Nasza redakcja dzieli się tym, co nas zachwyciło i zaskoczyło w lipcu i sierpniu. Co oglądaliśmy, słuchaliśmy bądź czytaliśmy? Sprawdźcie.
ZACHWYTY
Ginny N.: Lubimy animacje, ale do The Owl House podchodziliśmy jak do jeża. Pomimo wszystkich zachwytów słyszanych z tej czy tamtej dopiero niedawno sięgnęliśmy po ten serial. Historia Luz – ziemskiej nastolatki, która trafia do magicznego, świata mogłaby być bardzo sztampowa, ale zamiast tego ogrywa bardzo zgrabnie wszelkie schematy, jest inteligentnie i zabawnie napisana i ciśnie po Harrym Potterze aż miło. Ma sporo poważniejszych wątków, które w połączeniu z opowieścią o szkole magii wcale nie wypadają banalnie. Podejrzewamy, że spore znaczenie ma tu fakt, że cała ta high school drama, jaką znamy wszyscy z zachodniej popkultury, została przykręcona o kilka stopni, zamiast ją podkręcać. I tak np. niemiła Amity, która jest prymuską w szkole, okazuje się właściwe sympatyczną dziewczyną, trochę niepewną siebie, ale gdy wyciągnie się do niej dłoń i gdy pokona swoje obawy, przyjazną. I tak też będzie w wielu innych przypadkach – tam, gdzie pojawi się poważniejsza rywalizacja, będzie ona przemieszana z sympatią i trudną historią, niełatwą, ale możliwą do rozplątania. Są też wątki queerowe, jak Lumity, niebinarna postać Raine w drugim sezonie czy pokazanie, że Willow, jedna z przyjaciółek Luz ze świata za drugą stroną drzwi, ma dwóch ojców. Podsumowując, TOH to naprawdę niebanalna, zabawna i po prostu ciepła animacja.
O The Adventure Zone wspominaliśmy przy okazji naszego omówienia Sesji na Podsłuchu. Ten actual play ma obecnie cztery główne historie, z czego trzy zamknięte, a czwartą dopiero co rozpoczętą. Ostatnio jednak naszła nas ochota na powtórkę drugiej z nich, TAZ Amnesty. Tym bardziej że choć bardzo ją polubiliśmy, to musimy przyznać, że słuchaliśmy jej dość długo jednym uchem i wiele istotnych informacji po prostu do nas nie dotarło. Tym razem więc słuchamy w skupieniu i powiemy wam, że to naprawdę świetna opowieść. Cały actual play opiera się o system Monster of the Week skupiony na (jak podpowiada jego tytuł) opowieści o łowcach potworów. Supernatural, Buffy, Van Helsing – to podstawowe skojarzenia, które informują o stylu settingu. W Kepler w Zachodniej Wirginii co dwa miesiące pojawia się „abominacja”, którą w ramach rozgrywki muszą pokonać bohaterza serii – Duck, Ned i Aubrey. Jest też komplikacja pod postacią Sylvan – pochodzących z planety Silvane osób, które dla ludzi wyglądają jak potwory, a których część mieszka i ukrywa się w Kepler. Całość, mimo że z początku zaplanowana tylko na jedną kilkuodcinkową przygodę, składa się w dość spójną i wciągającą historię zamykającą się w niecałych 47 godzinach podcastu.
Lierre: Początek wakacji to była piękna słowiańska przygoda z powieścią Niedźwiedź i słowik Katherine Arden, przetwarzającą rosyjski folklor w niezwykle przyjemny sposób. Opowiada historię Wasilisy, dziewczynki, a później młodej kobiety, której nie bardzo podoba się los napisany dla niej, zanim jeszcze się urodziła. Widzi więcej niż inni i chce więcej – a przede wszystkim chce być sobą i o sobie decydować. Tymczasem zło wkrada się do wioski i tylko Wasia wie, skąd się wzięło i czego chce – ale jak to bywa, nikt nie chce jej słuchać, więc dziewczyna bierze sprawy w swoje ręce. Piękna powieść z rodzaju tych, które dodają sił.
Następnym jasnym punktem moich wakacyjnych przygód były powieści Dennisa E. Taylora. Przyciągnął mnie tytuł pierwszego tomu: Nasze imię Legion, nasze imię Bob – przyznacie, że to brzmi intrygująco! – oraz przepiękne okładki polskich wydań. To klasyczne science fiction z mocną dawką science i zarazem space opera, więc coś, czego ostatnio nie wydaje się dużo. Tytułowy Bob to młody milioner, który decyduje się, klasycznie, dać się zamrozić po śmierci, by kiedyś, gdy nauka już się na tyle rozwinie, ktoś go rozmroził i ożywił. No, w zasadzie nie całego – tylko głowę. Myśli, że ma całe życie przed sobą, lecz… ginie w wypadku, wracając z konwentu (poważnie!) i rzeczywiście zostaje ożywiony dwa wieki później, świat wygląda jednak zupełnie inaczej, niż Bob sobie wyobrażał. Nie ma żadnych praw, nikogo nie obchodzi jego dawny majątek, nie jest już nawet człowiekiem – tylko sztuczną inteligencją, która ma pokierować sondą kosmiczną poszukującą planet zdatnych do kolonizacji. Wyrusza więc. I odkrywa. I replikuje się… Może cały ten opis brzmi dziwnie, ale jest to rewelacyjna lektura – śledzimy procesy myślowe bohatera (im dalej w las, tym większej liczby jego kopii, z której każda nosi inne imię i odrobinę się różni od oryginału), jest sporo przyjemnego technobełkotu, no i przede wszystkim są cudowne kosmiczne odkrycia. Jeśli po wakacjach czujecie niedosyt dalekich wypraw i przygód, to te powieści powinny wam pomóc poczuć się lepiej.
Paternoster Gang: Nowy Legion Samobójców obejrzałam ze względu na Margot Robbie, zupełnie nie spodziewając się, że będzie aż tak dobry. James Gunn zrobił fenomenalną robotę, przedstawiając niemal nową ekipę straceńców – a nawet dwie! – i tradycyjnie rzucając ich w wir przygód, w trakcie których okaże się, że oni sami nie są tacy źli, jak myśleli, a ich mocodawcy niekoniecznie mają tak czyste intencje, jak im się wydaje. Ten film ma wszystko, czego brakowało jego poprzednikowi: pełnokrwiste postacie (oprócz Margot Robbie błyszczą Idris Elba jako Bloodsport, Daniela Melchior jako Ratcatcher 2, David Dastmalchian jako Polka-Dot Man oraz oczywiście Peter Capaldi jako Thinker i Sylvester Stallone w roli Króla Rekinów), skrzący humor, odpowiednią dawkę absurdu, sporo akcji i naprawdę dobrych złoli. Nie mogę też nie wspomnieć o rozwoju postaci Harley Quinn, która w końcu podejmuje właściwe decyzje… choć nie zdradzę wam, jakie. Obejrzyjcie!
Lady Kristina: Przez znaczną część wakacji (dosłownie kilka tygodniu) pochłaniało mnie poznawanie twórczości zespołu Sparks, których odkryłam w związku ze zbliżonymi premierami filmów The Sparks Brothers (dokument o ich twórczości) oraz Annette (musical ich autorstwa). Gdy zaciekawiły mnie filmy, postanowiłam również sprawdzić twórczość zespołu, i naprawdę było co odkrywać! Ta przepiękna mieszanka autorstwa braci Russella i Rona Maellów, na którą składa się aż 25 albumów wydanych w trakcie ostatnich 50 lat, zawiera w sobie elementy wielu gatunków takich jak glam rock, synth pop, art rock, szeroko pojęta muzyka elektroniczna i wiele innych. Wręcz mnie to zadziwia, że ich twórczość była mi wcześniej praktycznie całkowicie nieznana (znałam wcześniej może tylko jedną piosenkę), ale teraz po prostu nie potrafię przestać ich słuchać. Z automatu Sparks dołączyło do grona moich ulubionych twórców, a że zespół cały czas tworzy, będę czekać na ich kolejne projekty.
Kolejnym zachwytem był trzeci sezon serialu Ghosts, który śledzę już od pewnego czasu. Jest to jeden z niewielu seriali, który moim zdaniem z sezonu na sezon staje się coraz lepszy. Kontynuowany jest tu główny wątek losów Allison i Mike’a – młodego małżeństwa żyjącego w starej posiadłości, która jest zamieszkiwana również przez gromadkę duchów osób, które miały pecha umrzeć na jej terenie. Jako że Allison wskutek wypadku jest w stanie porozumiewać się z martwymi mieszkańcami, to jesteśmy świadkami, jak ich życie po śmierci przeplata się ze współczesnymi problemami żyjących mieszkańców. W tych sześciu nowych odcinkach nie tylko poznajemy kolejne nieznane fakty z życia już nieżyjących, ale także dostrzegamy przynajmniej część problemów dręczących ich nawet po śmierci – jak wyraźnie jest to pokazane w jednym odcinku, nawet martwym może być potrzebna terapia, bo nie zawsze upływ czasu, nawet kilkuset lat, może pokonać dręczące ich demony z przeszłości. Poza tym jest to niezwykle zabawna i urocza opowieść o rodzinie – bardzo nietypowej, łączącej ludzi z różnych epok, którzy nie zawsze żyją ze sobą w zgodzie – ale mimo wszystko podnosząca na duchu, czasami wzruszająca, i przede wszystkim miło rozgrzewająca serce.
Rademede: Trollhunters: Rise of the Titans, czyli bardzo oczekiwane przeze mnie zakończenie fantastycznej serii. Animacja cudowna, bardzo lubię styl, w jakim rysowana jest Arkadia. Co do fabuły, to przyznam się, że zawiodłam się zakończeniem, ale wszystko inne było świetną przygodą. Na pewno będzie mi brakować tej niecodziennej drużyny złożonej z Łowcy Trolii i jego przyjaciół, młodych następców tronu z planety Akiridion 5 i czarodzieja Douxie. Chociaż mnie osobiście zakończenie historii rozczarowało, to uważam, że było dokładnie takim, jakie było potrzebne Arkadii.
Clever Boy: Długo czekałem na drugi sezon Never Have I Ever. Bałem się trochę, bo poprzedni sezon niesamowicie mnie wciągnął i pokochałem tych bohaterów. Jednak już po pierwszym odcinku okazało się, że twórcy nadal mają ciekawe pomysły, a postacie mają jeszcze wiele do zaoferowania. Tak, główna bohaterka nadal jest irytująca i mam ochotę wylać na nią kubeł zimnej wody, żeby się otrząsnęła. No ale taka jest właśnie Devi i trzeba ją zaakceptować. Podoba mi się to, że to jeden z nielicznych seriali, w którym możemy uwierzyć, że postacie są nastolatkami i zachowują się oraz gadają jak oni. Trochę rozczarował mnie wątek Kamali, liczyłem na coś innego, ale mamy jeszcze kolejny sezon, w którym jej historia może zaskoczyć.
Długo namawiano mnie żebym obejrzał Teda Lasso. W końcu znalazłem na to czas i niesamowicie żałuję, że tego nie zrobiłem już wcześniej. Niesamowicie dobrze się bawię przy tym serialu. Jest tak pozytywny, że nawet kiedy zdarza się coś smutnego, zostaje jakieś ciepło na serduszku. A odcinek świąteczny oglądany w sierpniu był czymś, czego potrzebowałem, a tego nie wiedziałem. Niesamowicie zabawny, czasem zaskakujący, ludzki. Z miejsca go pokochałem.
Moja głowa zaplątała się także wokół White Lotus na HBO Go. Tutaj również byłem zachęcany i w końcu się zainteresowałem. Szybko przepadłem. Koszmarni goście w rajskim hotelu to ciekawy pomysł. Podobało mi się, że większość z postaci przeszła pewną drogę i mogliśmy zobaczyć, jak pobyt na wyspie, przebywanie z najbliższymi ich zmienia. Zaangażowałem się w tę historię, bawiłem się naprawdę dobrze i to był zdecydowanie mój hit sierpnia. Byłem trochę rozczarowany tym, kto znalazł się w trumnie, ale rozumiem tę decyzję. Nie było innego wyjścia.
ZASKOCZENIA
Ginny N.: Naszą bardziej rozbudowaną recenzję Piranesiego Susanny Clarke przeczytacie tutaj. Powiemy tylko, że spodziewaliśmy się czegoś innego, dlatego też Piranesi trafia do kategorii zaskoczeń właśnie. To naprawdę dobrze pomyślana i napisana opowieść, więc jeśli będziecie mieć chwilę, sięgnijcie po nią. Niekoniecznie spełni wasze oczekiwania, ale my, mimo wszystkich wątpliwości, nie żałujemy lektury i podejrzewamy, że będziemy do tej powieści jeszcze wracać.
Lierre: Największym zaskoczeniem lata było dla mnie to, że… udało mi się skończyć serial! Od dłuższego czasu mam z tym wielki problem. Jakoś mi filmy zupełnie nie wchodzą, a raczej mam trudność ze znalezieniem czasu i sił na oglądanie, szczególnie produkcji, o których wiem, że mi się spodobają. Chcę mieć do oglądania spokój i jasną głowę. A to bardzo trudne do osiągnięcia. Jednakże! Serialem, który udało mi się skończyć, był Picard. Serial, o którym od pierwszego trailera wiedziałam, że się zakocham, i dokładnie tak było – każdy odcinek mnie zachwycał, utknęłam więc na dość długo przed finałem, który chciałam pocelebrować. I choć może tenże finał nie całkiem mnie usatysfakcjonował, to cały serial darzę ogromną miłością: za pokazanie historii o sztucznej inteligencji domagającej się praw, w którą postanawia się wmieszać pewien emerytowany kapitan pewnego statku. I zbiera załogę, wbrew wszelkim przeciwnościom, by się wmieszać jeszcze bardziej, choć wszyscy albo próbują go powstrzymać, albo pukają mu w głowę, że mu na stare lata odbiło. Picarda jednak gna. I musi. Przy okazji spotyka sporo starych znajomych, których cudownie było zobaczyć, i nawiązuje nowe relacje. I to właśnie relacje mnie ujęły najbardziej. To, jak bohaterowie ze sobą rozmawiają, jak się słuchają, jak nawet w największych opałach mają dla siebie ciągle uwagę, zrozumienie i ciekawość. Przepiękny serial. Do jego obejrzenia przyda się znajomość Star Trek: The Next Generation, ale nie jest to też aż taki fanserwis i myślę, że bez znajomości innych startrekowych seriali też można się przy Picardzie dobrze bawić.
Lady Kristina: Ciężko jest przyznać, że coś cię zaskoczyło, gdy nie miało się wobec tego czegoś jakichkolwiek określonych oczekiwań, chociaż dodam jedynie, że nawet gdybym miała jakieś oczekiwania, to i tak w rezultacie byłabym zaskoczona. Właśnie takie odczucia miałam w przypadku Annette – musicalu autorstwa braci Mael, członków wcześniej wspomnianego przeze mnie zespołu Sparks. Śledzimy tu losy młodej pary: komika Henry’ego oraz śpiewaczki operowej Ann, których życie zmieniają narodziny ich córki, tytułowej Annette, która obdarzona jest niezwykłym talentem. Fabuła może brzmieć dość banalnie, ale najważniejszy tutaj jest środek przekazu. W filmie miesza się kamp z patosem, ludzkie dramaty z hollywoodzką narracją, życie ze śmiercią, a wszystko to jest zaśpiewane – nawet kwestie mówione, których jest tu zaledwie kilka, są wypowiadane w ten sposób, że brzmi to jak śpiew. Film zachwyca i zadziwia z każdą sceną i piosenką, a dopełnia to niezwykła muzyka zespołu Sparks. I jeśli ktoś wcześniej nie wiedział lub nie zauważył, że Adam Driver, który fenomenalnie gra tu Henry’ego, jest świetnym aktorem, to po Annette będzie przekonany. I co więcej – naprawdę fantastycznie śpiewa! Jest to przedziwna opowieść, ale w zupełnością warto sięgnąć po zaproszenie twórców i w pełni tego doświadczyć.
Clever Boy: Druga seria Why Women Kill przedstawia nam zupełnie nowych bohaterów i zupełnie inny okres, w którym dzieje się akcja. Wiedziałem, że to będzie antologia, ale poprzednia seria działa się na trzech czasowych płaszczyznach, co było ekscytujące. Tutaj miałem trochę obaw. Choć pierwszy odcinek był ciekawy, tak dopiero reszta mnie pochłonęła. Byłem zaskoczony tym, jak dobrze się bawię i jak bardzo pragnę kolejnego odcinka. Cała historia była świetnie przemyślana, fajnie zagrana i dawała nam dużo momentów dreszczyku, ale również ekscytacji i dobrego humoru. Bawiłem się świetnie. Zakończenie również jest satysfakcjonujące. A przede wszystkim ujęło mnie to, że czuć tutaj nutkę Desperate Housewives. Liczę, że antologia dostanie 3 sezon, którym twórcy znów mnie zaskoczą i przyciągną.
Podobnie zaskoczyła mnie Pani Dziekan. Odpaliłem serial, szukając czegoś lekkiego i do obejrzenia na szybko. Wciągnęło mnie tak, że obejrzałem cały sezon w jeden dzień. Bawiłem się naprawdę fantastycznie. Świetnie napisane postacie, ciekawy wątek, w który możemy się zaangażować. Do tego masa dobrego humoru i świetna gra aktorska. Przypomniały mi się trochę czasy studenckie. Wygląda na to, że otrzymaliśmy zamkniętą historię, a trochę szkoda, bo ja z chęcią bym powrócił jeszcze do tego świata i tych bohaterów. Jeśli nie widzieliście, to moim zdaniem warto nadrobić.
Vitecassie: Czasami losuję sobie z Netflixa jakiś zupełnie dziwaczny serial, o którym nikt nie słyszał, ale ma ładny plakat. Podchodzę bez oczekiwań i często jestem mile zaskoczona. Tak właśnie trafiłam na Nobody’s Looking, brazylijski serial fantasy o aniołach stróżach, który przede wszystkim okazał się świetną komedią. Rzadko sięgam po produkcje w językach, których nie znam, ale jeśli macie podobne obawy, to dla Nobody’s Looking zdecydowanie warto się przełamać. Niestety produkcję anulowano po pierwszym sezonie, który zresztą oczywiście zakończył się dość potężnym cliffhangerem, ale mimo wszystko warto poświęcić mu kilka godzin na te dostępne odcinki.
WARTO WSPOMNIEĆ
Paternoster Gang: Gunpowder Milkshake chciałam obejrzeć od momentu, gdy trafiłam na pierwszą wzmiankę o nim. Karen Gillian, Lena Headey, Michelle Yeoh i Angela Bassett spuszczające łomot grupie gangsterów brzmiało niemal jak marzenie. A jak wyszło? To nie jest idealny film, szczególnie w warstwie psychologicznej, motywacja bohaterek aż się prosi o jakieś bardziej solidne rozwinięcie, zmarnowano też kilka absolutnie świetnych pomysłów, z pewną biblioteką na czele. Do tego dochodzi warstwa moralna, którą ratuje dopiero zakończenie. Mimo wszystko jednak jest to kawał niezłej zabawy, tak więc jeśli lubicie strzelanki z odrobiną humoru i sporą dawką brutalności, to dajcie mu szansę – choć bez większych oczekiwań.
Na moją wakacyjną listę trafiła też rzecz jasna Czarna Wdowa. Okazała się być całkiem solidnym pożegnaniem Scarlett Johansson z franczyzą Marvela, choć przyznam, że nadal mam poczucie, że przez te wszystkie lata nie wykorzystano jej postaci tak, jak jej się należało. Niewątpliwym plusem filmu było przedstawienie jej potencjalnej następczyni – Yeleny Belovej (w tej roli Florence Pugh). Dla miłośniczek gatunku z pewnością lektura obowiązkowa.
Z mniej oczywistych pozycji przypadkiem natrafiłam na meksykański serial Netflixa ControlZ. To dość osobliwa produkcja dla nastolatków o grupie uczniów, którzy padają ofiarami tajemniczego hakera ujawniającego ich najbardziej intymne sekrety. Jego tropem podąża Sofia, inteligentna samotniczka. Całość przypomina połączenie Plotkary i Black Mirror, tak że nie spodziewajcie się lekkiej i przyjemnej rozrywki. Za to obiecuję jedno: wciąga!
Rademede: Gone for Good. Serial kryminalny oparty o powieść Harlana Cobena. Początek ciekawy, później nieco się dłuży, ale i tak uważam, że warty obejrzenia jak lubicie tego typu seriale.
Mam lekkiego bzika na punkcie Islandii, więc jak tylko wypuścili swój serial pt. Katla, to od razu obejrzałam. Niesamowicie specyficzny, do końca nie wiem, co się w nim wydarzyło. Końcówka zadziwia i pozostawia widza w poczuciu niewiedzy. Całość osadzona w przepięknej Islandii. Muzyka dodaje charakteru, moim zdaniem była bardzo dobrze dobrana pod nieco mroczny i fantastyczny klimat wydarzeń. Nie jest to serial dla każdego, podobny nieco do Dark pod względem dziwności w fabule. Niemniej zainteresowanym polecam.
Clever Boy: Przez ten wakacyjny okres obejrzałem również Atypowego. Długo wyczekiwałem na ostatnie odcinki i poczułem się trochę rozczarowany. Ostatnie historie nie wciągały tak, jak przy poprzednim sezonie. Nie śpieszyło mi się, żeby poznać, jak zakończy się ta historia. Choć sama przyjęła trochę zaskakujący obrót i czułem się usatysfakcjonowany zakończeniem, tak ogólnie finałowy sezon zostawił po sobie takie meh.
Vitecassie: O Tove było głośno kilka razy – najpierw kiedy miał się ukazać w kinach, potem kiedy został wytypowany na fińskiego kandydata na Oscara. Wokół filmu kotłował się entuzjazm – w końcu to miał być pierwszy taki film o mamie Muminków, Tove Jansson. Film zbierał kolejne pozytywne recenzje, ale długo nie mogliśmy doczekać się polskiej premiery. W końcu Tove zadebiutowało u nas podczas festiwalu Tofifest i w pierwszej wolnej chwili pobiegłam go obejrzeć. Być może to przeciągnięte oczekiwanie na premierę, być może spodziewałam się czegoś innego, na Tove się jednak zawiodłam: film sprawia wrażenie, jakby nie opowiadał spójnej historii, co raczej mniej lub bardziej losowo wybrane fragmenty z życia Jansson. Atmosfera produkcji jest urocza, ale zabrakło puenty. Nie było to zmarnowane półtorej godziny, ale nie powiedziałabym też, że warto było tyle czekać na tę produkcję.
A co was zachwyciło i zaskoczyło w wakacje? Dajcie znać na Facebooku!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.