Podwójne życie, sekretne super tożsamości, no i oczywiście wątek romantyczny. Oglądałyśmy i czytałyśmy to już dziesiątki razy, to takie oklepane, a jednak nadal takie ekscytujące! Bywa też zupełnie odwrotnie, bo i realizacje tego prostego scenariusza bywają różne, ale akurat tutaj chcę napisać wam kilka zdań o ostatnim świecie, który na pewien czas skutecznie odciągnął mnie od rzeczywistości, czyli o Paryżu Biedronki i Czarnego Kota z serialu Miraculum.
Główni bohaterowie, Marinette i Adrien, to para zwykłych (no, względnie) nastolatków, którzy w sytuacjach kryzysowych − a trochę ich jest − przemieniają się w superbohaterów. Jako Biedronka i Czarny Kot co odcinek ratują Paryż, okazjonalnie cały świat, i starają się przy tym prowadzić normalne życie. Superbohaterski standard. Wszystko komplikuje fakt, że Marinette ma obsesję na punkcie Adriena, a on z kolei zakochany jej w jej super-alter ego, co powoduje pewne… hm, problemy w komunikacji. Standardowy odcinek Miraculum składa się z jednego wątku z codziennego życia głównych bohaterów lub ich otoczenia oraz ze starcia Biedronki i Kota z niszczącym Paryż złoczyńcą. W każdej części spotykamy też Władcę Ciem, naczelnego negatywnego bohatera (którego wolałabym za wersją francuską nazywać Motylem, ale obiecałam sobie, dla zachowania jakiegoś porządku, trzymać się polskiego tłumaczenia z wersji angielskiej. Jednak powiedzcie, czy niejednoznaczny Motyl nie jest ciekawszy niż łączenie Tego Złego z ćmami?). Władca Ciem dysponuje mocą, która polega na żerowaniu na negatywnych emocjach i za ich pomocą zmienianiu ludzi w superzłoczyńców. To z nimi później walczą Biedronka i Czarny Kot. Odczarowanie przejętych przez Władcę Ciem na ogół prowadzi do rozwiązania konfliktu z początku odcinka i chwilowego szczęśliwego zakończenia, podczas gdy naczelny zły obiecuje, że jeszcze dopadnie Biedronkę i Kota i odbierze im tytułowe miracula, czyli klejnoty dające im supermoce. I wszystko od nowa.
Reklamą, która sprawiła, że postanowiłam zobaczyć Miraculum, była opinia mojej znajomej: fajna bajka. Mogłabym wyrazić w tym miejscu zdziwienie, że taka zachęta działa lepiej niż wiele entuzjastycznych i przedstawiających sensowną argumentację recenzji różnych wspaniałych, niezwykle wartościowych programów − ale wszystko rozbija się po prostu o to, że lubię właśnie fajne bajki. Myślę też, że to dzięki tej nieco cukierkowej konwencji Miraculum tak bardzo mi się spodobało. Bajkowość nadaje całości lekkości i sprawia, że wybaczyć można różne nieścisłości czy uproszczenia. Oczywiście nie powstrzymało to ani mnie, ani zapewne innych uwielbiających szukać dziury w całym osób przed analizowaniem czy dopatrywaniem się drugiego i trzeciego dna. Ale przynajmniej nie zepsułam sobie przy okazji przyjemności z oglądania. A nawet odwrotnie, doprowadziło mnie to do całkiem ciekawych spostrzeżeń.
Pierwsze odcinki zupełnie nie zapowiadały zachwytu, w jaki miałam popaść później. Być może bajka naprawdę nie zasługiwała na większą pochwałę niż określenie jej fajną? Miałam wątpliwości, czy warto będzie oglądać całe 26 odcinków pierwszego sezonu, bo już wprowadzająca historia funduje nam solidną porcję nastoletnich dramatów wywołujących ciarki żenady. Wciągnięcie się w fabułę na pewno ułatwił fakt, że nie w każdym wątku Marinette tworzyła sytuacje, na które tak przykro się patrzy i na dłuższą metę jej niezręczne (wpadające nawet w głupie) zachowanie da się zaakceptować jako część postaci. Można je nawet polubić, ale w zasadzie im bardziej zżywamy się z bohaterką, tym bardziej frustrujemy się pomysłami, które nie wróżą jej niczego dobrego. Oczywiście tak naprawdę wpadki Marinette prowadzą do bardzo, bardzo ciekawych sytuacji z fabularnego punktu widzenia, ale przy dużym zaangażowaniu emocjonalnym trudno jest je znieść.
Animowany Paryż to przede wszystkim wizytówki stolicy Francji − wieża Eiffela czy szklana piramida Luwru są tłem wydarzeń po kilka razy w każdym sezonie, a osoby, które lepiej orientują się w mieście, z pewnością wytropią więcej punków mających realne odpowiedniki. Ważne są oczywiście też takie miejsca jak szkoła Marinette i Adriena, piekarnia rodziców dziewczyny czy park w pobliżu − wszystkie wymyślone, ale z wyraźnie widocznymi inspiracjami istniejącymi w Paryżu lokalizacjami. Stolica robi jednak dość małomiasteczkowe wrażenie − może dlatego, że wszystko wydaje się bardzo blisko siebie (cóż, bohaterowie raczej nie wypuszczają się poza centrum, więc chyba faktycznie większość akcji rozgrywa się na dość niewielkim obszarze), a może dlatego, że akcja kręci się wokół wąskiej grupki osób, tak jakby tylko oni mieszkali w Paryżu. Co ciekawe, większość bohaterów, których poznajemy lepiej, jest w jakiś sposób sławna. Nawet gdy taka Marinette jest „tylko córką piekarza” (za co jest w pewnym momencie wyśmiewana), okazuje się, że piekarnia rodziców jest najsłynniejszą piekarnią w Paryżu i stoi za nią długa tradycja.
Przyglądamy się więc pewnej elicie, ale jest ona dość różnorodna. Po pierwsze mamy elitę tej elity, a po drugie w grupie widoczni są przedstawiciele/ki różnych mniejszości − tyle że w zasadzie to nie ma żadnego znaczenia. W Miraculum spotykamy się z pewną idealizacją − nie ma prześladowań ze względu na rasę, płeć czy orientację seksualną, nikt się nad tym nie rozwodzi, bo w idealnym świecie tak właśnie by to wyglądało. Chciałoby aż się powiedzieć, że dyskryminacji nie ma, ale to jednak niezupełnie tak, bo mimo wszystko niektórzy są równiejsi i więcej uchodzi im na sucho, chociaż wszechwiedzący widzowie (i niektóre postaci) wyraźnie widzą, że to nie jest sprawiedliwe. Można by się spodziewać innego podejścia po serialu z dość wyraźnym wydźwiękiem edukacyjnym − ale też Miraculum nie wpada w nudny, przewidywalny dydaktyzm i to chyba zasługa tych wziętych z rzeczywistości nierówności i niejednoznaczności.
Elitarna bańka, w której się poruszamy, cały czas się powiększa. Trochę z konieczności, bo Władca Ciem ciągle potrzebuje kolejnych postaci, na które mógłby nasłać swoje przemieniające w czarne charaktery motyle. Poznajemy coraz więcej osób, a one później wracają i odgrywają ważną rolę w głównej historii albo przynajmniej pojawiają się od czasu do czasu jako część tłumu w zaatakowanym (znowu) Paryżu. Mnożą się nowe wątki, a te, które już znamy, się pogłębiają i komplikują. Stopniowo dowiadujemy się więcej o magii pozwalającej Marinette i Adrienowi przemieniać się w Biedronkę i Czarnego Kota, a nawet poznajemy lepiej Władcę Ciem wraz z jego motywacjami. No i oczywiście śledzimy rozwijającą się relację pomiędzy głównymi bohaterami.
Związek Marinette/Biedronki i Adriena/Czarnego Kota podporządkowany jest tajemnicy, która skutecznie przeszkadza im w uświadomieniu sobie, że są zakochani w sobie nawzajem. Widzowie i widzki są nieustannie mamieni wizją tego, że sekret się zaraz wyda i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie, ale producenci jednak nie są zwolennikami wielkich rewolucji fabularnych. Bawią się raczej w ciągłe gmatwanie w relacjach i powolne ujawnianie nam nowych szczegółów z przeszłości (a czasem i przyszłości), aby dopiero po pewnym czasie w pełni objawił nam się dramatyczny potencjał intrygi, w którą zaplątani są główni bohaterowie. Zresztą, dobre zakończenie nie może nastąpić już w pierwszym sezonie, skoro w sumie zaplanowanych jest 6 serii. A napięcie ciągle rośnie.
Obecnie Mircaulum ma trzy sezony, każdy z 26 odcinkami po około 21 minut. Dostępne są na Netflix (w Polsce niestety tylko dwa sezony) oraz na Disney Channel (w kolejności dość losowej i z polskim dubbingiem, który zdecydowanie nie jest najlepszą wersją językową). Sezon czwarty padł ofiarą koronawirusa i został przesunięty na ten rok − w niektórych krajach właśnie zaczynają się pojawiać pierwsze odcinki. W ramach powiększania się bańki zaplanowana jest też cała seria filmowych odcinków specjalnych, w których Biedronka i Czarny Kot ratować będą inne miasta na świecie. Jako pierwsza ukazała się historia osadzona w Nowym Jorku, a w momencie gdy piszę te słowa, fandom odlicza godziny do premiery odcinka dziejącego się w Szanghaju. Nic tylko czekać!
Dumna właścicielka puszystego kota o imieniu Pi, redaktorka w Grupie Pohjola. Fascynuje się szeroko pojętym kiczem, językami oraz baśniami. Nie znosi, gdy ludzie nazywają centra handlowe galeriami.