Najwyższa pora na podsumowanie kwietnia. Dla wielu z nas to był ciężki miesiąc, ale sporo oglądaliśmy czy czytaliśmy. Co nas zaskoczyło, które produkcje polecacie? Zapraszamy na popkulturowe podsumowanie kwietnia.
ZACHWYTY
Ginny N.: O twórczości Alice Oseman wiemy od dłuższego czasu. Trudno nie wiedzieć, kiedy siedzi się w kręgach asów – bo autorka sama jest aroace i, niestety, z powodu jej twórczości, gdzie takie wątki zaczęły się pojawiać, została zmuszona do wyjścia z szafy. Sami nie czytaliśmy jej komiksu Heartstopper – lubimy YA i lubimy komiksy, ale też w dość regulowanych dawkach i ostatnio mieliśmy inne priorytety czytelnicze*, ale z ciekawości sięgnęliśmy po adaptację tego komiksu na Netflixie. I zdecydowanie cieszymy się, że to zrobiliśmy. To bardzo queerowa historia, do tego ciepła i naprawdę świetnie napisana (przez samą autorkę komiksu) i zagrana. Jest o dorastaniu, z może drobnymi dramami, ale niczym aż tak przerysowanym, by nas irytowało. I zdecydowanie sięgniemy po kolejne sezony, jeśli te się pojawią.
* Jakkolwiek i na powieść Oseman znalazłem trochę miejsca.
Kasia: Mniej więcej w połowie kwietnia, albo nawet chwilę wcześniej, usłyszałam entuzjastyczne opinie o serialu Severance. Trzeba było więc sprawdzić, co w trawie piszczy. To produkcja o pracownikach pewnej firmy, którzy zgodzili się na zabieg rozdzielenia, wskutek czego nie mają pojęcia, co robią przez osiem godzin dziennie w pracy, kogo poznają, na czym polega ich praca, a ich alterzy, którzy pracują, nie mają pojęcia o tym, jak wygląda życie rodzinne i towarzyskie poza budynkiem. Firma opowiada o tym jak o idealnym work-life balance, ale brzmi i jest to straszne. Przekonacie się, jak obejrzycie. Serial stawia bardzo ciekawe pytania i dylematy. Przedstawia świat korporacji, w której pracownicy są niemal bezosobowi, a jedynym celem życia jest praca (bo to jedyna rzeczywistość, jaką znają) za marne benefity jak owocowe imprezy, pięć minut z muzyką, gadżety (np. gumki na palce czy sesje wellness). Podstawowym dążeniem staje się tzw. impreza z naleśnikami, a za najmniejszą niesubordynację grozi kara w pomieszczeniu zwanym dwuznacznie break roomem. Jest tam też muzeum ku czci obecnych i byłych szefów firmy. Przerażające.
Poruszający jest powód, dla którego Mark zapragnął wyłączyć swoją własną świadomość na osiem godzin. Jestem pewna, że nie tylko on z powodów osobistych zdecydował się na tak drastyczny krok, ale czy od rozpaczy da się tak zupełnie uciec w zapomnienie?
Obejrzałam dziewięć odcinków w niecałe trzy dni. Nie wiem, czy pamiętacie, ale w którymś podsumowaniu napisałam, że nie lubię binge-watchingu. Oglądam więcej niż dwa odcinki z rzędu tylko wtedy, gdy coś mnie naprawdę zaciekawi (i mam czas). Więc to już samo w sobie może służyć za rekomendację. Jestem absolutnie zachwycona tym serialem! Zarówno w warstwie emocji, rozterek moralnych, stawianych pytań, jak i napięcia i atmosfery (dusząca, niepokojąca) jest doskonale. Odpowiednio zniuansowane, wyważone, bardzo dobrze zagrane. Fantastyczny, a nawet wybitny serial.
Lady Kristina: Na Moon Knight czekałam niecierpliwie już od czasu pierwszego zwiastunu, chociaż wcześniej o tytułowym bohaterze nie słyszałam. Czekanie się opłaciło – to fenomenalna produkcja, którą po prostu uwielbiam i która w moim zestawieniu ląduje jako jeden z najlepszych (jeśli nie najlepszy) seriali MCU. Steven Grant, pracownik muzealnego sklepiku, który ma problemy ze snem, dowiaduje się, że nie jest w sam w swoim ciele – cierpi na dysocjacyjne zaburzenia osobowości, a Marc Spector, jego inna tożsamość, służy egipskiemu bogowi Chonsu, chroniąc niewinnych ludzi i będąc jego narzędziem zemsty. Marc i Steven muszą zacząć ze sobą współpracować, aby nie dopuścić do przebudzenia bogini Ammit, chcącej śmierci wszystkich, którzy w przyszłości mogą dopuścić się zła.
Mimo że na początku akcja toczy się powoli, to w kolejnych odcinkach dzieje się coraz więcej, regularnie wręcz zaskakując. Dużo z tego jest zasługą fenomenalnego Oscara Isaaca, który wciela się tu w dwie zupełnie różne osoby, nierzadko gwałtownie przeskakując z jednej postaci w drugą czy nawet stając przed sobą twarzą w twarz. Wrażenie robi też warstwa wizualna, zwłaszcza że znaczną część serialu nakręcono w Egipcie, gdzie właśnie dzieje się jego akcja. Nie jest to też typowa produkcja superbohaterska – ważnym aspektem serialu jest wątek problemów psychicznych Marca/Stevena spowodowanych przez traumy, z którymi muszą się pogodzić. To, czy drugi sezon Moon Knight kiedyś powstanie, nie jest pewne, ale mam nadzieję, że główni bohaterowie jeszcze powrócą.
Gdybyśmy mogli przeżyć nasze życie od nowa, jak by wyglądało? Jedną z prób odpowiedzi na to pytanie przedstawiono w miniserialu Life After Life. Ursula, jego główna bohaterka, ma nietypową przypadłość – za każdym razem, gdy umiera, cała rzeczywistość się resetuje, a ona sama rodzi się na nowo. W każdym kolejnym życiu nie ma wspomnień o swojej przeszłości, ale podświadomie stara się uniknąć losu, jaki spotkał ją poprzednim razem, cały czas odnosząc wrażenie, że żyła już kiedyś wcześniej. Jako że akcja serialu toczy się w pierwszej połowie XX wieku, Ursula w swoich życiach doświadcza naprawdę wiele – mają na nie wpływ nie tylko ważne zdarzenia historyczne, jak między innymi obie wojny światowe, ale również zmiany w społeczeństwie i próby ułożenia sobie życia w świecie cały czas zdominowanym przez mężczyzn. Mimo wielu przeciwności, nie będąc świadoma przeżycia wielu z nich, mogliśmy zobaczyć, jak stara się przeżyć swoje (każde kolejne) życie jak najlepiej. Ze względu na trudne przeżycia Ursuli serial wzrusza, ale też wywołuje refleksję odnośnie do tego, czy chciałoby się przeżyć swoje życie ponownie, gdyby miało się taką okazję.
W zeszłym miesiącu miałam również okazję na chwilę zajrzeć do multiwersum w filmie Wszystko wszędzie naraz. Śledzimy tu losy Evelyn (w tej roli fantastyczna Michelle Yeoh), właścicielki pralni, która zmaga się z zeznaniem podatkowym. Może to nie brzmieć zbyt zachęcająco, ale wszystko się zmienia, gdy Evelyn otrzymuje wiadomość z jednego z równoległych wszechświatów, że musi pomóc uratować multiwersum przed niszczącą siłą stworzoną przez inną z jej wersji. W tym celu łączy się ze swoimi odpowiedniczkami z przeróżnych wszechświatów, zdobywając ich szczególne umiejętności. Co jednak jest najważniejsze, nie zawsze droga pełna sukcesów jest drogą najlepszą, gdyż, jak poznana przez nas Evelyn, możemy stać się lepszą wersją siebie właśnie dzięki temu, że popełnialiśmy błędy. W filmie dzieje się naprawdę wiele – przez większość czasu akcja pędzi przed siebie, przez co chwilami naprawdę można mieć wrażenie tytułowego wszystkiego wszędzie naraz – ale nie tylko akcja jest tu ważna, ale też relacje rodzinne, zwłaszcza między Evelyn i jej córką, które w jednym wszechświecie mogły doprowadzić do katastrofy, a w innym – wszystko naprawić.
Paternoster Gang: Killing Eve, jeden z najdziwniejszych seriali ostatnich lat, dobiegł końca. Ostatni odcinek, delikatnie mówiąc, nieco zdenerwował fanów nietypowej relacji zabójczyni na zlecenie i agentki MI5 i, o ile rozumiem, a nawet emocjonalnie nieco podzielam to rozczarowanie, to nadal trudno mi sobie wyobrazić wersję, w której bohaterki odjeżdżają na białej klaczy w stronę zachodzącego słońca. To nie ta opowieść i jeśli ktoś tego nie zauważył, to, w moim odczuciu, nie oglądał dokładnie. Choć czwarty sezon serii jest specyficzny i mocno odbiega zarówno stylistycznie, jak i narracyjnie od wcześniejszych, to jedno pozostało niezmienne: podkreślanie, że w tej branży nie ma happy endów. A tu dodatkowo dostaliśmy jeszcze historię Pam, która koniec końców obrała inną drogę – i tym samym dostała szansę na szczęśliwsze i dłuższe życie. I choć będzie mi brakować campu, czarnego humoru i oczywiście cudownej Jodie Commer jako Vilanelle, to daleka jestem od obrzucania błotem twórczyń za to, że koniec końców złamały mi serce. Wszak na tym ta zabawa miała polegać.
Drugi sezon Picarda przeszedł, mam wrażenie, trochę bez echa i, szczerze mówiąc, zupełnie nie rozumiem dlaczego. Bardzo przyjemna, zwarta historia, z niezłym timey-wimey i cudownym wątkiem queerowym. Może przemawia przeze mnie osoba, która jest poniekąd nowa w trekowym fandomie, ale właśnie takie opowieści mnie kupują: ze starszymi bohater(k)ami, sporą dawką psychologii, dozą nadziei i nie do końca słodkim zakończeniem. Niemal wybaczyłam serialowi jego absolutną nienaukowość, a to już u mnie duży postęp.
O Our Flag Means Death piszą dla odmiany, mam wrażenie, wszyscy, i bardzo słusznie, bo to historia, obok której nie sposób przejść obojętnie. Choć wejście w nią zajęło mi ze dwa odcinki, to później praktycznie nie mogłam się już oderwać. To, co mnie przede wszystkim urzekło, oprócz naprawdę uroczej historii miłosnej, to rozprawienie się ze stereotypem męskości, reprezentowanej na kilku poziomach – i „prawdziwego” pirata, i „głowy rodziny”, i „modelu zarządzania”. I choć nieco mi w tym wszystkim zabrakło większej liczby postaci kobiecych, to w jakimś tam stopniu zrekompensowała to postać żony głównego bohatera, która, podobnie jak jej koleżanki, była równie nieszczęśliwa w jedynym słusznym modelu jak jej mąż. Wspaniałe!
Clever Boy: Moje serce rozpuścił Heartstopper. Wciągnąłem serial nic o nim nie wiedząc. Obawiałem się, że jak w wielu produkcjach młodzieżowych dostanę dramę na dramie, ale ku mojemu zaskoczeniu tak nie było. To naprawdę sympatyczna, dojrzała opowieść, która chwyta za serce. Wszystkie odcinki wciągnąłem od razu i bardzo się z tego cieszę. Rewelacyjnie się oglądało i liczę na więcej.
Zachwycił mnie wspomniany już Moon Knight. Ja również za dużo nie wiedziałem o tej postaci przed seansem, ale byłem bardzo ciekawy, co tym razem zaprezentuje MCU. I warto było czekać. To chyba mój drugi ulubiony serial (zaraz po WandaVision) w tym świecie. Od początku intryguje i zastanawia. Widz czuje się tak pogubiony jak główna postać. Później zagadka stopniowo się rozwiązuje i nie zawodzi. Podobał mi się pomysł, świetne były postacie, a również miejsce akcji robiło swoje. Bardzo spodobał mi się czwarty odcinek, który miał w sobie wiele przygody, ale również elementów horrorowych. Oscar Isaac jest genialny – to jak przeskakuje pomiędzy postaciami – akcent, postura, sprawia, że nie mogę przestać się zachwycać. Powinien dostać jakąś nagrodę. Bawiłem się fantastycznie i chcę powrotu do tego świata.
Powrócił również Stewardessa. Byłem sceptyczny, co do powstania kolejnego sezonu, bo czułem, że historia przedstawiona w pierwszej serii wystarczy. Miałem też obawy, że zniszczy się fajny miniserial. Twórcy szybko udowodnili mi, że jestem w błędzie. Nowe odcinki wciągają i intrygują. Chce się obejrzeć jak najwięcej i dowiedzieć się, kto stoi za ciekawą intrygą. Do tego jest super nakręcony i fajnie zmontowany. Polecam.
I na krótko: bardzo podoba mi się nowy spin-off Doctor Who zatytułowany Redacted. Główne postacie są sympatyczne, a akcja intrygująca. Kocham nawiązania do różnych przygód Doktor(a) i nie mogę się doczekać tego, co przyniosą kolejne odcinki. Serial zrealizowany jest w formie słuchowiska/podcastu i dostępny za darmo na BBC Sounds. Możemy jednocześnie czytać scenariusz i słuchać tego, co się dzieje. Żałuję, że nie dostaliśmy tego w formie serialu, bo bardzo chciałbym zobaczyć coś takiego na ekranie. A już w szczególności główne postacie.
ZASKOCZENIA
Ginny N.: Patrząc wstecz na poprzednie Batmany, czujemy jedno wielkie, „no okej, są sobie” i w ogóle nie spodziewaliśmy się, że sięgniemy po Batmana z Pattisonem. Jednak pozytywne recenzje i opinie przyjaciół przeważyły. I zdecydowanie cieszymy się, że to zrobiliśmy. Bardzo do nas trafiło to grunge’owe podejście do gacka, pokazanie go jako detektywa i rzucenie mu w twarz wszystkim, co sam robi, tak że musi zastanowić się nad kierunkiem własnych działań. Batmana, który sam od początku nie jest pewny, czy przynosi jakąś istotniejszą zmianę na lepsze w mieście. Batmana, który praktycznie nie jest Bruce’em i nawet niespecjalnie przejmuje się prowadzeniem swoich biznesów i życia jako Bruce. Do tego świetnie dobrana muzyka, estetyka, poruszanie się Batmana głównie motorem, a nie batmobilem, dość powolna akcja, ciekawe sceny walk i sama historia… No trafiło to wszystko mocno w nasz gust. W ogóle nie czuliśmy tych trzech godzin i pewnie kiedyś nawet sobie tego Batmana powtórzymy.
Paternoster Gang: Również mnie Batman zaskoczył, tyle że… negatywnie. To solidne kino, dlatego nie trafił u mnie do rozczarowań kwietnia, zwyczajnie jednak czegoś mi zabrakło. A może zbyt wiele obiecywałam sobie po szumnie zapowiadanym powrocie do korzeni – opowieści w gruncie rzeczy kryminalnej. Po seansie, który nawet mi się nie dłużył, doszłam do wniosku, że chyba wyrosłam z filmów superbohaterskich (bo podobne odczucia wzbudził u mnie ostatni Spider-Man). Może mi się jeszcze odwidzi.
Kasia: Co jakiś czas odświeżam sobie Koralinę. To jedna z moich ukochanych książek Neila Gaimana. Powinna z miejsca trafić do zachwytów, umieściłam ją jednak w zaskoczeniach, gdyż zawsze zaskakuje mnie fakt, że zachwyca mnie tak samo, niczego nie traci, a nawet zyskuje z każdym kolejnym czytaniem. Mało znam autorów, którzy tak fantastycznie potrafią opowiadać i z taką gracją konstruować świat przedstawiony. O Koralinie napisano i powiedziano raczej wszystko i nie dodam tu niczego odkrywczego. Jestem po prostu kolejną osobą, która wam poleci tę książkę.
Lierre: Z bardzo obecnie popularnym Our Flag Means Death mam trudną relację, więc chyba ta kategoria będzie najbardziej odpowiednia. Od zwiastuna ostrzyłam sobie kły na ten serial, miałam wobec niego spore oczekiwania… i z trudnością przebrnęłam przez pierwsze odcinki. Po prostu dramatycznie nic mnie tam nie bawiło. Na szczęście nie poddałam się i akcja się rozkręciła – każdy, kto oglądał, doskonale wie, który przełomowy moment mam na myśli – i było tylko coraz lepiej i lepiej. Ten serial w warstwie produkcyjnej nie wysila się i nie udaje nie wiadomo czego, co jest wspaniałe, logika też tam zagląda nieregularnie, ale to jest spójne i dokładnie tak ma być (no dobra, tego poruszania się łódkami trochę nie mogłam…). Do końca miałam poczucie, że przy kolejnych żartach częściej wzdycham niż się uśmiecham, ale miałam na czym zawiesić uwagę; relacja bohaterów jest wspaniale napisana, postacie drugoplanowe pięknie się rozwijają, pojawiają się emocje, a nie tylko śmieszki. No a ostatni odcinek wymiótł – jestem wielką fanką najwspanialszej małżonki. Nie każdego ten serial porwie, ale myślę, że warto go znać!
Clever Boy: Na Netflixie pojawiła się nowa komedia Catherine Tate Hard Cell. Akcja dzieje się w więzieniu dla kobiet, w którym naczelniczka wprowadza nowe programy dla więźniarek. Nie każdemu spodoba się ten humor, ale ja bawiłem się fantastycznie. Po pierwszym odcinku się rozkręca, bardzo bawi i zaskakuje. Szczególnie na końcu miałem opad szczęki. Tate gra kilka postaci i wychodzi jej to naprawdę dobrze. Fajnie, gdybyśmy otrzymali kontynuację, ale serial przeszedł jakoś bez echa, więc raczej się jej nie doczekamy.
Zaskoczył mnie serial komediowy Abbott Elementary opowiadający o nauczycielach podstawówki, którzy muszą zmagać się z wieloma trudnościami oraz osobowością dyrektorki. Obejrzałem na zasadzie „a dam mu szansę”, a bardzo szybko polubiłem postacie i zaangażowałem się w ten świat. Dobrze się bawiłem i w kilka dni obejrzałem cały sezon serialu. Porusza wiele ważnych tematów i pokazuje różne oblicza ludzi oraz masek, które wkładają. Uwielbiam mockumentary. I nie mogę się doczekać kolejnej serii.
Na HBO Max oglądałem także Minx. Akcja serialu dzieje się w latach 70. i opowiada o feministce Joyce, która chce wydać magazyn. Ostatecznie nawiązuje niespodziewaną współpracę z wydawcą magazynów z branży porno. Rekord penisów na ekranie po Euforii został tu bardzo szybko pobity, ale nie powinniście się tym zrażać. Serial ma genialne postacie i porusza wiele ważnych wątków, często daje widzom do myślenia. Kilka wątków mnie zaskoczyło, ale co najważniejsze serial trzyma poziom od początku do końca. Rozumiemy motywacje różnych postaci. Ja bardzo szybko zaangażowałem się w ten świat – czułem niesprawiedliwość, frajdę i cieszyłem się z sukcesów, obawiając się porażek bohaterów. Cieszę się, że HBO zamówiło kolejny sezon. Będę czekał.
ROZCZAROWANIA
Kasia: Zawsze mnie zadziwia to, jak bardzo serial może stracić na formie i jakości z sezonu na sezon. Kontynuując swoją przygodę z platformą Apple TV+, na początku kwietnia zdecydowałam się sięgnąć po drugi flagowy serial tego serwisu, czyli The Morning Show. To serial o ekipie fikcyjnego amerykańskiego popularnego porannego programu w erze #metoo ze świetnymi rolami Jennifer Aniston i Reese Witherspoon oraz Steve’a Carella, który każdą kolejną rolą udowadnia, że jest znakomitym aktorem dramatycznym (a rola w The Morning Show do łatwych nie należy – postać Mitcha budzi bowiem autentyczną odrazę). Pierwszy sezon serialu był absolutnie przejmujący, dawał do myślenia, porażał cynizmem, bezkarnością i często czystą bezdusznością postaci. Drugi sezon stracił na sile i mocy. Bohaterowie zatracili swój kompas (ci, którzy go jeszcze mieli, oczywiście). Serial stał się irytujący, często wtórny i nudny. Przynajmniej trzy czy cztery pierwsze odcinki drugiego sezonu, bo potem przestałam oglądać. Pewnie do niego wrócę, głównie z powodu świetnej obsady, ale na razie kompletnie mnie do niego nie ciągnie. Podsumowując: po pierwszym bardzo dobrym sezonie następuje gwałtowny zjazd jakości.
Clever Boy: Na drugi sezon Russian Doll trzeba było naprawdę długo czekać. Cały czas zadawałem sobie pytanie: po co? I miałem rację. Nowa historia mnie nie zaangażowała. Sam koncept nie był aż tak ciekawy, jak w poprzednim sezonie. I tak, miło się oglądało, ale po wszystkim miałem poczucie, że straciłem czas. Wątek Alana był bardzo wepchnięty na siłę. O tyle, że gdyby go nie było to serial nic by na tym nie stracił, a nawet trzeba sobie przypominać, że jedna z głównych postaci pierwszej serii pojawiła się w drugiej. Zawiodłem się.
Rozczarowało mnie też to, że stacja The CW skasowała Batwoman oraz The Legends of Tomorrow. Tak jak już wspominałem w poprzednim podsumowaniu – Batwoman miała naprawdę dobry sezon i cieszę się, że większość postaci dostała jakieś domknięcie. Z kolei twórcy Legend postawili na cliffhanger, no i się przeliczyli. Bardzo mnie to boli. Serial powinien dostać nawet jeden krótszy sezon, by dokończyć wątki. Należy mu się, szczególnie po tylu latach.
WARTO WSPOMNIEĆ
Ginny N.: Kwiecień właściwie był dla nas miesiącem rzeczy miłych i nawet przyjemnych, ale bez wielkich zachwytów. Łapie się tu między innymi film Bubble, opowiadający o grupie aktorz kręcących kolejny odcinek wielkiego blockbustera w warunkach pandemicznych. Są absurdalne zachowania, jest tytułowy Bąbel, czyli odosobniony hotel, gdzie cała ekipa musi przebywać w trakcie kręcenia, ciągle badana na COVID, są oczekiwania studia, które jako niemalże jedyne kręci jeszcze jakikolwiek film. Jest James McAvoy jako on sam, goniący za postacią Karen Gillan (bliżej końca filmu), bo ta akurat obok niego przebiega i plejada innych rozpoznawalnych nazwisk. Ogólnie to taki film na miły, bezmyślny wieczór, trochę może komentarz społeczny, ale też nic z jakimś strasznie głębokim przekazem.
Dzięki karcie bibliotecznej udało nam się też co nieco przeczytać. Oryks i Derkacz to postapo od Margaret Atwood, które nam trochę kojarzyło się z Folwarkiem zwierzęcym Orwella. Jest o modyfikowaniu genetycznym, o nowych ludziach, o Yeti, który wraca wspomnieniami do tego, jak znalazł się po drugiej stronie końca świata. Czytało się to nawet przyjemnie i z zainteresowaniem, ale jednocześnie raziły rzucane od niechcenia wstawki, że ktoś nie jest przecież gejem i cały rozdział mający w tytule Aspergera, a mówiący o bandzie dupków. Poza tym? Jak na postapo – gatunek, który zwykle strasznie nas męczy – nie było tak źle.
Pochłonęliśmy też Daleką drogę do małej gniewnej planety Becky Chambers, ale pomimo tego, że czytało się tę powieść naprawdę szybko i bardzo polubiliśmy postaci i ich dom (fajnie zrobiony statek kosmiczny), cieszy też, że mamy tu sporo postaci queerowych, to jest to – niestety – dużo bardziej tom światotworzenia, infodumpów i podbudowa pod kolejne części, niż samodzielna powieść. I to bardzo mocno czuć prawie od samego początku aż do końca.
Lady Kristina: W drugim sezonie Russian Doll nastąpiła zmiana wątku sterującego losami głównej bohaterki – tym razem Nadia już nie ginie, a podróżuje w czasie: wsiadając do pociągu metra, trafia do różnych czasów z przeszłości jej rodziny, wcielając się w ciała jej przodkiń. Razem z nią zwiedzamy nie tylko Nowy Jork w latach 80. i 60., ale śledząc trop rodzinnego skarbu, który miał być wywieziony w złotym pociągu, Nadia dociera nawet do Budapesztu w trakcie drugiej wojny światowej. Poza poszukiwaniem skarbu, który zaginął po raz kolejny, Nadia poznaje lepiej swoją matkę i próbuje przez działania w przeszłości zmienić swoją własną przyszłość, lecz, jak to bywa z podróżami w czasie, nie wszystko da się zmienić, a niektóre rzeczy po prostu muszą się zdarzyć. Mimo dużo słabszego wątku Alana, który w ciele swojej babci trafił do Berlina Wschodniego w latach 60. i współpracował ze studentami planującymi stamtąd ucieczkę, sezon dalej dobrze mi się oglądało, co było głównie zasługą świetnej Natashy Lyonne w roli Nadii, która mimo kolejnego chaosu w swoim życiu podchodzi do tego tak nonszalancko, jak to jest możliwe.
O Legend of the Sea Devils pisałam już wcześniej, ale tego samego dnia premierę miała kolejna doktorowa produkcja – spin-off w formie słuchowiska z elementami podcastu – Doctor Who: Redacted. Mamy tu do czynienia z trzema dziewczynami prowadzącymi podcast o teoriach spiskowych, które wplątały się sprawę dotyczącą tajemniczych zniknięć. Zaginięcia, o których zdaje się nikt nie pamiętać, łączy postać Doktor – wśród zaginionych pojawiają się znane nam osoby, między innymi Graham i Ryan czy też rodziny Yaz i Rani Chandry. Na razie ukazało się parę pierwszych odcinków, ale już polubiłam główne bohaterki, a ta historia naprawdę mnie zaciekawiła – czekam, jak zostanie poprowadzona dalej. Mocno cieszy mnie też tak szeroka reprezentacja w tym spin-offie – cytując Ellę Watts, jego producentkę i reżyserkę, jest „very gay, very trans”. Właśnie takie bohaterki jak te przedstawione w Redacted bardzo chętnie zobaczyłabym w nadchodzących seriach Doctor Who. Mam też nadzieję, że Juno Dawson, główna scenarzystka podcastu, otrzyma szansę napisania paru odcinków serialu w przyszłości.
Clever Boy: Z nowym sezonem powróciła Elite i chociaż bardzo dobrze się bawiłem, to już nie jest ten sam serial, co kiedyś. Nowe postacie nie trzymają go tak mocno jak stare. Wątki też nie były ciekawe, a jeden (ten z biednym chłopakiem, który kradł) całkowicie zbędny. Taka krótka przyjemność, o której szybko się zapomni.
O nowym odcinku Doctor Who wspomniałem już w osobnych wrażeniach. Warto jednak podkreślić, że mój ukochany serial powrócił z nowym odcinkiem specjalnym, który niestety był średni i za krótki. Jednak było kilka scen, przy których dobrze się bawiłem. I podobała mi się jego akcja i materiały promocyjne. Teraz niestety musimy czekać do jesieni.
Wkręciłem się też w polską edycję Mask Singer. Format bardzo mi się spodobał. Kostiumy, w których artyści i celebryci występowali były ciekawe i naprawdę kreatywne. Trochę zawiodło mnie jury, a w szczególności Julia Kamińska, która często zachowywała się infantylnie i waliła głupimi tekstami, które nie były śmieszne, a chyba takie miały być. Szkoda, że program nie był nadawany na żywo. Czasem miałem wrażenie, że był ustawiony i przepychali dalej pewne osoby, aby dłużej były w programie, chociaż na to nie zasłużyły. Wiele osób pokazało, że ma do siebie dystans, a do tego talent. Fajnie jakby powstała kolejna edycja.
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.