Babel, Star Trek: Picard, Dungeons & Dragons: Honor Among Thieves czy Beef? Kwiecień przyniósł nam sporo popkulturowych zachwytów, ale też kilka rozczarowań. Co oglądaliśmy, czytaliśmy i w co graliśmy? Zapraszamy do lektury podsumowania.
ZACHWYTY
Maple Fay: Zdecydowanie trzeci sezon Star Trek: Picard (który relacjonowałyśmy na Whosome). To istny festiwal nostalgii dla fanów starych serii trekowych, świetnie napisany i zagrany. Jako companion piece polecam również filmy z serii The Ready Room dostępne na oficjalnej stronie Star Treka na Facebooku. Towarzyszące każdemu odcinkowi materiały dokumentalne oraz wywiady z aktorami i twórcami, przeprowadzane przez… Wila Wheatona, który najwyraźniej ma z tego podobnie wielką frajdę, co oglądający efekty jego pracy fani. I jeszcze w tematach trekowych: podcast InvestiGATES prowadzony przez Gates McFadden. Jej rozmówcami są przede wszystkim osoby aktorskie związane z uniwersum ST (nie tylko TNG), ale o samym Treku mówi się stosunkowo mało; o wiele więcej jest tam rozważań o kondycji świata i rasy ludzkiej, przepięknie omawianych i dających do myślenia. Po-le-cam.
Ginny N.: Drugi sezon Yellowjackets zaczął się jeszcze w marcu, co zupełnie przegapiłem i dopiero po przypomnieniu przez Kirę zdałem sobie sprawę, że to już. Póki co sezon trzyma poziom, jest dziwnie, jest dobrze, zaczynają dziać się rzeczy. I tak jak w pierwszym sezonie bardziej czekałem na sceny z młodości dziewcząt, tak teraz z równą pasją pochłaniamy obie linie czasowe. Serial dostaje też dodatkową gwiazdkę za wykorzystanie piosenki Radiohead – Climbing up the Walls w finale drugiego odcinka.
W kwietniu miał miejsce finał The Owl House – pięknej, queerowej animacji, którą Disney skasował w połowie drugiego sezonu. Doczekaliśmy się przynajmniej dokończenia tego drugiego sezonu i trzyodcinkowej „serii” trzeciej. Szkoda myśleć o tym, co byśmy dostali od twórcz serialu, gdyby dane im było rozwinąć go w pełni, ale i te ostatnie, godzinne odcinki i finał były przepiękne. A przekaz o tym, że pewne osoby zasługują na wybaczenie, ale inne nie – bo i tak go nie będą potrafiły przyjąć – jest cudny i wart powtarzania po wielokroć.
Udało nam się także (w końcu) przeczytać Efekt pandy Marty Kisiel. I coś jest w jej kryminalnych historiach o Teresce Trawnej, że wciągamy je nosem. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to do oczywistości Żużla, gdy się pomyśli więcej niż dwie sekundy, a bohaterki musiały spytać babcię/mamę, o co jej chodziło, ale to kwestia tak bardzo poboczna w całej historii, że już naprawdę jest to z naszej strony straszne czepialstwo. Ogólnie jednak zdecydowanie czekamy na więcej.
Wreszcie w kwietniu obejrzałem miniserial mokumentalny o historii świata/cywilizacji Cunk on Earth. Narratorką i prowadzącą programik jest fikcyjna postać Philomeny Cunk, która opowiada o historii ludzkości w mocno nietypowy sposób. Przeprowadza też wywiady z naukowczami, którzy na jej niedorzeczne pytania odpowiadają zwykle z wielką powagą. A zarazem, pomimo humorystyczności i czasami irytowania, jest w tym mokumencie całkiem sporo wiedzy.
Lierre: Po niezbyt przyjemnej przygodzie z Wojną makową podchodziłam do Babel Rebeki F. Kuang z dużą ostrożnością i nie powiem może, że to książka mojego życia, ale czytało mi się ją wspaniale i doceniam kilka rzeczy, na które autorka się tam zdecydowała: rozmach, mówienie rzeczy wprost, podporządkowanie fabuły i bohaterów pewnej idei – czytało się to jak dziewiętnastowieczną powieść, a ja bardzo lubię dziewiętnastowieczne powieści. Z tym że Babel jest równocześnie bardzo współczesne i momentami niemalże instruktażowe; fabuła rozgrywa się w fantastycznym świecie, w alternatywnej rzeczywistości, ale nie ma miejsca na złudzenia, że chodzi tu o cokolwiek innego niż nasze tu i teraz. Mocny głos przeciwko kolonializmowi, wyzyskiwaniu, patriarchatowi i innym zjawiskom, z którymi moglibyśmy się już pożegnać. Nie znajdziecie tam subtelności, ale znajdziecie Idee i powieść nieco inną niż to, co funduje nam współczesna fantastyka. Bardzo warto.
A mimo tego, że moje oglądanie jest w fazie kryzysu, udało mi się skończyć trzeci sezon Picarda i siedzę teraz smutna, że to już tyle i pewnie zaraz sobie włączę TNG (przypis podczas korekty: włączyłam!). Co za perfekcyjny serial. Oglądajcie, nawet jeśli Star Trek kojarzy wam się tylko z dziwnym gościem ze spiczastymi uszami i komunizmem w kosmosie; serial jest wprawdzie mocno fanserwisowy, ale w taki dobry, niewykluczający nikogo sposób.
Clever Boy: Kwiecień przeleciał mi tak szybko i miałem tyle na głowie, że za dużo niestety nie zrobiłem. Zdecydowanie jestem zachwycony kolejnymi odcinkami Teda Lasso. Ten serial daje mi tyle radości, a oglądanie go poprawia mi humor. Uwielbiam. Trzeci sezon jest tak samo dobry jak poprzednie. Jeśli nie oglądacie – obejrzyjcie, to jest wholesome serial!
Na Netflixie pojawił się odcinek specjalny z okazji 30-lecia Mighty Morphin Power Rangers. Power Rangers to moje guilty pleasure i nie mogłem się doczekać premiery. I jak wyszło? Super! Mighty Morphin Power Rangers: Once & Always dowiozło – jest kiczowato, zabawnie, aktorstwo jest przerysowane jak zwykle, możemy się dobrze bawić. Twórcy też śmieją się z siebie, więc widać, że podeszli z pewnym dystansem do różnych absurdów, z których znana jest seria. Pełno tu nawiązań do marki i pierwszych serii. Naprawdę dobrze się bawiłem. Uważam, że hołd oddany Thuy Trang (aktorka zmarła w wypadku samochodowym w 2001 roku) był naprawdę dobry. Bolała mnie tylko walka CGI zordów, która wyglądała naprawdę źle! Więcej zapewne w osobnym tekście na Whosome.
Ollie: Nareszcie udało mi się obejrzeć Bullet Train (jest już na HBO Max) z Bradem Pittem w roli głównej. Takiego absurdalnego kina akcji właśnie potrzebowałem. Brakowało mi tylko do pełni szczęścia łamiącego czwartą ścianę Deadpoola w tle, ale nie można mieć wszystkiego. Zdążyłem też wpaść do kina na Renfielda, również pełen akcji film. Wisienką na torcie okazał się szalejący Nicolas Cage w roli głównego antagonisty, krwiożerczego hrabiego Draculi.
Paternoster Gang: Dawno nic mnie tak nie poruszyło jak Beef Lee Sung Jina. Opowieść, która początkowo zapowiadała się jako tragikomiczna historia o nakręcającej się spirali zemsty, okazała się być nie tylko gorzką krytyką amerykańskiego snu, ale też wnikliwym obrazem o samotności, życiu nieswoim życiem, potrzebie bliskości i poszukiwaniu autentyczności. Choć dwójkę głównych bohater_ momentami trudno mi było polubić, to jednocześnie nie mogłam z nimi nie empatyzować i odnalazłam w ich emocjach – smutku, wściekłości, ale też myśleniu magicznym, że wystarczy jedno przełomowe wydarzenie (sprowadzenie rodziców do Kalifornii, sprzedaż firmy), by wszystko się ułożyło – coś bardzo mojego. Ostatni, mocno surrealistyczny odcinek rozłożył mnie na łopatki; scena, w której Amy i Danny stają się jedną osobą i wzajemnie wypowiadają swoje największe traumy i najskrytsze pragnienia to jeden z najbardziej autentycznych kawałków kina, jakie w życiu widziałam. Przepiękne było też kilka ostatnich sekund. Ponoć planowana jest kontynuacja serii – i, paradoksalnie, mimo mojego zachwytu, jest to coś, czego zupełnie nie chcę, wolę pozostać w tym dziwnym momencie, w którym dwójka osób z pozornie tak różnych światów odnajduje siebie w przedziwnym akcie bliskości.
Perła: Na początku kwietnia skończyłam oglądać Revolutionary Girl Utena. Wspominałam o tej serii już w podsumowaniu marca. Byłam wtedy po obejrzeniu 23 odcinków. Teraz wracam z opinią po całości. I jestem zachwycona! Z każdym kolejnym odcinkiem coraz bardziej zbliżamy się do wielkiego finału i ujawnienia wszystkich kart. Podobał mi się zwłaszcza jeden zwrot fabularny, który przedstawił motywację głównej bohaterki w zupełnie nowym świetle. Zakończenie było przejmujące i smutne, jednak z iskierką nadziei. Podtrzymuję, że jest to seria wyjątkowa i hipnotyzująca – baśniowa i psychologiczna jednocześnie. Opowiada o zmaganiach ze światem i samą sobą, o wychodzeniu z narzuconych ról, o wyzwalaniu się z toksycznych więzi, o dojrzewaniu i o miłości, która przynosi prawdziwą rewolucję.
W kwietniu obejrzałam i zachwyciłam się jeszcze Princess Tutu, serią pod pewnymi względami podobną do Revolutionary Girl Utena, ale jednak inną. Również wykorzystuje ona baśniowe motywy i bawi się nimi. Znajdujemy się w miasteczku, w którym opowieść wymieszała się z rzeczywistością. Jej twórca co jakiś czas wchodzi z nią w interakcje, wpływając na nią. Ingerowanie w losy postaci jest dla niego przednią rozrywką. Bohaterowie, którzy są skazani na zgubę, zaczynają jednak walczyć o swoje szczęśliwe zakończenie. Główną postacią jest Ahiru, niepozorna, ale wielka duchem dziewczynka, która chce pomóc księciu odzyskać fragmenty serca, które utracił. Każdy odłamek to jakieś uczucie. Co ciekawe, pierwsze fragmenty, jakie zdobywa, to bolesne uczucia, których czasami każdy z nas chciałby się pozbyć. Podobało mi się pokazanie, że są one równie potrzebne i ważne i pozwalają nam na pełne doświadczenie człowieczeństwa. Princess Tutu to opowieść o niepoddawaniu się przeznaczeniu, o pokonywaniu go, wychodzeniu z narzuconych ról (podobnie jak Revolutionary Girl Utena) i byciu po prostu sobą.
Jego Cesarska Wysokość: Ring of Pain od Simona Boxera jest dowodem na to, że przyszłość gier wideo jako medium leży w małych, niezależnych studiach, które mogą sobie pozwolić na eksperymenty formalne i treściowe bez korporacyjnych nacisków. Gameplay jest bardzo prosty – eksplorujemy lochy i walczymy z potworami. Każdy loch ma postać kręgu losowych kart. Niektóre to potwory do pokonania, inne to przedmioty albo plusy do statystyk dla głównej postaci, dodatkowo każdy poziom zawiera przynajmniej jedne drzwi – do kolejnego kręgu albo do stematyzowanej ścieżki pobocznej mogącej zawierać określone rodzaje przeciwników albo np. sklep z przedmiotami. W wędrówce regularnie natrafiamy na dwie tajemnicze postacie, a toczone z nimi dialogi (rymowane!) stopniowo naprowadzają nas na fabularne tło tej wędrówki, o którym milczę m.in. dlatego, że jest bardzo podatne na interpretację odbiorcy. Grafika jest wspaniała w swej pokręconej stylistyce, muzyka robi robotę, mechanika czyni grę prostą i trudną zarazem. Wciąga jak odkurzacz. Włączacie na własną odpowiedzialność, istnieją powody, dlaczego wczoraj poszedłem spać o 3:30.
Lady Kristina: Zupełnym przypadkiem natrafiłam na A Kind of Spark – serial dla dzieci z elementami fantasy. Jego główną bohaterką jest jedenastoletnia autystyczna Addie. Dziewczyna chce uhonorować kobiety z jej wsi, które kilkaset lat wcześniej zostały skazane za uprawianie czarów, a także rozwiązać zagadkę zniknięcia pewnej arystokratki żyjącej w tamtych czasach. W serialu naprawdę dobrze przedstawiono spojrzenie osób neuroróżnorodnych na świat – realizm ten podkreśla fakt, że zarówno główną bohaterkę, jak i jej siostry (jedna z nich również jest autystyczką) zagrały neuroróżnorodne aktorki, a całkowity udział osób neuroróżnorodnych w obsadzie i załodze stanowi niemal połowę. Od strony fabularnej zdarzają się tu nierzadko elementy naprawdę smutne, pokazujące podejście ogółu do osób innych, ale całościowo jest to naprawdę uroczy i sympatyczny serial, którego bohaterek nie można nie polubić.
Z D&D miałam do tej pory praktycznie zerowe doświadczenie, więc Dungeons & Dragons: Złodziejski honor było dla mnie po prostu filmem przygodowym z dużą porcją fantastyki. Brak znajomości lore nie był tu jednak żadną przeszkodą, gdyż była to przede wszystkim świetna i naprawdę zabawna i wciągająca przygoda, jedynie czerpiąca z tego świata co najlepsze. Po masie coraz bardziej podobnych do siebie filmów superbohaterskich było to też ogromnie odświeżające – humor naprawdę bawił, a relacje między bohaterami o wiele bardziej ułatwiały ich polubienie. Uwielbiam również kobiecą reprezentację w filmie, a wojowniczka Holga stała się jedną z moich ulubionych fantastycznych bohaterek.
Pozostając w temacie gier, naprawdę dobrze bawiłam się, oglądając Tetris. Nie jest to jednak ekranizacja gry (ciekawe, jak taka mogłaby wyglądać 😉 ?), tylko historia o tym, jak ta gra trafiła na rynek zachodni, będąca starciem głównego bohatera z korporacjami i ZSRR. Wbrew pozorom przedstawiono to w naprawdę ciekawy sposób, pokazując losy bohatera jako kolejne levele gry, które należy przejść, by osiągnąć wymarzony cel. Fabuła czasami odbiega od faktów, ale w tym przypadku to gorzej dla faktów 🙂 Przedstawiona tu miłość do gry oraz charakterystyczna muzyczka wzbogacona o brzmiące na 8-bitowe kultowe piosenki sprawiły, że po zakończeniu seansu mogłam zrobić tylko jedno – zagrać w Tetrisa.
ZASKOCZENIA
Clever Boy: Crash Team Rumble to kolejna gra z serii Crash Bandicoot, która towarzyszy mi od dzieciństwa. Nie będę ukrywał, że tą pozycją nie byłem specjalnie zainteresowany. Tym bardziej, że Toys for Bob nie do końca wiedziało, jak reklamować swoją grę i mówiło, że ciężko przypisać ją do konkretnego gatunku. Premiera zaplanowana jest na czerwiec, ale osoby, które złożyły preorder (jak ja) mogły przez kilka dni zagrać w betę. I sam jestem zaskoczony – ale bardzo mi się podobało! Crash Team Rumble to gra online, w której dwie czteroosobowe drużyny walczą ze sobą, zbierając owoce wumpa. Ta drużyna, która zbierze 2000 do swojej bazy, wygrywa pojedynek. Wcielamy się w postacie znane z serii i biegamy po ciekawych mapach pełnych przeszkód, rywalizując z przeciwnikami. Nie sądziłem, że aż tak wciągnę się w rozgrywkę. Postacie są różnorodne i każdą gra się inaczej, jedne mi się podobały, inne trochę mniej. Uważam, że gra jest piękna, dość szybko się ładuje i sprawia wiele przyjemności, ale jak to w grach online bywa – również i frustracji. Jest dużo fajnych odniesień do całej serii, co bardzo mi się podoba. Czekam więc na pełną wersję gry, która będzie rozbudowana o nowe rzeczy, nowe mapy i postacie, a także ma być poszerzana w kolejnych miesiącach.
Paternoster Gang: Na fali potężnego rozczarowania, jakim okazał się być drugi sezon Shadow and Bone, sięgnęłam po dylogię Leigh Bardugo Król z bliznami i Rządy wilków i… mam mieszane uczucia. Choć całość jest zdecydowanie dojrzalsza niż pierwsza trylogia z uniwersum Griszów, to zabrakło mi w niej świeżości, autentyczności, takiej trochę naiwności, którymi charakteryzowały się pierwsze książki z serii. Mocno rozczarował mnie też poziom suspensów, które dotąd, szczególnie po lekturze Szóstki wron, uznałam za podpis autorki. Mimo tych zastrzeżeń i wolno rozkręcającej się akcji w pierwszym tomie jest to całkiem przyzwoita lektura. Szczególnie urzekł mnie wątek Niny – mojej ulubionej postaci serii. Możliwe zresztą, że dla mnie głównym minusem dylogii jest jej tematyka, wszak nigdy nie przepadałam za opowieściami o wojnie i polityce, a w zasadzie do tego sprowadza się większość wątków. Niemniej warto poświęcić kilka dni na domknięcie sobie w głowach tej historii, a przy okazji wyrzucenie z nich tego potworka, w którego zmieniła się serialowa opowieść.
Wikszy: Tym, co w kwietniu najbardziej mnie zaskoczyło, był chyba film Bo się boi. Z twórczością reżysera Ariego Astera udało mi się już zapoznać podczas Midsommar. W pewnym stopniu wiedziałam, czego się spodziewać, ale i tak historia przerosła wszelkie moje oczekiwania. Fabułę można najprościej opisać jako „cierpiący na zaburzenia lękowe mężczyzna próbuje odwiedzić swoją matkę”. Droga jednak będzie absurdalnie trudna i przerażająca. Wyobraźcie sobie świat, w którym spełniają się wszystkie czarne irracjonalne scenariusze. Świat, w którym kupienie butelki wody w osiedlowym sklepiku jest niczym przejście przez strefę wojny. Bo się boi jest pełen absurdu. Absurd ten czasem bawi, częściej jednak wzbudza strach. Ari Aster nie chce straszyć tanimi sztuczkami i jumpscare’ami. Za to tworzy gęstą i specyficzną atmosferę, która wbija w fotel. Po wyjściu z kina w mojej głowie pojawiło się więcej pytań niż odpowiedzi.
Lierre: Nie spodziewałam się, że obejrzę Dungeons & Dragons: Honor Among Thieves, ale jednak nagle znalazłam się w kinie i bawiłam się świetnie – dawno nie widziałam filmu, który byłby tak lekki w swojej komediowości, że żaden żart nie wydawał się wymuszony. Lubię całkiem Chrisa Pine’a, więc z przyjemnością też oglądałam go w takiej, hm, miękkiej roli, w której nie musiał jakoś dramatycznie gwiazdorzyć – jego postać wyszła całkiem sympatycznie. Humor, niezliczone nawiązania do erpegów (parskałam śmiechem za każdym razem, gdy w mojej głowie pojawiała się myśl i teraz ktoś rzucił kostką – czyli często), nie za dużo nawalanki, bardzo gruby smok i w sumie całkiem dobra myśl o odpuszczaniu i docenianiu tego, co się ma. Naprawdę fajnie to wyszło.
ROZCZAROWANIA
Ginny N.: W przeciwieństwie do innych osób w redakcji dla nas Babel Rebeki F. Kuang był rozczarowaniem. Sięgnąłem po niego, wypróbowując Storytel i właściwie tylko dzięki temu zaszedłem dość daleko, zanim uznałem, że właściwie to nie chcę słuchać tej książki. O ile podejrzewałem, że sama historia może mnie znudzić, o tyle spodziewałem się pięknego języka. Ale tu nie ma pięknego języka. Jest język poprawny, ale nie zachwycający w żadnym stopniu. Historia zaś jest nie (o)powieścią, a streszczaniem wydarzeń, punkt po punkcie. Było to jak słuchanie konspektu powieści, a nie jak słuchanie powieści. Choć więc książka ma ważny przekaz, pozostaje nam wzruszyć ramionami. No tak, kolonializm i zabijanie języków jest złe. To nie sprawia, że mamy ochotę doczytać tę konkretną powieść.
Clever Boy: Katuję się dalej Riverdale, ale tylko dlatego, że to już ostatnie odcinki i pomagają mi się odmóżdżyć. Nowa fabuła wcale nie zachęca do oglądania serialu. Gdyby nie to, że przetrwałem jakoś przez te sezony, to już dawno bym odpuścił. Jeśli ktoś się zastanawia – nie warto tego oglądać.
Maple Fay: Nigdy nie będziesz szło samo Anouk Herman (nowość od W.A.B.). Szeroko reklamowane jako książka niebinarnej osoby autorskiej, intensywnie promowane w internetach… ale, niestety, bardzo kiepsko napisane. Nie rozumiem wiele z fabuły, co kładę na karb swojego zaawansowanego wieku; proszę mnie ewentualnie doinformować, o co chodzi. I fatalnie zredagowane. Autorze Herman dostaje nagrody za swoje wiersze (tomik right into pod tramwaj, który z czystym sumieniem polecam) – może lepiej pozostać przy liryce…?
Jego Cesarska Wysokość: Drugi sezon Cienia i kości jest kolejnym dowodem na to, że Netflix porzucił jakiekolwiek artystyczne ambicje na rzecz tabelki przychodów i rozchodów. Rozchody zdecydowanie w tym sezonie zmalały – wszystko, co stanowi podczas produkcji serialu jakikolwiek koszt, a więc CGI, dekoracje, liczebność statystów – po prostu leży na glebie i ogłasza własny nokaut. Scenariusz takoż nie powala, zwłaszcza rozwój postaci Aliny i absurdalne zakończenia właściwie wszystkich historii (ale jej jednak najbardziej). Wątki romantyczne nadal wyglądają jak wyjęte z bardzo kiepskiej telenoweli, może z wyjątkiem Jaspera i Wylana, tu zdecydowanie na plus w porównaniu z książkami. Jeśli oglądać to wyłącznie dla scen walk – najwyraźniej usługi choreografów i konsultantów w tej dziedzinie bardzo potaniały, bo tu z kolei jest nadzwyczaj sensownie, przemyślanie i błyskotliwie. Wypełniacze pomiędzy walkami można spokojnie przewijać, nie są wam do niczego potrzebne.
WARTO WSPOMNIEĆ
Ginny N.: W ramach wypróbowywania Storytel przesłuchałem Ciała obce Pauli Szewczyk. Książka składa się z wywiadów z osobami transpłciowymi i ich rodzinami oraz rozdziałów objaśniających terminy związane z transpłciowością. Same wywiady w większości są ciekawe, jednak uderza binarność w opisach tranzycji. O niebinarności padają może dwa zdania, gdzieś na boku, i jest jeden wywiad – z siostrą niebinarnej osoby, która to siostra wyraźnie nie lubi swojego rodzeństwa. Abstrahując od jej powodów, by tego rodzeństwa nie lubić, w kontekście całej książki tworzy to dość nieszczególny obraz niebinarności. Tak więc choć doceniamy samą książkę, tak wolelibyśmy, żeby już o niebinarności nie wspomniała wcale, niż robiła to w ten sposób.
Przesłuchałem też opowiadanie Toten Räume Marty Kisiel – uzupełniające jej sagę wrocławską. Historia sióstr Bolesnych (a szczególnie Matyldy), które tuż po wojnie wracają do Wrocławia, jest świetnie napisana i chwyta za gardło. W paru miejscach niestety gubiłem się w narracji – mamy tu nagłe przeskoki, które może lepiej działają w druku niż czytane.
Obejrzałem Dungeons & Dragons: Honor Among Thieves. To naprawdę fajny dedeczkowy film i z pewnością jeszcze sobie do niego wrócę. Choć w kinie miałem poczucie, że ogłuchnę w pewnych momentach. Ale ogólnie bawiłem się naprawdę dobrze.
Clever Boy: W PS Plus dodali m.in. Sackboy: A Big Adventure. To bardzo fajna platformówka, w której odwiedzamy wymyślne światy, by ocalić naszych przyjaciół szmacianki. Bardzo dobrze mi się grało i zaliczało kolejne levele. Fabuła też była dość fajna. Plusem gry jest to, że możemy przechodzić fabułę nawet w cztery osoby. Minusem – niektóre poziomy wymagają, żeby zagrać właśnie ze znajomym lub osobą online… Jeśli jeszcze nie graliście i macie Playstation Plus, to przez kilka dni maja gra powinna być dostępna za darmo do pobrania na PS4 i PS5.
Jego Cesarska Wysokość: Pod koniec kwietnia miała miejsce premiera ebooka Bezpieczny konwent. Jest to podręcznik dla organizatorów imprez fanowskich zawierający praktyczne instrukcje, jak poradzić sobie w sytuacjach kryzysowych (napaść seksualna na konwencie, kryzys suicydalny, stalking) tak, by nikomu nie stała się większa krzywda. Projekt zebrał owacje na stojąco na KONgresie w Skierniewicach, jak dotąd pobrało go 287 osób, więc można żywić nadzieję, że polskie konwenty staną się nieco bezpieczniejszymi miejscami. Dobrze, że powstał.
Lady Kristina: Jedną z rzeczy obejrzanych w kwietniu było Dreamland, króciutki serial o relacjach rodzinnych, głównie między kobietami, z elementami czarnej komedii. Fabuła pozornie jest dość prosta – Trish, jedna z sióstr (Freema Ageyman w tej roli błyszczy) w wielopokoleniowej rodzinie jest w ciąży i świętuje ten ten fakt z siostrami i resztą rodziny, ale powrót do domu czwartej z sióstr może doprowadzić do destabilizacji całej rodziny. Najważniejsze są tu jednak relacje między członkiniami rodziny, kiedy to z biegiem odcinków wychodzą na jaw ich skrywane sekrety i nieujawnione lęki.
WYDARZYŁO SIĘ NA WHOSOME
W kwietniu skończyliśmy naszą serię dyskusji o trzeciej serii serialu Star Trek: Picard. Powstawały także kolejne części cyklu Perły o postaciach i motywach LGBTQIAP+ w kreskówkach. Koniecznie zajrzyjcie także do wyliczanki książkowych zapowiedzi i nowości, dyskusji o adaptacjach gier oraz recenzji dwóch książek: Legend i latte Travisa Baldree oraz Zmierzchu świata rycerzy Anny Brzezińskiej. Na łamach Whosome pojawił się także drugi już przekład eseju. Tym razem jest to niezwykle ciekawy tekst o utopii od Laurie Penny.
W świecie Doctor Who także zdarzyło się kilka ciekawych rzeczy. Dowiedzieliśmy się m.in., że ważną rolę złoczynki zagra w nowej serii Jinkx Monsoon – znana drag queen. Pojawiły się również nowe zdjęcia z planu zapowiadające m.in. przygodę Doktora i Ruby w latach 60. oraz pokazujące strój postaci Jinx Monsoon. Dowiedzieliśmy się także, że przynajmniej na odcinki specjalne jako kompozytor powraca Murray Gold. I obiecał, że doczekamy się w końcu wydania soundtracku do 10 serii Doctor Who. Wszystkie informacje z planu zbieramy jak zawsze w TARDIS-Ekspressie.
A co was zachwyciło, umiliło czas czy rozczarowało w kwietniu? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.