Kochacie Star Treka? Bo my strasznie. Ostatnio głośno było o Star Trek Discovery w kontekście nie tylko nowej serii, ale też pewnego zamieszania wokół niej. Lierre i Kira Nin korzystają z okazji, by porozmawiać sobie o tym serialu, ogromnym startrekowym uniwersum, wojnach streamingowych i fanowskiej miłości.
Lierre: Gdy znienacka spadła na nas informacja, że dwa dni przed premierą czwartego sezonu Star Trek Discovery serial znika z Netflixa w krajach innych niż USA i Kanada, internet wybuchł od emocji. Jakiś czas temu ogłoszono także, że starsze seriale z serii Star Trek również będą powoli opuszczać platformę streamingową, by w przyszłości znaleźć się na nowej – sygnowanej przez Paramount. Ja już tylko wzdycham z rezygnacją…
Kira: To była dla mnie strasznie smutna wiadomość, zwłaszcza że pojawiła się tak późno. Trochę jak pokazanie ciasteczka i zabranie go w ostatniej chwili. Oczywiście nie sądzę, żeby za tą decyzją stała złośliwość, nie wiemy też dość na temat negocjacji, które miały miejsce, żeby wiedzieć dokładnie, dlaczego fani poza Stanami i Kanadą nie tylko muszą czekać na nowy sezon, ale też zabrano nam możliwość powtórki poprzednich sezonów, ale wyszło jak wyszło. To, co mnie pociesza, to nieustający strumień wsparcia i współczucia płynący ze strony amerykańskiej społeczności i ze strony obsady Star Trek Discovery (której też tę wiadomość zrzucono na głowy niespodziewanie, jak nam wszystkim). To bardzo budujące – widzieć, jak fandom prezentuje trekową postawę w prawdziwym życiu.

Źródło: @TrekCore
Lierre: Tak, też widziałam to wsparcie, było wspaniałe! Uśmierzyło trochę ból w moim serduszku, bo najpierw oczywiście natknęłam się na tę informację w polskim internecie… I było mnóstwo reakcji w stylu „a dobrze, to beznadziejny serial”, „super, bo by mi się jeszcze kliknęło przez przypadek” czy innych przejawów mściwej radości, które były po prostu obrzydliwe. Hatewatching to też jakiś rodzaj fanowskiej działalności, ale takie dokopywanie, kiedy fani Disco byli w szoku i bardzo rozczarowani? Mało to trekowe. I jednak już bez względu na to, czy jakiś serial się lubi czy nie, to takie walki wysoko nad głowami widzów są przede wszystkim bardzo niepokojące, bo teraz dostało się Star Trek Discovery, a jutro dostanie się czemuś innemu i mało kto na tym skorzysta, raczej większość coś straci.
Kira: To prawda, to strasznie niepokojące, i trochę przykro mi się też czytało to krótkie oficjalne oświadczenie – chyba zabrakło mi w nim czegokolwiek w rodzaju „przykro nam, że nie możemy wam wszystkim dostarczyć premiery szybciej”. Ta negatywna część fandomu, którą regularnie można spotkać, bardzo mnie smuci. I trochę nie obejmuję tego rozumem, bo kiedy mi się nie podoba jakiś serial, to po prostu go nie oglądam, i nie biegam po miejscach, w których spotykają się jego fani, żeby mówić im, jaki to jest okropny. Nawet jeśli coś, z czym wiązałum spore nadzieje, mnie rozczaruje, to staram się to wyrazić w konstruktywny sposób i daję spokój ludziom, którym się podoba. Jak najbardziej jestem za konstruktywną krytyką, ale nie widzę tego za bardzo w grupie głośno hejtującej Disco. Szczerze mówiąc, staram się unikać takiego towarzystwa, bo zdecydowanie wolę zużywać czas i energię na milsze i bardziej rozwojowe rzeczy.
Lierre: Ja też… i niestety odstraszyło mnie to od trekowych przestrzeni w internecie. Od kiedy pojawiło się Star Trek Discovery i Picard, widzę tam tylko hejty. Hejtujący fan Star Treka jest dla mnie trochę jak homofobiczny czy mizoginiczny fan Doctor Who. Niepojęte, nielogiczne, a jednak się zdarza i zawsze zaskakuje. Dobra rzecz jest jednak taka, że nie po raz pierwszy fanowskie naciski przyniosły jakiś efekt. Zresztą to jest stały element historii Star Treka! Już w latach 60. XX wieku fanowskie naciski, błagania i szantaże ocaliły serial. Gdyby nie ówczesne fanki, pewnie dziś nie byłoby o czym w ogóle rozmawiać.
Kira: Tak. Kilka dni po tym newsie dostaliśmy kolejne wieści, tym razem lepsze: czwarty sezon Star Trek Discovery pojawi się jednak na kilku platformach streamingowych w wielu krajach. Nie wszędzie (niestety nie u nas – chyba że załapiemy się na te „kilka dodatkowych krajów” na samym końcu oficjalnego komunikatu), ale to krok w dobrym kierunku. To dla mnie bardzo pozytywny sygnał: po pierwsze, widać, że twórcy Star Treka słuchają swoich fanów i nasze głosy mają znaczenie, a po drugie, to sugeruje, że Paramount nie zamierzał cynicznie pozbawiać międzynarodowej publiczności nowego sezonu na kilka dni przed premierą, plan był zapewne taki, żeby Disco pozostało na Netflixie aż do czasu uruchomienia nowej platformy. Gdyby tak nie było, raczej nie zorganizowaliby wersji zastępczej tak szybko.
Lierre: Dla mnie to brzmiało trochę jak jakiś wielki foch strzelony na ostatnim etapie negocjacji. Przecież czysto finansowo nikomu taka decyzja nie służyła. A może Paramount się zorientował, że ludzie w miejscach nagle odciętych od premiery bynajmniej nie zamierzają grzecznie czekać…
Kira: Tak, spora część fanów bardzo szybko zaczęła winić Paramount, a myślę, że taki wynik negocjacji mógł być jednak spowodowany stanowiskiem drugiej strony. Paramount ma o wiele większy interes w tym, by Star Trek Discovery było dostępne dla szerokiej publiczności, niż Netflix w tym, by je wciąż mieć w ofercie. To tylko spekulacja, ale teraz wydaje mi się, że już w czasie publikacji tego pierwszego oświadczenia pracowano nad alternatywnymi metodami. Przyznam, że mam do Star Treka więcej zaufania niż do dowolnej innej dużej franczyzy i to nie jest zaufanie bezpodstawne: od dłuższego czasu, mimo zdarzających się potknięć, Star Trek się stara. Stara się być… no cóż, Star Trekiem, tak naprawdę. I to jest dla mnie bardzo budujące.
Lierre: Co jest dla ciebie sednem startrekowości? Bo dla mnie na pewno taki szeroko pojęty humanizm, jak w Doctor Who. Antykapitalizm, równość, poznawcza ciekawość, wielka otwartość, ale też trzymanie się zasad, o ile są rozsądne… i działanie zespołowe – skoro już tak porównuję, to Doctor Who jest dla mnie jednak mocno indywidualistyczny: jeśli podkreśla więzi, to raczej przyjaźnie między dwiema osobami czy współpracę małej grupy, często przeciwko jakiejś agresywnej masie. W Star Treku współpracować musi cała ekipa. To trudne!
Kira: Zgadzam się, Star Trek jest bardzo… zespołowy i motyw współpracy jest dla mnie częścią jego sedna, na równi z nadzieją i niepoddawaniem się. W okolicach premiery Discovery Star Trek zaczął wykorzystywać swoją platformę do mówienia o istotnych społecznych kwestiach. Na oficjalnej stronie zaczęły pojawiać się artykuły i eseje dotyczące inkluzywności, rozwoju nauki, świadomości społecznej, a także osobiste historie fanów. Każda osoba może zaproponować temat, o którym chciałaby napisać. Pamiętam, że gdy to się zaczęło, miałum myśl: „Star Trek robi prawdziwego Star Treka”, mając na myśli to, że twórcy dbają o promowanie startrekowych idei różnorodności i akceptacji. Star Trek zrobił się o wiele bardziej inkluzywny, nie tylko na ekranie, ale też poza nim. To wiele dla mnie znaczy, zwłaszcza że zgrało się w czasie z różnymi nieprzyjemnymi dla grup mniejszościowych wydarzeniami. Świadomość, że ludzie tworzący mój ulubiony serial, ten, który oglądam, gdy potrzebuję odpocząć od ponurej rzeczywistości, mnie wspierają, bardzo mi pomaga.
Lierre: Można to nazwać eskapizmem, bo Star Trek jest momentami mocno utopijny. Można by to uznać za naiwność, ale to bardzo smutny punkt widzenia. Star Trek cały składa się z nadziei, że istoty inteligentne są, no cóż, inteligentne, a to zobowiązuje. Musimy tylko, jako gatunek i cywilizacja, trochę dojrzeć. Zetrzeć się z prawdziwą innością i w ten sposób odkryć, że z jednej strony różnorodność jest siłą, a z drugiej… wcale się wszyscy aż tak mocno nie różnimy. Więcej ludzi powinno oglądać Star Treka albo dla pocieszenia i wsparcia, albo dla nauki…
Kira: To prawda, to jest czasami jakaś forma eskapizmu. Star Trek jest nie tylko nadzieją, ale też inspiracją – znajdziemy masę artykułów na temat tego, jakie technologie zostały zainspirowane tym serialem, więc nie muszę chyba wymieniać, ale dla mnie Star Trek jest przede wszystkim inspiracją dla nas jako społeczeństwa. Jak powiedział Roddenberry, to próba powiedzenia, że możemy zmienić się na lepsze, jeśli będziemy próbować. Trekowa utopia nie powstała w jakiś magiczny sposób, Star Trek nie odcina się od ciemniejszej strony ludzkiej historii. Choćby jak w odcinku DS9 Past Tense Doktor Bashir mówi: „Historia wczesnego XXI wieku to nie moja specjalność. Jest zbyt ponura”. To jest dla mnie ważne, bo Star Trek nie mówi „pewnego dnia ludzie obudzą się i będą lepsi, i zapanuje pokój”. Mówi: „trzeba wspierać się nawzajem, trzeba próbować, podnosić się, gdy upadniemy, i pomóc wstać innym wokół nas, i próbować znów, i próbować inaczej, aż się uda, bo to jest możliwe”. To chyba jedna z niewielu moich fikcyjnych ucieczek, która ma na mnie taki wpływ. Zdarza mi się włączać sobie odcinek, gdy jestem w bardzo ponurym miejscu, i zawsze znajduję wtedy jakiś okruch nadziei, który pozwala mi poczuć się lepiej, bo inspiruje mnie do podejścia do tego, co mnie trapi, w sposób zorientowany na rozwiązania. I to chyba najważniejszy powód, dla którego Star Trek jest takim dobrym eskapizmem, bo wracamy z tych ucieczek z użytecznymi narzędziami.
Lierre: W tym sensie te marketingowe decyzje rzeczywiście brzmią, jakby były w ogóle wbrew duchowi tego serialu, który obiecuje wszystkim równość w świetlanej przyszłości, a sam pada ofiarą medialnego odpowiednika budowania osiedli strzeżonych w środku miasta… To dla mnie bardzo przykre, zarówno znikanie Star Trek Discovery, jak i zapowiadane wycofanie innych seriali. Nie oglądam Star Treka regularnie, ale na przykład The Next Generation, czyli przygody kapitana Jeana-Luca Picarda i jego ekipy, to taka moja comfort space i włączam sobie kolejne odcinki, gdy potrzebuję, by drugi monitor otulił mnie czymś przyjemnym i dającym nadzieję. TNG robi to o wiele lepiej niż The Original Series z lat 60., które już trochę się zestarzały, ciągle jednak ogląda się je z fascynacją! A które ze starszych seriali to takie twoje przyjazne miejsca?
Kira: Każdy z trekowych seriali jest dla mnie w pewien sposób wyjątkowy, ale jakbym miału wybrać jeden, który jest dla mnie komfortem, to zdecydowanie Deep Space Nine. Jest uważany, dość słusznie, za jeden z najmroczniejszych seriali, ale też przez lata był „kuzynem gejem” w startrekowej rodzinie – przez długi czas był tym serialem, który mimo oporu dał radę przemycić najwięcej queerowo kodowanych treści. To też pierwszy Star Trek, który poruszył tematykę religii, co bardzo doceniam, bo z całym szacunkiem dla wizji Roddenberry’ego, nie podoba mi się idea, że w nieskończonej różnorodności w nieskończenie wielu kombinacjach nie ma miejsca na duchowość. W DS9 mamy wiele ponurych rzeczy. Wojna, okupacja, niewygładzona prawda o tym, jak wygląda opór przeciwko najeźdźcy, sieroty wojenne, trudne pytania bez jednej właściwej odpowiedzi, moralnie wątpliwe decyzje, ale to w końcu Star Trek, więc mamy też nadzieję, ludzi znajdujących się nawzajem i łączących siły, żeby coś odbudować, ale tym razem lepiej, i wszystko bardzo wiele dla mnie znaczy. Za każdym razem, gdy oglądam pilota i Sisko patrzy pierwszy raz na to niedorzeczne spiczaste koło rowerowe, jakim jest DS9, myślę sobie „jestem w domu”.
Lierre: To bardzo intrygujące! Dojdę tam kiedyś na pewno. Jak wspominałam, u mnie obecnie króluje The Next Generation, w którym praktycznie każdy odcinek zachwyca mnie poruszeniem jakiegoś złożonego problemu. Najwspanialsze są chyba wątki związane z Datą i sztuczną inteligencją, a tak naprawdę człowieczeństwem, tożsamością, indywidualnością. Zapewne dlatego tak wsiąkłam w Picarda, który miał trochę wad (to zakończenie! nie przekonało mnie niestety…), ale chwycił mnie mocno za serce głównie relacjami między bohaterami i przenikającym wszystko smutkiem.
O ile jednak Picard niejako przymusił mnie do obejrzenia przynajmniej części The Next Generation, tak przy Star Trek Discovery zupełnie nie mam poczucia, by konieczna była znajomość startrekowego uniwersum. Mamy, owszem, Spocka, ale Spocka młodego – jego dalsze losy nie są nam potrzebne. Pojawiają się kosmiczne gatunki, ale niektóre zupełnie nowe. Może to wywołuje w części fanów Star Treka taki opór? To, że Discovery nie stara się tak bardzo być kolejnym serialem z serii, ale opowiada własną historię i mieści się tam, gdzie ma dużo przestrzeni na rozwój – początek jeszcze przed Jamesem Kirkiem, końcówka w dalekiej przyszłości?
Kira: To może być jeden z powodów, choć podchodzenie do każdego nowego serialu „to nie jest prawdziwy Star Trek” ma długą tradycję. Jakby dobrze poszukać, to znajdziemy w internecie skany z magazynów zarzucające to samo The Next Generation. Picard z kolei obrywa za to, że za bardzo jest sequelem, więc przyznam, że czasem myślę, że to jest po prostu narzekanie dla narzekania. Pewnie dodatkową niechęć wśród niektórych kręgów mogło wzbudzić wyraźne zaangażowanie społeczne (w starszych serialach łatwiej jest ten przekaz przeoczyć i trzeba brać też poprawkę na czasy, w których powstawały). Jeśli chodzi o opowiadanie własnych historii, to jest to coś, co bardzo mi się podoba w Disco (i w Lower Decks). Znajdziemy tam sporo nawiązań i wzmianek do wcześniejszych seriali, ale nie potrzebujemy ich wyłapać, żeby zrozumieć i docenić fabułę. To sprawia, że serial jest bardzo przyjaznym miejscem do zaczęcia przygody ze Star Trekiem. Nawet te większe (i całkiem duże) nawiązania, jak choćby kapitan Pike i Spock, nie wymagają znajomości tych postaci z innych seriali. Tak samo jest w trzecim sezonie – znawcy Star Treka znajdą tam masę smaczków, ale bez kontekstu to wszystko broni się jako tło. Ewentualnie po doczytaniu kontekstu te wszystkie drobiazgi mogą zachęcić nowych widzów do zapoznania się z innymi serialami. Na przykład: dla kogoś, kto nie zna The Next Generation, informacja o Ni’Var to interesujący kawałek worldbuildingu. Dla znawcy to chwila na zapauzowanie odcinka i wzruszenie się, że dzieło życia Spocka przyniosło efekty. W tym odcinku Michael ogląda archiwalne nagranie Spocka, które pochodzi z odcinka The Next Generation „Unification”. I zamiast przekazu „nie zrozumiecie, o ile nie widzieliście tego odcinka”, mamy sugestię „jeśli was to ciekawi, to w innym serialu jest więcej o historii Ni’Var” i nawet tytuł odcinka zawiera wskazówkę, gdzie tego szukać. I to właściwie jest przeciwieństwo gatekeepingu, który niekiedy chcieliby uprawiać najbardziej narzekający fani.
Lierre: Rzeczywiście bardzo przyjemne rozwiązanie. Chyba jedyne, które ma prawo działać, w takich kilometrowych uniwersach. Zawsze można poszukać, coś doczytać, obejrzeć, zapewne wpaść po uszy… ale nie ma się poczucia, że wpadło się na imprezę za późno, a w dodatku wszyscy mówią w jakimś dziwnym języku. To jest zresztą w ogóle dużą zaletą Star Treka, prawda? Jest dużo punktów, od których można zacząć, i oglądanie nie po kolei nie boli za bardzo. Moim pierwszy kontaktem ze Star Trekiem były przecież filmy J.J. Abramsa, które swego czasu absolutnie uwielbiałam. Chcąc poznać lepiej bohaterów, obejrzałam całą oryginalną serię z lat 60. Potem niektóre filmy. Potem część The Next Generation, Discovery, Picarda, kilka odcinków Lower Decks… W zależności od humoru i potrzeb mogę sobie wskoczyć do któregokolwiek momentu tej wielkiej historii i będę się tam czuć na miejscu.
Kira: Tak! Star Treka zdecydowanie można (a czasami należy) oglądać w timey-wimey sposób.
Lierre: Dla mnie pierwsza seria Star Trek Discovery to jeden z absolutnie ulubionych kawałków telewizji. Nie licząc może momentami za dużego patosu, uosabianego często przez Michael, to po prostu fantastycznie opowiedziana i pokazana historia. Moim ulubionym momentem jest chyba scena zaraz po przybyciu Michael na pokład Discovery, gdy zaczyna się alarm, ale nikt nie panikuje i dzieje się coś dziwnego, co dopiero trzeba będzie odkryć. Mistrzowsko pokazana taka tajemniczość naukowa, intrygująca, może potencjalnie zagrażająca, w końcu jesteśmy w kosmosie, ale przede wszystkim przyjmowana z otwartością i zaciekawieniem, co jest dla mnie absolutnie najlepszą rzeczą w Star Treku.
Kira: Ja mam lekką słabość do patosu w Star Trek Discovery, bo bardzo ładnie nawiązuje do szekspirowskiej tradycji w Star Treku, nawet jeśli czasami niektóre sceny robią przez to wrażenie, jakby były z innej bajki. Zgadzam się, pierwszy sezon to bardzo dobra historia. Myślę, że wielu fanów miało trudność ze zmianą typowej dla Star Treka narracji na taką skupiającą się na głównej postaci, ale uważam, że to było doskonałe posunięcie, które pozwoliło nam na spojrzenie na Discovery z zewnątrz i przez jakiś czas byliśmy trochę jak Michael. To swoją drogą jest powtarzający się motyw – gdy teraz o tym myślę, to widzę, że w każdym sezonie były takie okresy, gdy byliśmy obserwatorami wydarzeń zupełnie w taki sam sposób jak bohaterowie – w drugim sezonie nie mieliśmy więcej niż oni wskazówek co do tego, kim lub czym jest czerwony anioł, a w trzecim skoczyliśmy w nieznaną przyszłość całkiem tak samo jak załoga.
Lierre: To jest trochę taka kryminalna formuła, prawda? Prowadzimy śledztwo. Tylko nie w sprawie jakiegoś przestępstwa, ale przyrodniczej, naturalnej, kosmicznej tajemnicy. Równo z bohaterami układamy puzzle i dajemy się wpuścić w maliny.
Kira: Kolejną rzeczą, która bardzo mi się podoba, jest typowe dla Star Treka połączenie naukowej ciekawości i otwartości z pewną dozą absurdu: nasz statek działa na magiczne grzybki! Mamy niesporczaka! Science!
Lierre: Tak, gdzieś obok tego patosu i Wielkich Pytań jest miejsce na humor. Bardzo lubię te małe scenki ze stołówki, joggingu po korytarzach, różnych przekomarzań… No i jeśli chodzi o zachwyt, to bardzo mnie też w pierwszej serii Discovery zachwyca wprowadzenie postaci kapitana Lorki, a raczej to, jak to wprowadzenie inaczej działa przy pierwszym, a inaczej przy drugim oglądaniu! To są nagle dwie różne historie – i napisanie tego tak, by obie działały, to coś naprawdę niesamowitego.
Kira: Moja ulubiona rzecz w wątku Lorki to to, że wskazówki były tam od początku, i to nawet nie ukryte, a zupełnie na wierzchu. To było tak bardzo oczywiste, ale nie chcieliśmy tego widzieć, bo Lorca nosił mundur floty i miał rangę kapitana. Przecież kapitan Gwiezdnej Floty to człowiek godny zaufania i na pewno ma ważne powody, prawda? Zostaliśmy oszukani, dokładnie tak, jak załoga, i to było mistrzowskie posunięcie ze strony twórców. Jak mówisz, przy drugim oglądaniu to jest zupełnie inna historia – nagle widzimy wyraźnie wszystkie wskazówki i możemy zastanowić się, dlaczego nie odczytaliśmy ich za pierwszym razem. Lorca zdecydowanie dołączył obok Dukata i Kai Winn do mojego rankingu najlepszych i naokropniejszych antagonistów w Star Treku.
Lierre: Mam ochotę obejrzeć pierwszą serię jeszcze raz tylko po to, żeby zobaczyć tę bezczelność Lorki, której nikt nie zauważa, ani bohaterowie, ani widz. Wspaniałe.
Kira: W pierwszym sezonie narracja skupia się głównie na Michael, ale w kolejnych sezonach poznajemy bliżej też resztę załogi, na co bardzo czekałum. Brakowało mi tego w pierwszym sezonie, choć pomyślałum właśnie, że to ma sens – w pierwszym sezonie Michael i załoga Discovery nie są w dobrych stosunkach, więc nic dziwnego, że nie dowiadujemy się o nich wiele, patrząc przez większość czasu jej oczami. W kolejnych sezonach sytuacja się zmienia i dowiadujemy się więcej o innych postaciach, głównie załodze mostka i personelu medycznym, bo tam nas przeważnie zabiera akcja. I to jest taka fascynująco zróżnicowana grupa! Z tego, czego się dowiedzieliśmy, wynika, że wielu z nich pochodzi z bardzo odmiennych środowisk. To chyba mój ulubiony detal – pokazuje, jak ludzie mogą znaleźć wspólny cel, co jest jednym z głównych przekazów Star Treka.
Lierre: Dokładnie tak, też bardzo to cenię! Mam wrażenie, że obecnie, jeśli pokazuje się jakąś drużynę, na przykład superbohaterów, którzy mają razem uratować świat, to zawsze na wierzch wypływają różnice, nieporozumienia, bardzo liczne powody, dlaczego ich współpraca wisi na włosku. Star Trek idzie w drugą stronę – pokazuje bardzo zróżnicowaną grupę, która świetnie się dogaduje, bo wie, że pewne rzeczy zostawia się za drzwiami, a wspólny cel jest ważniejszych od chwilowych animozji, a też na pewnym poziomie rozmowy pewne kwestie są oczywiste. Brakuje mi tego bardzo w prawdziwym życiu.
Kira: To prowadzi do motywu, który jest obecny we wszystkich trekowych serialach, ale w Discovery widać go chyba najwyraźniej – nawiązywanie kontaktu z innymi. Mam wrażenie, że ten motyw jest wpleciony w Disco na wiele sposobów. Oczywiście w fabule: droga Michael jest pełna uczenia się, jak nawiązywać przyjaźnie i odnajdywać ścieżki porozumienia z osobami, wydawałoby się, zupełnie nieosiągalnymi. Można go znaleźć na poziomie czysto wizualnym, zaczynając od wyciągających się ku sobie rąk w czołówce, Michael i Tilly trzymających się często za ręce, Michael biorącej Saru za rękę na Kaminar (to jedna z moich ulubionych wizualnie scen). Pokazanie, że nigdy nie jesteśmy zupełnie sami, jest dla mnie bardzo ważną częścią Star Treka.
Lierre: Postać Saru w ogóle jest rewolucyjna, prawda? Obcych na mostku Star Trek miał od zawsze, ale Saru, jako pochodzący z rasy niewolniczej, dyskryminowanej, wręcz stworzonej do tego, by wielu rzeczy nie móc, jest jednym wielkim przełamywaniem stereotypów. Uwielbiam tę postać i jej historię, jego melancholię splecioną z determinacją i pewnością siebie. Co za rewelacyjna, przepiękna postać. Ogólnie dla mnie wielkim walorem Disco jest właśnie ten tłum postaci, z których każda ma swoją historię i nawet nie musimy dostawać odcinków, które nam te historie opowiedzą – z ich zachowania, półsłówek i decyzji można wyczytać ich tło. To jest po prostu bardzo dobre, subtelne konstruowanie bohaterów.
Kira: To prawda! W ogóle Saru i jego historia jest takim dobrym przykładem startrekowego podejścia. Mimo tego, że nie znał nic innego niż życie na Kaminar, znalazł w sobie siłę, by powiedzieć „nie, tak nie może być. Musi istnieć dla nas coś lepszego”, i odwagę, żeby podążyć w nieznane. Jego historia, którą poznajemy w Brightest Star, jest niesamowita, zwłaszcza w porównaniu z tym, jak ostrożną osobą Saru wydaje się być, gdy go poznajemy. Myślę, że to doskonale wpasowuje się w startrekową ideę eksploracji nie tylko dla samej ciekawości, ale w celu poprawy jakości życia całych społeczeństw. Strasznie też lubię jego relację z Michael. Ci dwoje znają się najdłużej i chyba nie wyobrażam sobie lepszego pierwszego oficera dla niej.
Chcę jeszcze pochwalić Star Trek Discovery za dobrze zrobiony, inkluzywny casting. Mamy transpłciowych aktorów grających transpłciowe postacie (dla mnie, osoby niebinarnej, to strasznie duża rzecz), pojawiające się postaci z niepełnosprawnościami są grane przez aktorów z niepełnosprawnościami, także w tle (kilka razy widzimy oficera poruszającego się na wózku, aktor także porusza się na wózku), pojawiającą się w trailerze nowej serii postać Aenara, przedstawiciela niewidomej rasy posługującej się telepatią, gra niewidomy aktor. Nie zawsze wszystko wychodzi idealnie – to, w jaki sposób przedstawiony był wątek przyszłości kapitana Pike’a, było dość mocno krytykowane i faktycznie mogło być rozegrane lepiej (choć nie do mnie należy mówienie, w jaki sposób), ale widać w Disco silne parcie na poprawę. To oczywiście powinien być standard w przemyśle, ale jeszcze nim nie jest, i te starania się są jednym z elementów tego, jak trekowa jest produkcja tego serialu. Podoba mi się też responsywność twórców na interpretacje fanów. Wiele osób (w tym ja) odczytało postać Tilly jako atypową. Odtwórczyni roli, Mary Wiseman, przyznała w wywiadzie, że nie było takiego świadomego zamiaru, ale cieszy ją to, że osoby atypowe widzą siebie w jej postaci.
Wrócę jeszcze na chwilę do Adiry i Graya. Dobrze pamiętam, jak pojawił się news o dołączeniu tej dwójki do obsady, byłum tak bardzo podekscytowanu, ale też trochę się obawiałum. Moje obawy były jednak nieuzasadnione, ich wątki są tak dobre i pięknie pokazane. Dobra reprezentacja osób transpłciowych i niebinarnych (zwłaszcza niebinarnych!) właściwie dopiero raczkuje. To dość odpowiednie, że Star Trek jest na nią miejscem. Fakt, że wątek Adiry i Graya jest mocno związany z Trillami, wydaje się być bardzo odpowiedni w świetle tego, że lata temu Jadzia Dax w DS9 została nieoficjalną transpłciową ikoną. Przy tym Discovery uniknęło tropu przedstawiania transpłciowości jako czegoś obcego – transpłciowość i niebinarność postaci była istotnym elementem ich tożsamości, zanim każde z nich połączyło się z symbiotem. W poprzednim sezonie, gdy Gray był widoczny dla wszystkich w holograficznej formie, Culber powiedział „we’ll help you be truly seen” i ten cytat bardzo zapadł mi w pamięć. Poza dosłowną interpretacją związaną z fabułą, rozumiem go też jako nawiązanie do dbałości o reprezentację. Słyszę w tym cytacie obietnicę, że Star Trek będzie się starać, i widzę jej realizację, choćby w tym, jak wspaniale główna obsada (zwłaszcza Anthony Rapp!) wspiera tę dwójkę.
(Więcej o postaciach niebinarnych w Star Trek Discovery możecie przeczytać np. w tym artykule).
Lierre: Mamy też fenomenalną gejowską parę, która jest chyba jedną z najzwyczajniejszych rzeczy na pokładzie Discovery… Ja też od pierwszych scen pierwszej serii byłam absolutnie przekonana, że Michael jest osobą niebinarną. Tyle na to wskazywało, że byłam w naprawdę ciężkim szoku, że nie zostało to nigdzie potwierdzone, a w sumie wręcz przeciwnie, przesłanki jakoś stopniowo poznikały. A przecież to było takie oczywiste!
Kira: Och, tak, na dodatek pamiętam, że przed premierą Discovery byliśmy wszyscy przekonani, że Stamets i Culber zejdą się dopiero w trakcie serialu, a dostaliśmy ich od razu w pełnym pakiecie! To bardzo urocze. A to, jak niemal natychmiast praktycznie adoptują Adirę i Graya, jest doskonałą realizacją tropu found family, chyba jednego z ulubionych tropów większości queerowych osób.
Co do Michael, widzę, jak można w ten sposób ją interpretować. Myślę, że dla mnie Michael jest przede wszystkim kulturalnie Wolkanką i to bardzo rzutuje na to, jak ją postrzegamy, i, w serialu, na to, jak ona postrzega siebie. To byłby interesujący kierunek rozwoju tej postaci – ale wymagałby innego castingu, bo Soneqa nie jest osobą niebinarną, a na Star Treku, jak już się przekonaliśmy, można obecnie polegać w tej kwestii.
Lierre: Na koniec chciałabym cię jeszcze zapytać o nową serię Star Trek Discovery. Ja na razie jej nie oglądam – mam to oczywiście w planach – ale wiem, że ty oglądasz na bieżąco. Możesz się podzielić swoimi pierwszymi (najlepiej nie bardzo spoilerowymi) wrażeniami?
Kira: Póki co czwarty sezon bardzo mi się podoba, ma fantastyczny trekowy klimat, i mamy sporo, dużo więcej niż w poprzednich seriach, dłuższych scen interakcji między postaciami. To zapewne jest spowodowane ograniczeniami covidowymi, ale zdecydowanie wychodzi na dobre serialowi i mam nadzieję, że się utrzyma. Mam też wrażenie, że w porównaniu z wcześniejszymi sezonami, czwarty skręca bardziej w stronę typowego dla starszych treków formatu z gatunku monster of the week, z jednoczesnym zachowaniem głównego wątku – trochę jak w DS9. Podoba mi się ten kierunek. Główna zagadka jest intrygująca i nie mogę się doczekać zobaczenia, jak rozwinie się sytuacja dalej. No i mam nadzieję, że doczekamy się możliwości legalnego oglądania czwartego sezonu w Polsce w jakiejś niezbyt odległej przyszłości.
Oglądacie Star Treka? Starsze seriale, nowsze seriale, filmy, animacje…? Jest w czym wybierać! Szczególnie osobom lubiącym Doctor Who to kosmiczne serialowe rodzeństwo powinno przypaść do gustu, więc mamy nadzieję od czasu do czasu wam o nim przypominać. A jeśli macie ochotę podyskutować, zapraszamy na Facebooka – na naszą stronę oraz do grupy Polifonia fantastyczna.

(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.