…w którym wyjaśniam, czym jest Ouran High School Host Club i dzielę się swoimi wrażeniami w formie typowej recenzji.
W podsumowaniu roku 2022 wspominałam, że w grudniu wróciłam do jednej z ulubionych animacji lat licealnych, Ouran High School Host Club (studio Bones, rok 2006, Japonia). Prawdę mówiąc, myślałam wtedy, że ot, obejrzę sobie wszystkie odcinki na Netflixie i na tym się skończy. Cóż, na tym się nie skończyło. Smutek po zakończeniu serii był tak duży, że po raz pierwszy sięgnęłam po oryginalną iterację tej historii, czyli mangę autorstwa Bisco Hatori (2002–10, w Polsce wydawana przez JPF w latach 2009–13). Łzy leciały, nieprzespane noce mijały… Można by rzec „co ta nostalgia robi z ludźmi”, ale właśnie w tym sęk, że tu nie chodzi tylko i wyłącznie o nostalgię! Okazało się, że w tej różowej historyjce shōjo/light academia1 kryje się całkiem sporo interesującego materiału do analiz.
Ale zanim przejdziemy do poszczególnych zagadnień wymagających dłuższych rozważań, pozwólcie, że przedstawię wam sam koncept OHSHC w taki typowo recenzencki sposób. Nawet zamieszczę streszczenie pierwszego odcinka, a co! Może ktoś nieznający tego tytułu zdecyduje się zapoznać z poniższą garścią uwag wstępnych i złapie bakcyla, sięgnie po mangę (chyba niestety tylko w bibliotekach albo na skanlacjach) lub anime (jest na Netflixie!)… Nie żebym chciała tu komuś prać mózg czy coś, ale…
Ekhm, dobra, nieważne. Przejdźmy już może do rzeczy.
Haruhi Fujioka wyróżnia się na tle innych uczniów liceum Ouran: koncentruje się wyłącznie na nauce, nie wykazuje większego zainteresowania takimi rzeczami jak szkolne przyjaźnie, kluby i kółka zainteresowań czy też wygląd zewnętrzny. Do tego dochodzi kwestia różnic klasowych. Haruhi pochodzi ze „zwykłej” rodziny (powiedzmy, że gdzieś na styku klasy średniej i robotniczej), a chodzi do prywatnej szkoły dla, co tu dużo mówić, japońskich reprezentantów klasy „bajecznie bogaci Azjaci”. Nic więc dziwnego, że funkcjonuje zupełnie osobno w stosunku do swojego otoczenia. To wszystko jednak zmienia się pewnego pamiętnego dnia, gdy szukając cichego miejsca do nauki, trafia do Sali Muzycznej Trzy i odkrywa w niej szkolny klub hostów2.
Uczniowie prywatnej Akademii Ouran posiadają wysoki status społeczny i pieniądze. Ci z fortuną mają czas na zbyciu. Zatem tu, w Ouran Host Clubie, przystojni chłopcy z nadmiarem czasu zabawiają dziewczyny też niewiedzące, co ze sobą począć. To prywatny, wyrafinowany szkolny plac zabaw dla krezusów. (odc. 1, Netflix, tłumacz niepodpisany)
W ten właśnie sposób Fujioka poznaje obdarzonego temperamentem labradora Tamakiego, diabelskich bliźniaków Hitachiin (Hikaru i Kaoru), Kyōyę, który uosabia cały zakres semantyczny słowa cool, słodziutkie dziecko o pseudonimie Honey – to dziecko ma 18 lat, ale kto powiedział, że w tym wieku nie można kochać ciastek i pluszowych króliczków – oraz silnego i cichego Moriego. Może nic by z tego spotkania nie wynikło, gdyby nie nieszczęśliwy wypadek: Haruhi niechcący tłucze drogocenną wazę, wartą co najmniej osiem milionów jenów, czyli około 270 tysięcy złotych. Cóż, nikt z klasy robotniczej, a nawet średniej, nie spłaci takiej sumy od ręki. Klub podejmuje więc decyzję, że Fujioka odpracuje swój dług. Najpierw ma to robić w roli „psa”, czyli swojego rodzaju… służby, chyba nie ma na to lepszego określenia (to nie jest tak, że ktokolwiek tu przedstawia definicję). Jednak gdy członkowie klubu odkrywają, że pod grubymi okularami Haruhi kryje się ładna twarz, szybko zarządzają jej awans na hosta.
Fujioka odnajduje się dość szybko w nowej roli, podbijając pierwsze damskie serca. Zaczyna też nawiązywać przyjazne kontakty z pozostałymi klubowiczami i pokonuje pierwszą przeszkodę w postaci zazdrosnej o uwagę Tamakiego księżniczki. Po dramatycznej konfrontacji wydawać by się mogło, że odcinek zmierza już ku końcowi, prawda? Przypuszczam, że przeciętny widz w tej chwili myśli coś w stylu: „Okej, to teraz będziemy oglądać, jak Haruhi staje się hostem, będzie dużo śmiechu z odklejenia bogaczy od życia, takie tam”. Trochę mieliby w tym racji… ale nie do końca. Największy „zwrot akcji” wydarza się bowiem dopiero po konfrontacji z księżniczką, gdy samozwańczy król hostów orientuje się, że chyba nie wiedział o Fujioce wszystkiego.
– Haruhi…
– Tak?
– Jesteś dziewczyną?
– Biologicznie tak.(odc. 1, Netflix)
W ten oto sposób zawiązuje się jeden z głównych wątków tego tytułu. Haruhi ostatecznie sama postanawia udawać chłopaka, żeby móc spłacić dług za wazę jako host, co doprowadzi do wielu komediowych sytuacji. Reakcja Tamakiego na gender reveal i decyzję Haruhi wyraźnie wskazuje jednak na przynajmniej jeden wątek romansowy… Czy samozwańczy król hostów zakocha się w naszej nietypowej bohaterce? Czy będzie w tym jedyny? Czyje uczucia odwzajemni Haruhi, o ile w ogóle?
Tego pierwszy odcinek już wam nie zdradzi, trzeba oglądać dalej!
A potem jeszcze warto by doczytać ciąg dalszy pod postacią oryginalnej mangi Bisco Hatori. Niestety twórcy animacji nie zekranizowali całości komiksu, zresztą byłoby trudno, biorąc pod uwagę, że pracowali nad nią, gdy on wciąż nie był skończony. Z osiemnastu tomów do animacji zostały przeniesione – nie wszystkie, ale tak z 90% – wątki z dziewięciu. To zdecydowanie nie oznacza, że zniechęcam kogokolwiek do obejrzenia anime, wręcz przeciwnie! Kolory, czerpiąca obficie z cartoonowych środków wyrazu animacja i gra aktorów głosowych oraz przeurocza, wesoła muzyka modern classic (i to wykonana przez orkiestrę, nie skomponowana z sampli! Zero chodzenia na łatwiznę) sprawiają, że cała ta opowieść nabiera życia i charyzmy. Ale jednak w wersji studia Bones opowieść ta pozostaje… niedopowiedziana.
Niech powyższe dwa akapity nie wprowadzą was w błąd: romanse to zdecydowanie nie jest jedyna zaleta mangi i anime OHSHC. Powiedziałabym nawet, że nie jest największym atutem tej serii, choć nie ukrywam, że trochę popłakałam sobie w trakcie czytania sercowych rozterek bohaterów (bliźniacy). Zarówno manga, jak i anime mają do zaoferowania dużo więcej.
Po pierwsze: wyłamująca się z heteronormatywnego postrzegania dziewczęcości Haruhi to dopiero zapowiedź queerowych zawirowań w tym tytule. Z jednej strony ciężko mówić tutaj o dobrej reprezentacji osób LGBTQ+… a nawet w ogóle o jakiejś kanonicznej reprezentacji (z dwoma wyjątkami) – ale równocześnie fabuła w ogóle nie mogłaby zaistnieć bez, no cóż, co najmniej zdystansowanego podejścia do tożsamości i orientacji romantycznej wszystkich zaangażowanych w nią postaci. Trochę przypomina to karnawał, gdzie wiele konwencji powszechnie przyjętych w społeczeństwie zostaje zawieszonych, co pozwala na nieoczekiwane transgresje.
Swoją drogą, amerykańska badaczka anime Susan Napier dostrzegła, że to połączenie shōjo i genderowego karnawału wcale nie jest takie wyjątkowe (choć nie jest też dominującym podejściem w gatunku). W swojej książce Anime from Akira to Howl’s Moving Castle analizuje to połączenie w kontekście tytułów z mocnymi wątkami fantastycznymi… Ale mimo to podpięłabym też pod jej analizę Ouran High School Host Club, bo na swój sposób ta historia jest taką samą fantastyką, jak omawiane przez Napier opowieści o kobietach z kosmosu czy też kaset wideo. W szkole Ouran również dochodzi do cudów i przełamania tego, co na co dzień uznajemy za możliwe. Po prostu nie odpowiada za to magia lub technologia, tylko pieniądze.
Co prowadzi mnie do następnej kwestii. Jest taka jedna rzecz, która w czasie „dorosłego” obcowania z tym tytułem sprawiła mi znacznie większą satysfakcję niż w czasach licealnych, zadając kłam nostalgicznym przekonaniom, że ach, kiedyś to się wszystko czuło bardziej. Ta rzecz to żarty z bogaczy.
Jeśli chodzi o, nie siląc się na elokwencję, bekę z „elity”, Bisco Hatori NIE BIERZE JEŃCÓW. Pomimo ewidentnej sympatii i czułości do hostów, bez wahania punktuje, jak bardzo są oni odklejeni od rzeczywistości, w wielu przypadkach rozpieszczeni, a czasem dosłownie głupi. I za każdym razem jest to równie śmieszne. Animacja oddaje te krotochwile bardzo wiernie, choć niestety w 26 odcinkach nie znalazło się miejsce na każdy szczegół z mangi.
Drugim źródłem humoru tej serii jest wykorzystanie sztampowości tropów charakterystycznych dla mang shōjo, które w Ouran High School Host Club wielokrotnie przybierają zupełnie nieoczekiwane formy i niosą ze sobą zaskakujące konsekwencje. Osoby zaznajomione z konwencją z pewnością wyłapią ich więcej, ale po wykonaniu pewnych testów w terenie stwierdzam, że nawet bez głębokiej znajomości gatunku gagi z kultury otaku i kulturowych klisz potrafią wciąż śmieszyć. Mogę to w sumie porównać do lektury powieści Terry’ego Pratchetta. Wielbiciele fantastyki wychwycą w nich dużo więcej nawiązań, ale nawet bez nich Świat Dysku wciąż w jakiś sposób działa.
Przychodzi jednak taki moment w rozwoju akcji – gdzieś około piątego tomu / 13 odcinka anime – gdy elementy humorystyczno-satyryczne schodzą na dalszy plan. Bisco Hatori i ekipa od anime zdają się rozumieć, że nawet najlepsze gagi w końcu się opatrzą, zaczyna więc stawiać na rozwój psychologiczny bohaterów. Każdy z członków Host Clubu odsłania przed czytelniczkami i fanami anime coraz więcej ze swojej historii, pozwalając zajrzeć do wewnętrznej szafy ze szkieletami. Jedni mają tych szkieletów mniej; powiedziałabym, że Moriemu ogólnie się upiekło, jeśli chodzi o dramaty rodzinne i osobiste3, z kolei Honey, mimo sprawianych pozorów, okazuje się zaskakująco kompetentny, jeśli chodzi o sferę inteligencji emocjonalnej. Innym wewnętrzne szafy pękają w szwach. Kyōya i Tamaki, mówiąc oględnie, dorastają w bardzo problematycznych rodzinach, co odcisnęło wyraźne piętno na ich charakterach, a bliźniaki to jeden wielki psychoanalityczny bajzel (co twórcy anime zgrabnie podkreślili, pokazując w jednej scenie Kaoru czytającego Junga). No i jest jeszcze Haruhi, której wynikająca z żałoby ambicja często prowadzi do bardzo tunelowego spojrzenia na świat.
Brzmi to wszystko strasznie łzawo, prawda? Ale chyba największą zaletą OHSHC jest przedstawienie tych tematów z pewną lekkością. Twórcy nie wykorzystują wszystkich trudności i traum bohaterów, żeby ich dobić czy odebrać radość z życia. Raczej tworzą dla nich przestrzeń i łańcuch wydarzeń, który pomaga im nauczyć się wychodzenia ze swojej strefy komfortu, podejmowania ryzyka i dążenia do swojego w zdrowy – albo przynajmniej zdrowszy – sposób. Oczywiście, że jest to klasyka motywu coming of age, ale nawet popularne wątki i rozwiązania bardzo zyskują, jeśli się je poprowadzi w miły, ciekawy, zabawny czy po prostu fajny sposób. Tak właśnie wygląda to w przypadku Ouran High School Host Club, przynajmniej moim zdaniem.
Myślę, że na tym zakończę wstępną recenzję tej historii. Jak widzicie, jest ona bardzo pozytywna, ale bez obaw – wkrótce wszystko się skomplikuje… W kolejnej części tekstu chciałabym już pochylić się nad szczegółową analizą najciekawszych wątków mangi i anime. Zacznę od jej queerowości i wielkiej dyskusji, jaką wciąż ona budzi wśród fanów, potem spróbuję dorzucić do tej dyskusji swoje własne trzy grosze z punktu widzenia… trochę bardziej japonistycznego, niż widziałam w większości tekstów. Na zakończenie zaś zanalizuję specyficzną strukturę temporalną mangi i sprawdzę, jak ona wpływa na przedstawienie bogaczy, kapitalizmu i dorastania do życia w społeczeństwie. To wszystko zdecydowanie się będzie łączyć z grubą dawką spoilerów, tak więc do wszystkich zainteresowanych – to ostatnia szansa, by skoczyć na Netflixa! A ja się na razie żegnam i obiecuję, że wrócę niedługo.
1 Ouran High School Host Club wpisuje się w kategoryzację shōjo, podtyp: odwrócony harem (czyli opowieść najczęściej komediowa i romantyczna, gdzie jedną bohaterkę otacza wianuszek chłopców). Najprościej ujmując, shōjo jest jedną z kategorii czytelniczych określającą docelową publiczność japońskich konsumentów kultury popularnej. Ta konkretna kategoria odnosi się do komiksów i animacji dla dziewcząt nastoletnich. W Japonii stosuje się to słowo w kontekście popkultury od czasów powojennych, czyli od lat 50. XX wieku.
Shōjo można nazwać gatunkiem lub konwencją, gdyż wiele tekstów kultury spod tego parasola obraca się wokół podobnych tematów (przyjaźń, miłość, dorastanie) i jest tworzonych w podobnej estetyce. Niektóre chwyty formalne, zarówno dotyczące fabuły, jak i strony graficznej, weszły już do swoistego kanonu popkulturowych stereotypów. Niemniej shōjo, jak wszystkie tego rodzaju etykietki, również ewoluuje, więc w tym momencie ciężko uznać wszystkie tytuły tak nazywane za przedstawicieli jednego, spójnego gatunku.
Light academia to z kolei określenie na wskroś współczesne, wymyślone w 2019 roku jako reakcja na trend dark academia. Odnosi się do estetyki powiązanej z tematyką szkolną w stylu neoklasycznym, wiosenno-letnim i optymistycznym. Przyznaję, że używam tej etykietki retroaktywnie, ale nie znam lepszego uosobienia koncepcji light academia niż Ouran High School Host Club. Te wszystkie kwitnące sakury, śnieżnobiałe i różowe budynki, słońce, radość, beztroska… Ach, aż chce się wejść do tego świata.
2 Biorąc pod uwagę, jak bardzo w dalszej części historii Tamaki okazuje się odklejony od rzeczywistości, widzowie niezainteresowani Japonią mogliby dojść do wniosku, że koncepcja klubu hostów powstała w jego rozszalałej wyobraźni. Ale tak nie jest! Host cluby funkcjonują w Japonii od lat 60. XX wieku. Właściwie ich historia zaczęła się – sarkastycznie powiem „oczywiście” – od hostess clubów, w których to młode dziewczęta dotrzymują towarzystwa męskim klientom. Lustrzany odpowiednik powstał jednak wyjątkowo szybko, bo zaledwie cztery lata po otwarciu pierwszego hostess clubu w Tokio.
Prawdziwe host i hostess cluby oferują w ramach zabawiania bardzo dużo alkoholu, rozmowy, drobne usługi w rodzaju zapalanie papierosa, a także większe – otwieranie szampana, odśpiewanie „sto lat” na urodziny, czasem karaoke. Oczywiście wszystko za bardzo słone kwoty, nie myślcie sobie, że to tak z dobroci serca. W znakomitej większości lokali pilnuje się jednak, by interakcje te nie miały w sobie podtekstów seksualnych. Hostess cluby oferują raczej „kobiecą wyrozumiałość i energię” dla spracowanych biznesmenów i pracowników korporacji, hostowie natomiast zdają się celować w zachowania dżentelmeńskie i szarmanckość czy też galanterię, co łączy się z uważnym słuchaniem, mówieniem komplementów i tak dalej.
Mimo to jednak tego rodzaju lokale są powszechnie uważane za część tak zwanego „wodnego przemysłu”, czyli mizu shōbai. Termin ten jest taką parasolką na zawody o charakterze performansu, w których zarobki osób je wykonujących zależą od popularności wśród klientów. W tej parasolce mieszczą się zarówno gejsze i aktorzy kabuki, jak i wszelkiego rodzaju wykonawcy usług erotycznych. W tym spektrum hostowie i hości znajdują się gdzieś pośrodku – nie jest to praca całkowicie seksualna, ale też nie jest zupełnie niezwiązana z szeroko rozumianą erotyką.
Można by tu sobie zadać pytanie, jakim cudem ktoś zaaprobował uczniowski klub hostów W SZKOLE, no bo jednak praca jako host lub hostessa budzi takie skojarzenia z, hm, półświatkiem. Odpowiem na to tak: po pierwsze, pomysłodawca tego klubu, czyli Tamaki, ma w liceum Ouran uzasadniony fabularnie plot armor. Po drugie, oczywiście w szkole nie ma miejsca na alkohol i papierosy; są za to herbatki z klientkami i ciastka, czasem z dodatkiem ciekawych dekoracji i cosplayu. Po trzecie: Host Club Tamakiego niewiele ma w sobie energii mizu shōbai, za to bardzo dużo energii… jak by to nazwać… fandomowej? W sensie, licealistki przychodzące do klubu zdają się patrzeć na hostów jak na postaci ze swojego ulubionego serialu albo gry. Zachowują się trochę tak, jakby oglądały ulubiony tytuł na żywo, a trochę jakby nagle znalazły się w romantycznym fanfiku.
3 Mori to taka postać, która w sumie dość oberwała w trakcie tworzenia mangi. Początkowo Bisco Hatori miała wizję, że byłby on najodpowiedniejszym partnerem romantycznym dla Haruhi… o ile w ogóle wprowadziłaby romans, powiedzmy, że na etapie pierwszych rozdziałów była jeszcze co do tego niezdecydowana. I tę preferencję BARDZO W MANDZE WIDAĆ, tak gdzieś do tomu czwartego-piątego (w anime jest to okolica odcinka 10). Wskazówek na to, że Haruhi i Mori mają ze sobą jakiś vibe, jest naprawdę dużo, wystarczy przytoczyć przygodę basenową czy podrzucanie truskawek. W pewnym momencie jednak Hatori zmieniła zdanie i od tego czasu Mori w sumie nie bardzo ma co w fabule robić, poza opieką nad Honeyem. Cóż, przynajmniej w mandze dostał na pocieszenie nadnaturalną zdolność komunikacji ze zwierzętami.
Tłumaczka i doktorantka nauk humanistycznych. Kocha gonitwy za ulotnymi ideami w lesie kultury i wiedzy. Rezultaty łowów przedstawia między innymi na blogu „dziewiętnaście czwartych” (stąd pseudonim na Whosome) oraz w audycji „dancing in dystopia” w Radiu Kapitał. Lubi spędzać czas z bliskimi, robić staromodne zdjęcia, śpiewać i tańczyć z wachlarzami. Stara się być porządną osobą.