W całej swej nienormalności, Addamsowie stanowili cudowną odskocznię od nudy dnia powszedniego, jednocześnie pozostając świetnym odzwierciedleniem prawdziwie kochającej się rodziny, o której wielu z nas mogłoby niestety tylko pomarzyć.
Rodzina Addamsów towarzyszyła mi od dzieciństwa. Pamiętam wiele poranków spędzonych na śledzeniu czarnobiałych losów Rączki, Gomeza, Morticii i całej reszty tej wyjątkowo sadystycznej rodzinki. Tym, dla których Wednesday jest początkiem przygody ze światem Addamsów, pozwólcie, że przypomnę, że ten świat jest pełen sadyzmu, masochizmu, potworów i mrocznych wątków rodem z tradycyjnej powieści gotyckiej przełomu XVIII i XIX wieku. Myślą przewodnią Rodziny Addamsów było wywrócenie powojennego stereotypu szczęśliwej amerykańskiej rodziny do góry nogami, gdzie pastelowe kolory zastąpiła czerń, a idealne domki z idealnie przystrzyżonymi trawnikami – mroczna rezydencja na bagnach pełna pułapek, sekretnych komnat i narzędzi tortur.
Najnowsza wersja Addamsów wciąż wpisuje się w główne założenia oryginału i widzimy wiele znajomych wątków, jednak tym razem największy nacisk położono na kulisy życia nastoletniej Wednesday, jej początkowy bunt wobec rodziców, a także na realia życia w nadzwyczajnej szkole z internatem. Netflix postawił na opowieść o odmienności, ale przepisał ją na odmienność w świecie stworzeń magicznych lub paranormalnych, co przełożyło się na osłabienie postrzegania Addamsów jako odszczepieńców.
Czy świat Addamsów według Tima Burtona jest lepszy od materiału źródłowego? Czy Wednesday bawi, czy pozostawia gorzki posmak po seansie? Która Wednesday jest twoją Wednesday i dlaczego? Na te pytania musicie odpowiedzieć sobie sami. Za to tutaj znajdziecie kilka moich osobistych przemyśleń na temat pierwszego sezonu serialu i tego, jak został odebrany.
Gomez wcale nie musi być przystojny.
Kiedy zapytałam moich znajomych co im się najbardziej podobało i nie podobało w Wednesday, temat Gomeza powracał jak bumerang. „Zwykły brzydal”, „Wcale nie wygląda jak Gomez, powinien być hot!”, „Nie wygląda jak należy, nie pasuje do Addamsów” – a to tylko kilka przykładów. Moim skromnym zdaniem Luis Guzman sprawdza się w roli świetnie, a dlaczego? Odnoszę wrażenie, że poprzednie produkcje o Addamsach stworzyły pewien stereotyp Gomeza, który jest nie tylko głową rodziny, ale też miłym dla oka dodatkiem. Tymczasem, serialowy Gomez jest bardzo zbliżony wizualnie do oryginalnych komiksów o Rodzinie Addamsów i osobiście nie widzę w tym nic złego.
Addamsowie nie są szczęśliwą rodziną.
Według mnie to największy zgrzyt w tej adaptacji. Nie twierdzę, że Addamsowie nie są kochającą się rodziną i nie dbają o siebie nawzajem… Przeciwnie, już od pierwszych scen wiemy, że Wednesday zostaje przeniesiona do nowej szkoły za mszczenie się w imieniu młodszego brata. Jednak największa siła Addamsów tkwiła w rodzinnym cieple, bezwarunkowym wsparciu i zrozumieniu siebie nawzajem, a oglądając relację Wednesday i jej rodziców, ciężko oprzeć się wrażeniu, że nie ma tu wystarczającego zaufania ani oparcia. Koniec końców, Wednesday sama wielokrotnie powtarzała, że jej celem jest ucieczka nie tylko od szkoły, w której została umieszczona, ale też od rodziny. To czyni ten serial kolejną historią o problemach dorastania i nastoletnim buncie, a Wednesday nie zasługiwała na sprowadzenie do poziomu zwyczajnej nastolatki.
Nevermore to Hogwart nowej generacji.
W pierwszej chwili, myślałam, że to jakiś żart i ten serial nie może kręcić się wokół kolejnej specjalnej szkoły dla specyficznie utalentowanej młodzieży. Cóż… Jako dziecko dorastające z Harrym Potterem, nie mogłam nie mogłam nie zauważyć serii podobieństw między Hogwartem a serialowym Nevermore. Może nie mamy podziału na cztery domy, za to zastąpiono je różnymi grupami uczniów połączonych rasą lub umiejętnościami: wilkołaki trzymają się z wilkołakami, syreny z syrenami i tak dalej. W Hogwarcie mieliśmy Zakon Feniksa i Gwardię Dumbledore’a, w Nevermore mamy Night Shades. Harry brał udział w Turnieju Trójmagicznym, a Wednesday – w Pucharze Edgara Poe. Wprawdzie w Hogsmeade mieszkali czarodzieje, ale w Jerycho (do którego tak jak do Hogsmeade wymagano przepustek) większość stanowili normalni ludzie.
Zatem czy nazwałabym Wednesday nową Hermioną? Nie sądzę. Hermiona nie popełniłaby tyle błędów przy rozwikływaniu serialowej zagadki.
Dawno nie widziałam tak dobrej charakteryzacji, scenografii i kostiumów.
Jak wszyscy wiemy, seriale Netflixa potrafią być bardzo nierówne, jeśli chodzi o ich produkcje (szczególnie sezonowe, patrzę na was, świąteczne paździerze ?). W Wednesday nie ma się do czego przyczepić: kolory doskonale współgrają z rodzajem opowiadanej historii, kostiumy nie wyglądają kiczowato i są przemyślane względem noszących je postaci, a Addamsowie pozostają w cudownym kontraście do reszty bohaterów. Rączka nie jest wytworem efektów specjalnych i magii Hollywoodu, lecz została zagrana przez prawdziwego aktora. Chciałabym, żeby tyle samo serca zostało włożone w fabułę, co w scenografię…
Wednesday to hołd dla mrocznej części popkultury.
Lubię myśleć, że żyjemy w czasach postmodernizmu, a jego zasadniczym założeniem jest przekonanie o wyczerpaniu się tradycyjnych i nowoczesnych koncepcji – wszystko zostało już wymyślone, a w każdym nowym dziele kultury żyją idee z przeszłości.
Wednesday jest pełna podobnych smaczków i doskonale wpisuje się w powyższe. Już zostawmy Harry’ego Pottera i inne Winxy, ale czy zauważyliście kadry inspirowane niemym Nosferatu z 1922 roku? Albo balową sukienkę Wednesday przypominającą tę czerwoną noszoną przez Lydię w Soku z Żuka? Wszystkie odniesienia do twórczości Edgara Allana Poe i drobiazgi z filmów Burtona porozsiewane po kawiarni Weathervanes? „Żywe” obrazy niemal wydarte z Doriana Gray’a? Albo nawet elementy klasycznego horroru, takie jak budynek szkoły stylizowany na gotycki zamek, czy też motyw szaleństwa wszechobecny nie tylko u tytułowej bohaterki, ale też wśród pozostałych bohaterów, a szczególnie u panny Thornhill. O tańcu Wednesday nie będę się rozpisywać – pewnie już wszystko o nim wiecie z TikToka i wywiadów z Jenną Ortegą.
Wniosków na temat Wednesday może być tyle, ilu widzów Netflixa i zdaję sobie sprawę, że moje spostrzeżenia to kropla w oceanie zróżnicowanych opinii. Ja przy Wednesday bawiłam się doskonale, ale też postanowiłam serialowi wiele wybaczyć – to cena sympatii dla twórczości Burtona, którą chętnie zapłacę.
A co wam rzuciło się w oczy najbardziej?
Mityczny kot redakcyjny na emigracji, pojawia się i znika jak na kota przystało. Często przyłapywana na amatorskich sesjach fotograficznych w stolicy nad Tamizą, bazgrająca w szkicowniku lub delektująca się książką z dobrą kawą w zasięgu ręki. Nałogowy włóczykij i aspirująca poliglotka.