Po co nam utopia i dlaczego potrzebujemy marzyć ze śmiałością? Ludwig Bodmer zaprasza was do lektury eseju Laurie Penny Utopia teraz, który pierwotnie ukazał się na stronie magazynu „The New Statesman” w 2015 roku.
Opowiadamy dzieciom wiele zwyczajowych i okrutnych kłamstw, ale chyba najbardziej znaczące jest to: życzenie wypowiedziane na głos się nie spełni. Masz urodziny? Właśnie zobaczył_ś spadającą gwiazdę? Nie możesz wyrazić swoich pragnień, bo jeśli to zrobisz, zgasną jak świeczki na torcie. Te mądrości zostały pewnie wymyślone przez rodziców, którzy chcieli uniknąć traumy związanej z niemożnością spełnienia dziecięcych pragnień. To kłamstwo niesiemy ze sobą w dorosłość, gdzie powtarzają je nam rządzący. Nie mów, jakiego świata sobie życzysz, bo w najlepszym wypadku spotka cię rozczarowanie, a w najgorszym aresztowanie.
„Chcemy więcej”. W tym tygodniu, wyczerpana wiadomościami, wypełzłam z domu na targi książki, gdzie znalazłam serię utopii pisanych przez radykalne autorki. Pierwsze zdanie zatrzymało mi dech w piersiach. Kiedy samo przetrwanie jest ambitnym celem, kiedy znalazłyśmy się między bogaczami a rosnącym poziomem mórz, nadzieja wydaje się luksusem, na który nas nie stać. Shut up and take my money – dokładnie tymi słowami odezwałam się do sprzedawcy.
Dziś pilniej niż kiedykolwiek musimy tworzyć utopijne idee, właśnie dlatego, że koncepcja lepszego świata nigdy nie wydawała się bardziej odległa. Właśnie teraz władcy świata decydują, ile miast zatonie, zanim zrobimy coś, żeby zredukować emisję dwutlenku węgla. Spotykają się w Paryżu, który niedawno stał się scenerią kolejnego sezonu naszego najmniej ulubionego serialu Wojna na Bliskim Wschodzie. Świat wydaje się zmierzać w stronę kolejnego kryzysu ekonomicznego; roboty są gotowe do zautomatyzowania tych nielicznych prac, które nie znajdą się pod wodą. Jakbyśmy żyli w dystopijnej trylogii napisanej przez sadystycznego autora powieści Young Adult; mam ogromną nadzieję, że dzielni młodzi bohaterowie przybędą na ratunek szybko, nawet jeśli ma się to wiązać z niezręcznym trójkątem miłosnym.
Dziś dystopijne opowieści są wszędzie – ze zrozumiałych powodów. Dystopię łatwo poczuć i łatwo napisać. Parafrazując Kima Stanleya Robinsona, możesz po prostu wybrać kilka nagłówków, zrobić z nich kolaż i już, masz fabułę. Utopia jest trudniejsza. Utopia wymaga wykonania ciężkiej i koniecznej pracy wyobrażenia sobie lepszego świata. Właśnie dlatego wyobraźnia jest pierwszą i najważniejszą bronią radykałek i postępowców.
Opowieści utopijne istniały na długo zanim Tomasz Morus w XVI wieku stworzył pojęcie utopii – wizję społeczeństwa idealnego czy „nie-miejsca”. Republika Platona ma tytuł pierwszeństwa, ale istnieje tak wiele utopii, jak wiele było społeczności marzących o lepszym życiu. Nie przez przypadek wczesny XXI wiek jest wspaniałym czasem dla dystopii. Ideologia późnego patriarchalnego kapitalizmu stała się tak wszechogarniająca, że już w ogóle nie wygląda na ideologię. Jak zauważył Frederic Jameson: „Łatwiej jest sobie wyobrazić koniec świata niż koniec kapitalizmu” – nie dlatego, że kapitalizm jest przeznaczeniem ludzkości, lecz dlatego, że przez całe życie wmawiano nam, że nawet myślenie o innych przyszłościach czyni nas śmiesznymi.
To, że dystopia jest łatwa, nie znaczy, że jest bezużyteczna. Pokazywanie opresji ma swoją wartość. Dobrym sposobem na uciszanie niezadowolenia jest upieranie się, że nie wystarczy wskazywać, przeciwko czemu się protestuje, lecz trzeba też wskazać to, za czym się jest. Od ruchu antywojennego, przez Occupy Wall Street, po przeobrażoną Partię Pracy Jeremy’ego Corbyna – wszyscy na lewicy jesteśmy przyzwyczajeni do słuchania tego. Nie możemy wskazywać, co jest nie tak z polityką, bez równoczesnego zaproponowania alternatywy. To nonsens. Jeśli biją cię uzbrojeni bandyci, masz prawo żądać, żeby przestali, nie wskazując równocześnie alternatywnych celów dla ich pięści – „nie w twarz” wystarczy. Trudno jest myśleć o lepszym świecie, kiedy próbujesz ochronić swoje wrażliwe miejsca przed ciężkimi butami. Ale trudne to nie to samo co niemożliwe.
Większość osób na lewicy ma pomysł na to, w jakim świecie wolałyby żyć. Wiele z nas ma ich kilka. Jest po prostu bardzo trudno o nich mówić z prostego, ludzkiego powodu – boimy się, że zostaniemy wyśmiani. Standardową odpowiedzią udzielaną każdemu, kto sugeruje, że być może mogłybyśmy żyć w społeczeństwie, w którym połowa bogactwa świata nie jest kontrolowana przez setkę najbogatszych, jest wyśmiewanie – nawet jeżeli śmieszna jest raczej wiara w to, że dzisiejszy system ekonomiczny jest możliwy do utrzymania.
Nie mówimy, czego chcemy, z tego samego powodu, dla którego w dzieciństwie mówiono nam, żebyśmy nie wypowiadały swoich życzeń na głos – bo będzie niezręcznie i boleśnie, jeśli tego nie dostaniemy. Bo kiedy mroczna przyszłość wydaje się nieunikniona, nadzieja na coś lepszego naraża nas na ból.
Ale natura utopii – to samo znaczenie tego słowa, nie-miejsce. Podróż jest ważniejsza niż cel, ale bez celu w umyśle nie ma żadnej podróży.
Kiedy myślę o tym, czym jest utopia, myślę o mojej babci. Matka mojej matki musiała zrezygnować ze szkoły w wieku trzynastu lat. Przeżyła oblężenie Malty, a religia i okoliczności zobowiązały ją do młodego zamążpójścia, porzucenia wszystkich marzeń o edukacji i przygodach oraz spędzenia życia na opiekowaniu się sześciorgiem dzieci i mężem. Ja, pół wieku później, mogę wybierać, czy i kiedy mieć dzieci. Mogę wybrać życie niezależnie od mężczyzny. Regularnie podróżuję sama i nie istnieje prawo, które ograniczałoby, do jakiej pracy mogę pójść.
Niezależność, którą może się cieszyć wiele kobiet w moim wieku, była niemalże niewyobrażalna pięćdziesiąt lat temu – ale ktosia ją sobie wyobraziła i dlatego jesteśmy, gdzie jesteśmy. Bardzo wiele ktosi przez wieki walki i rozwoju technicznego pytało, jak świat mógłby być inny dla kobiet i zabrało się za zmienianie go.
Dokładnie sto lat temu Charlotte Perkins Gilman w powieści Herland przedstawiła społeczeństwo kobiet, w którym produkcja została uspołeczniona, macierzyństwo docenione, relacje były równe, a gwałt i przemoc nieznane. Kiedy czytamy Herland dziś, uderzające jest to, że jakkolwiek wiele propozycji stało się ciałem – kobiety mogą rozwodzić się z mężami i mają pełnię praw politycznych i obywatelskich – są dwie, które dziś wydają się nawet bardziej radykalne niż w 1915 roku. Macierzyństwo wciąż nie jest docenione ani uznane za pracę. Kobiety wciąż muszą organizować swoje życie wokół groźby przemocy seksualnej. Ale to wszystko może się zmienić, jeśli będziemy wciąż żądać więcej.
Jeśli ktoś nie wierzy, że lepszy świat jest możliwy, o ile odważymy się marzyć, powinien spojrzeć na historię wyzwolenia kobiet. Uważam, że jestem winna kobietom, które były tu przede mną, nie tylko żyć w takiej wolności, jak to tylko możliwe, nie tylko żądać, żeby kobiety wszystkich klas i kultur mogły cieszyć się taką samą wolnością jak ja, ale i żądać jeszcze więcej.
Jak długo jestem feministką, zawsze słyszę pytanie – z reguły zadawane przez zrzędzących mężczyzn – kiedy wreszcie będziemy zadowolone; kiedy kobiety i dziewczyny zdecydują, że mamy wystarczająco dużo. Odpowiedź jest zawarta w pytaniu: bo w tej samej chwili, kiedy zdecydujemy, że już nam wystarczy, że żyjemy w najlepszym ze światów, w tej samej chwili przyszłość się zamknie, a zmiana stanie się niemożliwa.
Utopia jest poszukiwaniem utopii. Jest nie-miejscem, na które ustawiasz kurs przez surową i nieprzebytą teraźniejszość. Kiedy osiągasz horyzont, on przestaje być horyzontem, ale to nie znaczy, że przestajesz płynąć naprzód.
Dziś przyszłość jest mroczna i przerażająca i właśnie dlatego musimy wyobrażać sobie inne światy, a potem kreślić na nie kurs. W środku serii globalnych kryzysów jedyną niedorzeczną propozycją jest ta, żeby rzeczy zostały takimi, jakie są.
Ludzkie społeczeństwa zmienią się nie do poznania. Czy to przy stołach konferencyjnych, czy na ulicach – nasza najlepsza szansa na przetrwanie zaczyna tam, gdzie mamy odwagę żądać niemożliwego: stawić czoła śmiechom i powiedzieć „chcemy więcej”.
