Oto druga część naszego podsumowania 2024: filmy i seriale. Zapytaliśmy naszych gości i gościnie, co w tym obejrzeli na wielkim i małym ekranie. Przekonajcie się, co warto zobaczyć!
Joanna Krystyna „Lill” Radosz: Bardzo dużo dobrych rzeczy wchłonęłam w tym roku. Na czoło wyszły, o dziwo, polskie seriale kryminalne i thrillerowate, a czasem jedno i drugie naraz. Zaskoczył mnie pozytywnie nieco oldskulowy Archiwista – niby kryminalny procedural, trąci myszką, a wciągnął jak mało co. Szkoda, że cierpi na syndrom drugiego sezonu, ponieważ odejście od formuły pierwszego nie podziałało mu na dobre. Ale pierwszy sezon obejrzyjcie, zaskakująco przyjemna i angażująca rzecz. Całkowicie kryminalna Odwilż, osadzona w realiach współczesnego Szczecina, przypomina mi klimatem i dość oszczędną narracją raczej seriale skandynawskie niż polskie, ale polskość zaskakująco do niego pasuje. Szadź z kolei to już głośny tytuł – i moim zdaniem w pełni na ten rozgłos zasługuje, ale jestem nieobiektywna, bo uwielbiam, jak gra Maciej Stuhr i jak doskonale pasuje do roli psychopatycznego wykładowcy. Swoją drogą, bardzo doceniam fakt, że w tym serialu każdy sezon jest trochę inny – niby to wciąż ta sama zabawa w kotka i myszkę, ale zmieniają się nie tylko dekoracje, lecz stan bohaterów, ich możliwości, niekiedy wręcz pragnienia. To też rzecz niezwykła, bo najwyżej dwie postacie wzbudziły moją sympatię, a mimo to zaangażowałam się w tę historię jak szalona z uwagi na fabułę i dobrze mi znany schemat antykryminału. Na drugim biegunie jest Krucjata – tutaj sam aspekt kryminalno-sensacyjny obchodzi mnie mniej, za to zżyłam się z bohaterami obu sezonów i cicho liczę, że w trzecim (musi być trzeci, nie mogą nas tak zostawić!) Mandżaro i Bronek połączą siły, oczywiście pod skrzydłami Luizjany (Tomasz Schuchardt wyrasta na jednego z moich ulubionych aktorów umownie mojego pokolenia – jest wielowymiarowy i tak samo autentyczny w każdej z ról).
Z niepolskich produkcji muszę wspomnieć Lekcje chemii, z którymi zaczęłam rok – jaki to był dobry serial! Bolesny, nieprzyjemnie aktualny, a jednocześnie na swój sposób czuły i ciepły. Jako naukowczyni oglądałam go ze szczególnie gorzkim posmakiem, i trochę potrzebowałam planszy z informacją, że halo, niewiele się zmieniło, kobiety nadal mają w akademii straszliwie pod górkę!
Ollie: W tym roku trafiło się parę perełek. Niezaprzeczalnie gwiazdą 2024 roku jest dla mnie serialowy The Penguin, będący kontynuacją filmu The Batman Matta Reevesa. Ten gangsterski klimat i nietuzinkowe postacie sprawiły, że wracałem ochoczo każdego tygodnia po kolejny odcinek. Poza tym miałem wreszcie okazję zapoznać się z serialową adaptacją Interview with the Vampire Anne Rice. Serial w żadnym razie nie kopiuje filmowej wersji, a raczej stara się przedstawić na nowo smutną historię relacji dwójki wampirów, zachowując przy tym świeże spojrzenie na koncept. Wciąż darzę sympatią nowy sezon Doctor Who, pomimo dosyć rozczarowującego zakończenia. Po prostu w tym konkretnym przypadku bardziej wartościowa okazała się być droga niż tak zwany „wielki finał”.
Wpadły mi też w oko projekty animowane. Arcane, What If…, Batman: Caped Crusader, My Adventures with Superman dowodzą, że za pośrednictwem animacji można nieraz więcej przekazać, chciałoby się rzec dojrzale i spektakularnie, niż ma to zwykle miejsce w formie live-action.
Magdalena (Whosome.pl): Trzeci sezon Heartstoppera dał mi po emocjach, zwłaszcza że akurat kończyłam wtedy tłumaczyć książkę o zaburzeniach odżywiania… Było poważnie, było uroczo, jakoś już doroślej, ale nie do końca. Wspaniała rzecz. Nadrabiałam też Bridgertonów i z dużym zaskoczeniem odkryłam, że w sumie to bardzo mi się ten serial podoba. Ze smutkiem żegnałam się z The Umbrella Academy, należąc do tej grupy, której ostatni sezon bardzo się podobał. Jestem również fanką serialowej adaptacji Problemu trzech ciał, która po prostu przykleiła mnie do ekranu.
Z filmami było słabo. Udało mi się dwa razy pójść do kina – na Hit Mana (wspaniały) i Simonę (no spoko).
Ginny N. (Whosome, „Mlem!”): Serialowo ten rok należał do rzeczy, których nie spodziewałem się zupełnie. Stawkę zamknął KAOS – świetna, współczesna reinterpretacja mitów greckich, której skasowanie po pierwszym sezonie jest całkowicie niezrozumiałe. To był wspaniały seans od początku do końca, i rzadkie, prawdziwe katharsis.
Moje serce skradł także Wywiad z wampirem od AMC+. Książki nas do siebie nie ciągną i nie muszą, ale jaki to jest cudny serial o popapranych, toksycznych postaciach, którym się jednocześnie tak bardzo kibicuje. No, poza Armandem, ale cóż, Armand jest tak bardzo w typie „samo się zrobi”, że ech… No cóż, zobaczymy, czy w trzecim sezonie nabierze jakiegoś charakteru.
Delicious in Dungeon wzięło nas tak bardzo z zaskoczenia, że już bardziej się nie da. Zachwyciło wyobrażonymi smakami, opowieścią i całościowym podejściem do ekosystemu lochu. Bardzo czekamy na drugi sezon i to, dokąd nas zaprowadzi. A w międzyczasie popełniłem też mały esej o pierwszym sezonie [KLIK].
Na koniec roku bank rozbiła także Jentry Chau vs. the Underworld. Ot, zerknąłem, bo zobaczyłem wcześniej na Bluesky polecankę jednej z osób twórczych tej animacji. I na kilka godzin zniknąłem dla świata. Opowieść o nastolatce walczącej z potworami to może i znany motyw, ale tutaj jest rozegrany bardzo ciekawie, poznajemy chińskie wierzenia odnośnie do świata duchów i przeżywamy rodzinną i młodzieżową dramę jednak całkiem ogarniętej Jentry. Polubiłem od razu postaci i z ciekawością śledziłem ich losy. Do tego oprawa wizualna jest naprawdę ładna, a czołówka jest jedną z tych, których nie pominąłem ani razu. No i pierwszy sezon to w miarę zamknięta historia – z możliwością otwarcia na dalsze sezony, ale samo domknięcie wątków poprowadzono w satysfakcjonujący sposób. Pozostaje nam mieć nadzieję, że osoby tworzące dostaną zielone światło na następny sezon, ale jednocześnie możemy się cieszyć pełną opowieścią, którą już otrzymaliśmy.
Filmowo nie działo się u mnie w 2024 dużo. W końcu zobaczyłem Chłopca i czaplę i cóż mogę więcej powiedzieć, że to świetny film Miyazakiego. Muszę go sobie powtórzyć po tym, jak obejrzałem dokument Hayao Miyazaki i czapla o tym, jak tytułowy twórca zmagał się z tą, być może już naprawdę ostatnią (a może jednak nie) animacją w życiu. Ta opowieść o śmierci i trudnym procesie twórczym rzuca całkiem nowe światło na przesłanie Chłopca i czapli.
Cieszę się także, że udało mi się zobaczyć Banshees of Inisherin, które pojawiło się w streamingu. Mało jest opowieści o przyjaźni, która się skończyła, i o tym, jaki mętlik potrafi to zrobić w człowieku. A zerwanie przyjaźni to przecież niezwykle bolesne i trudne przeżycie, o którym warto opowiadać, tak jak opowiada się o innych relacjach międzyludzkich.
Pryvian: Ten rok przyniósł drugi sezon Wywiadu z Wampirem AMC+ i utwierdził mnie w przekonaniu, że jest to najlepszy serial ostatnich lat. Tak proszę mi robić adaptacje książek – wierne w duchu, a nie co do literki. Assad Zaman stał się dla mnie jedynym słusznym Armandem, Jacob Anderson jest jedynym Louisem, któremu współczuję, a nie wkurzam się, że muszę czytać/słuchać jego jęczenia, Delainey Haynes wkroczyła bajecznie w rolę Claudii (i roztrzaskała mi serce – w dobry sposób!), a Eric Bogosian odznacza się idealną charyzmą i cynizmem dla postaci Daniela. Co się tyczy zaś Sama Reida, to ten człowiek urodził się, żeby grać Lestata, i nie mogę się doczekać, co pokaże w trzecim sezonie (swoją drogą, czy możemy uczcić fakt, że chociaż jeden serial potwierdza kolejny sezon przed końcem poprzedniego?).
Jeszcze tak z dobrych seriali to The Artful Dodger przyniósł mi dużo radości i śmiechu (o takie retellingi Dickensa nic nie robiłam!), a La Legge di Lidia Poët ku mojemu absolutnemu zaskoczeniu i zachwytowi pojawiła się na Netflixie z drugim sezonem i jest on bardzo dobry! Proszę oglądać i podziwiać zarówno piękno Turynu, jak i to, jaką Matilda De Angelis jest dobrą aktorką.
Na drugim biegunie doświadczeń znalazł się zdecydowanie drugi sezon Rodu smoka, który dokończyłam chyba tylko z czystego masochizmu. Błagam, drogie HBO, zostawcie Westeros w spokoju – albo dajcie pracować nad tymi projektami ludziom, którzy potrafią czytać ze zrozumieniem i umieją w ciągi przyczynowo-skutkowe. Netflix tymczasem wypuścił Decameron, którego twórcy książki Bocaccia nie widzieli na oczy, nie mieli żadnego pomysłu jak „uwspółcześnić” Florencję czasów czarnej śmierci, żadnego ciekawego komentarza społecznego czy choćby udanego żartu. Tymczasem trzeci sezon Bridgertonów może nie spowodował u mnie wściekłości ani utraty wiary w scenopisarstwo, ale i tak podobał mi się najmniej ze wszystkich dotąd nakręconych. Głównie dlatego, że w tym momencie mamy zdecydowanie za dużo postaci i wątków, żeby upchnąć to wszystko w ledwie ośmiu godzinnych odcinkach. A poza tym to nie wybaczę tego, że dano mi nadzieję na kanoniczny poliamoryczny związek, po czym pozbyto się go po jednym odcinku. CZEMU.
W kinie w tym roku prawie nie bywałam i tylko cztery filmy zrobiły na mnie na tyle wielkie wrażenie, że jestem gotowa bezwstydnie piać nad nimi z zachwytu. Hrabia Monte Christo z oszałamiającym Pierrem Nineyem w roli głównej, któremu udało się wspaniale oddać ducha książkowego Edmunda; Jutro będzie nasze, które wycisnęło ze mnie wszystkie możliwe łzy i jest moim zdaniem jednym z najpiękniejszych dzieł filmowych ostatniej dekady; Biedne istoty, czyli dokładnie tak szaleńczo-filozoficzno-dziwaczne podejście do motywu osoby stwarzanej na nowo przez społeczeństwo, o jakim wcześniej nawet nie śniłam, a pokochałam od pierwszych sekund, oraz Wicked. Nadal nie mogę uwierzyć, że to się udało, że dostałam ekranizację, o jakiej marzyłam, która nie wstydziła się być musicalem, a pokazała, jak wspaniały i pełen możliwości jest to gatunek. W kolejnych latach poproszę więcej!
dziewiętnastka: Dołączam do klubu zachwytów nad Wywiadem z wampirem od AMC. Drugi sezon wyniósł tę produkcję z poziomu „ej, ciekawe” na „OMG 10/10” i nie mogę już doczekać się trzeciego sezonu… Zwłaszcza po takiej zapowiedzi, jaką nam zaserwowali twórcy. [tu proszę redakcję o wstawienie trailera].
Z obejrzanych w 2024 roku filmów najbardziej zapadł mi w głowę stosunkowo niszowy, ale bardzo interesujący film Ganja & Hess z 1973 roku (wampiry / osoby uzależnione od krwi, trochę blacksploitation, ale takie z przekazem) oraz tegoroczna Substancja (wspaniały rollercoaster gdzieś pomiędzy obrzydzeniem i zachwytem). Ale tak naprawdę mało w tym roku filmów widziałam, w przyszłym chciałabym trochę nadrobić.
xetnoinu (Discord Star Trek): Dla mnie to wielki rok nowych seriali Star Treka. Radość i smutek jednocześnie, bo trzy z nich się zakończyły.
W maju serial Star Trek: Discovery domknął niezwykłą historię Michael Burnham i jej bliskich. Finał o wielkich emocjach odrzucenia zbyt boskiej oferty od stwórców wszystkich humanoidów, poprzez piękne uwieńczenie losów Saru i T’Riny, po niezwykłą, tysiącletnią misję Zory na ratunek gwiezdnemu Odyseuszowi. Strój ślubny z finałowego odcinka to arcydzieło kostiumów całego Star Treka, musicie to zobaczyć.
Lipiec to pożegnanie ze Star Trek: Protogwiazdą (Prodigy) – niezwykłą historią, gdzie nastoletnia ekipa spotyka się z admirał Janeway, Chakotayem, Wesem (nadal w tym sweterku z TNG) i Doktorem AHM z Voyagera, by nawet w czasach największego kryzysu Federacji Gwyndala i Dal mogli podążać ku nowym nieznanym światom. Ten serial potrafił przejść z dziecięcej rozrywki na rejestry najlepszych produkcji w duchu Gene’a Roddenberry’ego, gdzie bardzo mocno bije serce tej franczyzy.
Wreszcie trzecia radość i smutek – grudniowy finał serialu Star Trek: Lower Decks. Piąty sezon to hołd dla człowieczeństwa i idei gwiezdnej misji. Każdy może się zmienić na lepsze i odnaleźć, aby razem budować, odkrywać i ratować świat. To w ramach stworzonego tu paralelnego uniwersum przywołano kultowe postaci z DS9 (Garaka i Bashira wreszcie jako parę!), Enterprise (T’Pol, wreszcie w wieloletnim związku z Tripem!) oraz z First Contact (Lily Sloane, tu kobiety! pionierki w eksploracji kwantowej) – które doczekały się pięknych i szczęśliwych zakończeń, na przekór temu, co kiedyś dla nich napisano. Poznaliśmy też nowy wymiar innej alternatywnej Federacji, a przemowa Lily Sloane w przedostatnim odcinku to samo złoto tej franczyzy.
Smutek po zakończeniu trzech wspaniałych serii koi niezwykły fanfilm od Roddenberry’s Archive 765874 – Unification. Łączy on poprzez trzy główne linie multiwersum (Prime, Kelvin i Mirror) Kirka i Spocka, ale też ich aktorów, Shatnera i Nimoya, w niezwykle poruszającej scenie spotkania wśród wielu (nie)znanych postaci (nie)kanonicznego fanwersum. Nawet suche głazy to wzruszy.
Ten rok to zatem trekowe święto: kilkadziesiąt niezwykłych epizodów i nadzieja, że kiedyś ten renesans się powtórzy.
Ewa Tomaszewicz (ET): Przeglądając popkulturowe podsumowania miesięcy na Whosome odkryłam, że całkiem sporo tegorocznych serialowych premier wzbudziło mój zachwyt: Agatha All Along, drugie sezony Silo, The Devil’s Hour, Halo, piąty sezon Star Trek: Discovery, Detektyw: Kraina nocy, Fallout, Problem trzech ciał. Zachwyt podtrzymuję, to są naprawdę świetne pozycje, które z czystym sumieniem polecam, ale moje serce w tym roku skradły dwa zupełnie inne seriale, po które po latach od premiery w końcu sięgnęłam. Pierwszy to Battlestar Galactica, dla niektórych najlepsze serialowe SF wszech czasów, dla mnie coś całkiem do tej pozycji zbliżonego. Niezwykły serial, zrobiony z ogromną znajomością ludzkiej natury. Drugi to amerykańska wersja The Killing, wspaniały, ponury, okropny dramat kryminalny z świetnymi Mireille Enos i Joelem Kinnamanem, dla których jestem skłonna wybaczyć nawet absurdalny czwarty sezon.
Jeśli chodzi o filmy, to królowa może być tylko jedna – druga Diuna. Dennis Villenueve po raz kolejny sprawił, że z zachwytem oglądałam ekranizację, której nie chciałam, powieści, której nie lubię. Prawdziwa uczta dla oczu i uszu, wspaniale robiąca na głowę i duszę.
Basia K.: Trzeci sezon Bridgertonów przyniósł mi to, czego najbardziej po nim oczekiwałam – inspirację i odwagę dzięki temu, że wreszcie zobaczyliśmy na ekranie romans z kobietą niewpisującą się w wyśrubowane standardy idealnego kobiecego ciała. Mnie osobiście dało to duży boost pewności siebie, odwagi i poczucia atrakcyjności.
Agatha All Along zaskoczyła mnie niesamowicie pozytywnie, przynosząc ze sobą vibe podobny trochę do Harry’ego Pottera, trochę do netflixowej Sabriny. Zdecydowanie moja ulubiona produkcja Marvela.
Piętnasta seria Doctor Who wypadła miejscami lepiej, miejscami gorzej, ale było co najmniej kilka momentów, w których poczułam to, czego nie czułam, oglądając ten serial, odkąd odeszli Moffat i Capaldi. Klasa!
Podziękować mojej obsesji na punkcie Good Omens i Michaela Sheena mogę za odkrycie w tym roku serialu Masters of Sex, w którym Bill Masters grany przez Sheena skradł moje serduszko do reszty.
Udało mi się też zobaczyć Draculę Moffata, całe Arcane, drugi sezon The Devil’s Hour oraz nowego, serialowego Percy’ego Jacksona.
Perła: Ten rok upłynął mi pod znakiem serialu BoJack Horseman. Zaczęłam oglądać go jakoś w lutym. Nie spodziewałam się, że stanie się dla mnie aż tak ważny. Po drugim obejrzeniu, które nastąpiło zaraz po pierwszym, utwierdziłam się w przekonaniu, że to obecnie jedna z moich ulubionych opowieści. Dlatego chyba tak trudno mi o niej pisać czy mówić, bo boję się, że nie uda mi się w pełni oddać tego, co myślę i czuję. Nie oznacza to oczywiście, że nie spróbuję. Pod wieloma względami jest to historia uniwersalna, mówiąca o ludzkich (czy w tym przypadku także i zwierzęcych) doświadczeniach zmagania się z samym sobą i otaczającym światem – o próbie ucieczki przed samym sobą, ale zarazem o zniewoleniu przez własne „ja”, o ciągłej próbie zmiany samego siebie, o poszukiwaniu siebie (ciekawe jest to, że parę postaci odkrywa siebie późno w swoim życiu, co jest pocieszające, przynajmniej dla mnie), a także o budowaniu i niszczeniu relacji, czasami tych najważniejszych. Jest przy tym bardzo poruszająca, bolesna i zwyczajnie życiowa. Oczywiście nie brakuje akcentów komediowych, jak słynny gag z durszlakami, również komediowych w gorzki sposób, kiedy serial podejmuje komentarz społeczny, często dotyczący stanu Hollywood, ale nie tylko. Dostaliśmy rewelacyjne odcinki o aborcji i o kontroli użycia broni w Stanach Zjednoczonych. Będę polecać wszystkim, oczywiście z zastrzeżeniem, żeby uważać na wrażliwe treści, takie jak uzależnienie czy depresja.
Po latach wróciłam do serialu Buffy: postrach wampirów, który miał tak duży wpływ na moją własną twórczość. Postacie, relacje, humor, pomysłowość niektórych odcinków i szczerość emocji. To wszystko sprawiło, że ponownie się zakochałam i przypomniałam sobie, dlaczego ta opowieść tak bardzo wpłynęła na to, w jaki sposób piszę opowieści. Obecnie jestem na końcówce piątego sezonu, chyba jednego z najbardziej przejmujących. Wkrótce czeka mnie szósty, który także wspominam jako jeden ze smutniejszych.
Jego Cesarska Wysokość: Finał Smoczego księcia okazał się tyleż spektakularny, co rozczarowujący. Właściwie żaden ważny wątek nie doczekał się solidnego domknięcia, nawet ciężko mówić o otwartych zakończeniach, bo żadnych zakończeń nie było. Może poza tym, że twórcy dość dobitnie pokazali, co sądzą o sprawiedliwości rozumianej jako zemsta, no i jeden faszysta dostał to, na co bardzo długo pracował (zresztą mam wrażenie, że czytelniejszego komentarza politycznego nie dałoby się w tej historii zmieścić). Najlepsze słowo na podsumowanie tej historii: bałagan. Pozostaje mieć nadzieję, że dalszy ciąg, o którym autorzy mówią w wywiadach, faktycznie powstanie.
Z drugiej strony Arcane pokazało klasę we wszystkich aspektach – no, może tylko sekwencje z „eksperymentalną” animacją nie przypadły mi do gustu tak, jak większości recenzentów. Naprawdę momentami miałem wrażenie, że mniej w nich chodzi o wartość artystyczną, a bardziej o oszczędzanie czasu i budżetu. Ale mniejsza o to, ważne, że historia miała ręce i nogi, do końca była o czymś, potrafiła zaskoczyć, wzruszyć i zmusić do zastanowienia. Tylko ustępstwa na rzecz chińskiej cenzury zostawiają duży niesmak. Szkoda, że odwagi nie starczyło na te naprawdę trudne wyzwania.
Prywatnie spędziłem ostatnich kilka miesięcy, dokańczając wreszcie Stargate SG-1 i nie żałuję ani minuty spędzonej przy tym serialu. Jakość scenopisarstwa i aktorstwa stoi na najwyższym poziomie oraz doskonale rekompensuje niedociągnięcia produkcyjne, które składam na karb ograniczonego budżetu. Odcinek Window of Opportunity przypomniał mi bardzo dokładnie, dlaczego nadal potrzebujemy seriali typu „potwór tygodnia”. Chciałbym dożyć rebootu tego uniwersum z kompetentną załogą na pokładzie.
Łukasz „Eiree” Targoński: W 2024 roku dalej głównie oglądałem znane uniwersa. Star Trek i jego trzy odsłony: Discovery – finalna historia, która może nie do końca dobrze wybrzmiała na tle innych, ale spajająca wątki bohaterów rzuconych w odległą przyszłość, miała za zadanie jeszcze raz pomarzyć, co by było, gdyby… Ale w tym momencie już trochę zapomniałem w sumie wątek spajający ten sezon. Znaczy się, nie był aż tak rewolucyjny.
Star Trek: Protogwiazda to cudo stanowiące niepisany ciąg dalszy Voyagera zapewniło mi niezapomniane dwa dni tego lata, kiedy włączałem odcinek za odcinkiem, ciesząc się coraz ciekawszymi wątkami i przekładaniem świata Star Treka dla nowego pokolenia. To niby historia dla dzieci, ale my, starzy wyjadacze Treka, cieszyliśmy się na ten tytuł jak rzadko kiedy… Szkoda, że na razie brak planów kontynuacji… Liczymy na Netflixa…
Star Trek: Lower Decks – ostatni sezon ponownie raczył nas gagami i wprowadzał spajający wątek fabuły multiwersów. Dostaliśmy dużo fanserwisu (Garak i Bashir), niestety mniej ciekawych historii. A szkoda.. piąty sezon dokończył z nieco mniejszym hukiem historię USS Cerritos i ostatni odcinek ładnie podsumował całość fabuły, wprowadzając z większą klasą naszych bohaterów na nowe stanowiska niż ostatni odcinek Discovery.
Cudownym zaskoczeniem serialowym był dla mnie w tym roku tytuł MCU To właśnie Agatha. Spodziewałem się popłuczynowych gagów komediowych głównej aktorki, a wyszło… znakomicie. Poczynając od piosenki, która wbiła w podłogę, do historii sztampowej, ale fajnie podanej, kończąc na świetnym gronie aktorskim, które sprawnie zarysowało historię sabatu czarownic, które spotkały się niekoniecznie dlatego, że chciały… Polecam koniecznie zobaczyć.
No i Wicked, film, na który czekałem tyle lat, a który przekładano wielokrotnie.. Magia między bohaterkami zaskoczyła mnie, a Ariana Grande to nowe komediowe odkrycie. Muzyka płynnie zagrała tak, jak w przedstawieniu na żywo, a magiczne uniwersum świata Oz dalej trzyma klasę. Przesłanie prześladowania zwierząt doskonale wpisuje się w problemy obecne na całym świecie. Czekam na Wicked w tym roku na scenie Romy na żywo
Mateusz J.: Oprócz naprawdę dobrej Diuny (jednak wciąż da się zrobić całkiem solidny blockbuster) tegoroczną perełką był dla mnie film W blasku ekranu (I Saw the TV Glow). Jest to przede wszystkim metafora doświadczenia osoby transpłciowej – ale jest to też przepełniony symboliką horror, w którym straszny okazuje się sam upływ czasu, a z nim nostalgia, ciągle zmieniająca się percepcja oraz zamykające się możliwości. Film Jane Schoenbrun okazał się głębokim, emocjonalnym doświadczeniem nawet dla mnie jako cis faceta. Twój ulubiony serial z dzieciństwa nie jest tym, czym się wydaje.
Z końcem roku udało mi się też zobaczyć Wojnę Rohirrimów. Jest to dość ładna adaptacja fragmentu z dodatków do Władcy Pierścieni w formie anime, z protagonistką wzorowaną ewidentnie na postaciach Studia Ghibli. Nie jest to pod żadnym względem dzieło wybitne, trochę za bardzo polega na nostalgicznych odwołaniach do trylogii Jacksona, ale widać w nim potencjał, i chciałbym kiedyś zobaczyć tak animowany jakiś fragment Silmarillionu. Marketingu nie było zbyt wiele, chodziło chyba głównie o przedłużenie praw autorskich, i pusta sala kinowa trochę jednak straszyła.
A skoro już mowa o anime, to Chłopiec i czapla to wciąż całkiem dobry Miyazaki, choć nie jest to jego najlepszy film. Jeśli faktycznie przejdzie na emeryturę, to będzie to udany koniec kariery.
Zachwyt Jonathanem Strangem i panem Norrellem zachęcił mnie też do zapoznania się z serialową adaptacją BBC z 2015. Podobała mi się nie mniej niż książka.
Anndycja: 2024 rok przyniósł sporo brytyjskich serialowych perełek, takich jak zupełnie niespodziewany cosy serial o weterynarzach – piąty sezon Wszystkich stworzeń dużych i małych. Remake oryginału z lat 70. (w którym kapitalnie zagrał Peter Davison – ot, taki whoviański akcent) urzekł mnie od początku swoją animowaną czołówką, a zatrzymał fajnymi postaciami i motywem found family, który kocham całą sobą. Jeśli ktoś ma niedosyt wholesome produkcji albo tęskni za porządnym brytyjskim kinem kostiumowym, bierzcie i oglądajcie to wszyscy. W niedalekiej przyszłości zamierzam też wziąć się za oryginał, bo tęsknię za klimatem świata Jamesa Herriota. Zupełnie z innego świata poznałam Hazbin Hotel – i chociaż trzeba było mnie namawiać długo na oglądanie, zupełnie przepadłam i, no cóż, moje Spotify bezlitośnie pokazuje, że tej ścieżki dźwiękowej słuchałam jak opętana. Czekam niecierpliwie na drugi sezon. Jeszcze w 2024 zaczęłam też Kulawe konie na Apple TV, i och, jak mi brakowało takich produkcji z Londynem w tle! Chociaż Gary Oldman nie jest jednym z Tych Moich Aktorów, to swoją rolę gra świetnie. I znowu mamy kompletną bandę odklejeńców, którzy muszą ze sobą współpracować; co obok rodziny z wyboru stoi w gablotce z moimi ulubionymi popkulturowymi tropami.
DemonBiblioteczny: W ubiegłym roku różnie to u mnie było z filmami i serialami. Pochłaniałam tego dużo, nawet masowo, więc teraz już nic nie pamiętam (nie jestem taka mądra, jak przy książkach, żeby sobie gdzieś notować). Filmowo 2024 upłynął mi wampirycznie – to wiem na pewno. Dużo rozrywki przyniosła mi Abigail (podobno remake Córki Draculi, ale w ogóle tego nie widać), wyszła też Humanitarna wampirzyca poszukuje osób chcących popełnić samobójstwo – czarna komedia troszkę trącąca Rodziną Addamsów, poruszająca trochę mniej komediowych tematów, jak akceptacja od strony rodziny i depresja. Odbył się też Przegląd Stokerowski, na którym miałam okazję zobaczyć Nosferatu. Symfonia grozy (tak, już się przygotowuję do nadchodzącego w 2025 remake’u) oraz Horror Draculi – już nie strasznym, lecz momentami zabawnym tworze o Księciu Ciemności.
2024 był też dla mnie czasem powrotu do anime, za czym bardzo tęskniłam. Obejrzałam sześć sezonów Boku no hero academia i najnowszy film, będący dodatkiem – You’re next. Bawiłam się świetnie, a oglądając to, czułam się trochę jak w liceum, gdy miałam więcej sił i czasu na zajawki. Dało mi to sporo relaksu. W grudniu jeszcze udało mi się obejrzeć pierwszy sezon Dan da dan i czekam na kolejny w napięciu. Niesamowicie wciągnęła mnie konwencja, w której kosmici i duchy istnieją naprawdę, a radzić sobie z nimi musi grupka licealistów ze zbyt dużym talentem do wpadania w kłopoty.
TrzeciKoniecKija: Miyazaki nie umie przechodzić na emeryturę. Umie natomiast robić naprawdę dobre filmy, a obejrzany przeze mnie Chłopiec i czapla tylko potwierdza tę regułę. Drugi sezon Arcane zachwyca wizualnie i narracyjnie tak samo jak pierwszy, pozostawiając po sobie odrobinę niedosytu. Ella Purnell nadal świetnie przedstawia Jinx, przez kreację postaci i głos, a aktorsko dała prawdziwy popis w Fallout – projekcie, który miał się nie udać, a wyszedł znakomicie. Polecam Kneecap tym, którzy potrzebują zastrzyku energii, a Perfect Days szukającym wytchnienia. Słodko-gorzkie Jutro będzie nasze przypomina, jak niedawno zostały podjęte historyczne decyzje, a Substancja – jak niewiele się zmieniło w pewnych kwestiach. Bulionu i innych namiętności nie można oglądać na głodniaka. Złośliwi mówią, że to film, w którym poza gotowaniem niewiele się dzieje, natomiast podtrzymuję, że dzieje się tam wszystko. Gotowanie, miłość i Juliette Binoche, czego chcieć więcej? Premierę miała dopiero pierwsza część Wicked, więc z ulgą i czystym sumieniem koronuję Diunę: Część drugą jako blockbusterową królową tego roku.
Lady Kristina: Ostatnie miesiące 2024 roku spędziłam w wymiarze sąsiadującym z naszym, lecz położonym poza czasem i przestrzenią, który ogranicza jedynie nasza wyobraźnia… Mowa tu oczywiście o oryginalnej serialowej Strefie mroku – jako że jest to zbiór przeróżnych historii, czasami strasznych, a czasami po prostu niepokojących, można w tym serialu odwiedzić zarówno amerykańskie przedmieścia na przełomie lat 50. i 60., odległą przyszłość i obce planety, a także niezbadane zakątki ludzkiej duszy. Jako że serial zadebiutował już ponad 65 lat temu, niektóre historie zdążyły się już nieco zestarzeć, ale i tak Strefa mroku jest miejscem, do którego warto zajrzeć.
Pozostając w temacie antologii, wraz z dziewiątym sezonem zakończył się serial Inside No. 9 (zachwytem na temat wybranych odcinków dzieliłam się na stronie), również zbiór niepokojących, choć tym razem bardziej współczesnych historii. Szkoda, że ten serial nie będzie mieć kontynuacji, ale inaczej nie powstałoby tak piękne zakończenie jak jego ostatni odcinek. Mam jedynie nadzieję, że kolejny projekt jego twórców będzie równie dobry, jeśli nie lepszy.
W międzyczasie zakochałam się też w serialu Derry Girls, opowiadającym o losach grupy nastolatków i ich rodzin w latach 90. w Irlandii Północnej. Serial fantastycznie łączy humor z trudami dorastania przetykanymi niezbyt przyjaznymi wydarzeniami historycznymi.
Z filmów na pewno w pamięć mi zapadną Setki bobrów – bardzo absurdalna, slapstickowa (do tego czarno-biała i praktycznie niema) opowieść o traperze, który po stracie majątku musi zmierzyć się z siłami natury oraz mnóstwem bobrów i nie tylko (TW: śmierć pluszowych zwierząt). Jest to coś, co zdecydowanie warto zobaczyć, bo obawiam się, że żaden opis nie będzie w stanie oddać w pełni absurdu tego filmu – Holmes i Watson w bobrzym wydaniu na pewno by to potwierdzili.
Agata „kpt.punk” Sutkowska: W kwestiach filmowo-serialowych też u mnie niewiele, ale mogę z pewnością polecić (znowu nepotycznie) animacje dla dorosłych Latawiec: W pytkę!, spin-off Harley Quinn od HBO – szczególnie w polskiej wersji dubbingowej, przy której miałam zaszczyt pracować. Cudowna parodia świata superheroes z perspektywy… baru prowadzonego przez podrzędnych złoli z DC. Zostając przy animacji, to zaskoczył mnie, wzruszył i rozbawił Dziki robot. Co ciekawe, wszystkie te trzy rzeczy są w temacie trudów egzystencji i śmierci. Poza tym bardzo dobrze (choć już nie mądrze) bawiłam się na Deadpool & Wolverine, a ponieważ z trzydziestoparoletnim opóźnieniem aktywowała mi się faza na dinozaury, nadrabiam teraz wszystko z uniwersum Jurassic Park. Znowu mnie uderzyło, jak dobrze historię opowiada Spielberg (a cała reszta tylko próbuje).
Rademede (Whosome.pl): W tym roku najbardziej z seriali zapadła mi w pamięć wspomniana wcześniej Agatha All Along. Uważam, że Joe Locke był cudowny jako Wiccan i bardzo chciałabym go ponownie zobaczyć w tej roli. Rozczarowała mnie kasacja Akolity, bo uważam, że serial miał potencjał do rozwoju w drugim sezonie bez wiecznego odgrzewania kotleta w postaci Skywalkerów i wiele gorszych seriali dostawało kontynuacje. Z filmów natomiast duże wrażenie wywarł na mnie Alien: Romulus, a nawet nie jestem jakąś fanką tej serii.
Frej: Musicalowe Wicked również totalnie mnie zachwyciło. Bardzo się cieszę, że mnie nie rozczarowało (czego bardzo się bałam). Ku mojemu zaskoczeniu Ariana Grande weszła w buty Glindy bardzo dobrze, przedstawiła ją z odpowiednią dozą słodyczy i dowcipu. Kwestią, której NIE MOGĘ pominąć, są kostiumy. Poziom ich dopracowania, zgranie z daną postacią – WSPANIAŁE. Fakt, że włosy Madame Dokropnej, której magiczną domeną była pogoda, były stylizowane tak, by przypominać chmury, nadal wprawia mnie w zachwyt. To jest poziom, którego chcę widzieć więcej, jeśli chodzi o dopracowanie kostiumów (Wiedźminie, patrzę na ciebie, rób notatki).
Ostatni sezon Heartstoppera był rzeczą na którą strasznie czekałam. Połknęłam sezon w dwa posiedzenia i zostałam z pustką w sercu. Ale taką dobrą, jak po rozmowie z przyjacielem, który mieszka gdzieś daleko i ciężko jest nam się zdzwonić. Było poważniej, ale nadal uroczo. Czekam z utęsknieniem na kolejny sezon.
Ten rok obrodził w Star Treka i bardzo się z tego cieszę. Star Trek: Protogwiazda i Lower Decks są tak dobrymi animacjami, mimo że tak różnymi. Cieszę się, że Protogwiazda dostała szansę na pokazanie drugiego sezonu. Było warto! Wtem Wesley Crusher – to był plot twist którego nie wiedziałam że potrzebowałam. Mimo że to serial skierowany do dzieci, nie odstaje poziomem od przygód tworzonych przez Roddenberry’ego.
Ostatni sezon Lower Decks był dobrym połączeniem żartu, fan serwisu i mądrej historii. USS Ceritos zostaje jednym z moich ulubionych statków Gwiezdnej Floty. Miło było zobaczyć postacie z DS9, Enterprise i First Contact. Ostatni odcinek był dobrym zwieńczeniem sezonu – trekowa opowieść o tym, że możemy się zmienić na lepsze i działać razem dla lepszego jutra. USS Ceritos, będę tęsknić.
Mikołaj Kowalewski: Jest jeden film okołofantastyczny, który zapadł w mojej pamięci, i jest to dokument (pomnijcie moje słowa, wygra on Oscara jako najlepszy pełnometrażowy dokument). Jak ktoś chce popłakać i pozachwycać się mocą fandomu, niech idzie na Netflixa obejrzeć The Remarkable Life of Ibelin. Miałem okazję zobaczyć film, jeszcze pod tytułem Ibelin, tuż po premierze, w lutym na festiwalu filmowym, i wiedziałem od tego czasu, że to będzie topka roku. Film opowiada historię Matsa, młodego chłopaka z Norwegii, cierpiącego na chorobę powodującą zanik mięśni. Mats zmarł mając 25 lat, ostatnie 8 lat życia spędził na wózku, przynajmniej fizycznie. Większość czasu spędzał, grając w World of Warcraft postacią o imieniu Ibelin, stąd tytuł filmu. Jego rodzice zbytnio nie interesowali się jego internetową aktywnością, po jego śmierci napisali krótką notkę na jego blogu, że Mats umarł. Nie spodziewali się, że otrzymają setki mejli od jego przyjaciół z gry, historii o tym, jakim wspaniałym przyjacielem był ich syn i jak odmieniał życie swoich współgraczy. Duża część filmu jest animacją postaci z gry i odtworzeniem dialogów, jakie przeprowadzali, na podstawie masywnych archiwów gildii, do której Mats należał. Piękna, słodko-gorzka historia z horrendalną pracą ekipy producenckiej. Film powstawał 9 lat, wywiady przeprowadzono i nagrano tuż po śmierci chłopaka, resztę czasu zajęły animacje.
Seweryn Dąbrowski: W tym roku nie miałem możliwości obejrzenia zbyt wielu filmów i seriali. Z większością interesujących mnie pozycji zapoznawałem się zaś wiele tygodni po ich oryginalnej premierze. Była jednak pewna produkcja, na którą cierpliwie czekałem już od momentu jej pierwszego zapowiedzenia kilka lat temu. Chodzi o serial pod tytułem Batman: Mroczny mściciel, który obejrzałem w przeciągu jednej nocy na platformie Amazon Prime. Ta dziesięcioodcinkowa animacja jest bowiem niejako duchowym następcą mojego ukochanego Batman: The Animated Series. Chociaż całość może nie dorównała swojemu poprzednikowi z lat dziewięćdziesiątych, to twórcom i tak udało się opowiedzieć niezwykle dojrzałe oraz interesujące historie. Wszystkie odcinki posiadały bowiem angażujące fabuły utrzymane w konwencji detektywistycznego kina noir, często eksplorując przy tym psychologiczne aspekty danych postaci i odnosząc się do komiksowym początków tytułowego superbohatera. W serialu położona także większy nacisk na detektywistyczną stronę Batmana, co jest miłym powiewem świeżości po ostatnich produkcjach przepełnionych w większości wyłącznie akcją. Warto zwrócić uwagę również na przepiękną estetykę całości. Najlepiej widać to na przykładzie samego świata przedstawionego, w którym da się odnaleźć wyraźne inspiracje ponadczasowym stylem art deco.
DG: Rok 2024 był dla mnie bardzo udany serialowo. Jednym z moich pozytywnych zaskoczeń byli Bibliotekarze. Zasiadłam bez żadnych oczekiwań, a otrzymałam całkiem przyjemne telewizyjne filmy przygodowe z dużą dozą humoru, za to serialowa kontynuacja/spinoff była nawet jeszcze lepsza i nie tylko ewoluowała postać Flynna, jego mentorów i Bibliotekę, ale też wprowadziła grupkę nowych, równie fajnych postaci – w tym strażniczkę Eve i trójkę nowych Bibliotekarzy „w trakcie szkolenia”, a także mnóstwo magii (nie tylko telewizji).
Obejrzałam również inne seriale od tych samych twórców, czyli Uczciwy przekręt (Leverage) oraz jego kontynuację Leverage: Redemption. Fabuła skupia się na grupce kryminalistów (mózg grupy, oszustka, złodziejka, mięśniak i haker) którzy połączyli siły po oszukaniu przez klienta po wykonaniu zlecenia i postanowili wykorzystać swoje umiejętności, kreatywnie scamując „grube ryby” oraz nieuczciwe korporacje w celu pomocy osobom przez nie poszkodowanym. W kontynuacji powróciła niemal cała ekipa, ale lukę wypełniły dwie nowe postacie – prawnik poszukujący odkupienia po latach pracy po niewłaściwej stronie oraz młodsza siostra hakera będąca na bakier z prawem – oboje z miejsca polubiłam równie bardzo, co członków oryginalnej ekipy, i dlatego też Redemption uważam za nawet poniekąd lepszy od oryginału. Z ciekawości sięgnęłam też po również zaskakująco udany koreański remake Leverage.
Znaczną część drugiej połowy roku za to spędziłam, oglądając całe 15 sezonów Ostrego dyżuru. Dotychczas raczej nie byłam fanką medycznych seriali, a zwłaszcza tych bardzo długich, gdyż wiele z nich ma niewiele wspólnego z realizmem, a szpital stanowi co najwyżej tło. Tutaj jednak twórcy stworzyli coś nadzwyczajnego i przełomowego, ukazując w realistyczny, nieraz mocno stresujący sposób pracę na SOR-ze, kwestie społeczno-zdrowotne i rzeczy, które dotychczas były w telewizji traktowane jako tabu. Pomimo 30 lat na karku serial ogląda się świetnie, a wiele kwestii zaskakująco się niezbyt zmieniło od tamtej pory (chociaż czasem pojawiały się też wątki, które z perspektywy współczesnego widza mogły się nieco zestarzeć). I choć czasami trudno było uciec przed spoilerami w przypadku takiej produkcji, serial wielokrotnie potrafił mnie zaskoczyć.
Pod koniec roku całkiem przypadkiem trafiłam na Angie Tribecę – absurdalny humor i gagi w stylu Nagiej broni z miejsca wpadły w moje gusta.
Trudno mi za to było przeboleć kasację nowego Zagubionego w czasie po drugim sezonie. Może i serial był trochę słabszy od oryginału choćby pod kątem chemii głównych bohaterów, i kilka odcinków minęło, zanim się rozkręcił, ale była to godna kontynuacja z dużym potencjałem i jako fanka różnych produkcji z motywami timey-wimey czekałam na każdy odcinek, a fantastyczny finał drugiego sezonu rozwinął akcję nieoczekiwanym, acz mile widzianym zwrotem akcji, który mimo wszystko bolał mniej niż plansza z tekstem na końcu ostatniego odcinka oryginału…
Pod kątem filmowym rok przebiegł również całkiem ciekawie, ze względu na nadrabianie większości filmów nominowanych do Oscarów oraz przez udział w challenge’ach filmowych z filmowego Twittera, dzięki którym poznałam sporo świetnych filmów, w tym nieanglojęzycznych, a po które w innym razie prawdopodobnie bym nawet nie sięgnęła (takie jak Godzilla Minus One, Perfect Days, Upadłe anioły czy Miłość obnażona). Z racji premiery Deadpool & Wolverine nadrobiłam całą serię o X-Menach i może nie wszystkie były tak samo udane, ale nie żałuję czasu na nie poświęconego. Obejrzałam także cały Dekalog Kieślowskiego i jest to niewątpliwie jedna z najlepszych polskich serii filmowych. Był to też dobry rok dla horrorów – świetnie zagrane Późna noc z diabłem, Kod zła i Substancja dostarczyły mi dużo mocnych wrażeń.
Katarzyna Podstawek: 2024 rok filmowo był dla mnie rokiem klęsk, zawodów i bólu. Kino indyjskie dalej stacza się w otchłań autocenzury i jingoizmu, czyli, krótko mówiąc: Fuck the plot, Pakistan-bad. Jest to kontynuacja tendencji z lat poprzednich. W roku 2023 widowiskowo zamordowane zostało przez to spy-universe, czyli seria o Tigerze. Światełkiem nadziei mógł być Pathaan, ale Tiger 3 rozwalił całe dziedzictwo serii. W roku 2024 ostatecznie ukatrupiono w ten sam sposób cop-universe, z Singhama 3 czyniąc bardzo koślawo nakreślony retelling Ramajany, a do tego łącząc to z antypakistańską retoryką. I wszystko niby jest: prawa fizyki nie obowiązują, są wybuchy, kameo za kameo, ale tak bardzo czuć w tym nieświeży oddech premiera Modiego, że człowiekowi się na wymioty zbiera. Trochę lepiej wypada tu kino południowoindyjskie. Konkret był tamilski Maharaja, którego scenariusz jest majstersztykiem. Narracja tyle razy wprowadza odbiorcę na manowce, a końcówka razi prądem. Świetny film, ale potwornie ciężki. Całkiem nieźle oglądało mi się Salaar, ale nie był to film dobry. To znaczy: dla mnie jest świetny, ale dla przeciętnego widza nieprzyzwyczajonego do polityki tak wielkiego nadmiaru może okazać się równie zabójczy, co jedzenie przeterminowanych śledzi z żelkami Haribo i bitą śmietaną. Polityka nadmiaru nie pomogła Kalki 2829 AD, gdzie chciano zbyt wiele naraz i nie pykło. Mimo całego uroku Prabhasa, to ostatnio nie ma on szczęścia do ról mitologicznych i bycie reinkarnacją Karny, nie pykło mu równie mocno, co rola Ramy w fatalnym Adipurush.
Wracając do Indii Północnych, to jedyną jasną gwiazdą był Diljit Dosanjh w biograficznym filmie Chamkila o pendżabskim śpiewaku zamordowanym przez sikhijskich separatystów. Diljit jest jednym z lepszych indyjskich aktorów, a do tego doskonałym piosenkarzem i trudno znaleźć w jego filmografii gorsze momenty (nawet jeśli mowa o pendżabskich, niskobudżetowych produkcjach). Nie wiem, czy historia Chamkili przypadnie do gustu osobom niezaznajomionym z pendżabskim folklorem, ale dla fanów gatunku (do których się zaliczam, sic) jest to klejnot w koronie i samo dobro.
Katarzyna Rutowska: Nie miałam w planach zobaczyć Konklawe (2024, reż. Edward Berger) i, że będzie to mój film roku, ale zafascynował mnie już po pierwszym kadrze, do tego stopnia, że kiedy uświadomiłam sobie, że pomyliłam sale kinowe, to i tak nie poszłam do właściwej. Polecam ten film nie tylko ze względu na trzymającą w napięciu fabułę, ale przede wszystkim na aspekty wizualne. Zdjęcia to prawdziwy majstersztyk. Każdy z kadrów spokojnie mógłby stać się plakatem do powieszenia na ścianę. Jeśli chodzi o seriale, serialem roku, choć ogromnie frustrującym, był dla mnie Heeramandi: Bazar diamentów. Bardzo chciałam polubić wszystkie postacie, ale niestety nie potrafiłam, rozczarowała mnie też pędząca na łeb na szyję końcówka, której nie dano w moim odczuciu czasu na to, by odpowiednio wybrzmiała. Niemniej jednak Bhansali jest zdecydowanie w formie i bardzo czekam na kolejne jego dzieła.
Zielona Małpa: Nie mogę nie zacząć tego segmentu od wspomnienia o piętnastej serii Doctor Who. Wprawdzie zakończenie było moim zdaniem niesamowicie słabe, to jednak cała droga, która do tego zakończenia prowadziła, miała w sobie dużo świetnych momentów i odcinków. A Ncuti Gatwa pokazał, że jest Doktorem. W całym końcoworocznym zamieszaniu wylądowałam w kinie na Wicked i film ten zmiótł mnie z planszy. Bardzo mi się spodobał. Znałam wcześniej kilka utworów z tego musicalu, ale nie wiedziałam o nim zbyt wiele. A teraz z niecierpliwością czekam na drugą część.
Łukasz Kucharczyk: Jeśli chodzi o filmy i seriale nie mam szczególnie czym się pochwalić, ale spróbuję napisać o tym, co szczególnie zapadło mi w pamięć. Z seriali na pewno będą to trzy sezony Rojsta w reżyserii Jana Holoubka. Zabrzmi to może osobliwie, ale w filmach bardziej interesuje mnie scenografia, oddanie klimatu dawnych lat, przekonujący obraz minionego. I dlatego serial ten był bardzo interesującą podróżą przez lata 80., 90., aż do tytułowego Milenium, plus (co najbardziej mnie urzekło) odbudowującą się po wojnie Polskę. Poleciłbym, również w reżyserii Holoubka, Sobowtóra, który jest świadectwem tego, że u nas również można tworzyć filmy na światowym poziomie. Z nadrabianych klasyków chciałbym zwrócić uwagę na Niepotrzebni mogą odejść z genialnym Jamesem Masonem w roli głównej, a także Idol w reżyserii Feliksa Falka, film traktujący (nie wprost) o wspomnianym przeze mnie w sekcji „literatura” fenomenie Marka Hłaski.
A co wy obejrzeliście w ubiegłym roku? Co wywarło na was największe wrażenie lub, wręcz przeciwnie, rozczarowało? Podzielcie się w komentarzu na Facebooku, w grupie Polifonia Fantastyczna albo na BlueSky!

Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.