Nadchodzi 31 października, czyli ulubiona data wszystkich wiedźm, potworów i osób, dla których tak zwana „pora strachów” (spooky season) jest tą najprzyjemniejszą w roku. Dla osób obchodzących sabaty jest to Samhain, czyli koniec celtyckiego roku, dla sporej części zachodniego świata – Halloween o twarzy uśmiechniętej dyni, natomiast w tym roku traf chciał, że tego samego dnia wśród hindusów na całym świecie świętowane będzie Diwali, festiwal światła, zwycięstwa dobra nad złem i wiedzy nad ciemnotą. Uznałam, że to idealna okazja, aby pokazać wam indyjski horror i podzielić się pięcioma polecankami filmowo-książkowymi idealnymi na tę porę roku, a szczególnie na tę specyficzną, magiczną noc. No a przy okazji mogę trochę poprokrastynować własne przygotowania do trzech świąt jednocześnie, ha!
Bulbbul (reż. Anvita Dutt Guptan)
To jest horror, co do tego nie ma wątpliwości. Pozwolę sobie nawet powiedzieć, że to indyjski horror przepiękny pod względem ujęć i gry kolorami. A jednocześnie nie podejmę się zgadywać, co rzeczywiście miało przerażać widza według reżyserki. Powolne, ale trzymające w napięciu tempo rozwijania się akcji? Czy zapożyczona z folkloru demonologiczna tematyka? A może koszmar rozgrywający się w życiu samej głównej bohaterki? Oto bowiem mamy przed sobą niemal gotycką historię Bulbbul, dziewczynki, która zostaje wydana za mąż za człowieka starszego od niej o dobre dwadzieścia lat i zamknięta w złotej klatce, gdzie nie ma nawet z kim porozmawiać. Wyjątkiem jest Satya, chłopiec, z którym opowiadają sobie nawzajem straszne historie będące sposobem na swego rodzaju ucieczkę z terenu posiadłości. Satya jednak zostaje wysłany do Anglii na studia przez zazdrosnego męża Bulbbul, a gdy wraca po latach, nic nie jest takie samo. Męża jego przyjaciółki nie ma już w posiadłości, jego brat-bliźniak nie żyje, wdowa po nim także się wyprowadziła, a po pobliskiej wiosce krążą opowieści o demonicznej istocie mordującej ludzi. A im bardziej Satya stara się dociec prawdy, tym więcej niedosłownych demonów z przeszłości wypuszcza na wolność.
Polecam wszystkim osobom, które lubią gotyckie klimaty, nieśpieszne tempo, historyczną fantasy oraz kolor czerwony.
dostępność: Netflix
Darkness (Ratnakar Matkari; tłumaczenie na angielski: Vikrant Pande)
Tym razem indyjski horror książkowy: zbiór opowiadań ze szkoły klasycznego horroru, z których niemal każde jest w stanie chociaż na chwilę wywołać u osoby czytającej poczucie niepokoju. Część co prawda moim zdaniem traci na swojej długości – wydaje mi się, że w dłuższym tekście niektóre pomysły autora zalśniłyby bardziej, miałyby większą szansę na rozwinięcie, oddech i satysfakcjonujące zwieńczenie. Wciąż jest to bardzo solidna kolekcja, czerpiąca garściami z motywów znanych horrorowemu fandomowi, którym jednak nadano pewien lokalny twist. Mamy więc szansę poznać chłopca przeklętego umiejętnością określenia dokładnej daty śmierci osoby, z którą rozmawia; sierotę, który po śmierci ojca przeprowadza się do opuszczonego dworku i po kilku dniach zaczyna zauważać nad rzeką przedziwną osobę, która znika, gdy tylko próbuje z nią porozmawiać; kobietę, która nie zawaha się przed niczym, byle tylko uciec przed śmiercią. Łącznie opowiadań jest osiemnaście; różnią się od siebie i nastrojem, i tematyką, tak że zarówno osoby uwielbiające wampiry, jak i takie, które wolą morderstwa bądź dziwaczne podróże po onirycznych krainach, znajdą coś dla siebie.
Bhool Bhulaiyaa 2 (reż. Anees Bazmee)
Kto powiedział, że 31 października nie można spędzić przy strrrasznej komedii? Jeśli znajdzie się taka osoba, to jasny znak, że nigdy nie oglądała Rodziny Addamsów… ani Bhool Bhulaiyaa 2. I niech was ta dwójka w tytule nie odstrasza – jest to jeden z tych sequeli, które dają radę jako samodzielna opowieść, więc nie trzeba przeszukiwać internetów za częścią pierwszą z 2007 roku.
W tym miejscu muszę się do czegoś przyznać: uwielbiam, gdy Bollywood śmieje się sam z siebie i podchodzi do swoich klisz i zabiegów narracyjnych ze sporą dawką dystansu (nie mówiąc o smaku, którego często brakuje zachodnim parodiom Bollywoodu). Czego więc tu nie ma! Tragiczna historia miłosna? Jak najbardziej. Podejrzane magiczne rytuały? A co to miałby być za film bez nich? Bohaterowie, którzy na własne życzenie wpakowują się w samonapędzającą się spiralę kłamstw? Facet podszywający się pod medium, który nagle zostaje skonfrontowany z prawdziwym duchem? Skoczna muzyka w najmniej spodziewanych momentach? Trzy razy tak! I pomimo sporej liczby postaci oraz galopującego absurdu niektórych sytuacji fabuła całości wciąż jakoś się trzyma kupy. Jak ten halloweenowy kościotrup na tarasie.
Czy jest to najlepsza komedia, jaka powstała w tym stuleciu? Zdecydowanie nie. Czy mimo wszystko dałabym jej szansę na waszym miejscu? Jak najbardziej.
dostępność: Netflix
Maya’s New Husband (Neil D’Silva)
Jedna z tych powieści, które życzyłabym sobie, żeby zostały kiedyś zekranizowane, aczkolwiek obawiam się, że niektóre „uroki” tej książki nie wybrzmiałyby aż tak dobrze na ekranie (a może to ja jestem uprzedzona). A skoro już przy „urokach” jesteśmy, to od razu powiem też o triggerach: zdecydowanie odradzam lekturę tym osobom, które nie lubią / źle znoszą gore i tematykę kanibalizmu. Szczególnie że autor pisze bardzo obrazowo.
Historia zaczyna się jednak spokojnie. Maya, niezwykle lubiana przez swoich uczniów nauczycielka biologii, stara się jakoś poukładać swoje życie na nowo po śmierci męża. Tak prędkie wdowieństwo nie jest czymś, czego się spodziewała. Na całe szczęście może liczyć na wsparcie między innymi nauczyciela plastyki, człowieka bardzo charyzmatycznego, który zawsze wie, co powiedzieć, żeby ją pocieszyć. Jednak nie może być tak, że życie bohaterki zbyt szybko wróci na właściwe tory, prawda? W mieście zaczyna grasować niebezpieczny morderca o kanibalistycznych skłonnościach. Czy to sposób życia aghorich, zamieszkujących cmentarze ascetów, pomieszał mu zmysły, czy może w jego historii kryje się coś zupełnie innego? I w jaki sposób może być ona połączona z Mayą szykującą się do kolejnego ślubu? Szczerze doradzam, aby przekonać się na własną rękę!
Nagin (Mayur Didolkar)
Kolejny zbiór opowiadań, tym razem połączonych motywem przewodnim: opowieściami o ichhadhari nagin, czyli zmiennokształtnych kobrach, szeroko rozpowszechnionymi na półwyspie indyjskim.
Osoby czytające bardzo prędko zostają zanurzone w zupełnie innej kulturze i mentalności niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Emocje doświadczane przez bohaterki i bohaterów poszczególnych historii pozostają jednak więcej niż zrozumiałe. Chyba każda osoba potrafi sobie wyobrazić desperację i strach towarzyszący zniknięciu dzieci, nawet jeśli nie od razu oskarży duchy o ich porwanie. Albo chęć pomocy dziecku błąkającemu się w samotności wśród niezbyt przyjaznego otoczenia czy uratowania życia osobie, którą się kocha. Przy niektórych opowiadaniach, w moim odczuciu szczególnie przy szóstym i siódmym, czuć wyraźnie, że autor próbuje sam znaleźć odpowiedź na pytanie, po czym poznaje się potwora i czy aby rzeczywiście największe niebezpieczeństwa kryły się zawsze w tym, co nieznane lub niezbadane, a nie wręcz przeciwnie.
Jeśli miałabym coś zarzucić tej książce, to chyba jedynie tyle, że styl momentami jest zbyt bezpośredni, ale nawet jako fanka bardzo kwiecistej prozy potrafię docenić zręczność opisów czy nastrój kryjące się za każdym z dziewięciu opowiadań.
A jak to jest u was, drogie osoby? Macie swoje ulubione przerażające (lub śmieszno-straszne) filmy, lektury bądź gry wywodzące się spoza zachodniego kręgu? Podzielcie się w komentarzach swoimi halloweenowymi polecankami!
(ona/jej)
Wieczna studentka filologii wszelakich, korektorka, rycerka w służbie feminatywów i aspirująca pisarka, chociaż zazwyczaj pisze do pękającej w szwach szuflady i ostatnimi czasy głównie w języku angielskim. Celtofilka, italofilka, z mocną obsesją na punkcie legend arturiańskich – a zwłaszcza obecnych w nich kobiet, które należy jak najszybciej na nowo przedstawić światu i popkulturze. Gdyby mogła, pomieszkiwałaby na zmianę w Edynburgu, Turynie i Wiedniu, ale na ten moment poznańskie koziołki też jej nie przeszkadzają. Jej przepis na idealny wieczór to wino, coś słodkiego i bardzo długa sesja RPG w roli graczki lub Mistrzyni Gry, a potem queerowa fantastyka do poduszki. Doctor Who poznała w 2011 lub 2012 roku i od tego czasu ani nie potrafi ani nie zamierza się od tego serialu uwolnić, chociaż nadal w serduszku opłakuje odejście Dwunastego. Nałogowo siedzi na Spotify, słuchając folku, włoskiego popu i tylu musicali, ile się tylko da – i niczego nie żałuje.