Jessica Jones to jedna z najlepszych adaptacji komiksów Marvela. Ponura, przykra, boleśnie prawdziwa, ale też dająca na koniec odrobinę nadziei. Co wyciągnęłam z ponownego obejrzenia tego utrzymanego w konwencji noir serialu o zgorzkniałej prywatnej detektywce z cudowną Krysten Ritter w tytułowej roli?
Właściwie to nie planowałam wracać do tego serialu, przede wszystkim dlatego, że w smutnych czasach nie lubię popkulturowo konsumować smutnych rzeczy. Zainspirował mnie krytyczny wobec MCU tekst Vitecassie, a właściwie to, czego w nim zabrakło: szalenie ciekawych lat, w których Netflix jeden za drugim wypuszczał zdecydowanie bardziej dorosłe i przyziemne seriale uniwersum: Daredevila, Luke’a Cage’a, Iron Fista, Punishera, The Defenders i właśnie Jessicę Jones. Tym, co je łączy, oprócz poważniejszego tonu, jest sceptyczne podejście do idei superbohaterów oraz mocne skupienie na psychologii postaci. Mimo że nie brakuje w nich widowiskowych walk czy klasycznych złoli, twórców znacznie bardziej interesują motywacje postaci oraz konsekwencje ich działań — dla nich samych, ale też dla otoczenia. To jest coś, co w kinowym MCU pojawia się szalenie rzadko: tocząc bohaterskie boje z przeróżnej proweniencji bossami bohaterowie demolują całe miasta (z nieszczęsnym Nowym Jorkiem na czele) i zwykle nie poświęcają temu, jak i przypadkowym ofiarom, choćby pojedynczej myśli czy łzy. W pierwszym sezonie Jessiki Jones jest świetny odcinek, w którym zostaje ona zwabiona w pułapkę przez ludzi, którzy ucierpieli na skutek heroicznych czynów Avengersów, i w odwecie chcą zabijać ludzi z mocami. Ta krótka opowieść ma w sobie więcej refleksji nad bohaterskością niż cała faza pierwsza MCU razem wzięta.
A to dopiero początek, bowiem temat znaczenia bohaterstwa wraca w serialu wielokrotnie, by stać się głównym motywem trzeciego sezonu. Oglądamy je oczyma policji, dla której samozwańczy stróże prawa mogą być tyleż pomocą, co utrapieniem, znajomych Jessiki, którzy chcieliby wykorzystać jej siłę do rozwiązywania swoich problemów, otoczenia, które tyleż ją podziwia, co się jej boi i nienawidzi, i w końcu jej przybranej siostry Trish (Rachael Taylor), która zazdrości jej mocy i nie rozumie, dlaczego ta nie chce ich wykorzystać, aby naprawiać świat. Do tego dochodzi jeszcze perspektywa obdarzonych mocami złoli sezonów, którzy w pojedynczych aktach dobra widzą szansę odkupienia swoich win — jak Kilgrave (fascynujący w swym okropieństwie David Tennant), który z przerażającą precyzją docieka, ile osób musiałby uratować, aby wymazać swoją ponurą przeszłość. W finale serii dostajemy odpowiedź, kim jest prawdziwa bohaterka — to nie ta, która bije opryszków w ciemnym zaułku, łamie ręce złodziejom i oddaje skradzione przez nich telefony prawowitym właścicielom, w zamian oczekując jedynie zwykłego „dziękuję”, a ta, która jest w stanie poświęcić wszystko, by zrobić to, co uważa za właściwe. Nawet jeśli jest to najbliższa rodzina. A właściwie jedyna rodzina, jaka jej pozostała, i poza którą nie ma już nic.
Jakkolwiek hollywoodzko nie zabrzmiałyby te trzy ostatnie zdania (będące, tak na marginesie, jakąś tam trawestacją przemyśleń Jessiki z ostatniego odcinka serialu), tu chodzi nie tyle o heroizm, co o konsekwencję. Tytułowa bohaterka jest cyniczna, zamknięta w sobie i stara się nie wchodzić z nikim w bliższe relacje. Do mistrzostwa opanowała sztukę bycia niemiłą i udawania, że nic jej nie obchodzi. Tyle że to zupełnie nieprawda. Jessica Jones ma swój kodeks i się go trzyma, nawet gdy przynosi jej to głównie cierpienie, i to bynajmniej nie dlatego, że gdy przez chwilę ośmiela się marzyć o czymś wbrew niemu, ale sprawiającym, że poczuje się lepiej, koniec końców robi się jeszcze gorzej. Ma też nadmiar empatii, której nie potrafi w sobie zdusić nawet hektolitrami bourbona. Oraz ogromne poczucie odpowiedzialności napędzane jeszcze większym poczuciem winy. A choć jej życie składa się z serii traum, to nie ma w sobie chęci zemsty czy udowadniania czegoś — sobie lub innym. Za to wyciąga z nich lekcje i trzyma się ich, mimo że nic dobrego to dla niej nie oznacza. No, może pochwalną czołówkę w lokalnej gazecie, która nic a nic jej nie obchodzi, i chwilową sławę, którą ma równie gdzieś.
W ogóle traum jest w tym serialu bardzo dużo, tyle że nie są ani usprawiedliwieniem, ani warunkiem określonych działań bohaterów. Śmierć najbliższych, przemoc fizyczna i psychiczna, gwałt, uzależnienia — zarówno protagonistom, jak i antagonistom przydarza się dużo zła. Jednak, że znów przywołam Jessikę, to, że ktoś został skrzywdzony, nie sprawia, że musi krzywdzić innych. I nie ma czegoś takiego, jak granica nieszczęścia, za którą to już nie obowiązuje. Przeszłość ma znaczenie i wpływa na to, kim się stajemy, koniec końców jest to jednak kwestia naszych decyzji. Na przestrzeni odcinków wielokrotnie oglądamy to w historii Jeri Hogarth (fenomenalna Carrie-Anne Moss), jednej z tych postaci, które kochamy nienawidzić, finalnie zawsze wybierającej siebie, co skutkuje cierpieniem i śmiercią kolejnych osób. Oraz samej Jessiki, której życie dzieli się na czas przed tym i po tym, jak spotkała Kilgrave’a, którego głos, na zawsze już pozostający w jej głowie, paradoksalnie stał się jej sumieniem, przerażającym, ale i przypominającym, kim nie chce być.
Siłą Jessiki Jones jest swoisty realizm w podejściu do zła. Pamiętam, jak przy pierwszym oglądaniu zirytował mnie trzeci sezon — miałam poczucie, że twórcy naprawdę nie lubią swojej bohaterki, skoro po kolei zabierają jej wszystko, co daje jej jakąkolwiek radość i nadzieję. W Trish widziałam kogoś w rodzaju Punishera, i miałam wrażenie, że została dużo surowiej oceniona niż Frank Castle. Tyle że serialowa Trish bliższa jest Gregory’emu Sallingerowi, głównemu antagoniście z trzeciego sezonu, który dorobił ideologię do swoich zbrodni. Chce być superbohaterką, żeby coś znaczyć. Zabija, by „zmieniać świat”, „uwolnić” go od zła. I o ile w przypadku zabójstwa Sallingera dochodzi do tego bardzo zrozumiała chęć zemsty, to jej pozostałe ofiary giną wyłącznie po to, by poczuła, że coś znaczy. Oczywiście można się zżymać, że została potraktowana ostrzej, niż Castle, który mimo swojej motywacji nadal pozostaje mordercą. Tyle że ona po prostu zabija. I to jest lepszy punkt wyjścia niż szukanie nierówności czy usprawiedliwienia dla morderstwa.
A właściwie tym punktem wyjścia, czy raczej odniesienia, jest Jessika. Która czuje się jak „kupa gówna”, bo była narzędziem Kilgrave’a, którym posłużył się do zabicia żony Luke’a Cage’a. Która obwinia się za śmierć rodziców. Która straciła i przeżyła tak wiele, że codziennie upija się na umór, by jakoś trwać. Która ma tysiąc powodów, by obwiniać innych za to, co jej się przydarzyło, a zamiast tego stara się po prostu nie krzywdzić. I która nie potrafi nie pomóc, choć bardzo nie chce tego robić. Gorzko zabawny jest moment, w którym Trish pisze do Jessiki, że zawsze była dla niej kompasem moralnym, podczas gdy to Jessika jest tym kompasem dla innych. Dla Jeri, która określa ją mianem jedynej przyjaciółki, jaką ma. Dla Malcolma, który finalnie wraca do współpracy z nią, aby spróbować być lepszym człowiekiem. Dla Trish, do której w końcu, niestety za późno, dociera, że to ona jest „tą złą”, oraz, i to jest najpiękniejsza scena trzeciego sezonu, dla Erika, który usłyszawszy od Jessiki, że nie chce kontynuować relacji z nim, stwierdza, że w takim razie to on będzie musiał się zmienić, by na nią zasłużyć.
Jessika Jones z finału jest równie, a może i bardziej smutna i samotna jak w chwili, gdy ją poznajemy. I tak samo nie wierzy, że ma w sobie siłę, i to wcale nie tę będącą jej supermocą, by coś zmienić na lepsze. Jednocześnie jednak ma też przyjaciół, w których życiu zmieniła tak wiele, że być może to właśnie oni kiedyś pomogą jej polubić siebie i pozwolić sobie na szczęście. O ile wcześniej nie wykończy jej bourbon. Może nie jest to dobre zakończenie, ale najlepsze i najprawdziwsze, jakie mogła dostać.
Jessica Jones, producentka wykonawcza: Melissa Rosenberg, Marvel Cinematic Universe, 2015-2019

(ona/jej) Fotografka amatorka, jedna druga whosomowej sekcji wspinaczkowej. Zakochana w Ekspansji i prelegowaniu na konwentach. Zachłanna życia, nowych miejsc, ludzi i wrażeń. Eksblogerka, eksdziennikarka radiowa, eksaktywistka społeczna. Od jakiegoś czasu uczy się spełniać marzenia i bardzo jej się to podoba.