Terry Pratchett to uwielbiany autor fantastyki. Absurdysta i satyryk. Ale też bardzo wyraźnie feminista.
Napędzała go wściekłość
Terry Pratchett, myślisz, i zapewne przed twoimi oczami pojawia się zdjęcie albo wspomnienie z jakiegoś konwentu: twarz roześmianego starszego pana w kapeluszu z szerokim rondem. Terry Pratchett, myślisz, i przypominasz sobie wszystkie zabawne cytaty z jego powieści i opowiadań. Ten obraz był także w nas bardzo długo, bardzo mocno zakorzeniony – aż do momentu, kiedy przeczytaliśmy wstęp do zbioru esejów sir Terry’ego, napisany przez jego wieloletniego przyjaciela Neila Gaimana. Gaiman przedstawiał w nim jeden fakt. Sir Terry (w momencie publikacji tego wstępu, jeszcze żyjący) nie był wesołym, żartobliwym człowiekiem. Sir Terry był wściekły. Kiedy czytaliśmy ten wstęp latem 2014 roku, byliśmy zaskoczeni. Ale potem zaczęliśmy myśleć i im dłużej myśleliśmy, tym bardziej widzieliśmy, że Neil Gaiman ma rację. Sir Terry był wściekły i to w jego książkach widać bardzo wyraźnie. Ta wściekłość przyciągnęła nas do nich równie mocno co ich absurdalny humor.
„[P]od wesołością tkwi fundament furii”, pisze Gaiman. „Terry Pratchett nie należy do tych, którzy łagodnie wejdą do nocy, dobrej czy nie. Będzie się buntował przeciwko tak wielu rzeczom: głupocie, niesprawiedliwości, ludzkiej tępocie i krótkowzroczności […]”. Zaraz też jednak dodaje: „A ręka w rękę z tym gniewem […] jest też miłość: do ludzkich istot mimo całej naszej omylności; do pięknych obiektów; do opowieści; a nade wszystko i przede wszystkim do godności człowieka”[1]. Nie jest to wściekłość, taka, jaką chciałoby ją widzieć wielu ludzi: negatywna, destrukcyjna siła, z której nie może wyniknąć nic dobrego. To wściekłość, która zostaje wykorzystana, by poprzez opowieść (i nie tylko poprzez nią) próbować zmieniać świat na lepsze.
Gdzie ten feminizm?
Możecie w tym momencie powiedzieć, no dobrze, wściekłość wściekłością, ale to jeszcze nie dowodzi, że Pratchett był feministą. My jednak powiemy, że to całkiem silna przesłanka. Ponieważ w feminizmie istotną rolę odgrywa element złości na patriarchalny świat, w którym żyjemy i który tak bardzo nie szanuje kobiet jako ludzi – złości, która przelewa się i każe powiedzieć: nie, stop, tak być nie może. Przejawiającej się w protestach, kiedyś w ruchu sufrażystek, dziś w czarnych protestach. Pratchett zaś tej złości nie odmawia swoim bohaterkom. Oczywiście, złością napędzany jest także komendant Vimes czy Rincewind, ale sedno leży nie w tym, żeby mężczyźni mieli nie być napędzani tą samą złością, a w tym, by uznawać prawo kobiet[2] do niej jako coś naturalnego i oczywistego. Obok Vimesa pełnego tej złości, o której pisze Gaiman, znajdziemy więc babcię Weatherwax, Susan Sto Helit czy Tiffany Obolałą. Eskarina Smith dzięki tej właśnie złości zostanie oficjalnie magiem, mimo że tymi na Świecie Dysku mogą być wyłącznie mężczyźni. Kobiety mogą być „tylko” wiedźmami. Eskarina jest nie tak po prostu dziewczynką, ale to temat na inny esej.
Magrat Garlick pokona królową elfów, gdy ta, odarłszy ją z wszystkich zmokłokurowych warstw, dotrze do małej kuli wściekłości tkwiącej w sercu tego, kim jest młoda wiedźma i przyszła królowa. Angua, dzięki swojej wściekłości, wyrwie się z toksycznej rodziny. Polly wstąpi do armii, żeby odnaleźć brata, mimo że to niedozwolone dla kobiet. Znajdzie się i miejsce dla lady Ramkin, na co dzień łagodnej, a jednak także twardej i o bardzo silnym charakterze, przedzierającym się przez otulającą go miękkość. A to tylko kilka pierwszych z brzegu przykładów.
Równie ważne jest w ogóle to, ile tych pierwszo- i drugoplanowych kobiet się u Pratchetta przewija. Czasem myśląc o literaturze, wskazujemy sobie ze szczyptą ironii, że pisanie kobiecych postaci jest nie „kontrowersją” czy „feministyczną fanaberią, bo i po co komu kobiece bohaterki”, a tym czym zawsze powinna być literatura: próbą napisania czegoś nowego. Każdy grafoman może napisać postać znośnego mężczyzny, ale co w tym odkrywczego i świeżego? Każdy może się powtarzać, ale literatura, która się powtarza, staje w miejscu i jest zwyczajnie nudna. Pratchett jest więc godnym pochwały wyjątkiem od reguły. Fenomenalnym pisarzem, który nie tylko napisał mnóstwo kobiecych postaci, ale każdą z nich napisał inaczej, bo – w przeciwieństwie do takiego G.R.R. Martina, czy innych operujących gore niby to feministów, naprawdę traktował kobiety jako osoby, które po prostu w świecie są.
Susan Sto Helit
Jednym z idealnych przykładów złości będącej siłą napędową jest wspomniana już wcześniej wnuczka Śmierci i poniekąd także Śmierć – Susan Sto Helit. Jej złość widać już od pierwszego tomu, w którym się pojawia, Muzyki duszy, gdzie z jednej strony przeżywa żałobę po właśnie zmarłych rodzicach, a z drugiej, nie godzi się na to, by zginął chłopak, którego właśnie poznała, a który zginąć powinien. I choć mamy tu może pewne romantyczne nuty[3], to główną osią tego wątku jest fakt, że chłopak opętany przez ducha muzyki nie jest ani martwym, ani żywym, a Susan, jako wnuczka Śmierci[4], ma pewne specyficzne moce, których odpowiedzialnego używania musi się trochę na przykładzie chłopaka nauczyć.
W Muzyce duszy jej złość pączkuje, a chociaż ten wątek przesunięto na drugi plan (może nawet zdawać się mniej istotnym) nie powinniśmy przegapiać tego, jak bardzo Susan nie godzi się ze śmiercią rodziców. Wytyka dziadkowi, że mógł powstrzymać wypadek, w którym zginęli – jest przecież Śmiercią i tylko on odbiera życie. Mógł tego nie zrobić. Czy naprawdę nie obchodziło go, że to jego przybrana córka i były uczeń umierają? Śmierć uczy jednak Susan, że nie na tym polega jego rola – i choć nie jest człowiekiem, to nie znaczy, że jest zły. Sam też zresztą w tym właśnie tomie przechodzi swoistą żałobę. Nie bez przyczyny to właśnie w Muzyce duszy uczy się zapominać, przez co Susan zostaje wciągnięta w jego rolę. Susan zaś poznaje różnicę między tym, co można, a czego nie można. Czy może raczej co powinno się, a czego nie powinno – pomimo całej złości, która w niej buzuje. W przypadku jej rodziców Śmierć tłumaczy, że nie potrafi dawać życia. Mógł jedynie dać stan niezmienności, którego Ysabell i Mort nie chcieli, ponieważ to nie byłoby ludzkie.
To nie oznacza jednak, że nigdy nie wolno zmieniać niczyjego losu. Kiedy Susan pyta o to dziadka „Co się stało z tym… no wiesz… zmienić los jednego człowieka to zmienić świat?”, ten odpowiada: „CZASAMI ŚWIAT WYMAGA ZMIANY”[5]. Tu także wybrzmiewa echo tej złości.
Pratchett pokazuje nam złożoność życia. Pewnych rzeczy nie da się zmienić, mówi, choćby budziły w nas złość, ale inne powinniśmy zmieniać, kiedy wywołują w nas odpowiednio wielką złość. Sztuką jest odróżnić jedne od drugich. Ale, co ważne, Pratchett nie każe Śmierci dokonać zmiany w tym, co ludzkie, bo nie jest człowiekiem w najmniejszym stopniu. Zmienić życie innego człowieka może tylko drugi człowiek. A tym wypadku jest nim kobieta.
Sir Terry pokazuje jednak Susan nie tylko gdy jest zła, ale i gdy płacze. Ukazuje nam te dwie strony żałoby, dwie emocje, które czynią kobietę nie histeryczką czy kimś wartym pogardy, jak chciałoby wierzyć wielu mężczyzn, a po prostu: człowiekiem.
Jeszcze wyraźniej niż w Muzyce duszy złość Susan widać w Wiedźmikołaju. Jest to z pewnością złość dojrzalsza. Susan ma już dwadzieścia jeden lat, nie szesnaście, jest guwernantką, nie uczennicą w szkole z internatem (co oczywiście nie znaczy, że na jej złość z Muzyki duszy należy patrzeć poprzez pryzmat tej późniejszej z pobłażaniem). To sprawia, że automatycznie widzimy ją nie tylko jako dojrzalszą, ale i trochę surowszą. O ile więc w Muzyce duszy można wskazać więcej elementów motywujących ją do działania, o tyle działania Susan z Wiedźmikołaja wynikają przede wszystkim ze złości, z niezgody na to jaki jest świat i silnego poczucia, jaki być powinien. Wynika też ze świadomości czego nie robić, żeby „przyciąć” świat do utopijnie idealnych ram. Tutaj już mamy Susan zdefiniowaną przez jej złość.
Z jej postacią spotykamy się jeszcze w Złodzieju czasu, kilka lat po akcji Wiedźmikołaja, gdzie jej złość wcale nie zniknęła. Teraz już jest nie guwernantką, a nauczycielką w szkole, w której uczy dzieci w sposób niekoniecznie zgodny z wytycznymi dyrektorki, a raczej tak, jak sama uważa za najskuteczniejsze. Przy okazji wykorzystuje swoje moce, by, między innymi, na żywo pokazać klasie dylatację dyskowego czasu. Jednakże cała powieść w dużo mniejszym stopniu skupia się na Susan, wystarczy więc powiedzieć tu tylko, że – jak to u Pratchetta – charakter Susan ulega dalszemu logicznemu rozwojowi.
Ale Susan to dopiero jedna kobieca postać. A przecież w całym Świecie Dysku i przed nią, i po niej, i obok niej jest mnóstwo innych kobiet.
Wciąż jeszcze potrzeba nam równoumagicznienia
W świetnym odczycie z 1985 roku, zatytułowanym Czemu Gandalf się nie ożenił?. Terry Pratchett najdobitniej wypowiada swoją feministyczną agendę. Jak zaznacza we wstępie do spisanego i opublikowanego w większym zbiorze eseju, wygłaszał go w momencie, kiedy w jego głowie zaczynało powstawać Równoumagicznienie. Pytając o stan cywilny Gandalfa, Pratchett zwraca uwagę na pewien „zaskakujący” fakt: „Gdy plądrowałem świat fantasy, szukając kolejnego schematu do wyśmiania, znalazłem jeden zakorzeniony tak głęboko, że prawie w ogóle go nie zauważamy. Tymczasem uderzył mnie tak mocno, że zacząłem traktować go poważnie. Zwykle występuje bardzo wyraźne rozgraniczenie między magią uprawianą przez kobiety i uprawianą przez mężczyzn”, mówi. I chwilę później dodaje: „W świecie fantasy magia uprawiana przez kobiety jest zwykle marnej jakości, trzeciorzędna i negatywna, a magowie zwykle są mądrzy, sprytni i potężni. Co dziwne, podobnie dzieje się w naszym świecie. Nie trzeba wierzyć w magię, żeby to zauważyć”.
Wskazuje też jeden z przykładów fantastyki napisanych przez feministyczną autorkę: „Owszem, w Ziemiomorzu zdarzają się praktykantki magii płci żeńskiej, ale jeśli nie są wprost oddane złu, to albo błądzą, albo Ged traktuje je tak, jak wysokiej klasy lekarz położnik wiejską akuszerkę”[6]. Pratchett dalej zastanawia się, czy ta dysproporcja w fantastyce faktycznie ma tak silne powiązanie z patriarchalną rzeczywistością. Wcześniej jednoznacznie się na tę dysproporcję powołuje i teraz odwołuje się także do słów własnej żony, która odbicie tej rzeczywistej dysproporcji widzi właśnie w fantastyce. Kończy esej ustępem (mającym, zgodnie z jego słowami, prowokować do dalszej dyskusji), w którym pisze, że uważa, iż w samym tym podziale chodzi nie o płeć, a o dwa podejścia do magii. Ostatnie zdanie wystąpienia mówi o tym, że wciąż potrzeba nam równoumagicznenia, a patrząc po przykładach, na które w tym eseju powołuje się sir Terry, jak i po sposobie, w jaki pisze swoje wiedźmy i magów. widać raczej projekcję jego własnego podejścia do tego, jak magia wyglądałaby, jeśliby istniała, niż to, jaka faktycznie była i nadal przedstawiana jest w fantastyce. O ile jeszcze w Równoumagicznieniu widać mocno ukorzeniony taki świat, to z każdym tomem cyklu o wiedźmach ten prosty podział ulega coraz większej komplikacji. Bardzo ładnie pokazują to późniejsze Pratchettowskie podejście dwa dłuższe cytaty z Panów i dam, jedynej powieści ze Świata Dysku łączącej cykl o wiedźmach z cyklem o magach[7]. Oba cytaty zaczynają się tym samym pytaniem i oba mają symetryczną treść:
Czym jest magia?
Istnieje tłumaczenie magów, dostępne w dwóch wersjach, zależnie od wieku maga. Starsi magowie mówią o świecach, kręgach, planetach, gwiazdach, bananach, inkantacjach, runach i znaczeniu spożywania przynajmniej czterech solidnych posiłków dziennie. Młodsi magowie, zwłaszcza ci bladzi, którzy prawie przez cały czas przesiadują w budynku Magii Wysokich Energii, długo opowiadają o zawirowaniach w morficznej naturze wszechświata, o własności zasadniczej niepermanencji nawet najbardziej z pozoru sztywnych struktur czasoprzestrzeni, nieprawdopodobieństwie rzeczywistości i tak dalej. Oznacza to tylko, że trafili na coś gorącego i wymyślają fizykę po drodze…
[…]
Czym jest magia?
Istnieje tłumaczenie czarownic, dostępne w dwóch wersjach, zależnie od wieku czarownicy. Starsze czarownice rzadko kiedy ubierają to w słowa, ale w głębi serca mogą podejrzewać, że wszechświat tak naprawdę w ogóle nie wie, co się, u licha, dzieje, i składa się z zylionów trylionów bilionów możliwości. Może stać się każdą z nich, jeśli umysł wyćwiczony i silny kwantową oznaczonością wsunie się w szczelinę i przekręci. I jeśli naprawdę chcemy, żeby czyjś kapelusz eksplodował, trzeba tylko przekręcić się do takiego wszechświata, gdzie duża liczba molekuł kapelusza postanowi równocześnie rozbiec się w różne strony.
Młode czarownice za to mówią o tym przez cały czas. Wierzą, że magia łączy się z kryształami, mistycznymi siłami i tańcami bez majtek.
Wszystkie mogą mieć rację jednocześnie. Tak to już jest z kwantami[8].
Wiedźmy nie są u Pratchetta złe, nie uprawiają magii o „marnej jakości, trzeciorzędnej i negatywnej”, a magowie nie są po prostu „mądrzy, sprytni i potężni”. W pierwszych dwóch tomach Świata Dysku magowie są wręcz z natury źli, małostkowi i żądni władzy do tego stopnia, że ich głównym zajęciem jest zastawianie śmiertelnych pułapek na swoich wyżej postawionych w uczelnianej hierarchii kolegów po fachu lub ich unikanie. Później sytuacja ulega zmianie – dzięki wydarzeniom w Czarodzicielstwie Mustrum Ridcully zostaje wybrany w ich konsekwencji na nadrektora Niewidocznego Uniwersytetu. Okazuje się do tego stopnia nieusuwalny z tego stanowiska, że duch współzawodnictwa pośród magów przeistacza się w ducha bycia złośliwymi i skorymi do nieustannych kłótni. Magowie ewoluują u Pratchetta w postaci mądre, potężne i sprytne, ale zarazem kreatywnie głupie, kłótliwe i przyprawiające o ból głowy każdego, kogo przyprawia o ból głowy myśl o dowolnej społeczności uczelnianej.
Niemniej istotne jest też, że od samego początku Świata Dysku głównym bohaterem cyklu o magach jest Rincewind – mag nieudacznik i tchórz, będący zaprzeczeniem wszystkich cech magów, o których Pratchett mówił w swoim wystąpieniu o niezamężności Gandalfa. Pratchett uczłowiecza magów, odbrązawia, stawia o wiele bliżej rzeczywistości niż zwykła czynić to fantastyka, o której pisał w cytowanym wcześniej eseju. Pokazuje nam ich jako obdarzonych wielką mocą i całkowicie ludzkimi mózgami ludzi. Pokazywanie mężczyzn nie jako półbogów, a jako ludzi, pełnych tak zalet jak i wad, równych, a nie wyższych, kobietom, stanowi istotny element feminizmu.
By jednak tego w pełni dokonać, nie wystarczy odbrązowić magów, trzeba też nadać ciężaru magii wiedźm. I to także Pratchett czyni. Zaczyna już w pierwszej części cyklu o Wiedźmach ze Świata Dysku (i zarazem trzecim tomie całego cyklu, a drugiej jego historii) czyli wspomnianym wcześniej Równoumagicznieniu. Opowiada nam historię Eskariny Smith – dziewczynki, która urodziła się magiem, ale społeczeństwo wpycha ją w rolę wiedźmy. Kiedy jednak Esk podejmuje naukę u babci Weatherwax, obie widzą, że się w tej roli męczy. Mimo że łatwo zdobywa nową wiedzę, to nie jest rodzaj magii, który jej odpowiada. Więcej w niej gwałtowności, niecierpliwości, pociągu do brawurowo bezmyślnych działań niż bardziej przyziemnej, codziennej, głowologicznej i opartej na dużej cierpliwości magii wiedźm. Uda się jej więc dokonać pożyczania – najwyższej formy magii dostępnej wiedźmie – bo problemem nie jest jej moc, ale prawdziwą przygodą będzie jej podróż razem z babcią Weatherwax do Ankh-Morpork i Niewidocznego Uniwersytetu, by przekonać magów do przyjęcia jej jako uczennicy. Aby doszło do samej podróży, babcia Weatherwax musi najpierw zrozumieć, że Eskarina nie tylko nie może być magiem (skoro jest kobietą), ale i nie może być wiedźmą (skoro urodziła się jako ósme dziecko ósmego syna i otrzymała laskę maga). I skoro będzie swojej mocy używać tak, jak czynią to i magowie, i wiedźmy. Pojawia się tu problem nazwania tego, czym Eskarina może być. Babcia Weatherwax z początku próbuje siłą zmusić Esk do zachowywania się jak wiedźmie przystało, ale to tylko krzywdzi dziewczynkę. Dopiero wtedy babcia rozumie, że jedynym wyjściem jest spełnienie potrzeb Esk, a nie potrzeb, które chciałoby narzucić jej społeczeństwo. Jak tłumaczy: „Czasami trzeba robić to, co nam dyktuje życie. I myślę, że tak czy inaczej trafisz do szkoły magów”. Ostatecznie Esk udowadnia wszystkim, że jest wystarczająco magiem, by została przyjęta na uczelnię. Niemniej ciekawym pozostaje wyraźne już tutaj poczucie, że jest raczej kimś pomiędzy magiem a wiedźmą niż tylko jednym z nich. Jak zauważa w pewnym momencie babcia: „Magia czarownic i magów […] jakby podsycały się nawzajem”.
Obie płcie zostają zrównane w wybitnym pojedynku magicznym między babcią a aktualnym nadrektorem NU. Źródła jednej i drugiej magii leżą może gdzie indziej i inaczej się ona manifestuje, ale i jedna i druga jest tak samo potężna. Kiedy zaś zostaje to pokazane, postaci mogą wreszcie dostrzec, że istnieje też miejsce dla osób, które są pomiędzy, a może tez poza tymi dwiema odmianami mocy. Ważny jest w tym momencie zmiany postrzegania argument odwołujący się do tego, że tradycje, choć mogą być ważne, nie powinny być praktykowane bezrefleksyjnie. I że żadne prawo nie zakazuje ich zmiany. Gdy babcia Weatherwax pyta nadrektora Cuteangle’a: „Gdzie jest powiedziane, że kobiety nie mogą być magami?”, ten myśli najpierw z ogromnym zadufaniem: „To nie jest powiedziane gdzieś, to jest powiedziane wszędzie”. Zaraz jednak reflektuje się: „…ale młody Simon twierdził chyba, że wszędzie jest całkiem podobne do nigdzie i właściwie trudno dostrzec jakąś różnicę”[9]. Pratchett wskazuje nam na częsty błąd myślenia, trudny do przekroczenia w społeczeństwie opartym na patriarchacie. To, jak było i jak jest, nie oznacza, że nie może być inaczej. Oraz to, jak było i jak jest, wcale nie musi mieć oparcia w solidnych fundamentach – nawet jeśli zdaje nam się, że ma.
Esk w cyklu powraca jeszcze tylko raz – by przekazać pewną lekcję Tiffany Obolałej we W północ się odzieję – już jako dorosła kobieta i wciąż ktoś pomiędzy magiem a wiedźmą, teraz już po prostu pewna tego, kim jest. Widać, że odnalazła miejsce, w którym czuje się komfortowo ze swoją mocą i sposobem, w jaki z niej korzysta. Miejsce, w którym może budować mobile jak wiedźma i korzystać ze swojej laski maga. Pozostaje z pewnością intrygującym przypadkiem w swoich zasugerowanych bardziej niż dokładnie opisanych wędrówkach po świecie i czasie i nietypowej dla całego Dysku magii.
O ile jednakże Esk jest kobietą, która weszła w przestrzeń „zarezerwowaną dla mężczyzn”[10], o tyle pozostałe wiedźmy spełniają w Świecie Dysku inną rolę. Tak jak magowie to uczeni, którym bliższa jest książka i program dnia złożony z ośmiu posiłków dziennie, tak wiedźmy są bliżej codziennego życia – od narodzin, przez choroby i inne ludzkie problemy, na śmierci kończąc. Ich praca polega na pomaganiu innym ludziom, a pomoc ta często sprowadza się do sprzątania, obcinania paznokci staruszkom, gotowania, przyjmowania porodów, spędzania nocy przy łożu zmarłej osoby czy odebrania bólu cierpiącemu i przelania go tam, gdzie nikomu nie zaszkodzi. Nie muszą być przy tym miłe ani uprzejme – niektóre są, inne niekoniecznie – ale muszą wykonywać uczciwą magiczną pracę. I nawet jeśli czasem tą pracą pogardzają (jak pani Skorek), albo są zmokłymi kurami (jak Magrat Garlick), to zawsze jest w nich choćby najdrobniejsze, twarde jak stal ziarno wściekłości, które w odpowiednim momencie potrafi dokonać takich rzeczy, jakich nie dokonałaby żadna niewiedźma. To ziarno przeciwstawi się królowej elfów i ją pokona, to ziarno ochroni ziemię, którą wiedźma uzna za swoje gospodarstwo przed wielką złą magią i to ziarno zawstydzi zwykłych, głupich ludzi, gdy zaczną o sobie myśleć lepiej niż o kimś innym, kto akurat zrobił coś złego.
Magia magów pochodzi z nieba, jak mówi babcia Weatherwax. Magia wiedźm jest chtoniczna. Pochodzi z ziemi i z tego, o czym wierzą, że ziemia jest. Może być miękka jak kreda, ale kryć się w niej będą twarde, ostre krzemienie.
Nie bez znaczenia jest też, że najważniejszą z przywódczyń, których wiedźmy nie posiadają, jest Esme Weatherwax – wiedźma cierpka, napędzana złością, złożona chyba z samego krzemienia, ale nie zła, nigdy zła. Choć stoi na granicy między światłem i ciemnością i bardzo łatwo mogłaby w ciemność wejść, nigdy tego nie robi. Pratchett pisze kobietę, która posiada ogromną moc, która nie jest miła ani uprzejma, ale to nie sprawia, że jest złoczyńcą ani nie czyni z niej potwora. Babcia Weatherwax nie jest nawet zupełnie samotna. Choć większość ludzi raczej za nią nie przepada, ma przyjaciółkę, którą jest rubaszna, sympatyczna wiedźma (i której aż nader łatwo nie docenić. Ku własnej zgubie). Pratchett bardzo łatwo mógłby dać za przyjaciółkę babci Weatherwax kogoś równie zgorzkniałego jak ona, ale to by nie prowadziło do niczego dobrego. Niania Ogg stanowi dla Esme nie tylko fabularną, ale i życiową przeciwwagę, która pomaga babci trzymać się tego, co dobre.
Najważniejsze zresztą w cyklu o wiedźmach i później w jego kontynuacji – cyklu o Tiffany Obolałej wprowadzającym młodsze pokolenie wiedźm – jest to, że mamy tu nie jeden czy dwa archetypy kobiecej magii, a całą gamę wiedźm widzianych jako osoby. A jednym z ich zadań jest mieć się nawzajem na oku, upewniać się, że któraś nie „popada w chichot”, jak nazywa Pratchett osuwanie się w bycie złym.
W pierwszym z cykli główne trio dopełnia Magrat Garlick, która od zmokłej kury przechodzi do królowej (jakkolwiek wtedy przestaje być pełnowymiarową wiedźmą[11]), później zaś na jej miejsce – z pewnym oporem – wchodzi Agnes Nitt, która jednak dość szybko znika ze sceny, zastąpiona przez Tiffany Obolałą z własną krainą, gdzie przed nią nie było wiedźm. Razem, gdyby policzyć wszystkie imiona pojawiające się w obu cyklach, zebrałoby się pewnie około dwudziestu pierwszo- i drugoplanowych czarownic i pewnie jeszcze z kilkanaście na trzecim planie.
Moja ziemia! Mój brat!
Tiffany Obolała jest zresztą szczególnie ciekawym przypadkiem. O ile jeśli chodzi o inne wiedźmy, te nimi po prostu są albo zostają wytypowane przez starsze wiedźmy jako mające talent, nadające się na uczennice (czasem wbrew własnej woli, jak Agnes Nitt), tak w przypadku Tiffany Pratchett kładzie bardzo silny nacisk na jej własny wybór. Tiffany sama, z własnej woli i z ogromną determinacją podejmuje decyzję, że zostanie wiedźmą. Myśląc o losie pewnej starej kobiety o książce baśni mieszają się w niej zaduma i rozgoryczenie:
Była też inna stara kobieta, o której wszyscy mówili, że jest czarownicą… A to, co ją spotkało skłoniło Tiffany do… zadumy.
W każdym razie wolała czarownice od zarozumiałych i przystojnych książąt oraz głupich i wyniosłych księżniczek, które miały mniej rozsądku niż chrabąszcz. Miały też piękne złote włosy, jakich nie miała Tiffany – jej włosy były brązowe, zwyczajnie brązowe […] całkiem jak jej oczy. Brązowe jak ziemia. A czy ta książka zawierała jakieś przygody ludzi o brązowych włosach i oczach? Nie, nie, nie… To tym blond z niebieskimi albo rudym z zielonymi trafiały się wszystkie ciekawe historie. Jeśli ktoś miał brązowe, to pewnie był służącą albo drwalem, albo kimś takim. Albo mleczarką. Ale ona się na to nie zgodzi, chociaż rzeczywiście dobrze robi ser. Nie może być księciem i nigdy nie będzie księżniczką, nie chce być drwalem, a więc zostanie czarownicą[12].
Nic dziwnego, że kiedy królowa elfów porywa jej młodszego braciszka – a sama Tiff ma wtedy dziewięć lat! – nie prosi o pomoc dorosłych, tylko bierze sprawy w swoje ręce i przy pomocy żelaznej patelni pokonuje panią Krainy Baśni. Tiffany nikt nie wybiera ani ona w sobie nie ma jakiejś przyrodzonej mocy (tak jak swoją moc miała Esk), która sprawiałaby, że jasne stanie się dla każdego, że jest wiedźmą. Ma tylko złość na to, jaki jest świat i co świat mówi o rolach kobiet, które są ot, pospolite. Nie pozwala sobie tego wmówić. Bycia wiedźmą nie ma w jej możliwych przyszłościach, ale ona ją tam umieszcza, wykreślając wszystkie inne, które oferowało jej życie. Dokonuje tak świadomego wyboru, jakiego trudno szukać u innej bohaterki popularnej powieści czy cyklu fantasy. Nawet w samym Świecie Dysku nie potrafimy wskazać postaci równie jednoznacznie sterującej swoim życiem. Tym mocniej więc wybrzmiewa, gdy Pratchett taką decyzyjność przyznaje ośmioletniej dziewczynce – i czyni to w najbardziej naturalny sposób. Daje jej prawo do złości nie tylko typowo dziecięcej, naburmuszonej, ale też do tej dorosłej, dojrzałej, opartej o myślenie, a nie tylko o emocje.
Potworna kobiecość
Pratchett pokazuje nam też w swoim zwierciadle satyry jeszcze jeden, ważny aspekt kobiecości – jej „gorszość”, „potworność”, „słabość”. I nie bez przyczyny robi to w powieści wyrażającej bodaj najwięcej gniewu w całym Świecie Dysku, Potwornym regimencie.
Powieść zaczynamy, śledząc poczynania Polly Perks, która postanawia pójść na wojnę, żeby przyprowadzić do domu swojego brata. A żeby w ogóle móc spróbować tego dokonać, musi przebrać się za chłopaka. Z czym radzi sobie całkiem nieźle, ale jednak niewystarczająco, by ktoś, kto się takich sztuczek spodziewa, nie zauważył od razu, że ma do czynienia z dziewczyną, a nie z chłopakiem. Prawdziwi mężczyźni są zbyt zadufani, żeby być w stanie w ogóle pomyśleć, że kobieta mogłaby sprzeciwić się słowu boga[13] i wstąpić do armii przebrana za mężczyznę[14]. Polly zaś bardzo szybko odkrywa, że nie ona jedna wpadła na taki pomysł i właściwie cały jej regiment składa się z dziewczyn przebranych za chłopaków. Później zaś wszystkie dowiadują się, że nie one jedne w tym „potwornym” regimencie coś takiego zrobiły, ani nawet nie były pierwsze czy drugie. Cały proceder, jak się okazuje, jest rozwinięty do tego stopnia, że jakieś trzy czwarte najwyższego dowództwa armii kraju Polly stanowią kobiety ukrywające się jako mężczyźni. Absurd, prawda? Ale czy tylko? Pratchett pokazuje tu zarazem, że aby dotrzeć tak wysoko, te kobiety musiały być lepsze niż mężczyźni, jak i równie, jeśli nie bardziej oddane wojnie, którą Borogarvia toczy z coraz to nowymi przeciwnikami praktycznie nieustannie od dziesiątek albo i setek lat, doprowadzając kraj na skraj zagłady ze śmierci głodowej.
Dlaczego jednak te wszystkie kobiety w ogóle zaciągają się do wojska, które nie jest przyjemnym piknikiem? Niektóre zapewne czynią to z umiłowania wojny. Pratchett pokazuje nam jednak przede wszystkim inne motywacje. Ważne jest tu tło, na którym rozgrywa się akcja powieści. Biedny kraik, praktycznie na skraju zagłady, zamknięty na innych, całkowicie odizolowany gospodarczo, w stanie permanentnej wojny, rządzony przez ducha zmarłej księżnej i kapłanów boga, którego święta księga składa się ze spisu obrzydliwości (i wciąż pojawiają się nowe). W takim kraju wojna jest śmiertelną pułapką dla chłopca, który (jak niezbyt rozgarnięty, o delikatnej naturze, brat Polly) lubi malować albo robić coś równie kobiecego – a malowanie, tak przy okazji, jest, zgadliście, jedną z obrzydliwości. Polly idzie na wojnę nie po to, by walczyć (choć oczywiście będzie to robić, gdy stanie oko w oko z wrogiem i nawet jej się to spodoba), a dla brata. Jej nowe koleżanki z regimentu gonią za własnymi celami i uciekają przed własnymi małymi piekłami. Jest taka, która poszła na wojnę za ukochanym, inna uciekła z sierocińca czy podobnego przytułku, gdzie wyraźnie się nad nią znęcano[15], a razem z nią uciekła jej dziewczyna, by chronić ją przed światem. Jest też dziewczyna z tego samego ośrodka, przez którą przemawia duch księżnej i z której reszta regimentu trochę się podśmiewa i ma za dziwaczkę. A jednak Pratchett pokazuje, że i w jej wierze jest jakaś moc i prawda. Są także wampirzyca, Igorina i trollica, które pokazują mniej dramatyczny może, ale równie ważny bunt przeciwko ustalonym normom kobiecości, jakimi kierują się ich społeczności.
Może inny autor pokazałby nam, jak to wszystko załamuje się jak domek z kart, wyśmiał swoje bohaterki, wskazał na bezcelowość ich działania, w dawno skazanym na zagładę świecie. Pratchett jednak jest pisarzem zarówno wściekłym, jak i pełnym idealizmu. Ostatecznie więc, po pokazaniu nam całej okropności świata, w którym funkcjonują Polly i jej koleżanki, świata, w którym wojna jest dobrym pomysłem na ucieczkę, następuje odkrycie kart, zmuszenie najwyższego dowództwa do zakończenia wojny i przyznania kobietom prawa do bycia w wojsku jako kobiety. W ich żyjącym wojnami świecie jest równe po prostu prawu do istnienia jako kobiety. Stary bóg umiera, a wraz z nim jego obrzydliwości i odchodzi duch księżnej, który mógł nawet mniej niż mogła księżna za życia. I może jest to happy end wciąż podszyty szczyptą cynizmu – ostatecznie nadejdzie kolejna wojna, nawet jeśli już „mniej bezsensowna” – ale nie należy deprecjonować siły kobiecego buntu, jaki pokazuje nam tu Pratchett. A pokazuje on bardzo ważną rzecz. Kobiety w Potwornym regimencie osiągają od dawna najwyższe zaszczyty (wojskowe) dla siebie samych, kiedy są bardziej męskie niż mężczyźni, ale też w żaden sposób nie zmieniają tym okropnej sytuacji kobiet jako takich. I są w tym bardzo samolubne. Dopiero kiedy ich prawdziwa natura zostaje odkryta, kiedy zostają z nią skonfrontowane i odarte ze złudzeń – dodajmy: przez inną kobietę – mogą z całą swoją władzą zrobić coś, co faktycznie zmieni na lepsze los kobiet jako takich. To wymaga wysiłku, wyjścia z ciepłej jak grzanka strefy komfortu zbudowanej na kłamstwie i wyparciu się siebie samych, ale jest możliwe do zrobienia. Ale choćby efekt końcowy nie był zupełnie satysfakcjonujący, wciąż warto o niego walczyć.
Kwestia liczb
Patrząc na wszystkie tomy Świata Dysku czy w ogóle na wszystkie powieści i opowiadania Terry’ego Pratchetta, widzi się, że ma on więcej męskich protagonistów i więcej powieści im poświęconych. Najdłuższy cykl w płaskim świecie dotyczy straży miejskiej i komendanta Vimesa. Komendant Vimes był też, jak mówił Pratchett, jego ulubioną postacią ze Świata Dysku. Zarazem jednak nie można powiedzieć, żeby kobiety stanowiły w powieściach sir Terry’ego mniej ważne postaci i prezentowały stereotypowo słabszą płeć. Z kobietami w tych powieściach i opowiadaniach zawsze trzeba się liczyć. Niejednokrotnie pokazują problemy bycia kobietą w patriarchalnym świecie, ale nie są nigdy sprowadzane jedynie do archetypów feministycznej walki na pierwszym froncie dyskowego sufrażyzmu. Są wojowniczkami, damami, królowymi, Igorinami, ludźmi, krasnoludkami, wiedźmami, elfkami, Śmiercią i wszystkim, czym tylko można sobie wyobrazić – a wszystkie je autor darzy szacunkiem i sympatią[16].
Nie bez przyczyny też, myślimy, ostatnim tomem Świata Dysku okazała się Pasterska korona z cyklu o Tiffany Obolałej, gdzie żegnamy się z jedną ze, zdawałoby się, nieśmiertelnych postaci, a schedę po niej przejmuje i musi sobie jakoś z tym nowym brzemieniem poradzić druga kobieta. Tiffany przez cały tom zmaga się z tym, czego wymaga od niej społeczność wiedźm, by na koniec dojść do wniosku, że może być tylko sobą. Sir Terry nie każe jej zostać klonem babci Weatherwax, drugą, poniekąd odrodzoną, Esme. Nie czyni z Esme-Tiff archetypu kobiety. Wręcz przeciwnie. Pokazuje, że aby Tiffany nie załamała się pod ciężarem oczekiwań, musi pozostać sobą. Tiffany pozwala Esme odejść, wybierając – jak zawsze – swoją własną drogę. Sir Terry nie mówi kobietom, jakie mają być. Oddaje im tylko głos, pokazując, jakie są i nie wpisuje ich w żaden wielki archetyp kobiecości.
[1] Cytaty za: N. Gaiman, Przedmowa Neila Gaimana w: T. Pratchett, Kiksy klawiatury. Eseje i nie tylko, przeł. P.W. Cholewa, Warszawa 2015, s. 15.
[2] Oraz oczywiście osób niebinarnych płciowo. U Pratchetta jako jedną z takich postaci można odczytywać Eskarinę Smith w Równoumagicznieniu.
[3] Które oczywiście nie są niczym antyfeministycznym. Nas osobiście może interesują mniej, ale to też jest u sir Terry’ego istotne, że pisząc swoje bohaterki, nie odbiera im nigdy prawa do miłości. Nie każda musi mieć wątek romantyczny – jak i nie każda postać męska u Pratchetta go ma – ale bycie pełnowartościowymi bohaterkami nie oznacza, że mają być wszystkie, co do jednej, aromantyczne.
[4] O czym właśnie się w tej powieści – poniekąd na nowo – dowiedziała i co też musi sobie poukładać w głowie.
[5] Cytaty za: T. Pratchett, Muzyka duszy, tłum. P.W. Cholewa, Warszawa 2013, s. 260, 314.
[6] T. Pratchett, Dlaczego Gandalf się nie ożenił? Wystąpienie na Novaconie, 1985 [w:] tegoż, Kiksy klawiatury, Dz. cyt., s. 105-107.
[7] Równoumagicznienie, choć opowiada o pierwszej kobiecie-magu i część akcji poświęca Esk na uniwersytecie magów, jest oficjalnie pierwszym tomem cyklu o wiedźmach. To jednak interesujące, jak postrzegamy ten podział w kontekście tematu fabuły Równoumagicznienia.
[8] Cytaty za: T. Pratchett, Panowie i damy, tłum. P.W. Cholewa, Warszawa 2002, s. 103, 115.
[9] Cytaty za: T. Pratchett, Równoumagicznienie, tłum. P.W. Cholewa, Warszawa 1996, s. 60, 111, 189.
[10] W ostatnim tomie Świata Dysku pojawia się z kolei chłopiec, który wchodzi w przestrzeń „zarezerwowaną dla kobiet”. Dzięki pomocy Tiffany Obolałej zostaje wiedźmą i obejmuje swoje własne gospodarstwo.
[11] Bycie wiedźmą, jak i bycie królową (nawet tak mikroskopijnego królestwa jakim jest Lancre) to praca na pełen etat, więc Magrat musi dokonać wyboru, która kariera będzie jej przyszłością.
[12] T. Pratchett, Wolni Ciut Ludzie, tłum. P.W. Cholewa, Warszawa 2010, s. 27.
[13] W Borogravii, skąd pochodzi Polly, wszelkie świeckie prawo pochodzi od boga obrzydliwości Nuggana. Wcale nie kojarzy się to nam z żadną obecną lokalną sytuacją geopolityczną. Ani trochę.
[14] Zresztą wątek mężczyzn, którzy po prostu nie zobaczą kobiety, jeśli ta pojawi się tam, gdzie zgodnie z prawami ustalonymi przez mężczyzn nie powinna wchodzić, pojawia się tu i tam i w innych powieściach sir Terry’ego.
[15] Pratchett wyraźnie zarysowuje obraz miejsca, które zostaje z człowiekiem w jego koszmarach.
[16] Nawet elfkę.