Luty przyniósł nam sporo kryminalnych historii, czasami z wątkiem komediowych, ale też fantastykę, thrillery i animacje. Co oglądaliśmy i czytaliśmy? Zapraszamy do lektury podsumowania, a przy okazji witamy w gronie publicystów Kasię z Aktówki Kultury.
ZACHWYTY
Clever Boy: W lutym znikąd do mnie przyszły trzy seriale, w które niesamowicie się wkręciłem i super się przy nich bawiłem. Murderville jest dostępny na Netflix. Detektyw wraz z gwiazdami musi rozwiązać wymyśloną zagadkę i odkryć, kto jest mordercą. Gwiazda nie dostaje jednak scenariusza. Mimo to musi nie wypadać z roli i rozwiązać zagadkę. Serial ma tylko kilka odcinków, ale jest przezabawny, ma specyficzny humor, a powtarzające się gagi sprawiały, że nie mogłem przestać się śmiać. Dwa pierwsze odcinki nie są aż takie zabawne i zakręcone jak kolejne. Warto dać mu szansę i liczę, że Netflix zrobi drugi sezon serialu.
The Afterparty to komedia kryminalna od Apple. Podczas imprezy zostaje zamordowana gwiazda. Zadziorna pani detektyw przesłuchuje osoby, które są obecne na miejscu zbrodni – ktoś z nich jest mordercą. Każdy odcinek to opowieść o tym, co zdarzyło się tego dnia, ale innymi oczyma. Każda opowieść to inny gatunek, co daje wiele frajdy – mamy komedie romantyczną, film akcji, musical czy animacje. Bawię się przy nim fantastycznie, zagadka jest ciekawa, a postacie intrygujące, choć przerysowane w ramach tej konwencji. Krótkie odcinki, których jest zaledwie kilka, powinny was zachęcić. To naprawdę dobra zabawa.
Na Netflixa trafił w końcu One Of Us is Lying. Słyszałem o tym serialu, gdzieś tam mi latał koło głowy jako coś, co chciałbym może kiedyś zobaczyć. W końcu wleciał na Netflixa i pochłonąłem go w dwa dni. Ciekawy pomysł (to adaptacja książki), fajne postacie i wiele niespodzianek. Pewnego razu kilku uczniów zostaje w kozie po lekcjach. W pewnym momencie jeden chłopak zaczyna się dusić przez atak alergii i umiera. Któraś z postaci prawdopodobnie go otruła. Mamy więc kilku podejrzanych, sami nie wiemy, komu możemy ufać, bo każda osoba ma coś za uszami. To takie połączenie Plotkary z Pretty Little Liars, gdyż ofiara prowadziła bloga, na którym zdradzała różne sekrety nastolatków. Po jego śmierci konto nie przestaje działać i pojawiają się tam wpisy ujawniające kolejne brudne sprawy, które postacie chciałyby ukryć. W trakcie seansu kilka razy zmieniałem swoje podejrzenia. Naprawdę dobrze się bawiłem, a że odcinków jest tylko kilka, to nie czułem żadnego znużenia i nie było zapychających, niepotrzebnych wątków. To była naprawdę dobra zabawa i cieszę się, że dostaniemy kolejny sezon.
Ginny N.: Luty zdaje się że był tak dawno temu. Zaczęliśmy go od poleconego przez kolegu serialu Yellowjackets. Horror to niespecjalnie nasza estetyka, za to groza już bardziej. A ten serial o grupie nastolatek z drużyny piłki nożnej, które rozbijają się pośrodku niczego i zaczynają tworzyć dziwny kanibalistyczny kult – a potem zostają uratowane, dorastają, wracają do domu, ale to nie tak, że wszystko jest okej… Cóż, wciągnęliśmy pierwszy sezon jak najlepsze danie i czekamy już na więcej.
Poza tym pozostajemy przy zachwytach nad The Legend of Vox Machina. Więcej opowiemy w dyskusji o serialu, która pomału powstaje, ale to było tak bardzo dobre. Nowe osoby oglądające dostają tu spójną, dość mroczną historię o zemście i traumie, a fani Critical Role do tego mają mnóstwo smaczków, przy których nieraz nie sposób się nie uśmiechnąć.
Paternoster Gang: Z pewnym opóźnieniem sięgnęłam po Arcane i… obejrzałam w dwa wieczory. Nie jestem jakąś szczególną fanką animacji, na dodatek nie jest to jakoś bardzo oryginalna historia – nadziemne, bogate Piltover i podziemne, obskurne Zaun, osierocone siostry dorastające w tym drugim i obierające, niedobrowolnie, dwie różne drogi w życiu, tak, to już było, i to wielokrotnie. To, co mnie od początku kupiło, to steampunk, a zatem mnóstwo przemyślnych wynalazków, i połączenie go z magią, oraz estetyka Zaun – nie poradzę, podziemne miasta to coś, co zazwyczaj bardzo mi się podoba. Do tego naprawdę fajne bohaterki, ładny wątek queerowy, dużo mroku i moralnej niejednoznaczności. Czekam na kolejny sezon.
W lutym obejrzałam też, niespodziewanie dla siebie, dwa pierwsze sezony brytyjskiego serialu kryminalnego Line of Duty. Ta opowieść o pracy antykroupcyjnego wydziału policji zachwyciła mnie pogmatwanymi intrygami, wartką akcją (tak!), mrokiem i świetnymi, niejednoznacznymi postaciami. Oraz masą emocji – policjanci szukający nadużyć w policji zdecydowanie nie mają łatwo i ten serial doskonale to pokazuje. Dodatkowy plus za dodające nieco lekkości wątki obyczajowe, szczególnie te związane ze zderzeniem pokoleń i poglądów na związki.
Kasia, Aktówka Kultury: Zachwyciła mnie nowa książka Katarzyny Czajki-Kominiarczuk Mam nadzieję. Autorka bloga Zwierz Popkulturalny oraz książek o popkulturze teraz pokazała zbiór perspektyw, z jakich możemy patrzeć na życie, by czuć się mniej zalęknieni, mniej osamotnieni i mniej pod presją społeczną (np. wieku, ścieżek kariery czy ubioru). Książka pełna mądrych i niezwykle trafnych spostrzeżeń, która może nam pomóc, gdy znów się zgubimy albo będziemy potrzebowali przypomnienia, że nie wszystko stracone, że mamy prawo do błędów, że jak nie osiągniemy czegoś do trzydziestego roku życia, to nie znaczy, że nie osiągniemy tego wcale, że warto być dla siebie wyrozumiałym. Większość tych rzeczy już pewnie wiemy, mogliśmy je usłyszeć od różnych osób w naszym życiu, ale czasem potrzebujemy po prostu usłyszeć jeszcze raz, aby wreszcie to do nas dotarło, a potem zwykle potrzebujemy to powtórzyć, bo zapominamy. To książka na każde czasy. Zaczęłam ją czytać w odniesieniu do siebie w społeczeństwie, swoich myśli, doświadczeń i lęków. Kończyłam już po ataku Rosji na Ukrainę. Zmieniła się moja perspektywa, ale słowa zawarte w Mam nadzieję nadal są trafne i pomocne. Pocieszają i przynoszą nadzieję.
W swoim otoczeniu jestem znana jestem z tego, że sięgam po różne popkulturowe fenomeny długo po tym jak już ludzie zdążyli się nimi zachwycić i przedyskutować, ale w przypadku Dobrego omenu, zarówno książkowego jak i serialowego, to już przesadziłam. Tak, sięgnęłam po oba dopiero w lutym 2022 roku. Jestem też zapewne jedną z nielicznych osób, które najpierw obejrzały duet Michael Sheen i David Tennant w Staged (polski tytuł to Wystawieni, a serial jest dostępny na Canal+ Online). Książka Terry’ego Pratchetta i Neila Gaimana to pozycja obowiązkowa dla fanów fantastyki i osób lubiących szukać odniesień do innych dzieł kultury czy ciekawego podejścia do znanych nam motywów. Serialowy Dobry omen z 2019 roku nic nie stracił. Jest w podobny sposób unikatowy, ma identyczną specyficzną lekkość i humor, ale też wyraźny mrok i niepokój, który był miejscami wyraźnie obecny w książkowym pierwowzorze. To jedna z najlepszych ekranizacji książki, jakie widziałam! Główni bohaterowie są tak samo wyraziści, a nawet jeszcze bardziej charyzmatyczni za sprawą fantastycznych Tennanta i Sheena, którzy po prostu błyszczą w swoich rolach. Zresztą nie tylko pierwszy plan został doskonale obsadzony. Nie mogę się doczekać drugiego sezonu.
Lady Kristina: Najnowsza adaptacja Around the World in 80 Days pod wieloma względami różni się zarówno od książkowego pierwowzoru, jak i innych adaptacji. W przypadku tak znanego tekstu kultury moim zdaniem wyszło to na plus – nie wiedząc, co może czekać Fogga i jego przyjaciół, byłam w stanie bardziej zaangażować się w akcję podczas oglądania. Polubiłam też nową wersję głównego bohatera – Phileas Fogg, fantastycznie zagrany tu przez Davida Tennanta, jest tu mniej sztywnym angielskim dżentelmenem, a bardziej człowiekiem z realnymi problemami i traumami, przez co łatwiej nam się z nim utożsamiać. W serialu dostaliśmy również kobiecą bohaterkę w jednej z głównych ról w postaci panny Fix – osoby niezależnej, z planami na przyszłość, która stara się osiągać własne cele mimo średnio przyjaznych kobietom czasów, i której na szczęście nie przypięto łatki po prostu towarzyszki Fogga. Serial bardziej bazuje na pierwowzorze niż go odzwierciedla, ale zarówno akcja, jak i niejednowymiarowi bohaterowie sprawiają, że przygody Fogga, których kontynuacji możemy spodziewać się w przyszłości, śledzi się z przyjemnością.
ZASKOCZENIA
Kasia: Zapewne nie jestem jedyną osobą, która zdecydowała się nadrobić seriale Marvela dostępne na Netflixie po tym jak ogłoszono, że będą dostępne w tym serwisie tylko do końca lutego. Wiedziałam, że nie dam rady nadrobić wszystkich (i tak w lutym powiedzenie nie śpię, bo oglądam seriale, stało się rzeczywistością). Mój wybór padł na Daredevila z kilku powodów: bardzo dobre recenzje oraz reprezentacja osoby z niepełnosprawnością. I to nie na trzecim planie, ale jako główna, tytułowa postać! Kwestia reprezentacji okazała się jednak w Daredevilu problematyczna, głównie dlatego, że Mattowi w wyniku utraty wzroku wyostrzyły się inne zmysły do tego stopnia, że dodając do tego jeszcze trening, stał się superbohaterem i jest o wiele sprawniejszy niż większość osób bez niepełnosprawności. Ciężko się z nim utożsamić, szczególnie gdy jest obrońcą Hell’s Kitchen. Za mało w serialu codziennych zmagań Matta – młodego prawnika z niepełnosprawnością. Nie sposób jednak nie docenić tej reprezentacji – postać Murdocha udowadnia, że trwała niepełnosprawność nie tylko nie przeszkadza w ukończeniu szkoły, ale też można skończyć prestiżowe studia i zacząć obiecującą, choć trudną karierę zawodową. Rozprawia się też ze stereotypem, że osoba z niepełnosprawnością jest kryształowa. Otóż może popełniać błędy, podejmuje złe decyzje, daje się ponosić, żyje jak każdy człowiek (prawie, biorąc pod uwagę, że nocą zakłada maskę), ma przyjaciół, randkuje.
Serial okazał się jednak zaskoczeniem z powodu ogromnej ilości przemocy i brutalności. Z tak dużym jej nagromadzeniem nie spotkałam się jeszcze w żadnym obejrzanym serialu. Po kilku odcinkach poważnie rozważałam porzucenie serialu. Daredevil to serial niezwykle mroczny. O ile mrok dosłowny i ciemne kadry są bardzo ciekawym zabiegiem z powodu tego, że Murdoch jest osobą niewidzącą, o tyle mrok w znaczeniu przemocy, przestępczości jest trudny do zniesienia.
Clever Boy: Tutaj króciutko. Zachęcony obejrzałem This is Going To Hurt z Benem Whishawem. Oj, ale ten serial we mnie uderzył. To komediodramat, w którym obie te części gatunkowe odpowiednio wybrzmiewają. Ale chyba im dalej, tym coraz mniej elementów komediowych. Bywa drastycznie, zaskakująco i boleśnie. Tytuł ostrzega nas przed tym, co czeka widza – tak, zabolało mnie to, co się w tym serialu działo/stało, to co się działo z postaciami. Jest świetnie nakręcony, ma dobre tempo, fajnie napisane postacie i jest bardzo dobrze zagrany. Nie jest to serial dla każdego.
Avril Lavigne (którą bardzo lubię) powróciła z nową płytą i singlem. Dokładne przesłuchanie płyty jeszcze przede mną. Przed jej premierą pojawił się singiel Bite Me. Na początku do mnie nie trafił, ale później krążył mi po głowie i przez kilka dni słuchałem tej piosenki po kilka razy. Czuć w niej ducha buntu, odpowiedzi na zranienie uczuć. Avril pokazuje, że może jeszcze zaskoczyć, a utwór jest bardzo pop-punkowy. Trochę jakby wyciągnięto go z trzeciej płyty The Best Damn Thing. Bardzo mi się podoba. Koncert artystki został przeniesiony na 2023 rok, więc może (o ile rzeczywistość się uspokoi) się wybiorę do Łodzi.
ROZCZAROWANIA
Clever Boy: Bardzo podoba mi się adaptacja Nancy Drew od stacji The CW. Pierwszy sezon był rewelacyjny, zagadka ciekawa, a czasem naprawdę się wystraszyłem. Drugi sezon był równie dobry i ciekawy, twórcy mieli kilka naprawdę fajnych pomysłów. No i przyszedł trzeci sezon, który mnie rozczarował. Nie ukrywam – twórcy kilka razy mnie zaskoczyli. Ale główny wątek do mnie nie trafił. Bywało tak, że nudziłem się podczas odcinków i jakoś było mi wewnętrznie przykro, że tak fajny dla mnie serial mnie męczy. Finał dał jednak szansę na nowe otwarcie i powrót do korzeni Nancy Drew. W momencie pisania tego tekstu, serial jeszcze nie został wznowiony ani anulowany. Liczę, że twórcy wyciągną wnioski i znów będę mógł się dobrze bawić.
Z kolei twórcy Call Me Cat skreślili moje zainteresowanie serialem całkowicie. Amerykańska wersja Mirandy już w samym zamyśle była kontrowersyjna. Ciężko jest przełożyć brytyjski humor i talent Mirandy Hart na inny rynek. Oryginał kocham i bawi mnie niezmiennie. Pierwszy sezon Call Me Cat dość mocno czerpał z oryginału, był średni, ale czasem można było się zaśmiać. Drugi sezon moim zdaniem całkowicie się odcina od Mirandy, przez co jest bez żadnej tożsamości, nijaki, no i mało zabawny. Postać Cat też się trochę zmieniła, już rzadziej jest niezdarna i niezręczna, a łamanie czwartej ściany wydaje się być wymuszone. Nie tędy droga. Nie wiem, czy serial dostanie zamówienie na trzeci sezon, ale nie będzie mi nawet przykro, jak pójdzie pod topór.
Kasia: Rzadko zdarza mi się ocenić coś, co czytam lub oglądam w kategoriach rozczarowania, dlatego postanowiłam w tym punkcie opisać zjawisko, a raczej sposób odbierania kultury, szczególnie seriali, który mnie rozczarował. Chodzi mianowicie o binge-watching, czyli oglądanie kilku odcinków serialu z rzędu. Doświadczyłam tego przy Daredevilu, ponieważ bardzo chciałam zdążyć przed końcem lutego, kiedy to seriale Marvela miały zniknąć z Netflixa, a następna okazja, żeby je obejrzeć legalnie w streamingu pojawi się dopiero, gdy do Polski zawita Disney+. Oczywiście zdarzało mi się to już to już wcześniej, szczególnie przy sitcomach oraz produkcjach, które bardzo mnie wciągnęły (ostatnio Sukcesja). Jednak, gdyby nie zależało mi na czasie, Deredevila na pewno nie oglądałabym ciągiem i robiłabym dłuższe przerwy. Poza tym nie ukrywam, że jako osoba lubiąca rozkminiać, rozważać i analizować, często tęsknię za tradycyjnym sposobem dystrybucji seriali. Możliwość obejrzenia jednego odcinka na tydzień daje czas i oddech na dyskusje o poszczególnych odcinkach, przewidywania czy dostrzeganie szczegółów. Poza tym cały serial, czy dany sezon serialu w tradycyjnym sposobie dystrybucji jest z nami dłużej. W erze serwisów streamingowych również jest to możliwe. Oczywiście każdy sposób ma swoje wady i zalety, a ja pewnie nie raz obejrzę ciągiem jakiś serial. Po prostu będę unikać dodatkowego deadline’u, bo to wprowadza niepotrzebną nerwowość w postaci liczenia, ile odcinków muszę obejrzeć dziennie, zanim serial zniknie z oferty.
WARTO WSPOMNIEĆ
Ginny N.: W lutym pojawił się również czwarty sezon Disenchantment. No i obejrzeliśmy, nawet z przyjemnością, cieszy jakiś tam rozwój Bean i jej relacji z Lucym, Elfo i z Zogiem, ale jednocześnie bardzo dużo tu już wtórności i krążenia po kilku tych samych miejscach i wątkach, co chwila kto inny obejmuje władzę, by zaraz ją utracić. Za mało za to mamy posuwania akcji do przodu. Obejrzeć można, ale można też nie obejrzeć. Czy włączymy piąty sezon, nie wiemy, ale jeśli nawet, to już bez większych oczekiwań, że to wszystko zdąża do jakiegokolwiek zakończenia – szczęśliwego czy nie.
Paternoster Gang: Zaczęłam oglądać Fundację i choć póki co zatrzymałam się na drugim odcinku, to na pewno do niej wrócę w jakimś spokojniejszym momencie – chociażby dla Jareda Harrisa. Wizualnie jest absolutnie przepiękna, ucieszyło mnie też niespieszne tempo oraz poniekąd zmuszanie oglądających do uważnego śledzenia, co się dzieje na ekranie. Zapowiada się dobra rozrywka nie tylko dla oczu, ale też głowy.
W lutym dostaliśmy też dwa odcinki czwartego, ostatniego już sezonu Killing Eve, brytyjskiego fenomenu o pogmatwanej relacji psychopatycznej płatnej morderczyni z agentką MI5. Przyznam, że na tę chwilę zupełnie nie wiem, co myśleć o tej serii – głównie dlatego, że wraz z nową showrunnerką (z założenia każdą serię produkuje inna kobieta) przyszedł nowy sposób opowiadania historii i nowe pomysły. Cieszy mnie jednak, przy całej mojej, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, sympatii do Vilanelle, na tę chwilę bardzo wyraźne podkreślanie, że naprawdę robi okropne i przerażające rzeczy. Wyjęcie jej z szykownych strojów, zabranie mrocznego i zarazem cudownego poczucia humoru i kazanie się zastanawiać, kim jest, co ją ukształtowało i czy jest w niej coś dobrego, to jak dla mnie dobry kierunek. Jak bym nie kibicowała jej i Eve, to zwyczajnie nie powinno się udać. Choć kto wie? Przekonamy się już na początku kwietnia!
Clever Boy: Luty był dla mnie dziwnym miesiącem i często miałem ochotę na seriale, które jakoś będą dla mnie pocieszne. Trafiłem na Słodkie magnolie, który są dla mnie (przepraszam za wyrażenie) słodko-pierdzącym serialem. Idealne małe miasteczko, wszyscy się znają, pocieszają, w większości wspierają. Dużo przytulasów, trzymania za rękę, pocieszania w trudnych chwilach. Nawet jak dzieje się coś złego, to wisi tutaj taki ton optymizmu. Nie jest to serial, który jakoś wbija się w pamięć. Ma fajne postacie w różnym wieku (główne bohaterki to kobiety po 40-tce). Ale jeśli chcecie obejrzeć coś miłego, kolorowego (jest tutaj dużo ciepłych barw), niezbyt angażującego – to jest to taki serial na spokojny wieczór czy miłe zakończenie tygodnia. Póki co są 2 sezony po 10 odcinków. Całość dostępna na Netfliksie.
Lady Kristina: W końcówce lutego towarzyszyła mi Stewardesa. To pełen czarnego humoru thriller, w którym śledzimy losy Cassie, tytułowej stewardesy, która po szalonej nocy budzi się przy ciele dopiero co poznanego mężczyzny. Próbując ustalić, co stało się tej nocy, a dodatkowo walcząc z demonami przeszłości, wplątuje się w spiski, szpiegostwo i porachunki między przedsiębiorstwami umoczonymi w niezbyt legalne interesy. W zmaganiach towarzyszy jej zamordowany, będący jedynie wytworem jej podświadomości, ale ułatwiający spojrzenie na wiele spraw z zupełnie innej perspektywy. Poza całkiem ciekawym prowadzeniem fabuły, warto oczywiście wspomnieć o występującej w jednej z głównych ról jak zwykle zachwycającej Michelle Gomez, która wcieliła się w początkowo złowieszczą, a w rezultacie dość niespodziewaną postać zabójczyni bez wahania dążącej do celu.
A jak wam minął luty? Co was zachwyciło, a co rozczarowało? Dajcie znać na Facebooku!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.