Choć od produkcji Marvela i im podobnych odpłynęłam już dawno i zazwyczaj nawet mnie nie kusi sięganie po nie, było coś takiego w Ms Marvel, że jak tylko dowiedziałam się, że serial powstaje, zapisał mi się w głowie jako plan. Może dlatego, że pamiętam, jaką sensacją i jakim źródłem wielkiej radości było dla niebiałych amerykańskich czytelniczek pojawienie się w superbohaterskim uniwersum postaci Kamali Khan, nastolatki o pakistańskim pochodzeniu. Namówiona dodatkowo entuzjastycznymi recenzjami (i mnóstwem marudzących na to, że serial jest zbyt woke i poprawny – to zawsze dobra zachęta!) sięgnęłam więc po Ms Marvel – i był to rewelacyjny pomysł.
Oto dziesięć elementów Ms Marvel, które podobały mi się najbardziej. Zapraszam do lektury!
Po pierwsze, etniczność
Ludzie są różni i uważam, że to piękne i ważne. Ta różnorodność – czy raczej stopień oddalenia od pewnego domyślnego kształtu – jest jednak dla czarnych charakterów naszej rzeczywistości pretekstem do umniejszania i upokarzania innych, dyskryminacji czy to systemowej, czy jednostkowej. Jest to mechanizm szczególnie dobrze widoczny w Stanach Zjednoczonych, kraju mlekiem i miodem płynącym dla garstki swoich obywateli. Gdy mówi się o amerykańskim rasizmie, najczęściej ma się na myśli, co zrozumiałe ze względów historycznych, czarne społeczności. Ms Marvel pokazuje nam coś innego: społeczność, która w serialu nazywa siebie brązową, osoby pochodzące etnicznie z okolic subkontynentu indyjskiego, licznie zamieszkujące na przykład pokazane w serialu New Jersey (internet mówi mi, że stanowią około 10% mieszkańców Jersey City). Marvel już od dawna nie jest wyłącznie biały, wspomnijmy chociaż powszechnie kochany film Black Panther – i całe szczęście; ciągle jednak każda postać, która nie jest biała, a do tego nie jest mężczyzną, a do tego jest bardzo młoda to sensacja i źródło oburzenia w niektórych zatęchłych kawałkach internetu. Nic dziwnego, jest w końcu powiewem świeżości.
Oto więc punkt wyjścia Ms Marvel: nastolatka o brązowej skórze, córka imigrantów, która wychowała się w Stanach Zjednoczonych, ale jej korzenie sięgają Karaczi, ponaddwudziestomilionowej pakistańskiej metropolii, a dalej – Indii. Nie jest pierwszą Ms Marvel, bo to przechodni tytuł, ale jest pierwszą superbohaterką wyznającą islam.
Etniczność Kamali Khan to nie tylko jej kolor skóry, pochodzenie i etykietka, lecz cały jej świat: to, jak zachowują się członkowie jej rodziny, to, jakie święta obchodzi, to, do jakiej należy wspólnoty, to, jak się ubiera, jakich przestrzega zasad, o czym marzy, do czego dąży i wreszcie jak jest postrzegana i traktowana przez innych ludzi, jakie cechy są jej i jej bliskim arbitralnie przypisywane. Etniczność Kamali to jej lęki, aspiracje i perspektywy, to jej krąg odniesień i jej ścieżki poszukiwań, a także coś, z czego zdaje się być dumna.
Po drugie, kultura
Kamala jest wielką fanką Avengersów – superbohaterów, którzy w jej świecie istnieją i jej świat regularnie ratują. Ma cały pokój wytapetowany plakatami z Kapitan Marvel. Nie zachwyca to dorosłych w jej otoczeniu – woleliby, by zajęła się dorastaniem, swoją edukacją, planowaniem przyszłości (czy, zdaniem plotkujących ciotek, szukaniem dobrej partii na męża), a nie siedziała z głową w chmurach. Superbohaterowie są prawdziwi, ale nie jest to ścieżka kariery, którą tak po prostu można sobie wybrać. Z różnych powodów.
Ujęło mnie to, że kiedy Kamala na samym początku serialu wybiera się na konwent, oczywiście w cosplayu swojej ulubionej superbohaterki, nie stara się upodobnić do jasnoskórej i jasnowłosej Carol Danvers. Wręcz przeciwnie – głowi się nad tym, jak nadać postaci, w którą się wciela, elementy sobie bliskie. Jak sprawić, by kostium Kapitan Marvel stał się trochę bardziej strojem Kamali? W końcu Kamala, z braku lepszego pomysłu, dołącza do stroju bransoletę, którą wypatrzyła w ostatniej paczce od babci z Karaczi – wielką, bardzo szeroką, ostentacyjnie indyjską bransoletę. To decyzja, która zmienia życie Kamali (to właśnie o tę bransoletę będzie chodziło przez całą fabułę), jest też częścią fabularnego łuku: zaczyna się od etnicznego elementu w bardzo amerykańskim stroju, podkreślającego tożsamość Kamali, a kończy na właściwym kostiumie nowej Ms Marvel, mocno nawiązującym do tradycyjnego ubioru, będącym zakręconym miksem tradycji superbohaterskiej i tradycji pakistańskiej. Bo tym właśnie jest Kamala – osobą w sposób naturalny łączącą te dwa, zdawałoby się bardzo od siebie odległe światy.
A to tylko jeden z elementów, które pokazują, że Kamala, choć wychowała się w USA, nie jest tylko Amerykanką. Jej rodzina zanurzyła się w amerykański sen, lecz nie odrzuciła tego, co ze sobą przywiozła a uważa za cenne: opowieści, estetyki, wartości i wierzeń, a Kamala w tym wzrastała i nie wyobraża sobie siebie innej, odartej z tego dziedzictwa – ono ją dopełnia i łączy ją z jej społecznością. To również serial ogrywa na wiele sposób, z których najbardziej ostentacyjnym jest wplecenie w fabułę wątku przygotowań do ślubu i samego wesela starszego brata Kamali. Pozwala nam to zajrzeć do obszaru, który często jest bardzo mocno naznaczony kulturowo, wypełniony zwyczajami i tradycjami. Od zdobienia panny młodej henną po grupowe, choreograficzne tańce na weselu, wraz z Kamalą (i nieraz dość zagubionym Brunonem, jej białym przyjacielem) uczestniczymy w pełnych radości przygotowaniach i samej ceremonii, zanurzając się w świat Kamali, który, choć jest Ameryką, to jest także czymś innym i większym.
Po trzecie, religia
Jedną z ostatnich rzeczy, jakich spodziewałam się w serialu Marvela, był meczet. W sensie funkcjonujący, a nie na przykład rujnowany w ferworze naparzanki z jakimś arabsko kodowanym złoczyńcą. W Ms Marvel meczet jest sercem społeczności, której częścią jest Kamala. To wokół niego gromadzą się członkowie jej rodziny, a także wszystkie przyszywane ciocie i wujkowie, i inne osoby tworzące jej świat. Widzimy meczet oczyma nastolatki – przede wszystkim jako miejsce nieco nudne. Widzimy też meczet jako symbol patriarchatu – bo część przeznaczona dla kobiet jest oddalona, niewyremontowana, słabo z niej słychać, co Kamali przeszkadza i co Kamala wprost wyraża. Jeśli jednak ktoś spodziewa się historii o wyzwoleniu kobiety z islamskiej opresji poprzez odrzucenie religii, to raczej się zawiedzie. Bo oto pojawia się fenomenalna postać Nakii, przyjaciółki Kamali, wnoszącej do swojej wspólnoty nieznoszący sprzeciwu pęd reformatorski. System jest niedoskonały, ale Nakia jest jego częścią. Nie chce go zniszczyć, chce go uzdrowić. I ma na to plan.
Ścieżki Nakii – gorliwej muzułmanki, zawsze w chuście zasłaniającej włosy, angażującej się w życie swojej wspólnoty religijnej, dziewczyny tak, w porównaniu z Kamalą, dorosłej i zdeterminowanej, oraz Kamali – o której życiu duchowym nie wiemy za wiele, która jest przede wszystkim niezręcznym dzieciakiem zafascynowanym komiksami i superbohaterami – zdają się być od siebie dość oddalone. Nie ma tu jednak sprzeczności. Nie ma wyboru „rzeczywistość albo fantazja” czy „religia albo niezależność”. Obie te drogi dają szczęście i spełnienie, i nie oddalają od siebie przyjaciółek, które znajdują w sobie nawzajem oparcie mimo tego rozjechania się sposobów życia. Kamala zresztą inspirację do swojego heroizmu czerpie bezpośrednio z islamskich nauk o tym, jak ważne jest niesienie pomocy.
Wątek religijny to też ten moment, kiedy do Ms Marvel wjeżdża najwięcej realizmu – gdy widzimy, jak ci ludzie już przywykli do ciągłych nalotów policji, do tego, że zawsze są podejrzani i nikt ich nie słucha. Z drugiej strony był to chyba pierwszy raz, kiedy zobaczyłam w popkulturze ludzi wznoszących wesoły okrzyk „Allahu akbar” podczas radosnego, pełnego zabawy i śmiechu zgromadzenia.
Po czwarte, tożsamość
Klasycznym superbohaterskim tropem jest podwójne życie, choć w Marvelu jest to raz za razem przełamywane. Początki jednak zawsze są podobne: osoba odkrywa, że ma ponadludzkie możliwości (albo sobie takie możliwości zapewnia), uczy się nad nimi panować, trenuje, podejmuje pierwsze, często nie całkiem udane działania, i dopiero po jakimś czasie, jeśli w ogóle, ujawnia się, czy to publicznie, czy swojemu otoczeniu. Historia Ms Marvel jest klasyczna: Kamala doświadcza zamanifestowania się mocy, uczy się jej w ukryciu (z pomocą uzdolnionego technicznie przyjaciela), a pod koniec ujawnia się rodzinie, zyskując jej wsparcie i na tym polu – co jest, swoją drogą, również rzadko spotykane w tego typu historiach; superbohaterowie najczęściej są samotni.
To nie jest jednak największa podwójność w życiu Kamali. Ludziom łatwiej przełknąć, że wesoła nastolatka ma ponadludzkie moce, niż zaakceptować wesołą nastolatkę, która ma brązową skórę, pochodzi z Pakistanu i wyznaje islam. Kamala w swoim absolutnie typowym wielkomiejskim liceum czuje się dość samotnie; nie widzimy, by ją wprost dręczono (choć są przesłanki ku temu, by sądzić, że się to zdarzało lub zdarza, pojawiają się też takie mikroagresje jak notoryczne mylenie jej imienia przez nauczyciela czy osoby ni to przypadkiem wpadające na nią na korytarzu), ale doświadcza nieprzyjemności i lekceważenia. Ma dwoje bliskich przyjaciół, Nakię i Brunona, poza tym jednak nie jest duszą towarzystwa i zdaje się pozostawać na marginesie szkolnej społeczności jako brązowa dziewczyna, jako muzułmanka, jako nerdka, jako osoba społecznie mało atrakcyjna, co tak dobrze widać w spojrzeniu Zoe, która bardzo się stara powiedzieć Kamali coś miłego, ale gdy słyszy słowo „arabski”, mózg się jej zawiesza.
Taka podwójność tożsamości i konieczność meandrowania między nimi to chleb powszedni ogromnie wielu osób. Myślę, że Ms Marvel całkiem trafnie to pokazuje. Ponieważ…
Po piąte, własnym głosem
Nic tak nie buduje autentyczności jak… dopuszczenie do głosu tych, do których należy historia. Historia Kamali należy do osób podobnych do Kamali: indyjskiej i pakistańskiej diaspory w Ameryce, osób, które po szkole przebierały się z dżinsów i biegły do meczetu, które podczas rodzinnego zalegania przez telewizorem oglądały raczej filmy bollywoodzkie niż amerykańskie superprodukcje – choć te pewnie czasami też – i które obchodziły inne święta niż chrześcijańskie, uważane za tradycyjne i domyślne przez większość otoczenia. Towarzyszący Ms Marvel godzinny dokument o produkcji to kopalnia informacji o tym, kto ten serial tworzył i jakie elementy własnego doświadczenia w niego przelał. Najbardziej jaskrawym przykładem jest sama odtwórczyni roli Kamali, Iman Vellani, która wychowała się w Kanadzie, ale pochodzi z Pakistanu. Nie planowała wcale kariery aktorskiej, ale kiedy dowiedziała się o otwartym castingu do roli Kamali Khan, uznała, że musi spróbować, że jest to winna swojej wewnętrznej dziesięciolatce, która w Kamali zobaczyła odbicie siebie… I okazała się po prostu być Kamalą, i etnicznie, i kulturowo, i osobowością, i zainteresowaniami – podczas jednego z przesłuchań oprowadziła producentów przez Zooma po swoim pokoju obklejonym plakatami z Avengersami. Jest to prawdopodobnie jeden z najdoskonalszych castingów w dziejach.
Po obu stronach kamery znalazło się mnóstwo osób, dla których przynależność do mniejszości etnicznej czy pochodzenie z okolic subkontynentu indyjskiego to kwestie bynajmniej nie teoretyczne. Część serialu kręcono w Tajlandii udającej Pakistan i do ról Pakistańczyków zaangażowano indyjskich i pakistańskich aktorów. Jest to z jednej strony autentyczność, której nie da się tak po prostu zagrać, a z drugiej – bardzo fair podejście do produkcji, która pokazuje pewien kawałek świata, a nie tylko udaje, że to robi, i elementem takiego zrównoważonego podejścia jest po prostu zatrudnianie osób z miejsc, w których rozkłada się plan zdjęciowy.
Po szóste, w poszukiwaniu przeszłości
Szukanie swoich korzeni, gdy los rzucił nas i naszą rodzinę na drugi koniec świata, to nie jest szczególnie odkrywczy motyw. Bardziej odkrywcze jest może napisanie go szesnastoletniej bohaterce. Kamalę do poszukiwań poniekąd zmusza sytuacja – bransoleta, która budzi w niej supermoce, łączy się z tajemnicą spowijającą postać prababci, która zaginęła w straszliwej zawierusze Podziału Indii w 1947 roku (po wycofaniu się Brytyjczyków z subkontynentu kolonialne Indie podzielono na Indie i złożony z dwóch części Pakistan, którego wschodnia część stała się nieco później Bangladeszem). To moment w historii, który w naszych podręcznikach, jeśli się pojawia, jest prostym faktem – ot, zdecydowano się podzielić wielokulturowy kraj na część islamską i hinduską, aby wszystkim żyło się lepiej. Jednak w rzeczywistości był to mroczny, krwawy czas, największy w historii kryzys uchodźczy, który pociągnął ogromną liczbę ofiar. Jak w serialu mówi jedna z postaci, każda pakistańska rodzina ma swoje ponure opowieści o Podziale.
Kamala wybiera się więc w podróż w przestrzeni, do Pakistanu, i w czasie – do 1947 roku, szukając śladów tajemniczej Aishy, która zniknęła nagle, pozostawiając męża i małą córeczkę – Sanę, babcię Kamali. Skrzętnie skrywana rodzinna tajemnica staje się dla Kamali źródłem siły. Dziewczyna poznaje swoje korzenie, także te fantastyczne i nieludzkie, układa swoją tożsamość z puzzli, nieco się w tym gubiąc, ale przede wszystkim podchodząc do tego z otwartością. Czegokolwiek by się o sobie nie dowiedziała, nie zmieni to aż tak wiele – pozostanie sobą: Kamalą, pakistańską nastolatką z Jersey City.
Po siódme, matki i córki
Kamala unosi się w mocnej sieci wsparcia swojej rodziny i społeczności. Rodzice, babcia, brat i jego narzeczona, przyjaciele i społeczność pełna wujków, cioć, duchownych i innych osób tworzących wspólnotę opartą na wspólnej etniczności, pochodzeniu i wierze to bardzo ważny element jej życia nie tylko dlatego, że jest jeszcze dzieckiem i podlega rodzinnym zasadom, ale też dlatego, że czuje się częścią wspólnoty i widzi w niej swoje miejsce, nawet jeśli czuje, że się w jakiś sposób wyróżnia. Ze wszystkich zależności na pierwszy plan wysuwa się ciągnący się w przeszłość łańcuszek kobiet – Kamala i jej surowa, ale kochająca matka Muneeba, mająca swoje tajemnice; jej matka, Sana, która w 1947 roku cudem odnalazła się na zatłoczonej stacji kolejowej i jej matka, tajemnicza Aisha, która na tej stacji zaginęła, a to jej Kamala zawdzięcza swoją niezwykłość. To te kobiety tworzą przeszłość Kamali i sprawiają, że pewnie stoi na własnych nogach. Poznając je, poznaje siebie – to pochodzenie Aishy daje jej moc, to szczęście Sany towarzyszy jej w trudnych chwilach, to bunt Muneeby tli się w niej w formie palącej potrzeby zmieniania świata na lepsze. Stojąc na ramionach swoich przodkiń, Kamala znajduje siebie i może wyrosnąć na superbohaterkę.
Po ósme, po prostu Kamala
Dawno nie przyglądałam się z taką fascynacją postaci i temu, kto się w nią wciela – i w jaki sposób. Iman Vellani nie jest wyszkoloną aktorką. To widać. Nie sięga po aktorskie metody, lecz z pełnym zaangażowaniem i szczerością wciela się w postać Kamali, którą zdaje się doskonale rozumieć, która jest jej odbiciem, a nie po prostu postacią, którą zlecono jej odegrać. Nie gra Kamali – jest Kamalą. Jest niezręczna, momentami przerysowana, jej emocje są prawdziwe, widać czasami onieśmielenie i przebijające się na wierzch radość i entuzjazm, które jednak doskonale pasują też do sytuacji, w których znajduje się Kamala, sytuacji zupełnie dla niej nowych, niebezpiecznych, przerastających ją, ale ekscytujących. Zachwyciło mnie to, że pozwolono jej zagrać dziecko, użyć tego, że jest niewysoka i ma baby face, przez co Kamala wygląda na nawet młodszą niż jest w scenariuszu. Nie ma w postaci Kamali ani grama seksualizacji, a wątek romantyczny został zminimalizowany, pozostawiając więcej miejsca relacjom rodzinnym i przyjaźniom. Kamala jest nastolatką i ma problemy nastolatkowe: szkołę, egzaminy, konieczność zdecydowania, co chce robić w życiu, osamotnienie, burze emocji, fascynację i niezręczność, rodziców z jasnym poglądem, co powinna, a czego nie powinna – co w fabule ma znaczenie, a łamanie zasad przynajmniej udaje, że ma konsekwencje – oraz oczywiście skłonność do brawury i nieostrożności. Jest w tej postaci coś niesamowicie świeżego i szczerego, przez co jest ujmująca, nawet – a może zwłaszcza – w momentach, kiedy tak bardzo widać, że przez postać Kamali przebija Iman, która tak bardzo się cieszy, że jest Kamalą. Cudowne.
Na pewnym poziomie Ms Marvel jest też laurką dla… fandomu. Kamala jest fanką superbohaterów; jest to ogromną częścią jej osobowości i trwa przez większość jej życia. Fanki i fani są w serialu przedstawieni bardzo sympatycznie, jako osoby kreatywne, radosne, zmieniające świat na lepsze, a nie tylko marzyciele szukający zajęcia dla myśli poza swoją rzeczywistością. Choć sama się za fankę Marvela nie uważam, to bardzo mi było przyjemnie patrzeć, jak życzliwie i z miłością serial mówi o swoich własnych fanach.
Po dziewiąte, tło
Ostatni punkt muszę poświęcić stronie technicznej serialu. Bo jest on po prostu przepiękny. Nie zachwycały mnie efekty specjalne, szczególnie te związane z mocą Kamali, ale wszędzie tam, gdzie zamiast efektów komputerowych mamy scenografię, serial wygląda fenomenalnie. Kolorowe, zagracone wnętrza domu Khanów, nieco zniszczone, intensywnie użytkowane przez rodzinę podczas wspólnych posiłków i wydarzeń. Intensywne barwy szkolnych korytarzy. Karnawałowa, zatłoczona i nieco klaustrofobiczna przestrzeń konwentu o Avengersach. Zagracony pokoik Brunona. Jasne, skromne wnętrze meczetu. Chaotyczny i pstrokaty pokój Kamali. Zapierające dech, tłoczne i tętniące życiem ulice Karaczi, nie do uwierzenia, że odtworzone… w Bangkoku. Graffiti, malowidła, kolorowe tkaniny, bałagan. A do tego stroje – w pokoleniu rodziców raczej tradycyjne, w pokoleniu młodzieży różnorodne; Kamala równie swobodnie czuje się w dżinsach, konwentowej koszulce i bluzie co w salwar kamiz albo z chustą na głowie. No i wspomniany już jej niesamowity superbohaterski kostium, który łączy wszystkie elementy, które są ważne dla Kamali w jej wizerunku.
Wizualna barwność odbija się też w muzyce – radosnej, współczesnej. Tak, oczywiście, że istnieje playlista, której bardzo przyjemnie się słucha. Najbardziej podobało mi się marvelowe intro wjeżdżające przy hałaśliwej południowoazjatyckiej muzyce – cudo! Również warstwa językowa jest świetna, z masą wtrąceń w urdu, choć zawsze mam wątpliwość, czy takie wplatanie pojedynczych słów rzeczywiście odzwierciedla sposób, w jaki mówią osoby dwujęzyczne… Chyba nie całkiem, ale to nic – ważne, że serial daje okazję posłuchać trochę tego przepięknego języka.
To nie wszystko, co można powiedzieć o Ms Marvel. Nie wspominam o przeciwnikach i całej osi fabularnej – nie jest to zrobione źle, ale aż tak nie porywa i sam wątek superbohaterski jest chyba w serialu najmniej interesujący. Nie przekonuje mnie też zupełnie sięgnięcie po postacie dżinnów – skoro serial tak mocno skupia się na pakistańskim i indyjskim dziedzictwie, znalazłoby się kilka lepszych opcji, mniej zużytych przez zachodnie odczytania. Ale cóż zrobić – nie miałam wielkich oczekiwań, ale nie nudziłam się, a scen akcji i walk było na tyle mało, że nie obniżyły mojej radości oglądania. Ms Marvel to serial zwięzły – ma tylko sześć odcinków – i dość skondensowany, bo na tej przestrzeni bardzo dużo się dzieje i jest czas zarówno na walkę z przeciwnikami, jak i starannie budowane tło i postacie. Po obejrzeniu czuję się, jakby serial był dłuższy, niż jest w istocie, nie ma jednak przesytu. Mam nadzieję, że zobaczymy jeszcze kiedyś kolejne przygody Kamali w serialu* – w końcu jej kariera dopiero się rozpoczyna.
* Kamala Khan/Ms Marvel pojawi się u boku Carol Danvers/Kapitan Marvel (Brie Larson) i Moniki Rambeau (Teyonah Parris) w fiimie The Marvels. Prawdopodobnie zobaczymy w nim całą rodzinę Khanów. Premiera filmu jest planowana na 28 lipca 2023 roku.
Ms Marvel, scen. Bisha K. Ali i in., Disney+, 2022

(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.