Od jutra zaczynają mi się zajęcia na uczelni i powinnam sobie powtórzyć słówka (filologia obca pozdrawia), więc jest to najlepszy moment, żeby w ramach prokrastynacji coś napisać. Disclaimer: piszę, jak myślę, a myślę chaotycznie, więc będzie dużo nawiasów (dopisanie po napisaniu części tekstu – i przydługi wstęp. Chociaż czy to w ogóle ma wstęp?).
Muszę się wam do czegoś przyznać – ostatnim odcinkiem Doctor Who, jaki obejrzałam, była Rosa. Tak, od dwóch lat siedzę – wcześniej na Gallifrey, teraz na Whosome – i udaję, że coś wiem (tak naprawdę to mam wrażenie, że całe moje życie udaję, że coś wiem, ale skupmy się tu na serialach). Nauczyłam się nie dołączać do dyskusji o nowych odcinkach i nie tłumaczyć newsów związanych z czymś, co dotyczyło ich treści. Jak widać, ukrywanie się wyszło mi na tyle dobrze, że nawet reszta redakcji nie miała pojęcia, że ja tylko udaję (i pewnie ukrywałabym się dalej, gdyby nie to, że w końcu wyłożyłam się w luźnej rozmowie na nieznajomości jakiegoś szczegółu).
Nie pamiętam, dlaczego przestałam oglądać (na pewno nie dlatego, że serial przestał mi się podobać, bo to, że chciałam oglądać dalej, akurat pamiętam). Po prostu… przestałam. I nigdy nie wróciłam.
Przez te dwa lata obserwowałam, jak moje osoby towarzyszące z redakcji ekscytują się serialem, wyrażają swoje opinie, analizując wątki przedstawione w odcinkach i piszą kolejne felietony na różne tematy – te związane ze światem przedstawionym i te związane ogółem z serialem. I przez cały ten okres towarzyszyła mi jedna myśl, która przyszła razem ze mną do Whosome:
Nie rozumiem.
Nie rozumiem, skąd moje towarzyszki biorą pomysły na swoje felietony. Nie rozumiem, gdzie w odcinkach widzą te wszystkie rzeczy, które opisują w recenzjach. Nie rozumiem, skąd wiedzą, co zostało ukryte pod jakąś metaforą w serialu, skąd wiedzą co oznaczają jakieś sceny. I czuję się przez to gorsza.
Pod koniec listopada zaczęłam oglądać Buffy: Postrach Wampirów. Nie miałam wcześniej styczności z tym serialem, potrzebowałam jakiejś odskoczni w oczekiwaniu na piąty sezon The Expanse. Przepadłam. Oglądałam po kilka odcinków dziennie, czasem zawalając to, co powinnam zrobić. W pracy w myślach poganiałam klientki, żeby wyszły i żebym mogła wrócić do serialu (tak, mam pracę, w której mogę oglądać seriale, nie, to nie znaczy, że byłam dla nich niemiła albo dałam w jakikolwiek sposób to odczuć). Pisałam w losowych momentach wiadomości do znajomych o tym, co jakaś postać zrobiła i znikałam oglądać dalej. Mniej więcej w okolicy trzeciego sezonu zaczęłam się nieśmiało zastanawiać, czy może mogłabym coś napisać o tym serialu. Dwa dni temu skończyłam oglądać ostatni, siódmy sezon i nie mam pojęcia, co mogłabym napisać. Wiem, że coś by się dało. Wiem, że już wiele napisano, że Buffy jest tematem wielu prac i artykułów. Rozumiem, że tam są wątki, których nie widać na pierwszy rzut oka. Ale ja ich nie widzę. Amazon Prime ma taką fajną funkcję, że można w trakcie oglądania odcinka podejrzeć kto gra w danej scenie, a czasem poczytać jakieś ciekawostki. Większość z nich dotyczy tego, co działo się za kulisami albo jakichś rekwizytów, ale czasem odnoszą się do treści odcinka. Kiedy w którymś momencie przeczytałam, że dwie postacie są już w relacji romantycznej a ich wspólne rzucanie czarów to analogia lesbijskiego seksu, którego bano się pokazać wprost, przytkało mnie. Dla mnie one dopiero zaczynały swój związek i po prostu się spotykały – bo nikt nie powiedział wprost, że jest inaczej. Jedna z osób w redakcji wspomniała, że ma problem z tym, jak są przedstawione relacje Buffy z jej partnerami. Oglądając, miałam to w pamięci i wiem, że gdyby nie ta wzmianka, nie zauważyłabym niektórych rzeczy.
Obserwuję w redakcji, jak różne osoby odkrywają, że lubią te same rzeczy i piszą razem artykuły na ich temat. Podziwiam to, jak porównują swoje punkty widzenia. Samej mi zaproponowano taki artykuł łączony – i spanikowałam. Pewnie, oglądam ten sam serial, co druga osoba, ale nie wiem, co mogłabym o nim napisać.
Czuję się gorsza. Obserwuję, jak ludzie dookoła mnie dyskutują o wątkach z seriali i zastanawiam się, dlaczego ja ich nie widzę. Dowiaduję się o niuansach relacji między postaciami z komentarzy w internecie, a sama tego nie zauważyłam, bo nie było wprost powiedziane. I zastanawiam się, czy w sytuacji, w której tyle szczegółów mi umyka, w której nie mam opinii ponad „podobało mi się, ta postać mnie denerwuje, ta nie, to było ciekawe”, mogę się nazywać fanką jakiegoś serialu. Boję się sytuacji, w której spotkam drugą osobę, okaże się, że oglądamy to samo i zostanę zapytana o jakiś wątek, który jest oczywisty dla wszystkich – oprócz mnie, nie będę wiedziała co odpowiedzieć i coś, co mogło być fajną znajomością, czy nawet tylko miłą rozmową, zostanie zniszczone przez to, że ja udaję bycie fanem.
Ale czy to, że nie umiałabym zanalizować problematycznych relacji Buffy z mężczyznami w jej życiu powoduje, że nie mogę się cieszyć tym, co oglądam i mówić, że jestem fanką? To, że sezony 5 do 7 oglądałam głównie dla Spike’a? To, że nie widziałam jeszcze absolutnie wszystkich seriali z uniwersum Star Trek? Że nie znam się na rozszerzonych uniwersach żadnego z seriali czy filmów, które kiedykolwiek oglądałam? Że z gadżetów z Doctor Who mam przypinkę na czapce, drewnianego Daleka na półce i dwa kubki (dopisane, bo sobie przypomniałam – i książkę)? Czy to, że umykają mi wątki w serialach znaczy, że jestem jakąś gorszą kategorią widza?
Nie.
„Ja tylko oglądam” to argument dobry, jak każdy inny. Fanka serialu, która ma pokój wytapetowany postaciami, biblioteczkę książek z rozszerzonego uniwersum i przeleciała pół świata, żeby dotrzeć na konwent, nie jest bardziej wartościowa niż ta, która serial ogląda ukradkiem na wykładach (zdarzało się, oj zdarzało). W ogóle idea wartościowania fanów to coś, co powinno przestać istnieć. Ktoś pamięta pierwsze odcinki Star Treka? Super. Ktoś o Star Treku dowiedział się jak wyszedł film z Cumberbatchem i początkowo nie wiedział, że są seriale (jak niżej podpisana)? Też super.
Większość granic stawiamy sobie sami. Najprawdopodobniej większość osób, które mają tę niesamowitą wiedzę na temat popkultury, nigdy by nie uznała, że osoba wiedząca mniej jest gorsza. Ale doskonale wiem, że czasem to nie o zachowanie drugiej osoby chodzi, a o naszą wewnętrzną interpretację (zaburzenia lękowe pozdrawiają). Może się zdarzyć tak, że nigdy bym się nie spotkała z kimś, kto by uznał, że przez moją mniejszą wiedzę na temat jakiegoś serialu, jestem gorsza. Może się zdarzyć tak, że większość z widzek nie ma takich przemyśleń jak ja, że oglądają serial i bez wahania mówią, że są fankami. Ale wiem, że nie jestem jakimś szczególnym, odosobnionym przypadkiem i że gdzieś tam też są osoby, które czują się mniej wartościowe od kogoś, kto więcej wie na temat ukochanego serialu. I do nich wszystkich – do nas wszystkich:
Wolno nam być fankami.
