Połowa stycznia to moment dość ponury – oczekiwania zaczynają się zderzać z rzeczywistością, przez kraj przechodzą śnieżne burze (poważnie?!), w sklepach drogo, do wiosny daleko, w wakacje trudno uwierzyć. Są to jednak doskonałe warunki do zwinięcia się pod kocem z wielkim kubkiem kakao i czymś przyjemnym do oglądania. Przybywamy więc z drugą częścią wyliczanki. Oto wholesome seriale (i kilka filmów) na wypadek gdybyście szukali inspiracji, a wyczerpali już naszą listę sprzed roku (znajdziecie ją TUTAJ).
Bardzo liczymy na to, że uzupełnicie nasze listy o kolejne propozycje. Zapraszamy do komentarzy na naszej stronie na Facebooku i do grupy Polifonia Fantastyczna. Przyjmiemy wszystkie wasze wholesome seriale! I filmy też!
The Owl House
Jeśli szukacie czegoś dobrego i queerowego do obejrzenia we własnym towarzystwie lub z młodszymi członkami rodziny, to idealna animacja dla was. Historia Luz Nocedy, która nie pasuje do swojej społeczności, a gdy ma jechać na obóz dla niedopasowanej młodzieży, trafia do alternatywnego świata, gdzie istnieje magia. To mądra, ciepła historia o akceptacji, dojrzewaniu, najeżona nawiązaniami i inteligentnie przerabiająca utarte motywy fantasy. Do tego dodajcie ładną animację, ciekawe postacie tak młodzieży, jak i dorosłych, wątki queerowe i wciągającą historię, a dostaniecie animację idealną. Nic tylko oglądać odcinek za odcinkiem. Niestety serial został anulowany przez Disneya w trakcie drugiego sezonu i obecnie czekamy na drugą połowę sezonu drugiego i sezon trzeci, który będzie ostatnim. (Ginny N.)
New Amsterdam
Uparcie będę twierdzić, że New Amsterdam to najlepszy serial medyczny, jaki widziałam. Kiedykolwiek. I to nie dlatego, że to serial wybitnie wciągający czy mający wiele wspólnego z rzeczywistością w medycznym świecie. Powiedzmy sobie szczerze, New Amsterdam ma często niewiele wspólnego z rzeczywistością w ogóle. Ale to właśnie jest to coś, co czyni go tak wyjątkowym. Głównym bohaterem produkcji jest Max Goodwin, dyrektor pierwszego publicznego szpitala w Nowym Jorku. Max słynie z tego, że ma pomysły. Jego pomysły są na wskroś idealistyczne i niezwykle kreatywne, ale najważniejsze jest w nich to, że mają rozwiązać różne systemowe i globalne problemy. Max próbował pokonać już między innymi: kryzys opioidowy, wysokie ceny insuliny, rasizm, wykluczenie rdzennych Amerykanów, globalne ocieplenie oraz raka. Czasem jego sukcesy są spektakularne, czasem tylko spektakularnie naiwne, ale łączy je jedno: absolutnie urocza wiara w ludzkość i możliwość jej uratowania. W końcu nie bez powodu mottem Maxa, a wkrótce i całego szpitala jest How can I help?. No i okaże się, że osobie oglądającej to na przykład pomoże na złamane serduszko i tę wiarę w ludzkość tymczasowo przywróci. Aż do następnych wiadomości. (Vitecassie)
Once Upon a Time
Once Upon a Time to dość nierówny serial, ale mimo to warto po niego sięgnąć (o ile przez ostatnie lata tego nie zrobiliście). Twórcy wpadli na dość oryginalny pomysł: według małego chłopca o imieniu Henry miasteczko Storybrooke zaludniają postacie z baśni, które straciły pamięć i myślą, że są kimś innym, a to wszystko na skutek klątwy rzuconej przez Złą Królową. W kolejnych odcinkach przeplatają się świat baśniowy z przeszłości bohaterów oraz oraz usiłowania Henry’ego, by doprowadzić do złamania klątwy. Prym w opowieści wiodą Emma – prawdziwa matka Henry’ego – oraz Regina, burmistrzyni miasteczka i, jak łatwo się domyślić, Zła Królowa. W kolejnych sezonach obserwujemy przygody baśniowych postaci po złamaniu klątwy. W pewnym momencie, gdzieś w okolicach czwartego sezonu, stają się one dość absurdalne. Co ciekawe, absolutnie świetny jest siódmy i ostatni sezon Once Upon a Time, warto więc do niego dotrwać… lub przeskoczyć. Całość stanowi niezobowiązującą zabawę z pewną dawką mroku – tak że czasami będziecie musieli się ciaśniej owinąć kocykiem. Bo mimo baśniowej otoczki jest to serial dla trochę starszych widzów. (Paternoster Gang)
Ghosts
Młode małżeństwo, Alison i Mike, mieszkają w starej i zaniedbanej posiadłości, którą planują zaadaptować na hotel. Nie są jednak jej jedynymi mieszkańcami – poza nimi w posiadłości rezyduje kilkanaście duchów osób, które na przestrzeni wieków zmarły na jej terenie. Wszystko komplikuje się, gdy wskutek wypadku Alison jest w stanie widzieć i komunikować się z duchami, które najchętniej chciałyby się jej pozbyć. Z czasem jednak udaje im się nawiązać nie tylko nić porozumienia, ale również i przyjaźni. Jako że duchy pochodzą z przeróżnych czasów – od epoki kamienia do lat 90. – to różnie odbierają współczesne zachowania i zdobycze cywilizacyjne, ale nierzadko kontakt z nimi ma wpływ na zmianę ich przestarzałych poglądów. Mimo pierwotnej wręcz sitcomowej struktury, w kolejnych odcinkach i sezonach (czwarty sezon właśnie powstaje) serial prezentuje więcej głębszych problemów i rozterek – nękających zarówno żywych, jak i martwych – nie tracąc przy tym humoru i ciepła. Jest to przede wszystkim opowieść o rodzinie pełnej różnorodnych charakterów, czasami totalnie kontrastujących, ale wbrew pozorom również niezwykle do siebie podobnych. Jej członkowie, niezależnie od stanu cielesnego, mają swoje problemy oraz nadal nieprzepracowane traumy, ale mimo wszystko wiedzą, że są ważni dla siebie nawzajem. Przy niektórych momentach możemy pokładać się ze śmiechu, inne wyciskają łzy z oczu, a jeszcze inne pozostawiają nas z poczuciem ciepła w sercu. (Lady Kristina)
Good Omens
To już w zasadzie serial-legenda, który od pierwszej do ostatniej minuty jest po prostu genialny. Martin Sheen jako Aziraphale i David Tennant jako Crowley w każdej wspólnej scenie przekraczają granice uroczości, w której bije ich chyba tylko Piekielny Ogar pod postacią małego łaciatego kundelka. I choć momentami nie brakuje w nim grozy – wszak stawką jest powstrzymanie nadchodzącej Apokalipsy – to całość jest ciepła, puchata i okraszona obowiązkowym happy endem. To opowieść, która rozjaśni nawet najczarniejsze chwile. (Paternoster Gang)
Hugo
Opowieść o małym chłopcu (w tej roli bardzo młody Asa Butterfield – tak, ten z Sex Education), sierocie mieszkającej w korytarzach budynku paryskiego dworca i nastawiającej zegary, to jeden z tych filmów o nietypowej estetyce, przedziwnej fabule i emocjach chwytających za serce. Każda rola jest w nim zagrana cudownie (jestem skłonna polecać ten film choćby dla tych dwóch minut, kiedy pojawia się Jude Law i sprawia, że ma się ochotę coś rozwalić, a potem z łkaniem posklejać na nowo), a jako całość jest wielkim listem miłosnym do początków kina. Hugo, prowadząc małe śledztwo, odkrywa, że staruszek prowadzący sklep z zabawkami… kiedyś był prawdziwym magikiem. Nazywa się Georges Méliès. Młody bohater odkrywa więc niesamowitą historię początków fantazji na kinowym ekranie i z uporem naprawia to, co zostało zepsute. Kocham ten film całym sercem, widziałam go dziesiątki razy i jestem skłonna z każdym usiąść i obejrzeć jeszcze raz! (Lierre)
Gunpowder Milkshake
Film akcji, w którym Karen Gillan gra asasynkę, od samego początku zapowiadał się fantastycznie i rzeczywiście taki jest. Mamy więc ciekawą akcję, historię o wyzysku kobiet przez mężczyzn i wyrywaniu się z patriarchatu. Do tego świetne, pomysłowe sceny akcji. Zwłaszcza ta, w której Sam – postać grana przez Gillan – musi walczyć z niesprawnymi rękami, podczas gdy jej przeciwnicy poruszają się o kulach, obandażowani i na haju naćpani gazem rozśmieszającym, zapada w pamięć, wplatając humor w dość ponurą sytuację. Ostateczna walka z kolei rozgrywa się w bibliotece. Ten mały wyimaginowany świat, choć pełen okrucieństwa, mieści w sobie także sporo ciepła – Sam jest sympatyczną postacią, podobnie bardzo łatwo polubić jej towarzyszki. Gunpowder Milkshake dowodzi, że można napisać film akcji, który będzie czymś więcej niż tylko bezsensowną nawalanką. (Ginny N.)
Warehouse 13
Jeśli lubicie seriale przygodowe z odrobiną niesamowitości, to Warehouse 13 jest dla was. Tytułowy magazyn to sporawa budowla gdzieś na amerykańskiej pustyni. Jej opiekun ma za zadanie katalogowanie i pilnowanie znajdujących się tam przedmiotów, a są one naprawdę niezwykłe, a czasem wręcz niebezpieczne. Są to bowiem obdarzone niezwykłą mocą artefakty, które mogą kogoś skrzywdzić, a nawet zabić. I właśnie tam trafiają Mika i Pete, dwóch agentów FBI. Początkowo uważają to zadanie za karę, jednak szybko dają się uwieść nieustannej pogoni za pojawiającymi się w różnych miejscach świata artefaktami i unieszkodliwianiu ich. Osobiście najbardziej lubię drugi sezon serialu, bo pojawia się tam nie kto inny a H.G. Wells, która (tak, jest kobietą) ma niesamowitą chemię z Miką. Oglądanie tej dwójki na ekranie to prawdziwa radość. To dość zakręcona opowieść, momentami dość dramatyczna, z cudownymi bohaterami, w których naprawdę można się zakochać. (Paternoster Gang)
Podniebna poczta Kiki
W takim zestawieniu moglibyśmy umieścić prawdopodobnie każdy… no, nie każdy, ale wiele filmów studia Ghibli. Wybieram Kiki dlatego, że po pierwsze, to jeden z tych mniej znanych filmów, a po drugie – bo widziałam go stosunkowo niedawno i jeszcze czuję, jak mi ogrzał serduszko. Kiki to dziewczynka, która osiągnęła już stosowny wiek, by rozpocząć swoją działalność – Kiki mianowicie pochodzi z rodu czarownic, a przyjęte jest, by młoda czarownica sama uczyła się świata. Kiki wskakuje więc na miotłę i leci do wielkiego miasta, bo marzy o zostaniu miejską czarownicą. A tam… nie wszystko jest takie, jak oczekiwała. Wiele rzeczy idzie nie tak. Ale też wiele rzeczy idzie bardzo tak, choć inaczej i to też jest w porządku. To film podszyty smutkiem, ale też pełen nadziei, przyjaźni i wsparcia znajdowanego w miejscach, gdzie się go nie szukało, pełen ciepła i motywujący. Bardzo polecam, jeśli jeszcze go nie znacie. (Lierre)
A co wy oglądacie, kiedy potrzebujecie otulić się fabułą jak kocykiem?
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.