Czasami czytamy Świat Dysku i uderza nas nagle, jak jednak inny, bardziej ludzki jest ten świat. A przynajmniej pewne jego części – jak społeczności, które w Świecie Dysku tworzą wiedźmy.
Uwaga na istotny spoiler do Pasterskiej korony.
W Świecie Dysku mamy sieć kobiet[1], które nie tyle zajmują się wielką magią (choć i ta im się zdarza), co pomaganiem lokalnym społecznościom. Każda z nich ma swoje gospodarstwo, czyli kilka wiosek, którymi się opiekuje. Nie za pieniądze, a dobrowolną wymianę dóbr wszelakich – na ile kto może sobie pozwolić. Wiedźmy biorą trochę dla siebie, ale przede wszystkim dla innych. To, co trafia w ręce lokalnej wiedźmy, szybko znajduje swoje zastosowanie gdzie indziej w jej gospodarstwie. Zużyte prześcieradła nadadzą się na bandaże, jabłka trafią do domu, gdzie lepiej radzą sobie z hodowlą zwierząt, ktoś po „delikatnym” upomnieniu pomoże wdowie z oporządzeniem wokół domu, ktoś pomoże w wykarmieniu niemowląt, ktoś inny komuś wykopie nową studnię, a ktoś wpadnie do lokalnego staruszka, do którego nikt już nie zagląda, żeby porozmawiać – i tak dalej, i tym podobne. Wiedźmy w Świecie Dysku stanowią swego rodzaju siłę napędową dla lepszej społeczności, gdzie nic się nie marnuje, a ci, o których trzeba zadbać, zostają zadbani. Dbają wiedźmy, które ciężko pracują jako akuszerki i towarzysząc na łożu śmierci, przygotowując leki, doradzając, obcinając paznokcie tym, którzy sam_ nie są w stanie tego już robić, sprzątając mieszkania i co tylko wymaga zrobienia, a czym nie ma się kto zająć. Każda ma swój styl, każda ma swoją specjalność i każda ma gospodarstwo.
O każdą z nich społeczność też powinna dbać. Czy będzie to kochana niania Ogg, czy ciężko pracująca Tiffany Obolała, czy oschła i wymagająca babcia Weatherwax – każda z nich potrzebuje chwili dla siebie, oddechu, momentu, żeby spokojnie zjeść obiad, wyspać się, wypić filiżankę herbaty, porozmawiać z przyjaciółką bez obawy, że jeśli nie zrobi dość, stanie się coś złego. Nie jest to łatwy balans i nie każdy może być nianią Ogg, która dba o to, by dbano o nią tak łatwo jak się oddycha. Z pewnością nie było to łatwe dla babci Weatherwax.
Gdzieś w odmętach Tumblra krąży taki post, który mówi o tym, że babcia umarła nie dlatego, że była po prostu stara (w tym miała już lata doświadczenia i jakoś do tej pory jej to nie zabiło), a dlatego, że przez cały dzień latała po swoim gospodarstwie i nawet nie znalazła chwili, żeby napalić w piecu i cokolwiek zjeść. Wiedźmy i magowie na Dysku wiedzą, że umrą z wyprzedzeniem dnia albo dwóch. Babcia wiedziała więc, że umrze, przygotowała się do tego starannie, ale umarła, ponieważ przede wszystkim miała mnóstwo do zrobienia i za mało pokory, by odłożyć sprawy na moment, by zjeść i się ogrzać, a jej społeczność, jej gospodarstwo, nie zadbało o nią. Nie tego dnia. Babcia nigdy nie prosiła o rzeczy – mogła sugerować, mogła wymagać, ale prosić: nigdy. I wystarczyło, że tego jednego dnia, kiedy akurat nie odwiedziła jej niania (sama też na pewno zapracowana), by nikt jej nie ugościł, nie zaproponował filiżanki herbaty, kawałka ciasta, obiadu. By nikt nie poświęcił jej myśli jako jej samej, a nie komuś, kto przybywa, by pomóc im. Babcia świetnie kryła swoje zmęczenie – taka była – ale też sporo mówi to o niedoskonałości całego systemu. Babcia nie powinna musieć być miłą osobą, żeby zasługiwać na uprzejmość i troskę. Proszenie o pomoc jest bardzo ważną umiejętnością, a babcia się do tego nie zniżała. Jednocześnie społeczność nie powinna musieć potrzebować nieustannych przypomnień, by dbać o tych, którzy są zbyt uparci, by zadbać sam_ o siebie. Ludzie nie lubili babci, a jej to nie przeszkadzało, ale to wciąż nie jest usprawiedliwienie.
A gdy już babcia Weatherwax umiera, jej gospodarstwo, obok swojego w Kredzie, obejmuje Tiffany Obolała. Tiffany, która zajmuje się praktycznie w pojedynkę sporym gospodarstwem, bierze na barki drugie gospodarstwo. Ale kiedy to się dzieje, właściwie wszyscy się o nią martwią i mówią jej, jak ważne jest nie tylko to, co robi, ale także to, żeby o siebie zadbała. Ma swoje miejsce w domu rodziców, którzy przypominają jej o posiłkach i śnie, ma keldę Jeannie, ma nianię Ogg, które upewniają się, że o siebie zatroszczy. Pojawia się też Geoffrey (nie do końca wiedźma), który nie czuje się ani chłopakiem, ani dziewczyną, i który ma swój własny talent. Tiffany po chwili wahania bierze go pod skrzydła i uczy wiedźmiego fachu. A gdy przychodzi czas, oddaje mu gospodarstwo babci Weatherwax. I postanawia, że musi wyuczyć młode dziewczyny na wiedźmy, które pomogą jej zająć się gospodarstwem w Kredzie, bo i ono dla niej jednej – przy całej jej pracowitości – jest zbyt duże.
Pasterska korona to opowieść o równowadze między odpowiedzialnością za innych a odpowiedzialnością za swój własny dobrostan. Wiedźmy, przekazując Tiffany gospodarstwo babci Weatherwax, oczekują trochę, że wypełni ona jej buty, że będzie nie tylko równie dobra czy nawet lepsza niż Esme, ale że stanie się drugą babcią. Tiffany jednak nie jest Esme Weatherwax. I dobrze – ta droga prowadzi do satysfakcjonującej pracy, ale też do zaniedbań, które doprowadziłyby do przeciążenia i skończyłoby się tylko źle.
Wiedźmy w Świecie Dysku nie proszą o pomoc, nawet jeśli zdarza im się wymieniać obowiązkami tego czy innego dnia, bo wiedzą, że ta druga lepiej sobie poradzi z danym przypadkiem albo mają za dużo pracy w innych częściach swojego gospodarstwa. Są bardziej jak koty, które nieustannie się obserwują, niż jak przyjaciółki. Ale kiedy przychodzi zagrożenie ze strony elfów, Tiffany o pomoc prosi. Wie, że jest tylko tak silna, jak jej społeczność. Wiedźmy schodzą się w zamku Lancre i wspólnymi siłami dokonują tego, czego w pojedynkę żadna z nich – ani Tiffany, ani niania Ogg, ani którakolwiek z pozostałych – nie byłaby w stanie dokonać.
Tę w Kredzie zbudowała silną – na nowo, po śmierci swojej własnej babci, babci Obolałej – na początku swojej drogi, kiedy jeszcze jako mała dziewczynka wysiała kwiatami poletko, miejsce, gdzie spalono chatkę staruszki uznanej za wiedźmę, bo ta miała w domu kilka książek z ilustracjami gwiazd i zagranicznym pismem.
Na tej nienawiści do tego, co obce – staruszka umarła kolejnej zimy, bo nikt nie chciał jej pomóc – łatwo budować. Na te, które pomagają, ale „uważają, że wiedzą lepiej”, łatwo patrzeć z niechęcią. Łatwo jest stwierdzić, że one na pewno poradzą sobie same. Że są zarozumiałe, że nie warto się o nie troszczyć, i że niby pomagają, ale tak naprawdę obrzucają klątwami i potajemnie knują na szkolę „zwykłych ludzi”. Ale tak nie jest. Wiedźmy też są zwykłymi ludźmi. Bywają zmęczone, zirytowane, bywa, że się mylą. Ale społeczności, którymi się opiekują, działają tylko wtedy, gdy dbają o swoje wiedźmy w zamian za to, że ich wiedźmy dbają o nie. A proszenie o pomoc jest nieodłączną częścią tego systemu. Gniew rozpala i jest ważny, jak gniew niosący Tiffany, dodający jej sił, by chronić Kredę przez złem i Złem. Jednak sam gniew tylko wypala. Potrzeba innych, potrzeba momentów spokoju, by nie paść jak żądląca w obronie ula pszczoła.
Wyobraźmy sobie taką społeczność – gdzie nie trzeba pieniędzy, żeby wszystkim żyło się lżej, żeby każda osoba dostawała to, czego jej potrzeba. Gdzie wyspecjalizowane jednostki zajmują się tymi, które pewnych rzeczy nie są w stanie zrobić. Wiedźma, to szeroka specjalizacja. Stolarka, sprzątacz, pisar_ – węższa. Każde z nas jest mniej lub bardziej sprawne, mniej lub bardziej zdolne do pomocy innym, ale wszyscy tworzymy społeczność i miło wyobrazić sobie, że moglibyśmy być taką, która działa podobnie społeczności otaczające wiedźmy w Świecie Dysku – wtedy, gdy działają dobrze. Nie zawsze wszystko wychodzi w nich idealnie, ale na dłuższą metę funkcjonują całkiem nieźle.
[1] I, trochę obok, Geoffreya.