząc, że mają ostatni sezon, postanowili w finałowym odcinku rozpocząć różne wątki lub je zapowiedzieć i nie dać nam odpowiedzi na różne pytania. Nie powróciła aktorka, która grała Fionę, a po jej odejściu serial dużo stracił, choć przynajmniej została wspomniana. Przykro się na to patrzyło. Czułem i nadal czuję wielkie rozczarowanie.
WARTO WSPOMNIEĆ
Paternoster Gang: Do serialu The Nevers podchodziłam z pewną rezerwą, głównie ze względu na stojącego za pomysłem Jossa Whedona (który, szczęśliwie, odszedł od projektu w listopadzie ubiegłego roku). Skusiła mnie steampunkowa otoczka oraz, oczywiście, kobiece bohaterki. Historia obdarzonych niezwykłymi umiejętnościami kobiet z wiktoriańskiego Londynu ma w sobie trochę elementów, których mam przesyt – zbyt łatwe szafowanie okrucieństwem i śmiercią – ma też jednak cudowne główne bohaterki: twardzielkę Amalię True i genialną wynalazczynię Penance Adair, wartką historię, niezłą intrygę i magiczny XIX-wieczny Londyn. Będę więc oglądać z nadzieją, że wszystko skończy się jednak… dobrze.
Vitecassie: Wyczekiwany od lat pełny nowy album studyjny Evanescence ukazał się wreszcie pod koniec marca 2021. The Bitter Truth to 12 utworów nigdy wcześniej nie wydanych (poza singlami, ma się rozumieć) – część z nich powstała niedawno, część czekała na publikację od… mniej więcej wtedy, kiedy fani czekali na nowy album. Na płycie mamy kilka wyróżniających się utworów – Use My Voice, Wasted on You czy Yeah Right – ale reszta nie porywa, nie zostaje w głowie na dłużej. Większość pozycji brzmi dobrze, ale zwyczajnie nie ma w sobie tego czegoś, czym mogły się poszczycić prawie wszystkie utwory grupy sprzed 2010 roku. Być może presja na muzyczne podsumowanie dekady bez nowego albumu studyjnego była zbyt duża i ta kompilacja wszystkiego poskutkowała nijakością. W każdym razie The Bitter Truth pozostaje raczej ciekawostką, zapowiedzią przyszłego Evanescence, które usłyszymy na kolejnej płycie – oby na nią nie przyszło czekać następną dekadę.
Ginny N.: Spięty (wokalista Lao Che) wydał niespodziewane kolejny album solowy, Black Mental. Jak zwykle zachwyca zabawą słowem i ciekawą elektroniką. Nie jest to może pozycja dla każdej osoby, ale jeśli lubicie niebanalną elektronikę właśnie, komentarz społeczny i mistrzowskie panowanie nad/zabawę słowem, koniecznie sięgnijcie po ten album.
Rademede: Niall Horan, album Heartbreak Weather. Jak nazwa wskazuje, piosenki na złamane serce. Mnie ujęły, a głos wokalisty uspokaja.
Clever Boy: Finał Kaczych opowieści (Duck Tales) widziałem na przełomie marca i kwietnia. Było mi przykro, że ta cudowna animacja się kończy. Bardzo dobrze się na niej bawiłem. Finał był świetny. Wciągał, miał wiele mrugnięć oka zarówno w kierunku poprzednich odcinków, jak i fanów innych animacji Disneya. Ciekawe zakończenie, a także morał – rodzina to osoby, które się wybiera. Niepotrzebne są więzy krwi, żeby ją tworzyć. Warto sięgnąć i obejrzeć całość. Koniecznie nadróbcie. Ponadto pokochałem kolejną piosenkę Aly & AJ – Pretty Places. Jest magiczna – wywołuje u mnie dobre, ciepłe skojarzenia. Przypominają mi się wakacyjne wypady. Lubię jej słuchać rano, bo dostaje dodatkowy zastrzyk energii i motywuje mnie do działania, szczególnie gdy jest słonecznie.
A jakie są wasze kwietniowe popkulturowe zachwyty i rozczarowania? Dajcie znać na Facebooku albo Instagramie!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.