Październik przyniósł nam intensywne przygotowania do Imladrisu, stąd nasze zwyczajowe popkulturowe podsumowanie miesiąca nieco się opóźniło. Nie znaczy to, że niczego w tym czasie nie obejrzeliśmy i nie przeczytaliśmy. Co nas zachwyciło, a co rozczarowało? Zapraszamy do lektury podsumowania.
ZACHWYTY
Ginny N.: Od dawna nie sięgamy raczej po polskie produkcje, a jak już nam się zdarzy, to nie oczekujemy wiele. I bywa, że zostajemy pozytywnie zaskoczeni. Takim zaskoczeniem była Wielka woda. Serial oparty na wydarzeniach powodzi w 1997 roku, która najmocniej dotknęła Wrocław. Przede wszystkim jest to jednak sprawnie opowiedziana historia oparta na świetnie napisanych i zagranych postaciach. Obok serialu powstała też seria krótkich wywiadów, w których twórcy i osoby związane z Wrocławiem i powodzią opowiadają o powstawaniu serialu i o wspomnieniach związanych z tymi wydarzeniami. Warto sięgnąć i po serial, i po te wywiady.
Lierre: Z powieścią Dom nad błękitnym morzem sprawa była zabawna, a może raczej smutna, bo pierwsze, czego się o niej dowiedziałam, to był zarzut, że autor, T.J. Klune, tworząc fantastyczny sierociniec, inspirował się kanadyjskimi szkołami religijnymi, arenami niewyobrażalnej krzywdy. Nie miałam zamiaru tego czytać. Na szczęście kiedyś na głos wyraziłam tę myśl, okazało się, że to jedna wielka bzdura, więc sięgnęłam i… na wszystkich bogów, jaka to jest przepiękna książka. Opowiada o Linusie, małym trybiku w wielkiej biurokratycznej machinie, który jako inspektor zostaje wysłany do bardzo nietypowego sierocińca dla wyjątkowo trudnych magicznych dzieci. Jest raczej jasne, że zadaniem Linusa jest dostarczenie powodów, by ośrodek zamknąć, bohater jednak, jako osoba bardzo praworządna i pełna wiary w wagę swojej pracy, podchodzi do zadania poważnie i… odkrywa, że tytułowy dom, prowadzony przez nieco ekscentrycznego dyrektora, to miejsce ważne i piękne. Nie chcę pisać więcej, bo odkrywanie tego świata i obserwowanie, jak robi to również Linus, to przygoda piękna i bardzo poruszająca. Ogromnie mnie ta książka wzruszyła i na pewno będę do niej wracać, a was gorąco zachęcam do sięgnięcia.
Clever Boy: Dużo się oglądało i działo, ciężko mi się było zdecydować w tym miesiącu, co przyporządkować do danej kategorii i o czym wspomnieć. Na Disney + wleciał w końcu drugi sezon The Owl House. Jejciu, ale to było dobre. Uwielbiam ten magiczny świat, jest w nim tyle potencjału. Bardzo podobają mi się postacie i relacje tworzone między nimi. Spodobał mi się także sposób narracji, a szczególnie finału (zabieg z ostatnich minut jest fantastyczny i sam bym go zastosował na miejscu twórców). Przykre, że zdecydowano się zakończyć serial i czekają nas jeszcze tylko trzy odcinki.
Powrócił także Doctor Who z ostatnim odcinkiem Trzynastej Doktor. Przygoda bardzo mi się spodobała i pozytywnie mnie zaskoczyła. Warto obejrzeć ten odcinek – powinniście się dobrze bawić. A więcej o nim nasza redakcja pisze TUTAJ.
Pierwszy sezon zakończył także najnowszy serial Marvela – Mecenas She-Hulk. Całość bardzo mi się spodobała. To serial zdecydowanie nie dla wszystkich. Jest lekki, ja dobrze się przy nim bawiłem i głowa mi odpoczęła po ciężkim dniu/tygodniu pracy. Humor nie zawsze trafiał, gdzie powinien, a efekty czasem kulały, ale to była bardzo fajna historia (z mnóstwem łamania czwartej ściany), a główna bohaterka jest świetną postacią. Przy sitcomach problem jest taki, że rzadko pojawia się tam jakiś motyw sezonu czy wielki wątek, który wybucha nam w finale – do tego potrzeba raczej sporo odcinków, żeby wgryźć się w klimat i coraz lepiej poznawać postacie. She-Hulk zdecydowanie powinna mieć więcej odcinków (były bardzo krótkie!) – wtedy lepiej poznalibyśmy postacie, które w moim odczuciu mają duży potencjał, a wiele z nich zostało tylko lekko liźniętych. Liczę na drugi sezon i mam nadzieję, że powróci Madisynn (z dwoma N i jednym Y, ale nie tam, gdzie myślimy!), którą pokochał internet, i ja też.
W październiku dużo emocji dostarczał mi Ród smoka. Cały serial naprawdę dobrze mi się oglądało – może dlatego, że dostaliśmy świetne postacie i konflikt polityczny, ale z wątkami jak z telenoweli? Na tym serialu bawiłem się fantastycznie, a zupełnie na niego nie czekałem. Czuję, że akcja dopiero się zagęści i kolejny sezon jeszcze bardziej mi się spodoba. Obym się nie mylił i czekam z niecierpliwością.
I na koniec moje dwa zachwyty muzyczne. Dawid Podsiadło wydało swoją nową płytę Lata dwudzieste. Za pierwszym razem nie do końca mi podeszła, ale z muzyką bardzo często tak mam. W końcu wkręciłem się w utwory i słucham tej płyty co kilka dni. Podobają mi się i te taneczne piosenki, i te wolniejsze. Genialne jest mori oraz millenium. Tekstowo i muzycznie bardzo mi się podoba. Nadal niezbyt przypadł mi do gustu kawałek z Nosowską, a także z Sanah. To dla mnie najsłabsze z płyty. Z nową płytą i kolejną odsłoną siebie wróciła moja ukochana Agnieszka Chylińska. Never Ending Sorry to nowe oblicze – jazzowo-bluesowe, raczej spokojne, ale ze świetnymi tekstami. Kto interesuje się Agnieszką i bywa na jej koncertach, czuje, że znów się otwarła, ale to także znajome treści, bóle, obawy i marzenia – którymi często dzieli się z fanami ze sceny. Niektóre kawałki bardzo do mnie trafiają i chcę śpiewać i krzyczeć razem z Agą, najmniej podoba mi się Bal oraz końcowy, taki country, Głupi jak but. Warto dać szansę tej twarzy Agi, a płyta świetnie nadaje się na jesienne wieczory, spacery czy przejażdżki.
Paternoster Gang: Nie byłam pewna, czy The Peripheral to coś dla mnie. O ile cyberpunk zawsze mnie przyciąga, a już szczególnie gdy gdzieś w tle ma samego Williama Gibsona, o tyle nie byłam przekonana, czy chcę znowu obejrzeć coś od twórców Westworld, które odrzuciło mnie swoją brutalnością. Dałam jednak serialowi szansę… i wsiąkłam. Akcja toczy się w niedalekiej przyszłości, w małym amerykańskim miasteczku Blue Ridge, gdzie rodzeństwo, pracująca niewielkiej firmie zajmującej się wydrukami 3D Flynne i jej brat, weteran wojenny Burton, dorabiający sobie graniem za innych w gry VR, próbują związać koniec z końcem i zapewnić opiekę ciężko chorej matce. Wszystko się zmienia, gdy Burton otrzymuje do przetestowania nowe urządzenie do gier w wirtualnej rzeczywistości, które, jak szybko się okazuje, potrafi przenieść świadomość grającej osoby do świata przyszłości, gdzie Flynne wplątuje się w intrygę mającą realne i śmiertelnie niebezpieczne skutki również dla jej teraźniejszości. Wciągająca, świetnie nakręcona opowieść z wyrazistymi bohaterami, którym się kibicuje, i zagadką, której rozwiązania nie mogę się doczekać.
Nadal nie zawodzi Andor, którego pierwszymi odcinkami zachwycałam się w poprzednim podsumowaniu. Ten najmroczniejszy serial z uniwersum Gwiezdnych wojen zgrabnie oscyluje między thrillerem szpiegowskim a dramatem science fiction. Jest gęsto, mrocznie, rebelianci zdają się nie mieć szans w starciu z wszechwładnym i wszechobecnym imperium, a galeria fantastycznych aktorów zaludniających serial powiększyła się o Andy’ego Serkisa. Z niecierpliwością wyczekuję kolejnych odcinków.
Bardzo się cieszę, że mimo rozczarowania pierwszą częścią House of the Dragon, dałam szansę tej historii i obejrzałam pierwszy sezon do końca, bo ostatnie cztery odcinki są po prostu fenomenalne. Akcja nie porywa, natomiast intryga i psychologia postaci – bardzo! Nadal nie mogę polubić żadnego z głównych bohaterów, ale jak świetnie się ich ogląda i jak bardzo wierzy się w ich decyzje. Szalenie podoba mi się, że o finałowej tragedii – bo trudno mieć wątpliwości, w jakim kierunku to zmierza – decyduje nie chłodna kalkulacja, nie jakieś bardzo złe intencje Alicent, Rhaenyry czy chociażby Aemonda, którego szczerze nie cierpię, a ciąg przypadków, nieporozumień czy przecenienie własnych możliwości. Jakież to prawdziwe!
Lady Kristina: Moim największym październikowym zachwytem było, rzecz jasna, The Power of the Doctor. Więcej o tym pisałam w redakcyjnych wrażeniach, ale od tamtej pory zdążyłam obejrzeć odcinek jeszcze raz i nadal mnie zachwyca. Fakt, było tam parę mniej dopracowanych wątków, a sam odcinek, gdyby był częścią sezonu, nie wchodziłby aż tak dobrze, ale mimo wszystko samą historię i wiążący się z nią natłok emocji naprawdę uwielbiam.
ZASKOCZENIA
Lierre: Moją drugą losową urlopową lekturą, obok opisanego wyżej Domu nad błękitnym morzem, była Dziewczyna, która skoczyła do morza Axie Oh (czy spędziłam urlop nad morzem? tak. Czy celowo wybierałam lektury z morzem w tytule? Nie, zorientowałam się dopiero teraz…). To niesamowicie ciekawa powieść, mocno osadzona w świecie wyobrażeń koreańskiej mitologii. Fabularnie jest prosta – Mina postanawia sama złożyć się w ofierze bogu morza, przyjmującego co roku w ramach przebłagalnej ofiary młodą kobietę, która ma zostać jego małżonką. Nic jednak nie dzieje się zgodnie z planem i Mina szybko odkrywa, że może wpłynąć na świat, w którym zwyczajna śmiertelniczka na pierwszy rzut oka nie ma żadnego pola manewru, może tylko odegrać przypisaną sobie rolę. Jej przygody w krainie duchów są przedziwne i nieprzewidywalne, ale całość, choć tak inna od fantastyki, którą najczęściej czytamy, jest bardzo wciągająca, intrygująca, barwna i spójna. Jeśli macie ochotę na coś, co rzuci wyzwanie waszej wyobraźni, to moja dla was propozycja.
Clever Boy: Polecono mi serial The Bear na Disney+. Pierwszy odcinek mnie nie przekonał, ale po drugim rozpoczęła się dla mnie magiczna podróż do Chicago. Wsiąkłem w miasto, postacie i kuchenne klimaty. Całość połknąłem chyba w dwa dni. Świetnie zagrany, napisany, wyreżyserowany i zmontowany serial. Naprawdę powinniście się na nim dobrze bawić. A przedostatni odcinek 1 sezonu to w ogóle cudo – całość dzieje się w kuchni i prawdopodobnie została nagrana jednym długim ujęciem. A ile tam się dzieje! Myślę, że za to serial powinien dostać co najmniej jedną nagrodę.
Wciągnął mnie także The Watcher na Netflix, czego się nie spodziewałem. Oglądałem odcinek za odcinkiem. Napięcie i tajemnice rosły, a aktorsko jest naprawdę dobrze. Współczuję ludziom, którzy musieli znaleźć się w sytuacji stalkerskiej. Jest to przerażające. Mega rozczarowało mnie jednak zakończenie. Wiem, że serial powstał na podstawie prawdziwej historii – ale twórcy stworzyli na niej swoją opowieść, więc i powinni wymyślić odpowiednie zakończenie, które usatysfakcjonuje ludzi. A niestety tak się nie stało.
Rzadko oglądam polskie seriale, ale dałem się namówić i też pozytywnie się zaskoczyłem. Wielka woda niesamowicie wciąga, realizatorsko, aktorsko i scenograficznie wygląda świetnie. Serial, kiedy trzeba trzyma w napięciu, czasem irytujemy się jak główna bohaterka, czasem wzruszamy, czasem może i zaśmiejemy. Brakowało mi jednak większego spojrzenia na ludzi, którzy doznali tej ogromnej tragedii, pokazania jakiejś wspólnoty i niesienia sobie pomocy. Świetnie bawiłem się też na Gangu zielonej rękawiczki. Aktorki – pierwsza klasa, intryga świetna, poboczne postacie ciekawe. Liczę na kolejny sezon, bo chciałbym dostać więcej zwariowanej ekipy dojrzałych kobiet i innych pensjonariuszy domu spokojnej starości.
ROZCZAROWANIA
Lierre: Dwie lektury minionego miesiąca głównie mnie zirytowały, choć z bardzo różnych powodów. Gnoza Michała Cetnarowskiego, czytana w ramach akcji Zew Zajdla, budziła we mnie agresję od pierwszych stron – jest pięknym przykładem przerostu formy nad treścią. Obiecuje wyzwanie intelektualne, ale zupełnie nim nie jest. Pod fikuśnym językiem i pozorami fabularnego rozmachu nie kryje się wiele. Ot, wydmuszka. Naprawdę nie warto. Z zupełnie innej szufladki wyjęłam Fanfik Natalii Osińskiej. Bardzo chciałam, żeby mi się spodobał, ale przelatywały mi koło głowy rozterki bohatera, gubiły się związki przyczyn i skutków, zupełnie nie trafiały do mnie reakcje emocjonalne i decyzje bohaterów… Zmęczyła mnie bardzo ta książka, jej styl i jej postacie.
Clever Boy: Nowy serial od Mike’a Flanagana (twórcy m.in. Nawiedzonego domu na wzgórzu i Nawiedzonego dworu w Bly) mega mnie rozczarował. The Midnight Club miało wszystko, żeby być przerażające i ciekawe. Znajdujemy się w hospicjum dla młodzieży, która w nocy zakrada się do biblioteki, żeby opowiadać sobie przerażające historie. Młodzi obiecują sobie, że gdy ktoś z nich umrze – da sygnał innym z zaświatów. Pierwszy odcinek ma naprawdę mroczny klimat i sprawia, że można się wystraszyć. Później zostaje to jakoś stonowane i osobiście przestraszyłem się może tylko raz. Historie opowiadane przez bohaterów są średnio straszne i czasem się wynudziłem. Postacie nie są aż tak ciekawe, a główna bohaterka mnie irytowała. Wkurzało mnie też to, że gdy pojawiały się tajemnicze rzeczy lub niewyjaśnione znaki i sytuacje – to grupa to ignorowała (a przecież umawiali się, że będą czekać na takie rzeczy!). Po obejrzeniu serialu czułem, że straciłem tylko czas – a co najgorsze, myślałem, że to miniserial, a tutaj dostaliśmy wiele nierozwiązanych wątków i cliffhangery. Jak dla mnie – strata czasu!
Rozczarował mnie również nowy sezon Niewyjaśnionych tajemnic (również na Netfliksie). Część historii była ciekawa, ale nie były tak interesujące jak te z poprzednich dwóch sezonów. Trzy odcinki zdecydowanie warto obejrzeć: Ciało w trzech częściach, Ciało w zatoce i Rodzice porywacze. Lubię w tym programie to, że później można wejść na różne strony lub fora i podzielić się swoimi teoriami. Liczę, że w przypadku pierwszego i trzeciego z wymienionych przeze mnie odcinków „tajemnica” niedługo się rozwiąże i znajdzie się ktoś, kto wyjawi ważne informacje i doprowadzi do rozwiązania przedstawionych w odcinkach spraw.
WARTO WSPOMNIEĆ
Lierre: Wydarzeniem był finał The Rings of Power, zaskakująco dobry finał zaskakująco wciągającego serialu. Szerzej pisaliśmy o nim TUTAJ. Wzbudził ten serial we mnie bardzo różnorodne emocje, choć nie skrajne; jestem tym naprawdę zaintrygowana. I czekam na drugi sezon.
Ginny N.: O opowiadaniach nominowanych do Zajdli za rok 2020 pisałem szerzej tutaj. Ogólnie wszystkie mi się spodobały, jedne może trochę mniej zachwyciły niż inne, ale jest to całościowo zdecydowanie ciekawy wybór. Nawet jeśli liczyłem, że wygra jednak zupełnie inny tekst.
Clever Boy: Październik kończy się Halloween i jak co roku świętowałem go z najbliższymi. Wybraliśmy horror Barbarzyńcy i trochę się rozczarowałem. Początek filmu był zdecydowanie lepszy i miał straszny klimat. Potem jednak zacząłem się trochę nudzić, widziałem powtarzane motywy i irytowała mnie pewna postać. Bardziej „bałem się” tego, co się może zaraz stać, niż tego, co się działo naprawdę na ekranie.
Różne seriale mają odcinki poświęcone świętom – szczególnie sitcomy uwielbiają mieć odcinki o Halloween, Święcie Dziękczynienia czy Bożym Narodzeniu. Z wielu seriali, które oglądam, najbardziej rozbawił mnie odcinek Abbott Elementary, który mocno nawiązywał do Marvela. Twórcy puszczali oko do fanów MCU, a przedstawili zabawną historię, która jest chyba prawdziwym horrorem rodziców oraz nauczycieli – co się stanie, gdy dzieciaki dostaną za dużo cukru 🙂
Na koniec chciałbym wspomnieć o powrocie jednej z moich ulubionych marek – Silent Hill. Po wielu latach posuchy otrzymamy kilka gier (Silent Hill 2 Remake, Silent Hill: Ascension, Silent Hill: Townfall, Silent Hill f) oraz film! Najbardziej czekam na remake Silent Hill 2, który tworzy polskie studio Bloober Team. Przed nimi ogromne wyzwanie, ale chcę wierzyć, że dadzą sobie z nim radę. Z niecierpliwością czekam także na film Return to Silent Hill, który opowie historię znaną z Silent Hill 2. Film tworzy reżyser pierwszej świetnej części (z 2006 roku) Christophe Gans.
Lady Kristina: She-Hulk: Attorney at Law nie należało może do grona moich ulubionych seriali MCU, ale ku pewnemu zdziwieniu z mojej strony przyznaję, że nawet mi się spodobało. Jennifer Walters to naprawdę sympatyczna postać – od razu mówię, że wolę ją, niż samą She-Hulk – a mrugnięcia w stronę kamery (i nie tylko mrugnięcia) to ciekawa odmiana. A powrót Matta Murdocka po prostu uwielbiam <3
Pozostając przy Marvelu, to film Werewolf by Night był naprawdę świetny – odpowiednio straszny (o wiele bardziej niż jakiekolwiek „straszne” marvelowe produkcje) i z naprawdę ciekawie przedstawionymi fabułą i postaciami. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś dostaniemy tego typu produkcje w MCU, nawet w formie takich średniometrażowych filmów.
Z kolei odnośnie najnowszego serialu Moffata mam naprawdę mieszane uczucia. Z jednej strony, w Inside Man mamy mieszankę wszystkiego, co u niego najgorsze i najlepsze: chaotyczne wątki, samych geniuszy i ich przesadzone i szalenie skomplikowane plany. W skrócie – Moffat przymoffacił. Nie zmienia to jednak faktu, że oglądało mi się to naprawdę dobrze: David Tennant i Lydia West po raz kolejny pokazali się ze świetnej strony, a historia jest na tyle wciągająca, że serial oglądałam z zapartym tchem.
Paternoster Gang: Trochę przypadkiem, choć świadoma mieszanych opinii na temat najnowszego serialu Moffata, również włączyłam w listopadzie Inside Man… i nie wyłączyłam, póki nie obejrzałam całości. Zgadzam się z Lady Kristiną, że naprawdę trudno oderwać się od tej opowieści, jakby irytujące, a właściwie, w moim przypadku, przerażające nie było to, co robią jego bohaterowie. I, szczerze mówiąc, Moffat tak mnie zaczarował, że nawet nie musiałam szczególnie zawieszać niewiary, by kupić to, co oglądam. Dodatkowy plus za zamknięcie historii w czterech zwartych odcinkach z eleganckimi cliffhangerami. Może i przymoffacił, ale w jakim stylu!
A co wy dobrego lub niedobrego skonsumowaliście w październiku? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.