Terry Pratchett poruszał w swojej twórczości tematykę wielu marginalizowanych społeczności. Dziś porozmawiajmy o goblinach i golemach. I trochę o krasnoludach.
Tak, właśnie o nich. Ale dlaczego? Bo gobliny i golemy nie są takimi sobie wziętymi znikąd fantastycznymi rasami. Z krasnoludami sprawa jest trochę inna, ale do tego jeszcze dojdziemy. Oczywiście, wszyscy wiemy, że fantastyka – ta dobra, niedziadowska – podnosi ważkie kwestie społeczne. Pełna jest nieraz uprzedzających stereotypów, które tak bardzo umocniły się w obrazie gatunku, że większość z nas już nie dostrzega ich homofobicznego, rasistowskiego, antysemickiego, czy jeszcze innego dyskryminującego rodowodu. Ale one ciągle tam są. I trzeba kogoś takiego, jak Terry Pratchett by ten rodowód (lekko i bez robienia z tego wielkiej sprawy) odgrzebać i pokazać czym jest. Potrzeba kogoś takiego, jak Terry Pratchett, by wokół tego rodowodu osnuć akcję swoich powieści.
A gobliny i golemy? Tu mamy dwie powiązane grupy, choć każdą z nich fantastyka traktuje nieco inaczej. Powiemy jednak jasno, żeby nie było niedomówień – obie są przejawem antysemityzmu.
Gobliny to zwykle karykaturalne, gromadzące bogactwa, brudne i okrutne istoty żyjące pod ziemią i posługujące się dziwacznym, nieprzyjemnym i niezrozumiałym językiem. W tym obrazie będącym karykaturą społeczności Żydowskiej, antysemityzm jest bardzo oczywisty. I nie, to nie Jo Rowling to wymyśliła, choć jak najbardziej ten obraz w swoich powieściach umocniła, nawet jeśli jej gobliny prowadzą banki, a nie żyją w podziemnych norach.
Z golemami sprawa ma się pozornie lepiej. Pozornie. W końcu, w fantastyce to takie fajne nietypowe roboty-nieroboty. Sęk tkwi w tym, że golem to byt wywodzący się z Żydowskiej kultury i traktowanie go jako generycznego stwora bez bagażu kulturowego jest antysemickie. Bardzo to po chrześcijańsku: wymazywać kulturę innej religii.
Krasnoludy, o ile nam wiadomo (choć możemy się mylić), nie mają bezpośrednich powiązań ze społecznością i diasporą Żydowską, ale u Pratchetta uzyskały pewne Żydowskie kodowanie kulturowe. Co ważne, choć na Dysku istnieją negatywne stereotypy o krasnoludach, samo kodowanie ich kultury nie jest negatywne. Mamy tu właściwie dwa główne elementy. Pierwszy to przywiązanie do złota, które jest głównie propagandą, a nie stanem faktycznym. Bardziej niż złoto – piękne, ale zbędne – krasnoludy cenią sobie inne żyły kruszców. Zresztą, ludzie nie rozumieją tak naprawdę o co w tym wszystkim chodzi. A nie chodzi o chciwość.
W Prawdzie, jeden z krasnoludów, Gunnila Dobrogór, chce wziąć ślub. Aby to zrobić musi wykupić swojego ukochanego od jego rodziny, a jego ukochany musi wykupić Gunnilę od rodziny Gunnili. Ten wykup jest bardzo drogi – wyceniany według tego ile rodzina wyłożyła środków na opiekę nad wykupowanym krasnoludem do momentu wykupienia. Ale, jak objaśnia Gunnila, gdy wykup zostanie dokonany, obie rodziny obdarowują młodą parę o wiele hojniej niż wynosiły oba wykupy. Nie chodzi o pieniądze i stereotypową chciwość, a o przestrzeganie prawa, które mówi o wartości krasnoluda – drugiego aspektu, o którym opowiemy. Krasnoludy bowiem uwielbiają reguły i uwielbiają się o nie spierać. Wszelkie prawo pochodzi od Taka, który spisał je, gdy stworzył krasnoludy i ludzi i gdy istotą jego stworzenia powstały same z siebie trolle. Podobnie w kulturze Żydowskiej spieranie się o najważniejsze prawo, prawo boskie spisane w świętej księdze jest nieodłączną częścią tej religii i kultury. Mamy więc na Dysku równoprawną ludzkiej kulturę krasnoludzką, której dodanie żydowskich elementów kulturowych ubogaciło cały świat przedstawiony. Dysk, dzięki temu zabiegowi, nie opiera się na jednym zewnętrznym dla świata przedstawionego dogmacie religijnym i kulturowym.
Wróćmy jednak do naszych głównych kozłów ofiarnych. Golemy u Pratchetta dużą rolę odgrywają w Na glinianych nogach, pojawiają się też w istotnej, choć mniejszej roli w Piekle pocztowym. Gobliny z kolei są w centrum jednej z ostatnich powieści Pratchetta – Niuch.
Jak to często w Świecie Dysku bywa, tematem przewodnim powieści niejednokrotnie jest nierównościowe traktowanie grup etnicznych, rasowych i gatunkowych. W Na glinianych nogach tą grupą są golemy. Tam gdzie zwykle w fantastyce są po prostu odklejonym od ich kulturowego pochodzenia glinianymi robotami[1], tu są centralnymi postaciami powieści o traktowaniu innych ludzi jak pozbawionych własnej woli maszyn. Golemy w tej powieści mają Żydowskie (czy przynajmniej żydowsko brzmiące) golemowe imiona jak Dibbuk, czy Shmata, a golemowy król, który ma golemy zbawić, nosi miano Meszuga, ale na tym nawiązania się nie kończą. Siłą napędową golemów jest nie magiczny kamień czy jakikolwiek inny generyczny mechanizm fantastyczny, a tak jak należy – chem, zwój w głowie spisany przez kapłana, w którym mają wpisane zasady. Posłuszeństwo wobec swoich panów, pracowitość, wszelkie prawa i obowiązki golemów, ale też, co ważne, święte dni, kiedy muszą przestać pracować zaczynające się zawsze o zmierzchu i kończące o świcie, a w Piekle Pocztowym zostaje to doprecyzowane jako jeden dzień na oktodzień[2]. To oczywiste nawiązanie do szabatu i przy okazji subtelne wskazanie, że golemy na Dysku nie są jednak robotami.
Golemy nie mają głosu, mogą porozumiewać się pisząc na glinianych tabliczkach, a cała społeczność traktuje je jak maszyny, które nie mają wolnej woli i mogą pracować bez końca. A jednocześnie obwinia się je o najgorsze zbrodnie. Pratchett wskazuje na paradoks tego myślenia: „Wszyscy wiedzą, że one nie są żywe” mówi człowiek zamierzający się młotem na jednego z golemów, Dorfla. Zaraz też dodaje: „Jeden z nich zabił starego kapłana!”, na co otrzymuje odpowiedź kapitana Marchewy:
Jeśli to jest rzecz, to nie może popełnić morderstwa. Miecz jest rzeczą… – Wydobył swój miecz; klinga świsnęła niemal jedwabiście. – I gdyby ktoś wbił w go w ciebie, dobry człowieku, nie mógłbyś w żaden sposób winić miecza[3].
Ta dychotomia spojrzenia spaja całą powieść. Wielkie gliniane istoty, którym nie dano głosu nie mają wielkiej możliwości wyrażenia własnych myśli – gliniana tabliczka nie pomieści zbyt wielu słów. A jednak większość morporkian nie zwraca na to uwagi, skupiając się na tym, że golemy są wielkie i silne. Nie wolno im krzywdzić ludzi, a jednak ludzie ciągle się ich obawiają. Swoją niechęć do golemów i brak zrozumienia wobec nich muszą pokonać nie tylko zwykli twardogłowi morporczycy, ale też między innymi funkcjonariusz Angua, która przez sporą część powieści nienawidzi golemów, niesłusznie przekonana, że są akceptowane przez społeczeństwo, podczas gdy ona, jako wilkołak, akceptowana nie jest. Dopiero w trakcie powieści musi zrozumieć, że golemy są co najwyżej tolerowane a i to w coraz mniejszym stopniu. Zwłaszcza, gdy próbują się buntować wobec niesprawiedliwego traktowania.
Ostatecznie, pierwszoplanowy golem w powieści, Dorfl, uzyskuje wolność poprzez wykupienie się od swojego pracodawcy. Wolność okazuje się dla niego szokiem, ale też, co istotne, gdy już do niej przywyka, nie zmienia jego kodu moralnego. Słowa w jego sercu nie różnią się specjalnie od słów w jego chemie, teraz jednak jest swoją własną osobą nie tylko nominalnie, ale i oficjalnie zgodnie z prawem. Planuje więc wykupić kolejne golemy, by i one mogły oficjalnie zyskać swoje własne prawa, zamiast samych nakazów. Ludzie i inne istoty zamieszkujące Ankh-Morpork uczą się szacunku, jakkolwiek przychodzi im to dość powoli. Golemy jednak zyskują sojuszników, którzy, gdyby ich własne słowa zawiodły, są po ich stronie. Przede wszystkim, jak mówią golemy „Z Naszej Własnej Ręki Albo Żadnej”[4]. Tak się opowiada o rewolucji wśród klasy niewolniczej: nie poprzez wyśmiewanie młodocianych działań molki książkowej, bo przecież te skrzaty domowe golemy lubią być w niewoli.
Pratchett miesza tu także odrobinę robotyki z prawami Asimova, jak w Piekle pocztowym wprowadza zasadę, że golemy nie tyle nie mogą skrzywdzić człowieka, co nie mogą tego zrobić, chyba że na rozkaz legalnie wybranej władzy. Ale też cały koncept ich wolnej woli odbiega mocno od robotyki i AI, a skupia się właśnie wokół tego skąd golemy wzięły się w popkulturze. A wzięły się z konkretnej kultury, wobec której do dziś wiele osób żywi uprzedzenia.
O ile jednak golemy traktowane jako narzędzia zbuntowały się same, o tyle gobliny w Niuch (podobnie jak potterowskie skrzaty domowe) wierzą, że są zasługują na swój los. A nawet idą dalej, wierząc ludziom, że są najgorszymi plugawościami. Uwierzyły w brak własnej wartości pomimo własnej, ciekawej kultury i języka – o wiele bogatszego niż ludzki język.
Pratchett jednak nie sięga po utarte narracje ukazujące gobliny jako okrutne, mordercze, chciwe i przerabiające ludzkie dzieci na macę potwory, a jako niesłusznie postrzegane jako takie – po to, by ludzie mogli je wykorzystywać do własnych celów, niewolić i mordować dla zabawy. Jakkolwiek podobny motyw okrucieństwa (choć zwykle nie aż tak daleko posunięty) niejednokrotnie pojawia się w Świecie Dysku, to fakt, że gobliny w popkulturze są karykaturą Żydów dodaje narracji z Niuch bardzo konkretnego podtekstu. Zarówno w kontekście historycznym z coraz bardziej narastającą obecnością nazistów we współczesnym świecie, jak również w kontekście współczesnym.
To świat, w którym gobliny sprowadza się do istot, którym nie należy się żaden szacunek. One same gardzą sobą, a gdy zmuszone są w imię przetrwania do podejmowania niezwykle trudnych decyzji, społeczeństwo dysku i nawet dobre postaci jak kapitan Marchewa odbierają te czyny jako barbarzyńskie i ohydne. W końcu… Lepiej pozwolić zginąć i matce i dziecku z głodu, niż żeby matka przeżyła, wierząc, że jej żałoba za dzieckiem pozwoli mu narodzić się pewnego dnia na nowo. To świat, w którym nawet teoretycznie dobrzy ludzie wierzą przesądom i wolą zamknąć się w domu, gdy dzieje się ludobójstwo, niż wyjść i spróbować mu przeciwdziałać. W jednej z lżejszych wersji tych przesądów jedna z postaci mówi, że gobliny są paskudne i ukradną ludzkie sznurówki jeśli nie będzie się uważać, ale też zaczyna myśleć o tym co widziała w gobliniej jaskini, gdzie są nie potwory, a dzieci, starcy i matki. Przez chwilę jednak próbuje jeszcze trzymać się swoich przekonań:
– No więc, sir, wiadomo, że krowy też są dobrymi matkami, ale jak przyjdzie co do czego, cielę jest tylko cielęciną na kopytkach, prawda?
– Możliwe. Ale gdyby cielę podeszło do ciebie i powiedziało „Dzień dobry, mam na imię Łzy Grzybów”?
Twarz Feeneya wyrażała mękę nieznanych refleksji.
– Myślę, że zjadłbym sałatę, sir[5].
Są jednak i bardziej dosadne fragmenty, jak ten, w którym panna Beedle mówi o swojej matce:
– Opowiedziała mi też o swoich najgorszych wspomnieniach, tych, które prześladowały ją w sennych koszmarach, i mogę uczciwie stwierdzić, że teraz prześladują mnie: o dniu, w którym ktoś z mieszkających niedaleko ludzi odkrył, że jakaś złotowłosa i rumiana ludzka dziewczynka biega sobie pod ziemią ze złymi, zdradzieckimi bestiami, które, jak wszyscy wiedzą, pożerają dzieci. Cóż, krzyczała i wyrywała się, kiedy próbowali ją zabrać, zwłaszcza że ci, których uważała za rodzinę, byli właśnie mordowani wokół niej.
[…]
– To prawda? – upewnił się. – Nie wiem co powiedzieć.
[…]
– W takim razie lepiej nic nie mówić – odparła panna Beedle. – Zabito je wszystkie, bez żadnego powodu. Zdarza się. Wszyscy wiedzą, że to istoty całkiem bezwartościowe, prawda? Wielu najgorszych czynów na świecie dokonują ludzie, którzy wierzą, szczerze wierzą, że robią to, co najlepsze; zwłaszcza kiedy w sprawę wmieszany jest jakiś bóg[6].
Felicity Beedle jest człowiekiem, ale też córką goblinki. To kolejne żydowskie nawiązanie: Judaizm przenosi się po matczynej linii. W tym wypadu matka panny Beedle była ludzką dziewczynką wychowaną przez gobliny, ale też co istotne dla naszej metafory, Judaizm to zarówno religia jak i kultura, a więc osoba od dziecka wychowana w tej kulturze nawet jeśli nie wyznaje religii będzie ateistyczną Żydówką. Analogicznie więc, choć panna Beedle jest człowiekiem uczącym gobliny gobliństwa, jest też – ponieważ jej matka była goblinką – przynajmniej w jakimś stopniu goblinką uczącą gobliny jak być goblinami.
W dalszym fragmencie opowiada o torturach jakie przechodziła jej matka, gdy ludzie, którzy ją „uratowali” próbowali oduczyć ją gobliństwa. W tym wypadku nie udało im się złamać charakteru dziewczynki, która, gdy dorosła i została matką przekazała córce swoją historię mówiąc, że wciąż jest w jakimś stopniu goblinką. Jednak można sobie wyobrazić, że to nie jedyna taka historia i zapewne nie każda miała, przy całej niosącej się z sobą, i pewnie zwykle więcej niż przez jedno pokolenie, traumie, podobnie szczęśliwy koniec.
Patrząc wstecz na świat przedstawiony nam przez Pratchetta, widzimy paralele w teraźniejszości. I w antysemityzmie, wciąż obecnym i w dotykającej nas osobiście wszechobecnej transfobii[7] naprawdę dziwimy się dlaczego wciąż postrzega się Pratchetta głównie jako autora humorystycznego. Humor tam jest, ale on tylko kąsającą warstwą pokrywa bolesne odbicie naszego świata. Jednak jako że jest ono odbiciem krzywym narracja skupia się na daniu goblinom narzędzi do pokazania światu, że są wartościowymi istotami. Jak mówi panna Beedle, która pomaga goblinom, nie uczy ona być ich ludźmi. Uczy ich bycia goblinami, a w domyśle możemy dopowiedzieć, że być goblinami bez ludzkiego, miażdżącego wpływu na ich społeczność. To, że zaczynają nosić ubrania z poręcznymi kieszeniami czy pięknie grają nie znaczy, że są to rzeczy czysto ludzkie a nie goblińskie. Jest to więc – mimo wszystko – narracja budująca. Ale na ile możemy spodziewać się podobnie pozytywnego zakończenia w realnym świecie? I nawet jeśli, to czy najpierw muszą czekać nas wszystkie etapy eksterminacji, zanim dojdziemy do etapu odbudowy? Trudno czuć nadzieję, gdy najmocniej rezonują z nami te fragmenty, które poruszają temat traumy jaką gotuje jednej rozumnej rasie inna rozumna rasa.
„Oto Dysk, świat i zwierciadło światów”[8] jak pisze Pratchett. Krzywe zwierciadło i dlatego dające nadzieję. Ale czasami tej nadziei nie ma aż tak wiele, krzywizna jest zbyt mała. Wtedy wygląda z niego przede wszystkim to, co w naszym świecie najgorsze i nieustannie obecne. I naprawdę warto się nad tym zastanowić. Bo jeśli mamy mieć jakąkolwiek nadzieję, na zmianę na lepsze, musimy za zmianę zabrać się sami. I razem.
I zdecydowanie potrzeba nam więcej takich narracji, które nie ugruntowują uprzedzeń i nie zabijają kultur, a takich, które świadome tego jak to wygląda w większości popkultury będą miały na tyle odwagi i szczerości, by iść krzywdzącym narracjom pod prąd. Po to by powiedzieć coś prawdziwego, a nie jedynie miło klepiącego po głowie nasze najgłębiej zakorzenione przekonania.
[1] Można powiedzieć, że stanowią ujście dla robotyki bez konieczności poruszania robotycznych kwestii moralnych. Pratchett tej kwestii nadaje swój spin. Taki, w którym mamy istoty świadome, ale nie ma mowy o sztucznej inteligencji.
[2] Na Dysku tydzień ma osiem dni, a nie siedem.
[3] Cyt. za: T. Pratchett, Na glinianych nogach, tłum. P.W. Cholewa, Warszawa 2004, s.214.
[4] Cyt. za T. Pratchett, Piekło pocztowe, tłum. P.W. Cholewa, Warszawa 2008, s. 64.
[5] Cyt. Za: T. Pratchett, Niuch, tłum. P.W. Cholewa, Warszawa 2012, s. 158.
[6] Dz. Cyt. S. 169.
[7] Trudno powiedzieć na ile ta korelacja zachodzi u polskich terfek, ale te brytyjskie nieraz są również antysemitkami. Nie mówimy więc, że terfki właściwie są nazistkami, ale jeśli podrapać to sreberko to właściwie… Cóż, sami wyciągnijcie swoje wnioski.
[8] Cyt. za T. Pratchett, Straż! Straż!, tłum. P.W. Cholewa, Warszawa 1999, s. 300.