Załatwiaczka była pierwszą powieścią Mileny Wójtowicz, po którą sięgnęłam, i choć jest też najbardziej ponurą z jej książek, to do dziś pozostaje moją ulubioną. To zbiór powiązanych ze sobą opowieści, które, mimo właściwego autorce poczucia humoru, wystawiają smutne świadectwo kondycji ludzi i nieludzi.
Zaczyna się lekko. Pewnego dnia podwórko mieszkającego w Exeter wampira Phillippa staje się tymczasowym schronieniem słonicy, która pojawiła się tam za sprawą życzenia wypowiedzianego bez namysłu przez pewnego dzieciaka. Sęk w tym, że owo życzenie (a właściwie magiczna formułka brzmiąca ni mniej, ni więcej, tylko „załatw mi”) trafiło do uszu Małgorzaty Brzeskiej, miejscowej załatwiaczki. To profesja, która ma niewiele adeptek z racji tego, że jej wykonywanie oznacza permanentny brak czasu, nawet na sen, że o życiu osobistym nie wspomnę. Jeszcze niedawno Małgorzata była zwykłą studentką z Polski, aż pewnego dnia los postawił na jej drodze poprzednią załatwiaczkę, miłą starszą panią, która zapisała jej w spadku dom, o ile przejmie po niej pracę. Początkowo ten pomysł wydawał się naszej bohaterce całkiem zabawny, a towarzystwo czarodziejów, wampirów, wróżek, czytaczy marzeń i druidek, do którego trafiła, wręcz ekscytujące, gdy jednak zamieniła szpilki i sukienki na trampki i ogrodniczki z wiecznie wypchanymi kieszeniami, a sen na czarnorynkowe środki na pobudzenie, zaczęła nawet nie tyle odliczać dni do końca dziesięcioletniego kontraktu z tajemniczą Korporacją, co kombinować, jak się z niego wyplątać.
Bycie załatwiaczką oznacza nieograniczony budżet i dostęp do wiedzy i środków nieznanych zwykłym śmiertelniczkom. Wszystko po to, by wykonać każde zlecenie, któremu towarzyszą słowa „załatw mi”. Czy jest to słoń, czy wygrana na loterii, czy podpisanie paktu z demonem, czy zmiana czyjegoś życia, czy wskrzeszenie… lub morderstwo. Oczywiście nic za darmo, ale że nikt nie czyta tego, co jest napisane drobnym drukiem, to zleceniodawcy (ani też czytelniczki) nie dowiedzą się, jaką cenę przyjdzie im zapłacić, biorąc jednak pod uwagę fakt, jak potężna i zasobna jest Korporacja, z pewnością jest ona wysoka. Znamy za to cenę, którą płaci Małgorzata. I nie chodzi wyłącznie o bycie do dyspozycji wszystkich klientów i poświęcanie dni i nocy na załatwianie zleceń. Choć teoretycznie kontrakt zwalnia ją z odpowiedzialności za to, co robi, to ani nie potrafi, ani nie chce się uodpornić na konsekwencje swoich działań; ba, zdarza się jej nawet sabotować co bardziej przerażające zlecenia – bo zobojętnienie oznacza poddanie się. A ona pragnie wierzyć, że ma jeszcze życie i coś ją czeka po zakończeniu kontraktu.
Wraz z kolejnymi zleceniami, których nie może nie wykonać, sypie się nie tylko życie Małgorzaty, ale też niewielka społeczność nieludzi i magicznych ludzi z Exeter, z którymi łączy ją nić sympatii, a nawet przyjaźnie – te ostatnie rzeczy nadające pozory normalności jej dziwnemu życiu. Jak ta z wampirem Phillippem, przystojnym, szarmanckim uwodzicielem, który, mimo że lubi załatwiaczkę, nie waha się jej wykorzystywać, nawet gdy wie, jak trudne moralnie będzie to dla niej, czy ta z czarodziejem Benem Watsonem, który, na przekór krążącym, niebezpodstawnie, dowcipom o jego profesji, jest dobrym człowiekiem oraz życzliwym i pożytecznym członkiem społeczności, i w którego bezpośrednio uderzy jedno ze zleceń Phillippa. Wszystko to sprawia, że ta początkowo zabawna opowieść dość szybko robi się naprawdę mroczna, choć – jak w każdej dobrej historii – i tu dostajemy iskierkę nadziei, która pojawia się w chyba moim ulubionym opowiadaniu „Serce” – o tym, że pozbawienie się, bardzo dosłowne i wręcz mechaniczne, emocji, zawsze jest gorszą opcją niż nawet największa rozpacz, smutek czy żal.
Czytana ponownie po kilkunastu latach od premiery Załatwiaczka pozostaje jedną z najciekawszych polskich powieści z gatunku urban fantasy. Autorka kiedyś planowała ciąg dalszy, ale, choć z przyjemnością przeczytałabym o dalszych losach Małgorzaty Brzeskiej i pewnego malutkiego jeszcze serca, dla mnie, mimo otwartego zakończenia, jest skończoną opowieścią, do której z przyjemnością jeszcze nieraz wrócę.
Milena Wójtowicz, Załatwiaczka (2007), wyd. Fabryka Słów
(ona/jej) Fotografka amatorka, jedna druga whosomowej sekcji wspinaczkowej. Zakochana w Ekspansji i prelegowaniu na konwentach. Zachłanna życia, nowych miejsc, ludzi i wrażeń. Eksblogerka, eksdziennikarka radiowa, eksaktywistka społeczna. Od jakiegoś czasu uczy się spełniać marzenia i bardzo jej się to podoba.