Dni są teraz najkrótsze w roku, a mało kto spędzi zimowe święta tak, jak by sobie wymarzył. Macie ochotę zrobić sobie wielki kubek kakao, zawinąć się w kocyk i obejrzeć coś przyjemnego na poprawę humoru? Przygotowaliśmy dla was przegląd. Oto nasze ulubione wholesome seriale: przyjemne, lekkie, rozgrzewające od środka.
She-Ra and the Princesses of Power
Pięć sezonów animacji od Netflixa i DreamWorks przychodzi na myśl jako pierwsze, gdy pada słowo wholesome. W dobie rebootów jest to reboot wyjątkowy, bo w historii skierowanej do młodszego widza twórczyni serialu, Noelle Stevenson, zakorzeniła głęboko queerowy przekaz. Adora wyrywa się z toksycznej Hordy, w której wmawiano jej i jej podobnym młodym kadetom, że tytułowe księżniczki mocy są siłami zła, które za wszelką cenę należy zwalczyć. Szybko odkrywa jednak, że to nieprawda i uczy się przyjaźni, która bywa trudna, ale nadaje jej światu kolorów. Adorze nie będzie łatwo; po stronie Hordy pozostaje Catra (jej dawna przyjaciółka, która także musi przejść swoją długą drogę) i Shadow Weaver (która była dla Adory mentorką i namiastką matki). Po stronie księżniczek zaś mamy wiele obaw, nieufność i gorączkowe szukanie nadziei. Wszystko to jest podane w tęczowej, ciepłej otoczce, nie ucieka jednak od trudnych tematów. Adora i jej przyjaciele uczą się zaufania i odkrywają, że przyjaźń, empatia i wzajemne wsparcie są drogą do zwycięstwa i zwyczajnego ludzkiego szczęścia. (Ginny N.)
The Good Place
Komediowa wholesome perełka produkcji NBC. Właściwie każda informacja o fabule zawierałaby spoilery, ograniczę się więc do tego, co dzieje się w pierwszym, dwudziestokilkuminutowym odcinku: Eleanor umiera i trafia do Dobrego Miejsca. Choć początkowo wydaje jej się to oczywiste, bo nigdy nie przyszło jej do głowy, że mogłaby nie być dobrą osobą, to szybko orientuje się, że zaszła pomyłka. Co zrobi z tą wiedzą? Obejrzyjcie! The Good Place to niesamowicie ciepła, pozytywna opowieść, z bohaterkami, których nie da się nie polubić, przynosząca potężną dawkę uśmiechu, pakiet świetnie poprowadzonych zwrotów akcji i mnóstwo nieco absurdalnych pomysłów na to, jak mogłoby wyglądać życie po śmierci. Jest to też rzecz zwyczajnie mądra i głęboko humanistyczna, w lekki, bezpretensjonalny sposób wprowadzająca etyczne i filozoficzne dylematy, komentująca kondycję ludzkości i poziom skomplikowania współczesnego świata i przynosząca wcale niegłupie odpowiedzi na pytania, czym jest zło, dobro i czy każdy zasługuje na kolejną (niekoniecznie jedynie drugą) szansę. Piękna, od początku do końca spójna, po prostu dobra opowieść. A może przypowieść? (Paternoster Gang)
Pushing Daisies
Ned, sympatyczny i nieśmiały cukiernik, ma specyficzny dar – potrafi ożywiać zmarłych swoim dotykiem. Jedyny problem w tym, że jego drugie dotknięcie zabija daną osobę na zawsze, a jeżeli nie nastąpi ono w przeciągu minuty, wszechświat zabije kogoś innego przebywającego przypadkiem w okolicy. Kiedy prywatny detektyw Emerson Cod dowiaduje się przypadkiem o przypadłości Neda, postanawia nakłonić go do współpracy – w końcu minuta to dość czasu, żeby zapytać ofiarę o tożsamość sprawcy. Sprawy komplikują się jednak, gdy kolejna ofiara okazuje się być dziecięcą miłością Neda… Już sam punkt wyjścia serialu jest odjechany, a później robi się jedynie dziwniej. A jednak jest to jeden z najbardziej puchatych i absurdalnie zabawnych seriali, jaki zdarzyło mi się oglądać. Scenarzyści świetnie balansują między bajkową estetyką i słodkością wypieków Neda a śmiertelną powagą, która wiąże się z rozterkami bohaterów oraz kryminalnymi zagadkami, które przychodzi im rozwiązywać. Ostateczny produkt bawi, wzrusza, a przede wszystkim podnosi na duchu i pozwala choć na chwilę oderwać się myślami od szarugi za oknem. (Nowacja)
Cranford
Nie mogłoby w tym zestawieniu zabraknąć wholesome serialu kostiumowego – wszakże one szczególnie pasują do kocyków. Za czasów szczytowej popularności Toma Hiddlestona jedną z obowiązkowych pozycji dla jego fanek i fanów było Cranford – serialowa ekranizacja kilku powieści Elizabeth Gaskell, opowiadająca o mieszkańcach małego angielskiego miasteczka, do którego wkracza właśnie wielki świat pod postacią… kolei. Akcja dzieje się w latach 40. XIX wieku, a bohaterkami są głównie kobiety w średnim wieku i staruszki, niezamężne i wdowy. Robią to, co w tych czasach było w zakresie ich możliwości – prowadzą domy, robią zakupy, plotkują i spiskują. Są sercem tego małego świata. Opowieść jest przeurocza, ciepła i mistrzowsko przedstawiona przez plejadę wspaniałych brytyjskich aktorek. Po pięciu odcinkach Cranford należy sięgnąć po dwuodcinkowy Return to Cranford, gdzie właśnie pojawia się wspomniany Tom Hiddleston oraz niejaka Jodie Whittaker. Cudowna, klasycznie brytyjska produkcja. (Lierre)
Sense8
Długo się zbierałam do obejrzenia tego bodaj najbardziej niezwykłego dzieła Lany i Lilly Wachowskich, a gdy w końcu to zrobiłam, żałowałam, że muszę spać i chodzić do pracy, bo najchętniej pochłonęłabym od razu całość. Ta wielowątkowa, nakręcona w ośmiu krajach i na czterech kontynentach opowieść to prawdziwy realizacyjny majstersztyk. Mimo rozmachu i pozornego skomplikowania fabułę ma stosunkowo prostą: oto pewnego dnia osiem osób z różnych stron świata odkrywa, że mają umiejętności parapsychiczne, umożliwiające im przenikanie (z braku lepszego słowa) do świata pozostałych. Jak to zwykle w takich historiach bywa, ten dar okaże się również wabikiem na złoli o początkowo niejasnych intencjach. Urok Sense8 tkwi głównie nie w warstwie sensacyjnej, ale w obyczajowej. Każde z bohaterów, w chwili gdy ich poznajemy, znajduje się na życiowym zakręcie: mierzy się ze zranieniami z przeszłości lub decyzjami, które będą miały decydujący wpływ na ich dalsze losy. Odkrycie swojej niezwykłości nie unieważni ich dotychczasowego życia, a jedynie je zmieni. Absolutnie urzekająca jest różnorodność bohaterów – tożsamościowa, płciowa, klasowa, kulturowa – oraz to, jak mimo tych różnic stają się sobie bliscy i wzajemnie się wspierają. Przecudna opowieść, którą po prostu trzeba zobaczyć. (Paternoster Gang)
Mozart in the Jungle
Wyprodukowany przez Amazona serialik o muzykach nowojorskiej filharmonii, mocno ekscentrycznym dyrygencie i młodej oboistce, która stawia wszystko na jedną kartę – choć wygląda na to, że szanse ma marne, postanawia połączyć swoją przyszłość z muzyką. Oparta luźno na faktach i prawdziwych osobach historia o pasji – i o tym, że pasja to czasami za mało, ale to nie znaczy, że nie powinno się jej stawiać na pierwszym miejscu. Mimo tego, że bohaterom nie zawsze wszystko wychodzi, to wynosi się z tego serialu poczucie, że każdy może liczyć na wsparcie, że świat jest pełen piękna stworzonego przez ludzi i znajdującego się w ludziach. Że każdy ma w sobie iskrę, którą trzeba pielęgnować – nie dlatego, że jesteśmy zobowiązani do wnoszenia czegoś w życia innych ludzi, ale dlatego, że to nas napędza i dodaje życiu koloru. Drugą rzeczą, jaką ten serial celebruje, jest dziwność. Każdy z nas jest trochę dziwny i nauczono nas kryć się z tym, jak najlepiej się dopasowywać i wtapiać w tłum. A dziwność w nas jest ważna, dziwność otwiera przed nami nowe możliwości i odkrywanie jej przed światem sprawia, że łatwiej się oddycha. Serial ma ton bezczelnego optymizmu, nieskrępowanej emocjonalności, jest odważny w miejscach, w których rzadko ktokolwiek bywa odważny; jest feministyczny, inkluzywny, kolorowy i najpuchatszy. Poza tym w czwartej serii pojawia się wątek kompozytorek zapomnianych przez historię i jeśli moje powyższe zachwyty was nie zachęciły, to mówię wam – wątek kompozytorek zapomnianych przez historię i kobiecego wsparcia. Poezja. (Lierre)
Galavant
Satyra od ABC na musicale. Musical, który spodoba się nawet osobom, które nie lubią musicalu jako formy wyrazu. Niestety doczekał się tylko dwóch sezonów i od początku wisiał mocno na włosku. A bardzo szkoda, bo to świetna historia czerpiąca z wszelkich możliwych fantastycznych tropów – trochę jak fanfik na sterydach, którego twórcy znają od podszewki wszelkie konwencje musicalowe i gatunkowe i nie boją się z nich śmiać. Tylko tutaj dostaniecie musicalowe piosenki, których bohaterowie doskonale wiedzą, że wykonują właśnie musicalowe numery i że logicznie patrząc, nie ma to większego sensu. Jednym słowem, idealny serial na poprawę humoru. (Ginny N.)
Yuri!!! on Ice
Anime, którego popularność z pewnością przekroczyła oczekiwania produkującego je studia. Pozornie jest to bowiem zwyczajne anime sportowe, w dodatku opowiadające o sporcie dość niszowym – łyżwiarstwie figurowym. A jednak historia Yuriego Katusukego, niepewnego siebie japońskiego łyżwiarza, oraz jego samozwańczego trenera, legendarnego Victora Nikiforova, wymyka się zarówno sportowym, jak i romantycznym schematom. Serial był powszechnie chwalony za animację skomplikowanych łyżwiarskich sekwencji, pokazanie zdrowej homoseksualnej relacji i realistyczne ukazanie problemów lękowych głównego bohatera. Jednak tym, co uwodzi mnie w nim najbardziej, jest podkreślenie, że nawet w sportach tak bardzo indywidualnych kluczem jest otrzymywanie i udzielanie wsparcia, a inspirowanie się nawzajem jest cenniejsze niż agresywna rywalizacja. W końcu trzecim z głównych bohaterów jest debiutujący w dorosłych rozgrywkach nastoletni Yuri Plisetsky, któremu zamiast talentu brakuje od początku pokory i otwarcia się na innych. Anime nawet nie kryje się też specjalnie z tym, że opowiada o miłości – w końcu czyni z niej temat przewodni programów Yuriego – ale jest to miłość potraktowana bardzo szeroko, miłość do lodu, miłość do sportu, miłość rodzinna, wreszcie ta wynikająca z przyjaźni czy relacji mentorskiej. To właśnie dlatego, mimo problemów i wyzwań stających przed głównymi bohaterami, oglądanie kolejnych odcinków przyrównać można do uczucia picia kakao z piankami w mroźny grudniowy wieczór. (Nowacja)
Gilmore Girls
Serial, w Polsce emitowany pod tytułem Kochane kłopoty, zupełnie nie wpisywał się w moje zainteresowania, kiedy dałam przyjaciółce się namówić na oglądanie go. Siedząc w fantastyce, no ewentualnie produkcjach historycznych, raczej nie miałam na szczycie listy serialu o małym amerykańskim miasteczku i samotnej matce z dorastającą córką. O naiwności! Wyobraźcie sobie taką scenę: grudniowy wieczór, mała miejscowość, w której wszyscy się znają; świąteczny festyn na głównym placu, unoszący się opar grzańca, pełno lampek, kolorowych szalików i puchatych rękawiczek. I nagle zaczyna padać śnieg. That’s it, that’s the show. Nie chcę przez to powiedzieć, że Gilmore Girls to tylko lukier – jest tam sporo dramatu, zawirowań życiowych, szukanie swojej drogi, wyrywanie się spod wpływów toksycznej rodziny i układanie z nią relacji na nowo, wyrywanie się z biedy, zderzanie aspiracji z rzeczywistością. Wszystko jednak ląduje delikatnie na kołderce poczucia humoru (cudowne, iskrzące się dialogi!), ponownie – celebrowania dziwności, odnajdywania wsparcia wokół siebie, próbach szczerej komunikacji ze sobą i innymi. Nie jest idealnie, ale może być pięknie. (Lierre)
Switched at Birth
Jest to serial, którego niestety nie dokończyłam, bo od pewnego momentu nigdzie nie mogłam znaleźć kolejnych odcinków. Główna oś fabuły skupia się na dwóch bohaterkach: Bay i Daphne. Już w pierwszym odcinku dowiadujemy się, że tuż po ich narodzinach doszło do zamiany noworodków (spoileruje to też od razu tytuł przecież!). Kolejne odcinki opowiadają o tym, jak dziewczyny i ich rodziny odnajdują się w sytuacji, którą trochę komplikuje fakt, że jedna z dziewcząt w młodym wieku straciła słuch. Dzięki temu wkraczamy w niezwykły świat ludzi głuchych i poznajemy trochę amerykański język migowy – dla mnie to była najciekawsza część serialu. Nie miałam np. pojęcia, że gdy nie słyszy się od urodzenia, to ekstremalnie trudno jest się nauczyć poprawnie pisać, gdyż język migowy, w którym jest się zanurzonym od początku, funkcjonuje totalnie inaczej niż język mówiony. Mamy też trochę teen drama z ładnymi ludźmi (Sean Berdy!). Serial porusza też kilka ważnych problemów: uprzedzenia wobec ludzi o niebiałym kolorze skóry, narkotyki, wykorzystywanie nieprzytomnych czy śmierć bliskich. Pokazuje nam to często z dwóch perspektyw. Oczywiście większość dramatycznych sytuacji kończy się dobrze, a refleksja zazwyczaj jest podobna, czyli pokazanie nam, że nie jesteśmy sami, że wsparcie może przyjść z bardzo nieoczekiwanej strony. Dla mnie serial to trochę ewenement – bo ile znacie serial o niesłyszących? (InQ)
Grace i Frankie
Netflixowa produkcja, której punktem wyjścia jest taka sytuacja: dwóch starszych panów, prawników, którzy przez całą profesjonalną karierę byli partnerami we wspólnej kancelarii oczywiście, komunikują swoim żonom, dzieciom i okolicy, że emeryturę to oni zamierzają spędzić razem, ponieważ od wielu lat bardzo się kochają. Ich żony, tytułowa Grace (poważna, dystyngowana, poukładana, z obsesją na punkcie wizerunku) i Frankie (hippiska, zielarka… i generalnie wszystko, co jesteście w stanie sobie wyobrazić) są postawione w dość paskudnej sytuacji (szczególnie cierpi na tym Frankie, której małżeństwo było naprawdę szczęśliwe). Od lat za sobą nie przepadają, ale położenie zmusza je do sojuszu, który przeradza się w bardzo dziwną przyjaźń. Serial jest pięknym przykładem działającej komunikacji między postaciami; wiele kłopotów wynika z przemilczania przez lat romansu, ale kiedy wszystko zostaje ujawnione, można zacząć proces leczenia. Obaj panowie, obie panie, dzieci i krewni mają długą drogę do przejścia – bo oczywiście problem „mój exmąż/tato jest gejem” szybko staje się właściwie jedynym stabilnym i nieproblematycznym elementem ich rzeczywistości – i zaczyna się kilka serii wspaniałych, absurdalnych przygód. Ogromnie polecam! (Lierre)
Hilda
Urocza animacja od Netflixa doczekała się dopiero co drugiego sezonu. To historia przeniesiona z komiksów opowiadająca o dziewczynce – Hildzie – która ma kochającą, choć zapracowaną mamę i ukochane zwierzątko, liskokojelonka Twigga. Świat Hildy zanurzony jest w skandynawskiej mitologii, w której magiczne stworzenia bywają groźne, ale przede wszystkim bywają obok świata ludzi i często trzeba z nimi negocjować albo kreatywnie obchodzić problemy przez nie stwarzane, by życie codzienne w lokalnych społecznościach mogły się dalej toczyć. Trolle, gnomy, gromowe kruki i tym podobne istoty bywają złośliwe, a czasami ludzki upływ czasu jest dla nich po prostu tak niezauważalny, że łatwo mogą przypadkiem zniszczyć ludzkie domostwa. W całej animacji mamy sporo skandynawskiej melancholii, ale też przyjaznego stosunku do mitologicznych istot. Stanowią one nie powód do lęku, a integralną część natury, której także należy się szacunek. Choć czasami warto jej przypomnieć, że i ona powinna szanować ludzi. (Ginny N.)
Star Trek
W zasadzie dowolna odsłona Star Treka zda egzamin i nada się na początek. Można sięgnąć po mocno już retro oryginalne serie z lat 60., znacznie już współcześniejsze The Next Generation czy zupełnie nowe Discovery i Picarda. Na cokolwiek traficie, znajdziecie tę samą piękną wizję wszechświata, w którym różne kosmiczne gatunki próbują się dogadać, nie ma już kapitalizmu, a za priorytet uznaje się wysyłanie misji naukowych i dyplomatycznych w odległe krańce kosmosu. Sporo się dzieje, oczywiście – nie ma fabuły bez kryzysu. Ale sposób rozwiązywania kryzysów i sposób kreowania relacji między bohaterami (pozbawionych zawiści, nieczystych zagrań, pretensji wynikających z tłumienia emocji i innych tego typu przeszkód) jest jedyny w swoim rodzaju i nic tak nie podnosi na duchu jak ta wizja przyszłości, na którą jeszcze być może mamy szansę. (Lierre)
Mamy ogromną nadzieję, że coś nam do tej listy dorzucicie! Wpadnijcie z komentarzem na naszą stronę lub do Polifonii.

Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.