W listopadzie redakcję Whosome najbardziej zaabsorbowała 13 seria Doctor Who, ale udało nam się też znaleźć czas na inne popkulturowe rozkosze… i rozczarowania. Co nas zachwyciło i zaskoczyło, a czego zdecydowanie nie polecamy?
ZACHWYT
Lady Kristina: Ostatniej nocy w Soho to film, który wywołał we mnie naprawdę wiele emocji. Mamy tu mieszankę tęsknoty za innymi czasami, swego rodzaju podróży w czasie, a także poruszono tu kwestię przemocy wobec kobiet, która nawet jeśli nie jest aż tak powszechna jak w latach 60. XX wieku, kiedy dzieje się część akcji filmu, to i tak nadal jest poważnym problemem, przez co oglądanie niektórych scen było bardzo trudne. Początek zdaje się być raczej zwyczajny – młoda dziewczyna ze wsi wyrusza do wielkiego miasta na studia, gdzie niekoniecznie się odnajduje. Z czasem jednak razem z nią docieramy do magicznych lat 60., gdzie śledzimy losy uroczej i pewnej siebie artystki. Przeszłość, zarówno w sferze muzycznej, jak i wizualnej, niezmiernie wciąga, lecz okazuje się, że jej magia w dużej mierze jest jedynie ułudą, a jej koszmary zaczynają przenikać do współczesności. Lawirujemy tu między wtedy a teraz, między snem a jawą, które zwinnie się przeplatają ze sobą, docierając do strasznego, lecz jednocześnie przejmującego końca.
Ostatnio miałam również okazję obejrzeć film dokumentalny Delia Derbyshire: The Myths and Legendary Tapes. Jest to fabularyzowana opowieść o życiu i twórczości Delii Derbyshire, pionierki muzyki elektronicznej, której najbardziej znanym dziełem jest pierwszy motyw przewodni Doctor Who – jeden z pierwszych utworów tego typu, przy którego produkcji nie został wykorzystany żaden instrument muzyczny. Film poszerzył moje spojrzenie na samo powstawanie muzyki elektronicznej, ale przede wszystkim zachwycił mnie geniusz Derbyshire, która podchodziła do tworzenia dźwięków inaczej niż jej współpracownicy w BBC Radiophonic Workshop – między innymi przez to, że poza byciem kompozytorką, była również matematyczką i patrzyła na muzykę od strony naukowej. Jednym z dzieł, których powstanie tu przedstawiono, był wcześniej wymieniony motyw przewodni Doctor Who – zachwyciło mnie to, jak po otrzymaniu od Rona Grainera, głównego kompozytora serialu, podstawowej linii melodycznej oraz nastroju utworu opisanego jako „wiatr, bąbelki i chmury”, udało jej się stworzyć taki niepowtarzalny i niesamowity utwór.
Clever Boy: Na początek podchodziłem obojętnie, ale Tick Tick… Boom totalnie mnie zachwycił. Podobała mi się przedstawiona historia, a aktorzy bardzo szybko pochłonęli mnie emocjonalnie. Andrew Garfield i Alexandra Shipp byli cudowni. Reszta też trzymała wysoki poziom. To moim zdaniem dość smutny film, przy którzy polało mi się kilka łez, ale też bardzo dobrze się bawiłem. I ta fenomenalna muzyka! Katuję ją obecnie na Spotify i z każdym kolejnym odsłuchem coraz bardziej podobają mi się kolejne piosenki – nie tylko tekstowo, ale również kompozycyjnie i melodycznie. Polecam!
Rademede: Zdecydowanie Hawkeye, chociaż w listopadzie premierę miały tylko dwa odcinki. Bardzo podoba mi się klimat serialu i ukazanie, że Clint to rzeczywiście po prostu zwyczajny gość z łukiem. W porównaniu do większości Avengersów wypada najbardziej ludzko i bardzo się cieszę, że właśnie w tę stronę poszli twórcy serialu. Nie mogę się doczekać kolejnych odcinków.
Ginny N.: Czwarty już sezon Star Trek: Discovery dopiero się zaczął, więc całościowo dopiero go będziemy mogli ocenić, ale z wszystkich poprzednich ten ma jak dla nas najmocniejszy, najlepiej podbudowany początek. W tych dwóch odcinkach podobało nam się wszystko. Tam, gdzie ma być boleśnie, jest boleśnie, tam, gdzie mamy czuć zachwyt, czujemy zachwyt. Doceniamy i jednocześnie nie znosimy nowej prezydent Federacji, bardzo podoba nam się całość wizualnie, ale jeśli mielibyśmy wyróżnić jedno miejsce, będzie to sala obrad połączonej rady na Keminarze. Co będzie dalej? Dopiero się dowiemy, ale póki co mamy spore nadzieje odnośnie tego sezonu.
ZASKOCZENIE
Ginny N.: Po Arcane sięgnęliśmy bez żadnych dużych oczekiwań, ot tak, bo pokazało nam się na Netfliksie, że animacja, ale gierkowa, to pewnie nic wielkiego, pewnie nudne. Tymczasem dostaliśmy naprawdę pięknie zrobioną animację – to łączenie stylów 3D z akwarelowością, style obu części miasta, a może miast, z czego to dolne ulega sporym przemianom, też zachwyca. Co do fabuły, nie jest to może nic niestandardowego, walka klas, (nie)radzenie sobie z traumą wojny cywilnej, przerysowana przemoc itd. itp., ale ogląda się to przyjemnie i z zainteresowaniem, postaci ciekawią, nawet jeśli wpisują się w mocne archetypy, ostatecznie zaś zdecydowanie czekamy na drugi sezon, a po każdej serii odcinków sporo z tej kolorowej, przerysowanej estetyki zostawało nam w głowie.
Zaskoczył nas również finał 6 sezonu Supergirl. Sezon zaczynaliśmy praktycznie tym finałem sezonu 6, którego nie udało się nagrać z powodu pandemii, ale cieszyło nas dość szybkie pozbycie się Lexa z kadru (jak my nie znosimy jego nudnej jak flaki z olejem postaci), a główną villainką stała się o wiele ciekawsza Nyxlee. Całościowo była to całkiem niezła seria, jak na poziom tego serialu, ponownie poruszała istotne społecznie wątki i w naszym odczuciu robiła to zdecydowanie lepiej niż poprzednie. Nie obyło się bez pewnej sztuczności to tu, to tam, ale nawet tej nie było jakoś przytłaczająco dużo. Przy tym wszystkim zaskoczyło nas, ile ostatniego odcinka rozgrywa się już po pokonaniu Nyxlee i Lexa, który wraca, choć przynajmniej wątek jego zakochania w Nyxlee był do zniesienia. Sama finałowa walka to może kwadrans drugiego odcinka finału, a potem mamy zmiany, radzenie sobie Kary z byciem w świecie, który naprawdę stał się lepszy, i ślub Alex i Kelly. I choć od zobaczenia tytułu wiedzieliśmy, do czego dojdzie, choć było to trochę sztampowe, ale właściwie także dobre. To, że pokazano nam taki lepszy świat, gdzie sporo jest do zrobienia, ale też – jest to robione nie tylko przez Karę. I to, że dano nam tak odważny finał? Nie spodziewaliśmy się tego zupełnie, a już najmniej po produkcji CW.
Paternoster Gang: Po Cowboy Bebop sięgnęłam, żeby się przekonać, co też Netflix tak intensywnie promuje… i wsiąkłam. Od razu zaznaczę: nie widziałam animacji, ba, nie miałam zielonego pojęcia o jej istnieniu, tak że obejrzałam wersję aktorską jako osobną rzecz, która mnie naprawdę urzekła. Serial jest dla mnie pomieszaniem klimatów a’la spółka Tarantino&Rodriguez i czarnego kryminału z jakże sympatycznym dodatkiem science fiction, i w obu pierwszych kategoriach się broni (w trzeciej nie musi). Co może być plusem, i minusem. Plusem, bo nie ma zaskoczeń i od początku wiadomo, jak wszystko się skończy. Minusem, bo czasami tęsknię za odrobiną oryginalności, wyrażonej nie w pomieszaniu gatunków, a w zaskakującej fabule. Niemniej jednak serial spełnia swoją rolę dobrej, nie zawsze wesołej, ale za to spójnej i nierozwleczonej historii na kilka wieczorów, z potężną dawką akcji, sporą ilością krwi i czarnego humoru. Oraz ze świetnymi postaciami pierwszoplanowymi, których, mimo ich wad, nie da się nie polubić.
Rademede: Squid Game obejrzałam dopiero pod koniec listopada, kiedy hype na serial zdążył już minąć. Nie miałam zamiaru go oglądać, zwiastun zupełnie nie przykuł mojej uwagi. Ale koniec końców stwierdziłam, że dam mu szansę i zobaczę, czym się wszyscy tak ekscytują. Pomysł dość oklepany, takie Igrzyska Śmierci tylko bardziej i dla dorosłych. Na początku trochę mnie to nudziło, ale później wsiąkłam. Nie uważam, że jest to jakiś wybitny serial i wciąż nie rozumiem, skąd tyle zachwytu nad nim, ale niektóre wątki były interesujące i złapały mnie za serduszko.
Lierre: Zupełnie nie planowałam oglądać Wheel of Time, ale praktycznie przez okno widzę świecącą tablicę reklamową z ładną panią, więc pomyślałam: a sprawdźmy pierwszy odcinek. No to tak sprawdziłam, że obejrzałam hurtem trzy, a teraz grzecznie co tydzień czekam na kolejne… Zaskoczyła mnie autentyczność tej produkcji, to jest prawdziwy fantasyland, może jeszcze nie spójny, ale z historią, wierzeniami, polityką, traumami i głębią. W zasadzie wszystko jest lepsze, niż się spodziewałam – gra aktorska, bohaterowie, warstwa wizualna. Szkoda, że Wiedźmin nie jest taki…
ROZCZAROWANIE
Clever Boy: Zacznę od Riverdale, które jest moim guilty pleasure. Nowy sezon wyszedł z ciekawym konceptem pięcioczęściowej historii w mrocznej wersji Riverdale nazwanej Rivervale – magia, duchy, rytuały – to wszystko jest tu na porządku dziennym. I niestety wiele rzeczy mi tutaj nie gra. Brawa jednak za „odwagę” w niektórych decyzjach.
Rozczarował mnie cały finałowy sezon Supergirl. Niesamowicie się wynudziłem i musiałem się zmuszać, żeby obejrzeć kolejne odcinki. Finał był tylko po części satysfakcjonujący. W sumie zaskoczyło mnie to, że dużo czasu poświęcono na wgląd w życia naszych bohaterów i chwile, by się z nimi pożegnać. Jednak serial z sezonu na sezon spadał coraz niżej, podobnie jak The Flash, którego w końcu odpuściłem. Polubiłem Karę i ekipę, więc z chęcią zobaczę ich w innych serialach Arrowverse. Ale do historii Supergirl raczej już nigdy nie wrócę.
Zawiódł mnie także drugi sezon sitcomu B Postive. Twórcy całkowicie zmienili punkt fabularny serialu. Teraz główną postacią jest Gina, a właściwie cała akcja przerzuciła się na dom starości. Nie podoba mi się to. Straciliśmy niektóre stare postacie, a te nowe jakoś nie zyskały na mojej sympatii. Daje mu jeszcze trochę odcinków, ale czuję, że się z nim pożegnam – o ile nie pożegna się z nim stacja.
Rademede: Niestety ale Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni ląduje u mnie w kategorii rozczarowanie. Może po prostu za dużo kina superbohaterskiego, bo cały film wydał mi się bardzo oklepany pod względem fabuły. Za to grafika i mityczne stworzenia cudowne.
WARTO WSPOMNIEĆ
Lierre: Nie tylko przeczytałam, ale też wydałam w listopadzie książkę – w ramach Grupy Wydawniczej Alpaka ukazała się niesamowita antologia Rzecz niepospolita pod redakcją Artura Nowrota, którego wspierałam na kolejnych etapach prac. Jest dostępna za darmo i z czystym sumieniem ją polecam – to nie jest klasyczna urban fantasy, raczej opowiadania na granicy weird fiction, lekkiej grozy i współczesnej fantastyki, a wszystkie dotykają kwestii bieżących i bliskich. I zaskakują!
Paternoster Gang: Nałogowo oglądam fantasy, tak że musiałam sięgnąć i po Wheel of Time… i początek był dość średni. Dość powiedzieć, że pierwszy odcinek nieszczególnie mnie porwał, a żadna z bohaterek specjalnie nie ujęła. Potem było szczęśliwie już tylko lepiej, a od momentu, w którym Moiraine wygłosiła swój czterominutowy monolog na temat miejsca, z którego wywodzą się bohaterowie, po prostu przepadłam. Póki co dostępnych jest tylko kilka odcinków, ale mimo że serial jest dość mroczny i miejscami zbyt naturalistyczny, jestem już kupiona i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy.
W ramach wykopalisk w listopadzie obejrzałam też Zabójcze Maszyny, film oparty na dość osobliwym pomyśle mobilnych miast, które polują na inne miasta. Mimo że wydało mi się to dość wydumane, jest to kawał fajnego steampunku z genialnymi postaciami. Polecam: świetna zabawa.
Ginny N.: Nie jesteśmy, wielkimi fanami MCU, ot, oglądamy, ale to tyle, jednak czekaliśmy na serialowego Hawkeye’a, odkąd widzieliśmy, że będą tam nawiązania do runu Fractiona, Hollingswortha i Aji. I póki co nasze nadzieje są spełnione (jakkolwiek do rozczarowań, nawet jeśli niezaskakujących, powinniśmy wpisać to, że za wykorzystanie stylu z komiksów w czołówce Disney nie zapłacił artystom). Nie nazwiemy serialu genialnym, ale w prowadzeniu przynajmniej póki co narracji i zawiązaniu historii jest solidnym kawałkiem telewizji. Czekamy na więcej.
Lady Kristina: Gdyby nie to, że oryginalne dwie części Ghostbusters oglądałam dopiero na studiach, bez problemu mogłabym stwierdzić, że Ghostbusters: Afterlife był dla mnie powrotem do czasów dzieciństwa. Fakt, jako że głównymi bohaterami i docelowymi odbiorcami filmu są właśnie dzieci, to znajduje się tam parę uproszczeń i elementów typowych dla takich filmów, ale poza tym świetnie się na tym bawiłam. Całkiem ciekawe nowe postacie, główny wątek, a także poprowadzone kontynuacje wydarzeń z poprzednich części (zwłaszcza wątek Egona Spenglera), sprawiły, że niemal przez cały seans siedziałam wpatrzona w kinowy ekran, bawiąc się dosłownie jak dziecko.
Clever Boy: Bardzo spodobał mi się nowy sezon Batwoman. Odcinki niesamowicie mnie wciągnęły, a fabuła zaintrygowała. Lubię chemię między różnymi postaciami i pomysły na złoczyńców. Było trochę szoków i zaskoczeń. Mam nadzieję, że to nie ostatnia seria jak głosiły plotki. Bawię się tutaj świetnie.
A jakie są wasze listopadowe popkulturowe zachwyty i rozczarowania? Dajcie znać na Facebooku albo Instagramie!

Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.