Twórcy amazonowego serialu The Rings of Power mają naprawdę pod górę – ci, którzy wychowali się na filmach Jacksona, to dziś trzydziesto- i czterdziestolatkowie wchodzący w boomerską fazę jojczenia.
Wiem, o czym mówię. Moim pierwszym internetowo-fandomowym doświadczeniem było wejście w świat forów i czatów tolkienowskich na początku 2003 roku. W momencie polskiej premiery Powrotu króla tkwiłam już w fandomie po uszy. Przez ten czas i parę następnych lat razem z innymi tolkienist_ami śledziłam informacje o produkcji i ciekawostki zza kulis, czytałam pięćdziesiąt razy Władcę Pierścieni, miałam w małym palcu biografię Tolkiena, jego listy, kilka opracowań; cierpiałam, nie mogąc przeczytać The History of Middle-Earth, bo mój gimnazjalny angielski na to nie pozwalał. Jeździłam na tolkienowskie zloty, marzyłam o odległym Tolk-Folku.
Szybko jednak Śródziemie stało się dla mnie za ciasne i mam teraz poczucie, że to mnie uratowało.
To nie tak, że uważam Tolkiena za twórcę wielce problematycznego. Ależ skąd – to bardzo ważny pisarz, który sprawił, że niezliczone osoby podeszły z entuzjazmem i szacunkiem do własnej wyobraźni. W odróżnieniu od swojego kumpla C.S. Lewisa nie moralizował otwarcie, trzymał swoje poglądy na wodzy, eksplorując językoznawczo-historyczne zainteresowania i zarażając nimi kolejne już pokolenia osób zajmujących się lingwistyką, pisarstwem, odtwórstwem (quasi)historycznym, folklorem, mitem i literaturą. Coś wspaniałego. Władca Pierścieni był, jest i zapewne jeszcze długo będzie wzorcem epickiego pisania, pełnym patosu szablonem dla high fantasy, ale też przykładem tego, jak z miłością przekuwać swoją wiedzę w fikcyjny świat, który następnie można otworzyć dla milionów ludzi i wszyscy się tam zmieszczą.
Chociaż z tym mieszczeniem się… różnie bywa. Jak teraz o tym myślę, to czuję pewną czułość wobec Jolkiena Rolkiena Rolkiena Tolkiena, tego poważnego starszego pana, który bardzo by się dziwował współczesnemu światu, bo i w swoich czasach czuł się chyba trochę nie na miejscu – myślę, że gdyby w nim brylował, nie zostałby patronem i teoretykiem eskapizmu. Cała rzecz i problem w tym, że go tu nie ma – nie żyje od niemal pięćdziesięciu lat, nie możemy go więc o wiele rzeczy zapytać i nie wiemy, jakie byłyby jego opinie na różne współczesne tematy. Są tylko jego rzecznicy, którzy na podstawie lektury wykreowali dość odpychającą, radykalną personę do rzucania w twarz wszystkim, którzy są nieprawomyślni. O ile z Tolkienem pewnie dałoby się dogadać, to z nimi jest już trudniej, choć o kontakt jakby łatwiej.
(Zorganizuję kiedyś konwentowy panel z weteranami tolkienowskiego fandomu. Poopowiadamy sobie wtedy o banach za homoseksualność, o tym, że nie wolno było dyskutować o naturze zła u Tolkiena, bo to zło, o tym, jak nagle tolkienistyka stała się katolicka, a Saruman Wielu Barw stał się symbolem queerfobii w Śródziemiu. Co z tego, że Tolkien nigdy nie widział tęczowej flagi, bo powstała kilka lat po jego śmierci).
To, co chcę wyrazić w tym przydługim wstępie, to moja skomplikowana relacja z Tolkienem. Gdy myślę o tym pisarzu i jego dziełach, widzę ciepłe miejsce kształtowania się gustu i przyjaźni, jakim był jego fandom kilkanaście lat temu; równocześnie kojarzy się z czarnkizacją tej przyjaznej przestrzeni i swego rodzaju dobrowolnym wygnaniem, kiedy kolejne osoby odchodziły, bo Tolkien zaczynał działać na nie triggerująco, kojarząc się z homofobią i indoktrynacją; kojarzy się też z gatekeepingiem i społecznością fanów mocno wykluczającą według kryterium eksperctwa; kojarzy się z awanturą wokół tęczowego logo Tolk-Folku, które tak wiele osób uraziło; wreszcie kojarzy się z agonią miejsc wirtualnych i prawdziwych oraz pewną niechęcią do nich, bo były to przestrzenie pierwszego pełnego zderzenia się z rzeczywistością i rozczarowania tym, że ludzie, którzy mieli być piękni i dobrzy, okazali się być armią orków, a może raczej Cybermenów – stań się tak_ sam_ jak my albo giń, nie ma dla ciebie miejsca tak_, jak_ jesteś. Trochę tęsknię za swoim szczerym lubieniem Tolkiena, ale chyba nigdy nie uda mi się tam wrócić.
Po co piszę o tym wszystkim? Oczywiście z powodu aferki związanej z The Rings of Power. Gdy pojawiła się wieść, że Amazon zabiera się za Tolkiena, byłam, w swojej naiwności, przekonana, że największym problemem będzie to, że robi to Amazon – korporacja niekojarząca się jakoś szczególnie z etyką, a my byśmy chcieli dla Tolkiena jak najlepiej, prawda? Otóż nie. Bardziej istotne jest to, że Amazon, jaki by nie był, wspiera inkluzywność, co widać w wielu jego produkcjach, które zresztą, niestety, z pewnym bólem, zazwyczaj bardzo lubię. To oznacza, że w serialu The Rings of Power, którego zresztą z Władcą Pierścieni łączy niewiele, bo fabuła rozgrywać się będzie bardzo bardzo bardzo długo przed przygodami Froda i spółki, pojawią się różnego rodzaju nowości. Wystarczyło kilka zdjęć promujących, przedstawiających nam kilka postaci, by stało się jasne, że w Śródziemiu będą czarni ludzie. I elfy. Nie wspominając już o krasnoludce. I to bez brody.
Nie mam ochoty się nawet szczególnie znęcać nad rasistowskimi komentarzami, których tysiące pojawiły się w internecie – klasyczne „nie jestem rasistą, ale”. „Nie jestem rasistą, ale to wbrew wizji”. „Nie jestem rasistą, ale to nie pasuje”. „Nie jestem rasistą, ale to niszczy czar Śródziemia”. Na Whosome raczej nie musimy wygłaszać antyrasistowskich deklaracji. Wolę się zająć tym, co wydaje mi się sednem problemu – a jest to nostalgia.
(Jeśli masz wrażenie, że już to czytał_ś – ja mam wrażenie, że już to pisałam. I owszem, w artykule o Russellu T Daviesie).
Nasze wyobrażenie Śródziemia ukształtowały filmy Petera Jacksona. Twardy przedfilmowy fandom tolkienowski, ten, który wykreował miejsca, które później przyciągnęły wiele nowych osób, w tym mnie, ich powstaniem się aż tak nie zachwycał. Jasne, to wspaniale, że powstaje superprodukcja, że stoją za nią fani i znawcy, że ma rozmach, będzie dość wierna i tak dalej. Problemy były dwa. Po pierwsze, tolkieniści obawiali się, że filmowe obrazy wyprą z wyobraźni jakiekolwiek inne opcje i zapewne dokładnie tak się stało. Filmy nie były w stanie oddać ducha książek, wprowadzały poniekąd w błąd tymi różnicami, które jednak się w nich znalazły; poza tym zawsze ekranizacja trochę spłyca. Nie sposób zaprzeczyć. Kilometrami ciągnęły się wątki na forach o odstępstwach od książek, nieścisłościach i przekłamaniach w ekranizacji. Chwalono fanowską sztukę, która nie inspirowała się filmami. Dyskusje o książkach zawsze były poziom wyżej niż dyskusje o filmach. Po drugie, popularność ekranizacji oznaczała napływ nowych osób; narybek żył filmami, niekoniecznie znał książki i wzdychał do Orlando Blooma (wydaje mi się, że wzdychanie do Viggo Mortensena było bardziej akceptowane). A było pewnym stałym przekonaniem, że książki Tolkiena to literatura ambitna, do której konsumpcji należy się wykazać dojrzałością, której fankom Blooma (zawsze fankom, oczywiście) siłą rzeczy brakowało.
Mało kto już o tym pamięta, że filmy Petera Jacksona dla true fanów nie były aż takim objawieniem. Dziś jednak są wzorem nawet dla tych, którzy wówczas marudzili[1]. Widać to też w materiałach z The Rings of Power – serial będzie bardzo mocno opierać się na filmowym Władcy Pierścieni, począwszy od tonu (będzie patetycznie), przez krajobrazy i scenografię (epicka przyroda, wczesnośredniowieczny vibe – choć można było pojechać w dowolną stronę, przecież od serialu do filmu mijają tysiące lat ewolucji także kultury!), po obsadę (mamy na pewno dwie wspólne postacie – Elronda i Galadrielę. Galadriela jest w punkt; Elrond jest trochę dziwny – ale przyjrzyjcie się tej twarzy, a potem przypomnijcie sobie wspaniałą paskudność Hugo Weavinga! Jakoś udało się przełknąć, że elf nie jest klasycznie piękny, nie? A Tolkien nie tak go opisał!). To mnie odrobinkę rozczarowuje, bo chciałabym zobaczyć jakieś zupełnie inne ujęcie Śródziemia. The Wheel of Time pokazało jednak, że Amazon potrafi w bardzo kreatywną fantastyczną architekturę, więc zachowuję nadzieję, że jednak będą niespodzianki również na poziomie estetyki. Bo w niespodzianki fabularne nie wątpię.
Peter Jackson nakręcił trzy bardzo dobre filmy, którym mimo upływu wielu lat udało się nie zestarzeć. Pozostają bramą do Tolkiena. Narzuciły obraz, który tłumi własne wyobrażenia – nie da się chyba tego uniknąć. The Rings of Power nikomu tego nie odbierze, wręcz przeciwnie – wszystko wskazuje na to, że stara się być z ekranizacjami spójny, choć dopiero się przekonamy, do jakiego stopnia.
Jednak warto może nie oddawać całego pola nostalgii. Można kochać te filmy i dostrzegać ich wady – zarówno w kwestii odstępstw od pierwowzoru, jak i kryteriów pozafabularnych, na przykład społecznego odbioru. Osoby krytykujące The Rings of Power za różnorodną etnicznie obsadę zdają się uważać, że to coś zupełnie nowego, moda na różne kolory skóry, jakiś spisek niebiałych ludzi. Jak by wam to powiedzieć – osoby niebiałe nie pojawiły się znienacka w Wiedźminie, a dyskusja wokół whitewashingu Śródziemia w filmach Jacksona trwa już od prawie dwudziestu lat (a o podejrzanej białości literackiego Śródziemia na pewno dłużej). W internecie nic nie ginie, więc z łatwością można znaleźć dawne debaty czy artykuły – na przykład pewną świetną publikację z „Chicago Tribune” z 2003 roku. Autor, jeszcze przed premierą trzeciego filmu, poruszył kilka istotnych kwestii, w tym dwie, które szczególnie przykuły moją uwagę: próby zawłaszczania Tolkiena przez white supremacists, czyli ruchy rasistowskie głoszące wyższość białego człowieka, oraz oderwanie filmów od rzeczywistości społecznej, jaką był początek amerykańskiej „wojny z terroryzmem” (która podsyciła rasistowskie uprzedzenia, jakby ich wcześniej było za mało). To bardzo ciekawe, przytoczę więc fragment:
W Drużynie Pierścienia widzimy wrogów nieludzkich: orków, trolle, Uruk-hai, Nazgule itp. Nie widać powiązania między zwykłymi ludźmi a tymi zniekształconymi brzydalami. Nie ma problemu.
Jednak w Dwóch wieżach bohaterowie – hobbici, elfy, krasnoludy i ludzie – po raz pierwszy spotykają ludzkich przeciwników. To Easterlingowie i Haradrimowie, mieszkańcy terenów położonych na południowy wschód od Śródziemia, którzy przyłączyli się do Saurona.
Easterlingów ledwo widać pod ich zbrojami, mają też zakryte twarze. Widać tylko ich błyszczące, ciemne oczy. W projekcie ich zbroi widać azjatyckie inspiracje, głównie japońskie.
Haradrimowie noszą turbany i powiewne czerwone szaty. Dosiadają ogromnych słoni. Bardzo przypominają plemiona nomadyczne z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. W książce-przewodniku po filmie nazwani zostali egzotycznymi, a źródłem inspiracji dla ich strojów mieli być dwunastowieczni Saraceni – czyli muzułmańscy wojownicy z epoki krucjat.
Ci dobrzy to Dunedain, Rohirrimowie i Gondorczycy. Wszyscy mają jasną karnację, w większości jasne włosy i niebieskie oczy. (Trzecią grupę ludzkich przeciwników stanowią plemiona, które podburza Saruman. Są, owszem, biali; jednak sprzeciwiają się Rohanowi, bo Rohan przegnał ich z ich terenów. Kawaleria przeciwko rdzennej ludności, czy coś wam to przypomina?).
Cały artykuł jest do przeczytania tutaj dzięki internetowym podróżom w czasie.
Wierni miłośnicy twórczości Tolkiena na wszelkie zarzuty o rasizm odpowiadają: ależ skąd, Tolkien nie był rasistą, po prostu opierał się na kulturze północnej Europy! Inne etniczości istniały, po prostu nigdy ich dokładnie nie opisał, za to opisał dokładnie elfią jasną karnację… Pomińmy już fakt, że to trochę dziwne, że osobie, która przeżyła drugą wojnę światową, nie zapaliła się w głowie lampka. Ale to nawet nie jest szczególnie istotne, co kierowało Tolkienem i bardzo bym chciała, żebyśmy kiedyś doszli jednak do tego zdrowego poziomu oddzielania autora i dzieła (tolkieniści idą jednak niestety w przeciwnym kierunku). Tolkien był członkiem mocno rasistowskiego społeczeństwa, takie były dominujące poglądy i wyobrażenia, możemy nawet uznać, że to nie jego wina i nie chciał źle. Spoko. Nijak to nie wpływa na fakt, że wpisał się w bardzo długą tradycję 1) wartościowania tego, co ciemnoskóre, odległe, odmienne jako „egzotyczne”, równocześnie intrygujące i zagrażające: bezpośrednio, jak obraz dzikiego czy bezosobowej hordy, albo pośrednio, jak imigranci zabierający nam miejsca pracy i 2) determinizmu, że skoro rodzisz się jako ork, to będziesz złym orkiem i nic tego nie zmieni, taka jest twoja natura. Nie trzeba być literaturoznawcą, by to widzieć. (Pewien hint, że nad tym drugim się zastanawiał, pojawia się w książce. Przechodzi to oczywiście przez głowę Sama, najlepszej z osób).
Świat się zmienia, kultura się zmienia i czytanie się zmienia. Nie czytasz książki, zerkając Tolkienowi przez ramię. Żyjesz w 2022 roku. Jeśli stajesz w obronie świata, w którym to, co dobre, jest jasne, piękne, długowieczne i zdrowie, a to, co złe, jest ciemne, brzydkie i zniekształcone – to może warto się nad tym faktem na moment zatrzymać i pooglądać go ze wszystkich stron. Bo może jednak nie chcesz być taką osobą? Różnorodność nie pojawiła się znienacka – świat zawsze był różnorodny, po prostu o tym nie wiesz i właśnie się dowiadujesz. Różnorodność niczego ci nie zabiera. Te historie pozostają twoje. Drobna zmiana może jednak sprawić, że świat, który kochasz, stanie się przyjaźniejszy dla wszystkich i nie będzie karmić lęków, które doprowadzają do tragedii każdego dnia. Autor przytoczonego artykułu z 2003 roku, Amerykanin o japońskich korzeniach, zastanawia się na koniec, co by się stało, gdyby Dwie wieże powstały w 1942 roku. Czy podsyciłyby wtedy antyjapońskie nastroje, które doprowadziły do masowych aresztowań i przetrzymywania ludzi w obozach? Czy stałby się atrakcyjną rasistowską alegorią? To nie jest dla niego teoretyczne rozważanie. Widzi w tym losy swojej rodziny i swoje życie.
Wyobraźcie sobie, co się stanie, jak okaże się, że w The Rings of Power jest wątek queerowy.
Mam nadzieję, że jest.
Za wsparcie przy powstawaniu tego tekstu dziękuję Kirze Nin, Arturowi i Lenie
[1] Nie mogę odpędzić myśli, że zgodnie z Pierwszym Prawem Przenoszenia Entuzjazmu Na Poprzednią Produkcję, sformułowanym przez Kirę Nin [rozmowa prywatna, 14.02.2022], możemy się spodziewać wielkiego renesansu filmowego Hobbita. Czy jesteście na to gotowi?
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.