Miłość – to nie tylko ta romantyczna. To także przyjaźń, rodziny z wyboru, różne rodzaje partnerstwa i inne relacje. Przykłady zebrałyśmy dla was w drugiej z walentynkowych wyliczanek. Życzymy wam wszystkich odcieni miłości dziś i zawsze!
The Expanse, załoga Rosynanta
The Expanse aż skrzy się od cudnych relacji, również nieromantycznych. Te najświetniejsze dotyczą rodzin z wyboru, z załogą Rosynanta na czele. Choć łączy ją przypadek (jeśli to dobre słowo na określenie wymordowania całej załogi lodowcowca Canterbury oprócz czwórki – no, piątki, ale nie na długo – osób, które dały start tej rodzinie), to z czasem Ziemianie James Holden i Amos Burton, Pasiarka Naomi Nagata i Marsjanin Alex Kamal stają się dla siebie najbliższymi ludźmi na świecie, a przy okazji symboliczną rodziną ludzkości, pokazującą, że koniec końców nie liczy się pochodzenie (i traumy z nim związane), a wspólnota doświadczeń i wartości. Później dołączają do nich Roberta „Bobby” Draper i Clarissa Mao. Ta szóstka spędza ze sobą kilkadziesiąt lat i choć formalnie stanowią jedynie załogę i udziałowców swojego statku, to trudno określić ich inaczej niż jako rodzinę z wyboru (lub plemię, jak lubi Amos). W Prochach Babilonu Bobbie wprost mówi, że są jej oni bliżsi niż biologiczna rodzina: Amosa określa mianem szorstkiego starszego brata, Clarissę widzi jako irytującą młodszą siostrę, James i Naomi to dla niej rodzice, a Alex – najlepszy przyjaciel, z którym chciałaby się zestarzeć, choć nigdy nie widziała go nago. Urzekająca jest też platoniczna relacja Amosa i Clarissy, dwójki poranionych przez życie ludzi, którzy dają sobie miłość, wsparcie i opiekę i są swoimi wzajemnymi kompasami moralnymi oraz szansą na odkupienie win z przeszłości. Przeżycie niemal całych ich żyć z tymi ludźmi było jednym z moich najpiękniejszych doświadczeń czytelniczych. (Paternoster Gang)
Świat Dysku, niania Ogg i babcia Weatherwax
Przyjaciółki od młodości, wiedźmy z Lancre, które nie mogłyby się bardziej między sobą różnić w podejściu do życia i do bycia wiedźmami: Esme cierpka i rzeczowa, Gytha wesoła i przyjacielska (do czasu) – a jednak ich przyjaźń działa. To także reprezentacja starszych kobiet, które nie są – w żadnym sensie – bezbronnymi staruszkami. Każda z nich osobno jest siłą, z którą trzeba się liczyć, a razem tworzą niepowstrzymane kombo. Ich relacja nigdy nie staje się nierówna, nawet jeśli to niania stanowi jej podporę, wiedząc, kiedy babci trzeba wsparcia, żeby nie zapadła się zbyt głęboko we własne myśli i nie popadła w „chichot”*, podczas gdy babcia wie, że niania zawsze sobie poradzi (zresztą jak miałaby nie, będąc matroną wielkiego rodu Oggów). Seria o wiedźmach jest dzięki nim jedną z najlepszych w Świecie Dysku. (Ginny N.)
* Niebezpieczna przypadłość, dotykająca czasem wiedźmy, kiedy te zaczynają myśleć, że są lepsze od zwykłych ludzi. Zwykle kończy się inwestycją w chatkę z piernika i wpychaniem do piekarnika niczemu niewinnych dzieci.
The Last of Us, Joel i Ellie
Umówmy się – na fali zachwytu serialową adaptacją The Last of Us nie mogło zabraknąć tej dwójki. Przemytnik z traumą na tle rodzinnym i nastolatka, którą raczej hodowano niż wychowywano. Dwoje ludzi w postapokaliptycznym świecie, radzących sobie z rzeczywistością sarkazmem i goryczą. Poznają się, kiedy Joel dostaje zadanie przewiezienia Ellie do szpitala Świetlików, rebeliantów pracujących nad lekiem na grzybiczą infekcję przemieniającą ludzi w zombie zwane klikaczami. Ellie jest kluczem, lekarstwem… ładunkiem. Twórcy zarówno gry, jak i serialu unikają dosłowności w pokazaniu tego, w jaki sposób Ellie zachowaniem i samą swoją postacią przypomina Joelowi jego tragicznie zmarłą córkę, ale widmo tamtej relacji wisi nad obojgiem przez niemal całą historię. Tworzą osobliwy duet pogromców klikaczy i wszelkich ludzkich złoli – duet, który nie ma czasu na przesłodzone scenki rodzajowe, wszak świat wokół płonie (czasem dosłownie). Ta niesłodycz i komunikacja w niekomunikacji tworzy epicentrum relacji, w której zakochali się odbiorcy z całego świata. (Joanna Krystyna Radosz – Czarna Książka)
I Was Born For This (Alice Osman), Angel i Jimmy
Moja ukochana relacja nieromantyczna, a najpiękniejsze w niej jest właśnie to, że nie jest romantyczna! W końcu fanka spotyka idola i… i co dalej? Znamy te fanfiki. A jednak! W I Was Born For This wszystko jest inaczej niż w utartym schemacie. Żeby nie spoilerować tej cudownej książki, która po polsku dopiero się ukaże, powiem wam tak: to historia dwojga ludzi o zupełnie odmiennych doświadczeniach życiowych, którzy od pierwszego spotkania uczą się od siebie tego, co dobre, wielkie, wartościowe. Jimmy daje Angel swoją muzykę, pokazuje swoją tożsamość i uczy stawiać te największe kroki. Z kolei Angel przypomina Jimmy’emu, że czasem najważniejsze są najmniejsze kroczki, i pokazuje to, co Jimmy wiedział, ale o czym w szaleństwie bycia gwiazdą sceny zdążył zapomnieć. Ta książka to absolutny must read dla fanek historii o fanach i idolach, a ta relacja to dowód na to, że miłość do gwiazdy nie zawsze jest miłością romantyczną. I bardzo dobrze. (Joanna Krystyna Radosz – Czarna Książka)
Grace i Frankie, Grace i Frankie
Gdy po raz pierwszy usłyszałam o Grace & Frankie i podstawie serialu – dwie starsze panie jednoczą się, bo na emeryturze ich mężowie okazują się być nie tylko partnerami z pracy, ale od dekad partnerami życiowymi – budziło to we mnie lekki niepokój, bo brzmiało… no, potencjalnie dość homofobicznie. Ale jednak Jane Fonda to Jane Fonda, zaczęłam oglądać i przepadłam – głównie właśnie w relacji dwóch tytułowych bohaterek, które muszą się mierzyć z nagłym porzuceniem, postawieniem swojego świata na głowie, świadomością, że od czterdziestu lat żyły w fikcji… ale mierzą się z tym razem. To nie jest od razu przyjaźń i nie jest to łatwa przyjaźń, bo Grace i Frankie ogromnie się od siebie różnią, nie są też skore do kompromisów. Znajdują jednak w sobie nawzajem wsparcie, towarzystwo i niezliczone wyzwania do schodzenia z utartych ścieżek, co im obu wychodzi na dobre. Stają się dla siebie najważniejszymi osobami. Ich wątek, jak i cały serial, jest podszyty goryczą – poznajemy ten świat u jego schyłku, kiedy cała główna czwórka (panowie też są fantastyczni!) jest już w zaawansowanym wieku i ma świadomość łapania ostatnich chwil, póki pozwala zdrowie, póki mają siebie nawzajem. Nie zmienia to jednak faktu, że serial jest przezabawny i ciepły, ale z pazurem i zdrową dawką przełamywania granic i tabu, no bo czemu nie, w pewnym wieku już nie ma, że nie wypada! Ogromnie polecam, jeśli nie znacie. (Lierre)
Dni naszego życia (Mikita Franko), Miki i Sława
Kiedy Miki miał pięć lat, jego mama zmarła na raka. Tak trafił pod opiekę jej brata, Wiaczesława (Sławy), artysty-grafika z zawodu, powołania i charakteru. Sława to raczej typ starszego brata niż zastępczego ojca, ktoś, kto pozwoli jeść popcorn po wieczornym myciu zębów, oglądać horrory i chodzić cały dzień w piżamie. Wprawdzie na przestrzeni powieści uczy się bardziej ojcowskich zachowań, ale bez wątpienia pozostaje mu ta braterska więź z rosnącym Mikim. A Miki wie, że cokolwiek by się nie stało, Sława zawsze stanie za nim murem – nawet jeśli oznacza to obrócenie się przeciwko własnemu partnerowi. Wzruszające jest też, jak dzieli się z Mikim tym, co ma najcenniejszego: swoją pasją do sztuki. Jak powolutku, krok po kroku, zaszczepia w siostrzeńcu zachwyt choćby muzyką klasyczną. Jak robi to sprytnie, bez zmuszania, szukając dróg porozumienia. W ogóle porozumienie to hasło wywoławcze Sławy i za to należy go w tym pokręconym powieściowym świecie kochać. (Joanna Krystyna Radosz – Czarna Książka)
OK K.O.!, Rad i Enid
K.O., Rad i Enid tworzą załogę sklepu pana Gara z zaopatrzeniem dla superbohaterów. Enid siedzi na kasie, Rad dźwiga pudła, a K.O. zmywa podłogi. Ta trójka tworzy zgraną ekipę, która walczy ze złoczyńcami, wpada wspólnie w tarapaty, wspiera się nawzajem i wygłupia się, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja. Zawsze są dla siebie: i w tych dobrych, i tych złych chwilach. W pierwszym odcinku za pomocą siły swojej przyjaźni nokautują profesora Boxmana w przezabawnej, bardzo dosłownej scenie. Warto też zwrócić uwagę na to, że Rad i Enid, mimo że K.O. jest od nich młodszy (chyba nawet sporo – ma, jak określa sam serial, 6–11 lat, a Rad i Enid to starsze nastolatki), traktują go poważnie, ufają mu i nie lekceważą jego problemów. Nie uważają go jedynie za dzieciaka, ale za pełnoprawnego przyjaciela. (Perła)
Rizzoli & Isles, Jane Rizzoli i Maura Isles
Jedna z najbardziej nieheteronormatywnych z heteronormatywnych relacji w telewizji, ale też po prostu piękna przyjaźń i, zaryzykuję stwierdzenie, najważniejszy związek w życiu obu kobiet. O ile warstwa fabularna serialu z czasem zaczęła mnie nużyć, o tyle chemia między tą dwójką, ich rozmowy, troska o siebie nawzajem, ale też żarty i docinki sprawiły, że byłam w stanie zbinge’ować pół sezonu, nawet jeśli goniły mnie mniej lub bardziej pilne obowiązki. Choć pozornie te dwie bohaterki zostały ustawione dość sztampowo – elegancka, rozsądna, stonowana, mająca ogromną wiedzę patolożka Isles oraz narwana, lubiąca wygłupy, szukająca prostych odpowiedzi i rozwiązań detektywka Rizzoli – to różnice między nimi są szczęśliwie czymś, co dodaje w sumie dość ponurej serialowej opowieści lekkości, a nie clou ich relacji, opartej na tym, że zawsze są jedna dla drugiej oraz wzajemnie dają sobie – i budzą – to, co w nich najlepsze. Niby (w zamierzeniu twórców) zwykłe buddy story, a jednak zawsze mnie jakoś wzrusza. (Paternoster Gang)
Jane The Virgin, Jane Villanueva i Petra Solano
O ile enemies to lovers nie jest moim ulubionym tropem, to relacje przechodzące od zaciętej wrogości do zażyłej przyjaźni trafiają do mnie właściwie za każdym razem. Jane the Virgin, moja ulubiona wariacja na motywach telenowel, z absurdalnie niespodziewanymi twistami na każdym kroku, dla równowagi budowała swoje główne relacje w solidny, ugruntowany sposób. Potrzeba było kilku sezonów, żeby skomplikowaną siatkę powiązań rodzinno-towarzyskich między główną bohaterką (Jane, w pilocie: uporządkowaną przyszłą nauczycielką z pisarskimi ambicjami, nieźle funkcjonującym kompasem moralnym i planem na życie, który właśnie zaczął się walić) a Petrą (w pilocie: niewierną żoną z chrapką na połowę majątku męża, uwikłaną w kilka telenowelowych intryg naraz i nastawioną na przetrwanie) doszła do miejsca, w którym można je nazwać przyjaźnią – ale doszła tak, że każda scena przedstawiająca je razem – kiedy się wspierały, spierały, popychały do ważnych zmian w życiu i przemyślenia istotnych decyzji, pocieszały, czy po prostu cieszyły wspólnie spędzonym czasem – z miejsca stawała się jednym z najlepszych momentów odcinka. Przy całym burzliwym życiu uczuciowym Jane pytanie, z kim skończy, stało się dla wielu fanów mniej istotne niż pewność, że przynajmniej skończy zaprzyjaźniona z Petrą – i życzenie, żeby obie, zwłaszcza Petra, którą zdążyliśmy poznać dużo lepiej niż tylko jako mylący stereotyp z pierwszego odcinka, skończyły w lepszym miejscu niż zaczęły, między innymi dzięki tej przyjaźni. (Narbeleth)
Elementary, Joan Watson i Sherlock Holmes
Jedna z odpowiedzi na liczne modlitwy o prawdziwie platoniczną damsko-męską przyjaźń. Elementary konsekwentnie trzymało swoich Holmesa i Watson z daleka od jakichkolwiek romantycznych scenariuszy. Współczesna adaptacja detektywistycznych opowiadań o Sherlocku Holmesie, przeniesiona z Londynu do Nowego Jorku, dała wielu widzom, ze mną włącznie, ulubione wersje dobrze znanych postaci: bardzo kompetentną Joan Watson, która porzuciła karierę w medycynie i zawodowo pomagała ludziom z uzależnieniami, gdzie poznała Sherlocka Holmesa, świeżo po rehabilitacji, początkowo w dobrze wszystkim znanej odsłonie genialnego chama, który nie rozumie ludzi, ale powoli zrzucającego z siebie przykrywkę mizantropa na rzecz trochę innej adaptacji – Sherlocka okazującego ludziom współczucie, ze swoistą siatką przyjaciół i znajomych, z wersją sprawiedliwości społecznej, której się trzymał, i głęboką niechęcią wobec korporacji, w której zgrabnie odbijała się niechęć pierwowzoru do wielu jego arystokratycznych klientów. I, na przecięciu tych dwóch postaci znajdujących na nowo swoje miejsce, dostaliśmy w pełni platoniczne, życiowo-zawodowe partnerstwo dwójki ludzi, którzy stali się dla siebie najważniejsi na świecie bez jakiegokolwiek romantycznego podtekstu. (Narbeleth)
Cobra Kai, Daniel LaRusso i Johnny Lawrence
Moją ulubioną nieromantyczną relacją w ostatnim czasie jest ta pomiędzy głównymi bohaterami serialu Cobra Kai. Kiedy po 34 latach ścieżki Johnny’ego Lawrenca i Daniela LaRusso sięprzecinają, można by się spodziewać albo wybuchu wojny między nimi, albo tego, że w końcu dojrzeli, by zapomnieć o rywalizacji z czasów szkolnych. Początkowo bliżej im do wojny. Johnny mimo upływu wielu lat nadal żywi urazę do Daniela, któremu w dodatku nieźle się wiedzie. A nie ma nic bardziej niewybaczalnego niż sukces przeciwnika. W pierwszych sezonach nie wygląda na to, aby ich relacja miała się poprawić. Jednak pojawienie się wspólnego wroga sprawia, że muszą połączyć siły. Mimo wielu trudności pojawia się między nimi zaufanie, zrozumienie, a nawet zalążek przyjaźni. Na pewnym etapie uczą się wzajemnie filozofii i podstaw swoich dojo, udowadniając, że nawet starego psa można nauczyć nowych sztuczek. Co jednak w ich relacji uważam za najbardziej wartościowe, to finalne odłożenie na bok niechęci z przeszłości i współpraca mimo ewidentnych różnic w podejściu do życia, rodziny i karate. Jestem pewna, że w nadchodzącym ostatnim sezonie będzie nam dane zobaczyć więcej współpracy i przyjaźni. (Zielona Małpa)
Haikyuu!!, drużyna siatkarska Karasuno
…A tak naprawdę wszystkie drużyny, kogo ja próbuję oszukać. Zacznę może tak – absolutnie nie jestem fanką sportów, w tym też sportów drużynowych. Kiedy trwają mistrzostwa piłki nożnej/siatkówki/koszykówki/dowolnej innej dyscypliny, patrzę wielkimi oczami na ludzi dookoła i próbuję domyślić się, o co właściwie im chodzi i skąd ta wszechobecna zajawka. Dlatego kiedy około 2016 roku obejrzałam dwa pierwsze sezony anime o nastoletnich japońskich siatkarzach i wsiąkłam jak woda w gąbkę, nikt nie mógł być bardziej zaskoczony niż ja sama. Fabuła jest najprostsza na świecie – Hinata Shoyo, chłopak z wielkim zapałem i małym wzrostem, pragnie zostać mistrzem siatkówki jak jego idol z dzieciństwa, zawodnik liceum Karasuno, zwany Małym Gigantem. Niestety, nic nie przychodzi łatwo – po pierwsze, Hinata jest znacząco niższy niż przeciętni siatkarze, po drugie, brak mu solidnego treningu, a po trzecie na jego drodze staje Kageyama Tobio, nazywany przez kolegów i przeciwników Królem Boiska. Hinata po przegranym meczu obiecuje Kageyamie, że kiedyś znów się spotkają i wtedy go pokona. I któż mógłby przypuszczać, że rok później, już w liceum, znajdą się po jednej stronie siatki, w podupadłej już nieco drużynie liceum Karasuno, do którego obaj uczęszczają? Napędzająca się relacja – przyjaźnią tego w żaden sposób nie można nazwać, obaj panowie są… jak koło zamachowe, wprawiające jeden drugiego w ruch – jest jednym z mocniejszych aspektów całego anime. Ale poza nimi występuje w nim wiele innych postaci, a każdy z grających składów ma zupełnie inną dynamikę. Mamy wyważonego Sugawarę, skrytego Tsukishimę, Nishinoyę, który jest prawdziwą kulką energii i Asahiego, który pod budzącą grozę posturą skrywa puchate i wrażliwe wnętrze. Każdy z bohaterów działa w siatkarskim towarzystwie inaczej, co oznacza, że widz zawsze znajdzie tu ulubioną przez siebie relację. I hej, w tym roku podobno ma wyjść piąty i ostatni już sezon! (Anndycja)
Kłamstwa Locke’a Lamory (Scott Lynch), Niecni dżentelmeni
Niecni dżentelmeni to gang oszustów i złodziei działający w pełnym bezprawia (i urokliwych kanałów) mieście Camorra wykreowanym przez Scotta Lyncha. Został stworzony przez Ojca Łańcucha, którego „kariera” opiera się na udawaniu niewidomego kapłana i stopniowym tworzeniu niepowstrzymanej szajki złożonej z adoptowanych przez niego sierot. Locke, Jean, bliźniacy Calo i Gardo, młodziutki Bug oraz – w zależności od momentu czasowego – Sabetha (która jednak podczas akcji pierwszego tomu nie wchodzi dłużej w skład gangu ani nawet nie przebywa w Camorrze) to rodzina z wyboru, o jakiej tylko można marzyć. Czy jej członkowie z siebie nawzajem żartują? Oczywiście. Czy czasem bywają boleśnie szczerzy i palną jakąś głupotę, zanim dobrze pomyślą? Pewnie. Ale można mieć pewność, że każdy z nich wskoczyłby za resztą w ogień, pojedynkował się z potworami morskimi i wściekłymi magami czy zginął z uśmiechem na ustach, jeśli tylko by wiedział, że to poświęcenie ocali pozostałych. Poza tym naprawdę trudno się nie uśmiechać, gdy cały gang zasiada wspólnie za stołem, aby świętować kolejny udany przekręt – tak pełnych radości i przyjacielskiej atmosfery rodzinnych posiłków powinniśmy wszyscy sobie życzyć! (Pryvian)
Jednym tchem (Joanna Krystyna Radosz), Leona i Dasza
Każdy, kto mnie zna, wie, że mam taką „drobną” sportową obsesję, która nazywa się łyżwiarstwo figurowe. Dlatego tak bardzo mnie cieszy, że jedna z najlepszych łyżwiarskich powieści, jakie dane mi było czytać, jest oryginalnie polska i doskonale opisuje relacje, jakie mogą występować w gronie rywalizujących ze sobą nastolatków. Autorka, Joanna Krystyna Radosz, ma niebywały dar pokazywania niejednoznacznych relacji i tak jest również w przypadku Leony i Darii (Daszy), dwóch reprezentantek Polski, które z jednej strony się nawzajem szanują, z drugiej są początkowo wobec siebie nieufne, bo a nuż ta druga tylko czeka, aby pierwszą wygryźć z kadry i nawzajem. Obie też dopowiadają sobie znaczenie do swoich wzajemnych akcji i działań, co na pewno nie ułatwia komunikacji. Kiedy jednak w końcu mają szansę na szczerą rozmowę od serca, to szybko wychodzi na jaw, że im tak naprawdę zależy na bardzo podobnych rzeczach, i że wspierając się nawzajem (oraz przestrzegając przed podejmowaniem pochopnych decyzji), mogą zajść o wiele dalej, niż angażując się w niezdrową i wyniszczającą je od środka rywalizację. Jest to absolutnie piękny przykład na to, jak ważna jest komunikacja w przyjaźni – nawet takiej, która początkowo wydaje się niemożliwa. (Pryvian)
Kometa nad Doliną Muminków (Tove Jansson)
W tej powieści jest taki rozdział, który wyjątkowo zapadł mi w pamięć. W drodze z obserwatorium astronomicznego do Doliny Muminków Muminek z zebraną po drodze drużyną (Ryjek, Włóczykij, Migotek i Migotka) napotykają sklep i postanawiają zrobić zakupy. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że cóż, Muminki nie noszą ze sobą pieniędzy. Niby nic się nie stało, ostatecznie żaden z przedmiotów w sklepie nie był dla nich absolutnie niezbędny… Ale jednak sytuacja trochę niezręczna. Zwłaszcza że Ryjek zdążył już wypić swoją lemoniadę i ją zwymiotować. Na ratunek przyszła jednak sklepikarka, która powiedziała, że spodnie Włóczykija – a raczej spodnie, które przymierzał w sklepie, ale ostatecznie uznał, że ich nie chce – są warte akurat tyle, co zakupy reszty grupy. Jeśli wydaje wam się, że coś się nie zgadza z matematyką w tej scenie, to macie rację. Ten rachunek nie przeszedłby w społeczeństwie kapitalistycznym ani zresztą żadnym innym opartym na zasadach logiki. Ale cóż, w momencie, gdy los całej okolicy zdaje się wisieć na włosku… Gdy do naszego domu zmierza Wielki Kataklizm, który zmienia krajobraz i naturę nie do poznania… Obyśmy w takich sytuacjach napotykali mniej logiki i kapitalizmu, a więcej życzliwości sklepikarek. (Asia)
A jakie są wasze ulubione nieromantyczne relacje w popkulturze? Podzielcie się w komentarzu na Facebooku lub Instagramie!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.