Z pozycjami wydanymi przez wydawnictwo ArtRage spędziliśmy święta dzięki Lierre. Kilka słów o powieści Diabeł z prowincji Juana Cárdenasa będzie w pewien sposób kontynuacją tej miniserii. Diabeł, zgodnie z opisem na okładce, kusi nas zapowiedzią mieszanki gatunkowej i przewracania konwencji. Czy tak będzie? I z jakim rezultatem?
Nasz bezimienny bohater (na początku wiemy tylko tyle, że z zawodu jest biologiem – tak też będzie nazywał go autor) po latach pracy za granicami ojczystej Kolumbii powraca do rodzinnego miasteczka. Mimo skąpych informacji na temat przyczyny powrotu jest jasne, że zmusiły go do tego okoliczności życiowe. Biolog wraca do domu niczym syn marnotrawny, a biorąc pod uwagę letnie, jeśli nawet nie chłodne w jego ocenie, matczyne uczucie (myli się on czy się nie myli?), wręcz syn zmarnowany (mimo wielu lat starań ponownie ląduje w punkcie wyjścia) i na zmarnowanie od początku przeznaczony (to jego młodszy brat miał być tym, który osiągnie w życiu sukces).
Wręcz nie ujawniała pretensji choćby gestem, niczym, co mogłoby zdradzić to, o czym wiedział, że matka myśli to w głębi duszy: że z dwóch jej synów starszy był gorzej przygotowany na stawienie czoła światu. I szkoda, że życie ukazało swoje najokrutniejsze oblicze. Bo, mówiąc zupełnie szczerze, ona wolałaby, żeby ofiarą przedwczesnej śmierci był biolog, a nie młodszy syn, będący prawdziwą słodyczą jej duszy, światłem jej dni, fantomową miłością, najważniejszym awokado nieobecnego ojca. Tak zdecydowałaby ona, życie jednak okazało się tak okrutne, tak okrutne, że wypaczyło wszystko, co zaplanowała, nie planując, wszystko, co naszkicowała w skrytości najskrytszych marzeń, na szachownicy swojego serca. Tak właśnie: żeby młodszy syn przewyższył starszego. Żeby starszy syn był brudnopisem, a młodszy wersją ostateczną.
Jeśli cenicie książki, których autorzy serwują wam bohaterów ze znanym życiorysem i motywami już od pierwszych stron, to Diabeł z prowincji zawiedzie wasze oczekiwania. Niewiele się tak naprawdę zmieni w trakcie lektury. Co jakiś czas, co kilka rozdziałów, otrzymamy strzępek informacji, fragment układanki, zarówno postaci, jak i miasta. Biolog jest rozczarowany swoim życiem, zdemotywowany nową pracą poniżej swoich możliwości i oczekiwań, wrzucony z powrotem do świata, w którym nie może się odnaleźć.
I wtedy biolog poczuł po raz pierwszy, że czegoś unika, nie tyle konfrontacji czy odkrycia, ile raczej oczywistości. Nie byłem nawet w stanie przejść naszą ulicą, pomyślał, a tym bardziej wejść do starego domu. Tchórz ze mnie, prawdziwy tchórz. Ale nie rozumiał też natury tego lęku. Czego się boję? Brata? Matki? Żywych czy umarłych?
Na przestrzeni powieści zarysowane jest kilka konfliktów. Obserwujemy zmagania biologa z rzeczywistością, w której jego wykształcenie i doświadczenie, jakże przecież bogate, okazały się niewystarczające, aby zatrudnić się na uniwersytecie na stałe. Ci czytający, którzy przeżywali podobne akademickie perypetie, zapewne docenią bolesny realizm przedstawionej sytuacji. Świat zewnętrzny nie przyjął biologa na zawsze, skazał go za to na tułaczkę. Społeczeństwo „maleńkopolis” nie ułatwia mu niczego: szydzi z biologa, wodzi na pokuszenie, zmusza do przekraczania swoich granic lub sięgania po używki. Notorycznie również próbuje narzucić mu swój religijny światopogląd, który samo głosi, ale nie zawsze praktykuje. W miarę lektury poznajemy też bohaterów w podobnym położeniu co biolog. Oni również usiłują utrzymać się na powierzchni żarłocznego ekosystemu-miasta rozdartego między polityków, kościół i tajemniczą korporację. Mimo że autor opisuje i wspomina ich w pozytywnym świetle, nie ma złudzeń, że miasto krzywdzi ich i izoluje najbardziej. Maleńkopolis nie jest do przeżycia na trzeźwo, z czystym umysłem. Zaopatrujący biologa w marihuanę diler sam jest nałogowcem, zaś wuj bohatera wiele lat temu trafił do szpitala psychiatrycznego (czy to faktyczna choroba, czy też zniszczyło go miasto?).
Momentami ulgi od prowincji są paradoksalnie opisy lokalnej przyrody. Nie są one obszerne z racji na formę utworu, ale widać, że bohaterom sprawia przyjemność obcowanie z nią. O ile klasycznym motywem w literaturze jest człowiek kontra przyroda, tutaj ma ona działanie ratujące i kojące, ponieważ w kontrze do niej stoi rozwój gospodarczy i kapitalistyczne zmienianie natury pod wymogi przemysłu (fragment o monokulturach jako woli Boga na ziemi). Sam biolog osiada w mieście niczym wyrzucony na plażę kawał drewna. Czy jego los odmieni się na dobre? Czy uda mu się stworzyć dom, o którym tak marzy, narodzić się w rodzinnym mieście na nowo? Z tym pytaniem zostawiam was i zapraszam do odkrycia tożsamości Diabła na własną rękę.
Juan Cárdenas, Diabeł z prowincji, tłum. Katarzyna Okraska, ArtRage 2024

Los wywiał ją z Łodzi do Krakowa, a następnie z laboratorium za biurko. Prowadzi gry fabularne, z uporem używając feminatywów, i dyskusyjny klub książkowy, czekając cierpliwie, aż obok SF będzie czytane też fantasy. Współprowadzi Wydawnictwo Wielokrotnego Wyboru wypuszczające darmowe gry książkowe i przeprowadza ślimaki przez chodnik, również za darmo. Fanka folkloru, podań i legend z każdego kręgu kulturowego. Bardzo nie wie, w jakiej kolejności oglądać Doctor Who. Kolekcjonuje SquishMallows.