Nie samym serialem czy książką człowiek żyje! Czwarta część naszej serii o popkulturowych wrażeniach 2024 to gry (i planszowe, i komputerowe), słuchowiska i spektakle, które zachwyciły nas (lub nie) w 2024.
Gry
Joanna Krystyna „Lill” Radosz: Przez pół roku grałam w Pokemony, uzupełniłam trzy pokedexy, niczego nie żałuję. Ale to nie Pokemony były grą, która pozamiatała. Były takie dwie. Najpierw Spider-Man 2 ze swoim bogactwem wątków i aktywności, z nowym bohaterem w starym dobrym świecie i historią, która choć czasem ciężka, bywa zaskakująco komfortowa. A potem zupełnie niespodziewanie rozkochał mnie w sobie Evil West – polska produkcja, Dziki Zachód, tylko z wąpierzami. Jak się nie skusić? Dodajmy, że to dzieło nie tylko wściekle grywalne (choć rozpaczliwie krótkie), ale i obfite w genialne dialogi.
Ginny N. (Whosome, „Mlem!”): Sporą część roku przegrałem w turowe Sword of Convallaria. Poza tym, że to gra bardzo ładna – mieszająca pixelart z digital artem w japońskiej estetyce, to po prostu ciekawa historia i odpowiedni poziom trudności, by nas nie zniechęcić w pięć minut. I tak od sierpnia pykamy sobie w SoC prawie codziennie i pewnie szybko nie przestaniemy.
Poza tym milion lat po wszystkich przegrałem pierwszą część Wiedźmina i kawałek dwójki. Jedynka wciągnęła nas jak czarna dziura. Owszem, ma swoje wady, o których wszyscy już na pewno milion razy napisali. Co do historii mamy mieszane uczucia, z wybijającym się: no taki średniawy fanfik do książek*. Totalnie nie kupujemy też romansu Geralta i Triss, ale sama rozgrywka nas mocno kupiła i totalnie mógłbym sobie chodzić, i ubijać potwory jako Geralt za punkty rozwoju postaci jeszcze drugie tyle czasu. Do dwójki planuję wrócić, ale trochę się od niej odbiłem – czy to z powodu sporo trudniejszej mechaniki (są gracze, którzy lubią jak jest trudno, ale ja do nich nie należę), czy mniej interesującego prologu, czy wreszcie układu poszczególnych menu, które są zwyczajnie mało przystępne. Ach, i jeszcze opisy przedmiotów, itd. pisane z perspektywy Jaskra… rozumiemy, dlaczego to tak wygląda, ale osobiście potrzebujemy w takich rzeczach konkretu, a nie kwiecistości. Cóż, może powinniśmy olać dwójkę i przeskoczyć do trójki. Zobaczymy, gdzie będziemy stać w tej kwestii za rok.
Za to z gier zdecydowanie satysfakcjonujących bardzo polubiłem Chants of Sennaar. To gra, w której przemierzając Wieżę, odkrywamy język(i) jej mieszkańców. Poza tym, że gra jest bardzo ładna, to sama jej mechanika, polegająca na odkrywaniu znaczenia kolejnych symboli-słów, tak by w końcu móc zrozumieć poszczególne zamieszkujące Wieżę ludy, jest czymś świeżym i dla nas osobiście bardzo mocno przyciągającym.
I jeszcze na koniec tej wyliczanki coś małego, przyjemnego na te chwile, kiedy nie miałem potrzeby gry w coś ze złożoną fabułą. W Mizi, No! tytułow_ Mizi, jak to kot, zrzuca ze stołu różne przedmioty, które rozbijają się w drobny mak. A my musimy je z powrotem poskładać. Podstawowa gra ma tylko kilkanaście przedmiotów, więc warto dokupić dodatki do niej. Nie jest to zabawa na długie godziny, ale jest idealna na chwilę relaksu.
* Są świetne fanfiki, ta gra do nich po prostu nie należy.
Maggor (Whosome): W 2024 doszłam do wniosku, kontynuując „błędy” poprzedniego roku, że kupując grę we wczesnym dostępie mam w sumie kilka różnych gier za cenę jednej (Knock on the Coffin’s Lid, w tę stronę patrzę). Mimo to długo się zbierałam do zakupu i zagrania w Hades II, ale okazało się, że studio przekroczyło moje oczekiwania.
Koniec roku upłynął mi pod znakiem Dredge – przyjemna, choć jednak utrzymana w lekko niepokojącej konwencji gra o łowieniu ryb na morzu, budowaniu swego kutra i badaniu małych, nadmorskich społeczności (urocze, do momentu, gdy część ryb okazuje się nieco dziwna, ale bez spoilerów, więc nie zdradzę, czemu). Ponownie zbieram siły od Baldur’s Gate III, bo wsiąkłam mocno w fandom, ale życiowe zawirowania powstrzymały mnie od bycia w nastroju na tę rozrywkę i dalszego delektowania się nią, ale mam nadzieję na przełamanie tej blokady. Nie zabrakło oczywiście nieco starszych pozycji, przygodówek z rodzaju point’n’click takich jak Song of Farca (dla fanów gier Orwell, ale więcej cyberpunka, więcej łamigłówek) czy Blind Prophet (mroczne, dość krwawe, ciekawie eksploruje tematykę chrześcijańską i gnostycką, nie brakuje tu też zagadek i mechaniki QTE). Dla fanów folkloru Północy polecam niezmiennie Röki, przygodówkę pełną stworów znanych z nordyckich wierzeń. Wbrew kresce i bohaterom, jest to gra o dość mrocznej tematyce i dotykająca wielu przyziemnych problemów taki jak próba ocalenia rozpadającej się rodziny.
Jeśli fani gier o bardziej przytulnej konwencji potrzebują polecajek, to cokolwiek ze studia Devcats (gry typu „znajdź kotki”) spełni ich oczekiwania, a dla chcących raczej budować i zarządzać, polecam Cat Cafe Manager oraz Bear and Breakfast. W CCM zarządzamy odziedziczoną po babci kocią kawiarnią (i walczymy z korporacją chcącą zniszczyć ważne dla miasteczka kocie sanktuarium), w B&B nasz bohater, niedźwiadek Hank odnajduje opuszczoną szopę i postanawia, namawiany przez tajemniczy automat w kształcie rekina (Hank, uciekaj, to korporacja, sam się tak przedstawia!), otworzyć w nim hostel.
Ollie: Skończyłem God of War w wersji PC. Trzeba przyznać, że nic tak nie poprawia humoru, jak niszczenie zastępów wrogów za pomocą ciężkiego topora. W trakcie gry da się odczuć, że twórcom zależało na jak najlepszym oddaniu fantastycznych przygód i opisów znanych z nordyckich mitów. To nie jest tylko bezmyślna siekanina, a również dobre wprowadzenie dla osób stroniących mocno od tego rodzaju literatury. Alan Wake 2 okazał się być równie absorbujący. Gra jest idealnie skrojona pod fanów serialu Twin Peaks Davida Lyncha. Jest więc dziwnie, schizofrenicznie, jak nie z tego świata. Miejscami trudno traktować fabułę dosłownie, bo równie dobrze wszystko może być jedną wielką metaforą. A, no i poza tym odstrasza się latarką potwory.
Pryvian: Grą 2024 roku będzie dla mnie The Lies of P, która nie dość, że stała się podstawą projektu grantowego, który opracowuję z przyjaciółką ze studiów to dodatkowo przypomniała mi, dlaczego tak bardzo kocham gry i narrative design. Tutaj jest wszystko: ciekawe światotwórstwo, czerpanie garściami z tradycji literackich i filmowych, bohaterowie, których los mnie obchodził i poczucie, że moje wybory jako postaci naprawdę mają znaczenie. A poza tym, nie czarujmy się, czasem miło jest po prostu pochodzić po pięknych lokacjach i potłuc na części legiony zbuntowanych marionetek. To dobrze działa na nerwy. Podobnie jak wczesny dostęp do Hadesa II, który wykupiłam tego samego dnia, gdy tylko pojawił się na Steamie i nie żałuję ani pół grosza. Twórcy nadal mają pomysł na tę markę, dialogi są w dziesiątkę, tutejszy Odyseusz przyprawia mnie o napady rechoczącego śmiechu, Hekate jest przewspaniała i należą jej się wszystkie możliwe świątynie, a Melinoe dołączy prawdopodobnie do grona moich ulubionych bohaterek z gier wszech czasów.
Niestety, żeby nie było tak piękne to końcówka roku przyniosła ze sobą zawód nie roku, a dekady. Dragon Age: The Veilguard wciąż, pomimo tego, że miałam ponad miesiąc na ochłonięcie, jawi mi się jako jedna z najgorzej napisanych gier w jakie kiedykolwiek grałam. Jasne, ma piękne tła. I co z tego?! Przyjmę grafikę z Dragon Age: Origins bez mrugnięcia okiem, jeśli w zamian dostanę interesujące zadania poboczne, lore, który ma sens i nie kłóci się ze wszystkim, co wiedziałam o tym świecie wcześniej, antogonistę/kę/ów, którzy mają dobrze napisany wątek… Nie, wróć. KOGOKOLWIEK, kto ma dobrze napisany wątek, albo chociaż pół dialogu. I jakiekolwiek znaczące wybory! Wybory, które kształtują moją postać, nadają jej charakter (czy to dobry, czy to zły), a nie są klikaniem dla samego klikania, bo ostatecznie i tak wszystkie podane opcje brzmią niemal identycznie. Tutaj tego wszystkiego zabrakło. Jak to jest, że pamiętam towarzyszy ze wszystkich trzech poprzednich odsłon, mimo iż minęły lata odkąd grałam w nie po raz ostatni, a tutaj minął miesiąc i muszę googlować, czy te postacie w ogóle miały jakieś imiona (bo, że charakteru nie miały za grosz to wiem). Dostaliśmy produkt pisany pod okienka w Exelu, a nie historię – i to boli mnie koszmarnie i jeszcze długo nie przestanie. Ostatecznie jedynym pozytywem wynikającym z premiery Failguardu jest to, że zaczęłam przechodzić Tyranny po raz enty, żeby przypomnieć sobie, że istnieją dobre crpgi.
Kryś: Pod względem growym ten rok był dla mnie powrotem do Stardew Valley. Choć gra ta ma już swoje lata (wyszła w roku 2016), to nadal wydawane są do niej aktualizacje, dodające nową zawartość. Z tego względu nawet jeśli już kiedyś się w nią grało, to warto wrócić i zobaczyć, jakie nowości się pojawiły. Nic tak nie poprawia nastroju jak uprawianie ziemi, hodowla zwierzaków, walka z potworami w kopalni i podrywanie mieszkańców wioski😊
Jego Cesarska Wysokość: Jeśli szukacie taktycznej „planszówki” z solidnie napisaną historią, to dla mnie w tym roku takimi grami były Hard West II oraz Midnight Suns (nawet jeśli ta druga podaje swoją fabułę w bardzo leniwej i przerośniętej formie). Jeśli szukacie czegoś do pomęczenia padów na kanapie z drugą połówką, zalecam Brotato i wciąż dające radę Blur. Jeśli natomiast skończyły wam się gry o Pokemonach do przechodzenia, to Coromon również daje radę i przy okazji udowadnia, że pewne aspekty rozgrywki naprawdę da się zrobić dużo lepiej, niż męczące tego kotka od ćwierć wieku Nintendo. A skoro jesteśmy przy pokemonach – aktualny sezon Pokemon Trading Card Game jest stosunkowo dobrze zbalansowany jak na historię tej gry, a wersja online nadal jest za darmo i jest to wyjątkowy dobry moment by do niej dołączyć.
TrzeciKoniecKija: Z dużych tytułów z dwójkami w tytule: Hellblade II, Alan Wake 2 czy Silent Hill 2. Fanom zagadek i lingwistom podsuwam Chants of Sennaar. Jako miłe niespodzianki typuję m.in. morderczą rozgrywkę w Buckshot Roulette i bardzo pomijane Little Goody Two Shoes.
Rademede (Whosome): W tym roku nie grałam w zbyt wiele gier, ale ulubioną zdecydowanie był God of War: Ragnarok na PS5. Super historia i bardzo dobrze pokazany rozwój postaci.
Frej: Gra która wyłączyła mnie z kontaktu ze światem zewnętrznym był Baldur’s Gate III. Nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo brakowało mi dobrego RPG. Jednym wątkiem, który czuję że mógłby zostać poprowadzony lepiej, jest wątek Karlach. Ta postać jest zbyt urocza, żeby być skazaną na wieczność w Avernusie, śmierć albo zostanie Illithidem.
Drugim zauroczeniem jest Palia. Cozy MMO. Historia przenosi nas w fantastyczny świat (tytułową Palię), z którego ludzka cywilizacja zniknęła w niewyjaśniony sposób wieki temu. Nagle w świecie palian, zaczynają się pojawiać pojedynczy ludzie. Grając wcielamy się w jednego z przybyszy. Rozgrywka łączy prozaiczne czynności znane z innych symulatorów i farm games z wątkami archeologicznymi, poznawaniem historii Palii. Mimo że to MMO, można się bawić w pojedynkę… ale dla pełni doświadczenia co gra ma w zanadrzu, warto od czasu do czasu wejść w interakcję z innymi graczami.
Katarzyna Podstawek: Mija 22 rok mojego grania w Morrowinda. Wyszło nowe rozszerzenie do moda Tamriel Rebuilt, ale nie mogę zagrać, bo mam uszkodzony bark i nawet pisanie tych słów mnie boli. Mam ochotę wyrwać sobie rękę.
Katarzyna Rutowska: Rok 2024 należał w moim przypadku do Palii, nie grałam z pasją w nic innego. To cosy, miła gierka, która otula jak kocyk po ciężkich, wypełnionych robotą dniach.
Łukasz Kucharczyk: Jeśli chodzi o gry: mogę pochwalić się mistrzostwem ligi Pokemon w najnowszej odsłonie Scarlet, utknąłem w połowie X, ale bez obaw moja dzielna drużyno, powrócę 😊 Po raz kolejny grałem też w Dragonball: Kakarott wliczając wszystkie dlc. Zacząłem także Avatar. Frontiers of Pandora, ale zaraz potem do drzwi zapukała rzeczywistość.
Audiodrama i podcasty
Marta (hasztag-nikogo): W tym roku, podobnie jak w ostatnich, wciągałam głównie audiodramę. Rzeczy które zrobiły na mnie największe wrażenie to The Silt Verses i The Magnus Protocol.
The Silt Verses to najlepsza fikcja jaką wciągnęłam w ciągu ostatnich lat. Słuchając finału miałam myśl, że tak musieli się czuć widzowie na premierach tragedii Szekspira.
Nie umiem o tym podcaście powiedzieć niczego, co by go nie spłycało. Mówi się że to krytyka kapitalizmu i religii, czasem że studium fanatyzmu, ale cała ta historia jest tak zakorzeniona w nieoczywistych, wielowymiarowych, nieprawdopodobnie charyzmatycznych postaciach i w nieoczywistym, przerażającym, charyzmatycznym świecie, że wszystkie opisy wydają się płaskie i nieoddające mu sprawiedliwości.
The Magnus Protocol – kontynuacja The Magnus Archives, tytułu który jest niekwestionowaną gwiazdą audiodramowej sceny jest tak dobra, jak można było mieć nadzieję i o wiele lepsza niż można było się obawiać. Biorąc pod uwagę to, jak TMA się zakończyło, jest to sequel niemal konieczny; bez niego w zasadzie trudno docenić wagę finalnego wyboru jaki stał przed bohaterami. Nowi bohaterowie są tak wciągający jak ci starzy, równie problematyczni, i równie łatwi do kochania.
Maggor: W tym roku w kategorii słuchowiskowej dominowały u mnie serie reportażowe, Śledztwo Pisma (kończę drugi sezon!), a także religioznawcze śledztwo Mikołaja Kołyszki Egzorcyzmy. Przerażająca historia Anneliese Michel (ostatnio dostępne również w formie książki z bonusowym rozdziałem, który nie trafił do słuchowiska). To drugie nie jest dla każdego słuchacza, ale autor podcastu przeprowadził bardzo solidne i wnikliwe dziennikarskie śledztwo i rozprawia się z mitami narosłymi dookoła tej sprawy. To nie jest historia o demonach czy nawiedzeniu, a raczej o tym, ile instytucji i osób zawiodło Anneliese, a ile osób usiłowało na jej przypadku zrobić karierę (będzie też mowa o egzorcyzmach i osobach, które są ich przetrwankami, bo to najczęściej młode kobiety). Mikołaja możecie znać z Podcastu Religioznawczego, który również polecam.
Zielona Małpa: Szukając jakiegoś zamiennika do podcastów kryminalnych (które mi się po prostu już przejadły), trafiłam na Potwory z poczekalni. Jest to podcast, w którym dwoje prowadzących czyta amatorskie opowiadania znalezione w sieci, często takie, które miały przez 10 lat może 300 wyświetleń. Dla mnie totalna bomba!
Teatr
xetnoinu (Discord Star Trek): Czy macie czasem chwilę na teatr? Na rozrywkę w tym starym stylu? Polecam. Rok 2024 to dla mnie spotkanie ze spektaklami warszawskiej Rampy. Wymienię tylko dwa, ale do polecenia jest znacznie więcej.
Wirujący seks to najlepszy letni musical. Jakie to jest dobre, prawdziwe a jednocześnie lekkie i rozrywkowe! Jakaś niesłychana równowaga tych wszystkich elementów, dla których chce się iść do teatru i chce się na to wrócić i obejrzeć jeszcze raz. Nie wiem jak załoga Rampy to robi, ale mają ten sekret i on jest zaklęty w Wirującym seksie.
Musical nie zapowiada się dobrze. W tytule dumnie paraduje najbardziej ohejtowane polskie tłumaczenie tytułu filmu – kwintesencja czasów jego polskiej premiery – czasów eksplozji wolności w 1989 roku, gdzie, mimo że minęło już trochę od światowej premiery (1987) i znana jest już kultowość filmu na zachodzie – zdecydowano się na nieoczywiste tłumaczenie.
I tak oto ta nieskrępowana wolność (w tłumaczeniu też), prawo do niej, prawo do samodecydowania o swoim losie, uwolnienia się od wielu czynników oraz umiejętność podnoszenia się po popełnionych błędach, uczenie się efektu ich wpływu na nas i dalsze pozytywne pójście w wir życia – staną się wielkim łącznikiem kultowego filmu oraz widowiska w Rampie.
Bo na całe szczęście musical Wirujący seks nie ma praktycznie nic wspólnego z dosłownie rozumianą fabułą filmu Dirty Dancing. Ale ma dokładnie wszystkie cechy wspólne z nim, jeśli chodzi o odczytanie i fotografię zjawisk dotyczących młodych bohaterek i bohaterów oraz ich otoczenia. Polecam.
A teraz druga propozycja. Obejrzałem w teatrze Rampa Balladynę i z jakiegoś nieodpartego powodu miałem wrażenie, że byłem na świetnym filmie a nie w teatrze. Jest to irracjonalne, bo spektakl ma konwencję nieomal musicalu połączonego z prawie pastiszem internetowo-telewizyjnych programów rekonstruujących znane morderstwa. A ja miałem w głowie przebitki z filmów. Słyszę i widzę Underground, Urodzonych morderców, Parasite. Słyszę i widzę Yumę, Wojnę polsko-ruską oraz płytę i teledyski Masłowskiej. Ale cały spektakl prześladowało mnie poczucie, że sedno tej interpretacji znam i to z kina. I jak to świetnie działa.
I mnie wreszcie oświeciło, że znam tę historię. Historię wyrwania się, samouwielbienia, odrzucenia najbliższych (tu matki, męża, kochanka) – by się dorobić, by mieć władzę i status. Historię która kończy się spektakularną porażką i śmiercią od własnej pychy, arogancji i odrzucenia miłości innych. Bo to nie może się udać w taki sposób. Balladyna z Rampy to Tony Montana, to Kobieta z blizną Słowackiego.
Świetny spektakl, odbrązowiona klasyka, która wreszcie jest o nas, zwykłych ludziach.
A muzyka do tekstów Słowackiego bawiąca się stylistykami muzycznymi lat 90. od rapu po nurty elektroniczne, to wisienka na torcie tej adaptacji, bo stworzyła ją – Iwona Skv, wokalistka zespołów Shyness! i Rebeka, która niedawno wydała płytę 1986. Warto!
Mikołaj Kowalewski: Słyszeliście o Carlu Frederiku Hillu, malarzu, prekursorze szwedzkiego impresjonizmu? Ja też nie, ale słyszałem o Blixie Bargeldzie, niemieckim muzyku, współtworzącym The Bad Seeds, zespół Nicka Cave’a oraz Einstürzende Neubauten, legendę niemieckiego industrialu. Blixa został zaproszony przez reżysera Kirstena Dehlholma do udziału w projekcie Flammenwerfer, opowiadającym o życiu Hilla, który zmagał się ze schizofrenią. Spektakl podzielony jest na części odpowiadające kolejnym etapom diagnozy i leczenia choroby (na tyle na ile metody XIX-wieczne leczeniem można nazwać). Każda z części jest piosenką, albo śpiewaną przez Blixę, albo przez żeński chór IKI, po niemiecku, duńsku albo angielsku. Wszystkiemu towarzyszą animacje obrazów Hilla wyświetlane na półprzezroczystej kurtynie pomiędzy wykonawcami. Piosenka będąca niemal monorecytacją opisu zabiegu lobotomii z niemieckiego podręcznika do medycyny zostaje w pamięci na długo.
Innym godnym zapamiętania spektaklem jaki widziałem w zeszłym roku było XD Dramma per Musica w reżyserii Aleksandry Matlingiewicz i Jacka Sotomskiego wystawiony na deskach sceny Nowe Sytuacje Teatru Współczesnego w Szczecinie. Jest to adaptacja o wiele bardziej niż Hill znanego w Polsce twórcy, Malcolma XD, na operę barokową. Historia remontu pionów hydraulicznych w bloku znana z pasty Malcolma, rzecz niby prozaiczna, prowadzi widza do śpiewania piosenki „Ogórek, ogórek, ogórek, zielony ma garniturek” wraz z resztą publiczności, oraz zapewne przez kolejne kilka dni po spektaklu.
Łukasz Targoński „Eiree”: Jak zwykle musicalowo nie zawodzi Roma i Tik… tik… Bum! Larssona, chociaż wystawione na małej scenie, to jednak bardzo chwyta za serce i historią i wykonaniami głównie męskich aktorów musicalowych. Muzycznie to przeszłość przed największym dziełem Larssona czyli Rent, ale wiele wątków przechodzi płynnie przez oba te musicale. Polecam zobaczyć
Kolejny musical, który zrobił na mnie zadziwiająco pozytywne wrażenie to 1989. Polska produkcja zrobiona rapowo na wzór Hamiltona, a opowiadająca o czasach przełomowych dla historii Polski to coś, o czym nie sądziłem, że mnie zainteresuje. Obejrzałem w Teatrze Telewizji i teraz muszę odszczekać moje słowa. To jest bardzo dobry spektakl pod wieloma względami. Oglądajcie powtórki na TV Kultura.
Długo czekałem też na wolne miejsca na Piękną i bestię Disneya jako musical sceniczny w Tearze Muzycznym w Poznaniu oraz Six w Teatrze Syrena. Oba przedstawienia dosyć udane, dobrze zaśpiewane. Chociaż nie jakoś bardzo wyjątkowe, ale zdecydowanie polecam jeśli macie czas i pieniądze (bilety na musicale są coraz droższe!).
A w co wy graliście, jakich podcastów słuchaliście i jakie musicale i wystawienia teatralne udało wam się zobaczyć w 2024 roku? Podzielcie się w komentarzu na Facebooku, w grupie Polifonia Fantastyczna albo na BlueSky!

Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.