„The New York Times” opublikował pełen ciepła, fascynujący artykuł, którego główną bohaterką jest Susanna Clarke, autorka takich książek jak Jonathan Strange i pan Norrell oraz Piranesi. Zachęcam do lektury całości – link znajdziecie na dole artykułu – ale też nie mogę się powstrzymać przed pokazaniem wam fragmentów.
Tak się składa, że każdy sygnał aktywności ze strony Susanny Clarke sprawia, że serce bije mi mocniej. Nie tylko dlatego, że jest wybitną pisarką, spod której pióra sypie się dobro, ale też dlatego, że wiedza o tym, jak wygląda jej życie, jest chłodnym powiewem przyprawiającym o gęsią skórkę. Susanna Clarke cierpi powiem na zespół przewlekłego zmęczenia – przerażającą, tajemniczą chorobę, która praktycznie odłącza chorującą osobę od świata. Pisarka zapadła na nią niedługo po premierze Jonathana Strange’a, w którym… jedna z bohaterek doświadcza w sumie czegoś podobnego na skutek kontaktu z fae. To już samo w sobie brzmi jak fabuła opowieści grozy, prawda?
Dlatego właśnie mamy tak mało tekstów Susanny Clarke, obecnie w siódmej dekadzie życia – poza sążnistym Jonathanem Strangem i minimalistycznym Piranesim ukazał się jeszcze zbiór opowiadań o magicznej Anglii, Damy z Grace Adieu. I… tyle. Może aż tyle, biorąc pod uwagę, że od dwudziestu lat każde zapisane zdanie okupione jest trudnościami i bólem.
Tym większa ogarnia mnie ekscytacja na wieść, że ukazała się nowa książka Susanny Clarke: The Wood at Midwinter to krótka ilustrowana (przez Victorię Sawdon) opowieść o tajemniczej kobiecie, która potrafi rozmawiać ze zwierzętami i drzewami, i pewnego dnia znika w lesie. Forma książeczki dla dzieci jest nieco myląca – bo to powrót do świata magicznej Anglii z powieści Jonathan Strange i pan Norrell. Co więcej… autorka powiedziała, że to część, w zasadzie odrost większego projektu, nad którym pracuje: powrotu do magicznej Anglii, ale we współczesnym wydaniu. Gdy to przeczytałam, zmiękły mi kolana.
Historia literackiego fenomenu Susanny Clarke rozpoczęła się dwadzieścia lat temu. Nikt nie nastawiał się na aż taki sukces Jonathana Strange’a i pana Norrella. To przedziwna, trudna powieść, stylizowana na dziewiętnastowieczną, z mnóstwem, mnóstwem przypisów, niepokojąca, miejscami oniryczna, nieśpieszna. Opowiada o rywalizacji dwóch magów w alternatywnej Anglii i próbie przywrócenia w niej magii. Od premiery w 2004 roku doczekała się czytelniczej miłości, szacunku i całkiem przyzwoitej serialowej ekranizacji (2015). Po polsku ukazała się kilkakrotnie, w dwóch przekładach – najpierw Małgorzaty Hesko-Kołodzińskiej, a niedawno nowym Justyny Gardzińskiej. Co najważniejsze, ten debiut na zawsze umieścił Susannę Clarke wśród klasyków fantasy.
A tak przedstawia pierwszy przebłysk opowieści o dwóch magach: gdy mieszkała w Londynie, napadł ją obraz mężczyzny w stroju z minionej epoki, stojącego na ulicy w mieście, które mogło być Wenecją. Człowiek rozpaczał z powodu ogromnej straty – nie powiodła mu się próba dokonania czegoś z pomocą magii. Ten obraz towarzyszył jej przez lata. Prace nad powieścią trwały dekadę.
Właśnie wtedy, tuż po premierze powieści, Susanna Clarke jak się nagle pojawiła, tak też nagle zniknęła, mimo że wieszczono jej dalsze sukcesy, miała już nawet podpisaną umowę na kolejną powieść, kontynuację Jonathana Strange’a. Co się stało? Podczas kolacji z przyjaciółmi, którą być może celebrowała właśnie swój sukces, pisarka poczuła zawroty głowy i upadła. Był to początek jej wieloletnich zmagań z migrenami, wycieńczeniem, nadwrażliwością na światło, mgłą mózgową, lękiem, depresją, agorafobią i wieloma innymi objawami, które zbiorczo zdiagnozowano jako zespół przewlekłego zmęczenia (co bywa też łatką oznaczającą „absolutnie nie wiemy, co pani jest i jak pani pomóc”). W lepszych momentach próbowała pisać – niewiele jednak z tego wychodziło. W gorszych nie była w stanie zapisać pełnego zdania. W najgorszych była przykuta do łóżka i niezdolna do jakichkolwiek działań. Sama opisała to następująco:
Nie tylko nie wierzyłam, że jeszcze kiedyś będę pisać – uważałam, że to po prostu stało się niemożliwe. Byłam po prostu chorą kobietą.
Po kilkunastu latach (w 2020 roku) udało jej się wrócić do publikowania – ukazał się Piranesi. Powieść o człowieku, który nie pamięta własnego imienia i błąka się po labiryncie dziwnych pokoi i tajemniczych statui. Czy była to próba opisania własnych doświadczeń lat chorowania? Raczej nieświadoma – Clarke przyznała, że zobaczyła paralele między Piranesim a sobą dopiero pod koniec pisania, a sam pomysł na opowieść o dwójce ludzi mijających się w ogromnym domu jest starsza niż Jonathan Strange. Tak jak Piranesi wydostaje się z labiryntu, tak i ona zdaje się powoli wracać do życia i tworzenia. Mówi, że musiała się „nauczyć chorować”, co w tym przypadku oznacza zapewne znalezienie sposobów, by z wielkiego dyskomfortu wyłuskiwać chwile aktywności. Pracuje w 25-minutowych blokach, głównie wcześnie rano.
Po The Wood at Midwinter – które, mam nadzieję, ukaże się po polsku – możemy mieć nadzieję na większy powrót do magicznej Anglii. Susanna Clarke pracuje nad powieścią, której akcja rozgrywa się współcześnie, w Newcastle. W świecie Jonathana Strange’a to miasto jest siedzibą potężnego maga, Króla Kruków… Autorka nie chce jednak zdradzać zbyt wiele, by nie robić nam nadziei.
Nie mam pojęcia, czy uda mi się wywiązać z jakichkolwiek składanych obietnic. To, z czym się zmagam najbardziej, to ilość energii, którą będę mieć na pisanie każdego kolejnego dnia.
Fascynujący jest ten wgląd w jej proces twórczy:
Nie pamiętam, co umieściłam w Jonathanie Strange’u, a co nie. Lubię historie, które brzmią, jakby były lewą stronę innej historii; jakby za opowieścią była inna, która ukazuje się nam tylko w przebłyskach. W pewnym sensie Jonathan Strange i pan Norrell to druga strona innej historii, ale jakiej? Nie jestem pewna, czy to wiem.
Innym zaczętym już projektem jest powieść o rewolucji przemysłowej w Bradford, w którym Susanna Clarke spędziła kilka lat dzieciństwa. Ma to być antyhorror o niezwykłości i radości, która kryje się w tym, co dobrze znane.
Mam mocne przekonanie, że gdybyśmy byli w stanie widzieć świat takim, jaki jest, gdybyśmy mogli przekroczyć własne ego i ograniczenia, które sobie sami narzucamy, gdybyśmy mogli zobaczyć to, co jest poza – każdy moment byłby olśnieniem.
Bardzo ciekawe jest to, że zarówno Jonathan Strange i pan Norrell, jak i Piranesi zdaje się wiele łączyć z życiem samej autorki:
Słyszę czasami, że to ciekawe, że napisałam dziewiętnastowieczną powieść o dziewiętnastowiecznej chorobie, a następnie sama zapadłam na dziewiętnastowieczną chorobę. Albo że napisałam długą książkę, w której ktoś cierpi z powodu czaru, po czym sama doświadczyłam czegoś, co przejawia się podobnie. Dokładnie tak – nie należy podpadać fae ani pisać o nich. Nigdy tego nie lubią.
To brzmi jak materiał na powieść. Mam nadzieję, że kiedyś ktoś ją napisze. Może to jest ta opowieść po drugiej stronie, której odbicia znajdujemy w książkach Susanny Clarke?
Czytaliście książki tej wspaniałej pisarki? Jakie wrażenia w was pozostawiły? Podzielcie się nimi w komentarzach albo w grupie!
Na podstawie: The New York Times, The New Yorker
![Lierre](https://whosome.pl/wp-content/plugins/wp-fastest-cache-premium/pro/images/blank.gif)
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.