Oj, naczekaliśmy się na ten powrót! Po długiej przerwie, spowodowanej pandemią, jest w końcu drugi – i ostatni – sezon Carnival Row. Jak się prezentują cztery pierwsze odcinki? Czy udało się zachować klimat pierwszego sezonu? Mamy mieszane uczucia.
O naszych wrażeniach z kolejnych odcinków przeczytacie tu: KLIK
DOBRE RZECZY
1. Wątek polityczny
Jedną z najlepiej zrobionych – i jednocześnie najbardziej przytłaczających – rzeczy w pierwszych odcinkach drugiego sezonu Carnival Row jest wątek polityczny. Obserwujemy pełnowymiarowe już narodziny dyktatora i nazizm, bo trudno to nazwać inaczej, w działaniu. Po zamknięciu magicznych istot w getcie Jonah z pomocą Caroline umacnia się na pozycji kanclerza, sięgając po stary dobry terror, publiczne egzekucje i budzenie nienawiści wobec nieludzi. Równie wstrząsająca co jego czyny jest ich motywacja – doskonale zdaje sobie sprawę, że skazuje na śmierć niewinne istoty i przeraża go to, kim się staje, uważa jednak, że nie ma wyjścia i to jedyny sposób, by utrzymać się przy władzy i udowodnić, że jest (choć nie jest) prawdziwym synem swojego ojca i stać go na wielkie rzeczy. Nie czyni to go, rzecz jasna, mniej obrzydliwym czy godnym współczucia, sprawia za to, że całość jest jeszcze bardziej okropna. Równie paskudnie prezentuje się Caroline, która potrafi łączyć realizowanie do pary z faunką swojego nieokreślonego jeszcze do końca planu zemsty na wszystkich, którzy je skrzywdzili, z przyglądaniem się śmierci i cierpieniu jej pobratymców. (Paternoster Gang)
2. Vignette
Nie wiem, co się stało z Carą Delevigne – lub z pomysłem na jej bohaterkę – ale jej Vignette z postaci, która, mimo pozytywnych cech, budziła we mnie głównie irytację, zmieniła się w kogoś, kto w tym sezonie po prostu błyszczy. Może to zasługa jej totalnie już badassowego stylu lub tego, że mimo ogólnej ponurości opowieści w dwóch pierwszych odcinkach jej części mają w sobie jakąś lekkość i nawet odrobinę ducha przygody. Scena napadu na pociąg jest świetna, tak jak i jej plan otworzenia oczu rządzących na to, co się rzeczywiście dzieje w Row. Znakomite jest też to, jak, chyba nieintencjonalnie, wyrasta na naturalną przywódczynię Kruków. Bardzo wiarygodnie wypada jej empatia, rozpacz, że nie jest w stanie pomóc każdemu oraz lęk przed utratą Philo – oraz to, jak przekuwa je w działanie. Naprawdę jej kibicuję! (Paternoster Gang)
3. Sytuacja w Pakcie
Świetnie rozegrano to, jak wracamy do Imogen i Agreusa – naszej pozytywnej pary z pierwszego sezonu – kiedy są na statku i kiedy wciąż z nimi sympatyzujemy, by zaraz wybić nas z tej sielanki, wrzucając ich w Pakt, w którym nie tylko trwa, ale jest wygrywana rewolucja klasowa. A serial nie boi się pokazać, że Imogen i Agreus wciąż należą do klasy wyższej, klasy wyzyskiwaczy i ich reedukacja zajmie trochę czasu, jeśli w ogóle się dokona – patrzenie, jak Imogen oburza się na to, że osoba jej zdaniem z klasy służącej prosi ją o obranie ziemniaków, sprawiło, że się uśmiechnąłem. Mamy nadzieję, że jeszcze będą z tej pary ludzie (i nieludzie) i że na koniec opowiedzą się po stronie ludu. Z drugiej strony Pakt, który pokonał w wojnie fæ, zmuszając tych, którzy uciekli, do osiedlenia się w Burgue, wciąż w jakiejś formie istnieje i chce ugrać swoją wygraną z rewolucjonistami, jednocząc się z Burgue, z którym jeszcze niedawno pozostawał w stanie wojny. Odświeżające jest jednak patrzenie na ten Pakt, w którym wszyscy żyją razem w zgodzie – a przynajmniej mniej więcej w zgodzie, bo oczywiście sama rewolucja nie będzie przebiegać bezkrwawo. Nawet jeśli zagrożenie wciąż istnieje, cieszymy się, że pokazano nam Pakt właśnie takim. (Ginny N.)
Po dwóch pierwszych odcinkach też miałam nadzieję na pozytywne pokazanie rewolucjonistów (choć egzekucja bez sądu powinna dać mi do myślenia), stety niestety to jest jednak Carnival Row, dostaliśmy więc w Pakcie kolejną społeczność, w której pozorna zgoda okupiona jest śmiercią tych, którzy się z nią… nie zgadzają. Trochę szkoda, choć cenię ten serial za realizm – tu najlepiej widoczny chyba w przekonaniu Imogen, że może nie jest to dobre miejsce, ale najlepsze, w jakim mogą być. (Paternoster Gang)
4. Relacja Vignette i Philo
Zdążyłem zapomnieć, jak bardzo podobał mi się ten serial i jak bardzo za nim tęskniłem po pierwszym sezonie – początek drugiego przypomniał mi o tym wszystkim ze zdwojoną siłą. A przede wszystkim przypomniał mi, jak bardzo oczarowała mnie kreacja postaci. Pokazanie dwóch różnych sposobów, na jakie Vignette i Philo walczą ze światem, w którym się znaleźli, a jednocześnie jak (przynajmniej początkowo) udaje im się ze sobą dogadać, naprawdę mi się podoba, tak samo jak cały rozwój obu postaci. Vignette pokazuje, że potrafi być świetną przywódczynią, Philo odważnie i otwarcie mówi o tym, kim jest, i wykorzystuje to – cudownie. Rozwój postaci to jeden z najlepszych elementów tego serialu i naprawdę nie mogę się doczekać, by zobaczyć więcej. (Styczeń)
5. Tourmaline
Na tę chwilę zdecydowanie najciekawsza – i najcieplej poprowadzona – postać kobieca. Bardzo dobra jest ta jej zwyczajność, prostolinijność połączona z przerażającą mocą, o którą zupełnie się nie prosiła, to zapewnianie (w które nie da się nie uwierzyć!), że mimo mrocznych rzeczy, w które jest zaangażowana, mrok jej nie pochłonął i może się go pozbyć, ta odwaga i wielkie serce dla potrzebujących – nawet gdy sprowadza na nią niebezpieczeństwo. Jeśli jest gdzieś w tym serialu nadzieja, to uosabia ją właśnie Tourmaline, która chce po prostu przetrwać, ale też w tym okropnym świecie nie potrafi nie być dobrą osobą. Trochę się o nią boję… (Paternoster Gang)
O, tak, to jest dla mnie chyba najjaśniejszy element drugiej serii Carnival Row – Tourmaline błyszczy, to świetnie napisana i genialnie zagrana postać, z tym lekkim roztrzepaniem i lekkim humorem nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Wierzę, że sobie poradzi! (Lierre)
ZŁE RZECZY
1. Potwór
Naprawdę odetchnęłam z ulgą, gdy pod koniec pierwszego sezonu potwór został utłuczony, niestety – długo się nie nacieszyłam. Carnival Row to gęsty serial, z dużą liczbą postaci i wątków, z których ten wydaje się po prostu najsłabszy i niepotrzebnie zaciemniający przekaz całości. O ile w pierwszym sezonie dał podstawę do kryminalnej historii, o tyle tu wydaje się zrobiony na doczepkę, żeby poepatować jeszcze paroma litrami krwi i flaków – bo przecież ten sezon jest o czymś zupełnie innym. Chyba że nie i twórcy celowo prowadzą nas na manowce. Zobaczymy, póki co jednak na minus. (Paternoster Gang)
Tak, potwór wydaje się w tym sezonie zbędnym dodatkiem – w serialu dzieje się wiele, i chociaż przez większość czasu wciąga to widza, to jednak momentami również przytłacza. I mam wrażenie, że z tego wszystkiego to bez wątku potwora niczego byśmy nie stracili, a zyskali czas na rozwinięcie innych wątków i na chwilę na odetchnięcie od nieustannej akcji – ale być może się mylę i w późniejszych odcinkach coś kliknie, coś się połączy, coś się zmieni. (Styczeń)
2. Muzyka
Nie cały czas, ale miejscami była bardzo przesadzona. Wpadała w kalki dźwiękowe, np. w momencie kiedy ewidentne było, że pojawi się jumpscare, dostaliśmy takim dobitnym „tududum!”, które świadczy jedynie o tym jak słaba jest osoba odpowiedzialna za warstwę muzyczną serialu. Sama w sobie muzyka… jest. Ani wybitnie dobra, ani zła, ale te momenty po prostu wybijają. Nie ma ich na szczęście wiele, ale tych parę sprawiło, że wywróciłem oczami. (Ginny N.)
3. Decyzje i zachowania bohaterów
Może coś przegapiłam, ale naprawdę nie rozumiem niektórych zachowań bohaterów – w szczególności Philo, który dobrze wiedząc, w jakiej jest sytuacji, w jakiej był sytuacji, co robi jego partnerka, odwala takie głupoty, że głowa boli. Z tym ujawnieniem swojego pokrewieństwa z byłym kanclerzem może jeszcze coś było na rzeczy, ale ta akcja z policją? Gościu, przecież wiedziałeś, że oni nie potrzebują nawet pretekstu, i tak przyjdą. Po tym, jak policja traktowała jego, jednego ze swoich, powinien naprawdę wiedzieć lepiej. (Lierre)
Niestety po trzecim i czwartym odcinku jest raczej jasne, że ACAB dotyczy też Philo. Szkoda, może jeszcze mu się poprzestawia w głowie, ale jakoś już na to nie liczymy. (Ginny N.)
4. Trochę nuda
Pamiętam, jak po czterech odcinkach pierwszej serii byłam zachwycona, bo tyle już zdążyłam poznać tego świata, tyle razy się zaskoczyć, a nawet, o ile dobrze pamiętam, poznać już dość dobrze przeszłość bohaterów. Tutaj w czterech odcinkach… w sumie niewiele się wydarzyło. Mam poczucie, że bohaterowie się miotają, nie ma wyrazistej linii fabularnej – do czego dążą, co chcą osiągnąć – i akcja się za bardzo nie posuwa do przodu. Przeszkadza mi też wątek kryminalny, to jest ostatnia seria, mają bardzo dużo do pokazania i domknięcia, zwłaszcza jak jeszcze doszedł Pakt i rewolucja – spokojnie obyłoby się bez tych morderstw i policji. (Lierre)
5. Stereotypowość rewolucji
Zgadzam się z tym, co w analogicznym punkcie napisano w sekcji z dobrymi rzeczami – ale jednak zwycięża u mnie rozczarowanie. To nie tak, że spodziewałam się po Carnival Row pokazania nagle sielanki, no bo umówmy się, ale ta straszna groteska (z napisami na ścianach, z wykrzykiwaniem haseł, z nagłym „wymazywaniem z istnienia” osób, które coś zawiniły) zupełnie mnie wybija z dramatyzmu tego wątku. A najgorsze jest to, że ten rewolucyjny Pakt dalej jest w sumie… bardzo pięknym miejscem. Oj. (Lierre)
Chcecie podyskutować o serialu? Zapraszamy do grupy Polifonia fantastyczna!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.