Taka sytuacja: jesteś młodą dziewczyną i jeszcze niewiele doświadczyłaś w życiu. Nie masz przyjaciół, od niedawna nie możesz liczyć na opiekę rodziców. Przyjeżdżasz sama do wielkiej metropolii robić praktyki w Znanej Instytucji Związanej Ze Sztuką™️. Nie dość, że pierwszego dnia ginie ci walizka, to jeszcze szybko okazuje się, że (jak to często bywa) praktyki niewiele mają wspólnego z twoją idealną wizją.
Alienacja i próba jej przełamania, miłość do sztuki kontra instytucjonalne (i nie tylko) patologie. Brzmi podejrzanie znajomo? Być może, ale główna bohaterka Dziennika mojego głodu ma jeszcze jeden problem: jest wampirzycą na „diecie zwierzęcej”, a pozyskanie znanych jej z dotychczasowego życia posiłków okazuje się w Londynie bardzo trudne. Lydię czeka więc okres gwałtownych zmian…
* * *
Już w tej próbie bezspoilerowego zarysowania historii można dostrzec w niej pewną tematyczną i gatunkową dwoistość, która – jak mi się wydaje – ma dość duży wpływ na jej odbiór.
Z jednej strony debiut Claire Kohdy wpisuje się w dość popularny ostatnio nurt sad girl novels. Pisane przez kobiety dla kobiet heroiny z tego nurtu na różne sposoby, bardzo często niekonwencjonalne i/lub kontrowersyjne, zmagają się zarówno niesprzyjającym im światem, jak i z poczuciem niedopasowania/depresji/alienacji, niepotrzebne skreślić. Przykładowo bezimienna narratorka Mojego roku relaksu i odpoczynku (Ottessa Moshfegh) postanawia spędzić dwanaście miesięcy w tytułowy sposób – tylko że dla niej oznacza to branie tylu leków psychiatrycznych, by spać możliwie jak najwięcej. Odcina się w ten sposób od żałoby po rodzicach, nielubianej pracy w galerii sztuki i niechcianych relacji. Z kolei Samantha z powieści Króliczek (Mona Awad) przyłącza się do kliki, która rządzi magisterką z pisania kreatywnego, a która po godzinach zabawia się między innymi zmienianiem królików w idealne zabawki-mężczyzn (przy czym trzeba zaznaczyć, że ten proces kreacji ma wady, często nie wychodzi, a czasem kończy się krwawo), a wszystko to jest metaforą relacji pomiędzy kreatywnością, instytucjami i konformizmem.
Przyznam, że te książki niespecjalnie mi się spodobały i nie nastawiły mnie dobrze do całego „fenomenu” sad girl novels – trochę dlatego, że ich bohaterki nie wzbudziły mojej sympatii (nie chodzi przy tym o moralność ich postępowania, po prostu mnie irytowały), ale chyba bardziej ze względu na ich dziwaczną relację pomiędzy fabułą a tym, co fabuła ma symbolizować. W przypadku Króliczka tak od jednej trzeciej ebooka miałam przykre poczucie, że metafora całkowicie zdominowała opisywaną historię, przez co sama historia bardzo traciła – a miała tak cudownie weirdowy potencjał! Z kolei Mój rok relaksu i odpoczynku bardzo mocno sugerował, że ma coś pod spodem, ale nadal nie jestem do końca pewna, co to było i czy trzeba było tworzyć tak duszny i toksyczny świat, żeby to przekazać… choć coś tam da się z tej powieści ciekawego wyciągnąć.
Zatem gdy w pewnym momencie lektury zorientowałam się, że Dziennik mojego głodu bardzo przypomina obie te powieści pod względem formalnym (kobieca bohaterka, narracja pierwszoosobowa skupiona na introspekcji i emocjonalności) i tematycznym (młody wiek bohaterki, przejściowy etap w życiu, trudne emocje, powiązania z instytucjami kultury)1, przez chwilę zwątpiłam. Czy znowu trafiłam na tekst, który będzie jednym wielkim pustym symbolem? Czy też może właśnie metafora zdominuje całość? Na szczęście te obawy okazały się płonne: historia Lydii trzymała mnie w napięciu do samego końca. Do samego końca pozostała też wiarygodna – nie miałam wrażenia, że autorka dopasowuje wydarzenia do jakiegoś morału, który sobie wcześniej wymyśliła. Nie znaczy to jednak, że Dziennikowi… brakuje warstwy metaforycznej czy przekazu! Wręcz przeciwnie, materiału do rozważań znajdzie się tu mnóstwo, tylko że raczej w formie otwartych pytań niż gotowych odpowiedzi. Jeśli więc chodzi o lekturę debiutu Kohdy jako sad girl novel, powiedziałabym, że na tle tego nurtu (no, przynajmniej tego, co znam) wypada on świetnie. Ale jeśli ktoś bardzo lubi ten trend, to przypuszczam, że może mieć inne zdanie.
Drugi sposób na czytanie debiutu Kohdy to potraktowanie jej jako powieści wampirycznej. Spotkałam się z opiniami, że Dziennik mojego głodu „nie jest typową powieścią wampiryczną” (internety nie mają jednoznacznej opinii, czy to dobrze, czy niedobrze) i przyznam, że to akurat mnie trochę zdziwiło. Nie wiem, jakie teksty wampiryczne pochłaniają recenzentki z Goodreads – może coś w rodzaju Zmierzchu albo filmów z serii Underworld? Nie piszę tego złośliwie, obie serie mają swój urok i z jakiegoś powodu zdobyły popularność. Ale jednak umówmy się, wampiryzm w kulturze niekoniecznie musi oznaczać romans albo akcję. Wywiad z wampirem, Tylko kochankowie przeżyją, Byzantium – wszystkie te teksty cechują się niespiesznym tempem i filozoficznym zacięciem, które odnaleźć można również w powieści Kohdy2.
Wampir to w ogóle wdzięczna figura do rozważań na temat kondycji ludzkiej i nie tylko – nie bez powodu o symbolice krwiopijców powstały liczne tomiszcza. W Dzienniku mojego głodu autorka zgrabnie wykorzystała między innymi skojarzenie wampira z kapitalistą (tutaj kłania się Marks) i patriarchalnym władcą (Maria Janion pozdrawia). Nie jest to może najbardziej rozwinięty wątek powieści, ale – moim zdaniem – nieprzypadkowo wampiryzm w rodzinie bohaterki zasiał „biały Brytyjczyk”, który „przybył do Malezji jako kolonizator”. Choć stało się to całe wieki temu, jego cień wywiera wpływ na Lydię – i nie chodzi tu tylko o potrzebę picia krwi, ale też o przemoc, o tak zwaną globalizację, dzięki której jej rodzice mogli się w ogóle poznać, o życie w kraju, w którym osoby o azjatyckich korzeniach to mniejszość… Wszystko to się ze sobą bardzo mocno wiąże.
Kluczem do powieści Kohdy jednak stanowi kwestia głodu – nie bez powodu słowo to znalazło się w polskim tytule3. Lydia wyróżnia się na tle innych wampirycznych postaci tym, jak bardzo interesuje ją ludzkie pożywienie – obsesyjnie o nim czyta i konsumuje (ha!) masę jedzeniowego kontentu w sieci. Równocześnie zaś jej krwista dieta jest bardzo uboga, a sama dziewczyna znajduje wręcz jakąś przyjemność w odmawianiu sobie posiłków. Zdecydowanie nie chodzi tu tylko o kwestie moralne. Przypomina to raczej chrześcijańskie umartwianie spraw ciała albo wręcz… Kurczę, czy wampiry mogą mieć anoreksję? Ale czy można mówić o zaburzeniach odżywiania w momencie, gdy pewnych rzeczy – na przykład całego ludzkiego jedzenia – jeść zwyczajnie nie można?
Koneserzy wampirycznych historii z pewnością rozpoznają w perypetiach Lydii wiele znajomych motywów: konflikt ludzkiej moralności z instynktem bestii, próby zachowania „wegetarianizmu” poprzez picie krwi zwierząt i dopasowania się do społeczeństwa, którego nie jest się częścią. Zarazem jednak są one przedstawione w bardzo ciekawy sposób, który pobudza do refleksji nad kwestiami z naszego życia codziennego – nie tylko wspomnianymi wcześniej zaburzeniami odżywiania, ale też weganizmem (już w wersji jak najbardziej ludzkiej), albo koniecznością zachowania diety ze względów zdrowotnych (celiakia, cukrzyca, alergie). Zwykle nie myślę o takich rzeczach, gdy czytam powieści wampiryczne – jakoś tak klasycznie raczej kojarzy mi się motyw „krew = seks” – więc w sumie okej, coś w tych opiniach not like other vampire stories jest jednak na rzeczy.
* * *
Rozważania o gatunkach (i zawiedzionych lub nie oczekiwaniach) całkiem nieźle tłumaczą, czym Dziennik mojego głodu jest. Zupełnie jednak nie przekazują najważniejszego – jak dobrze się tę historię czyta. Cóż, przyjemność z lektury oczywiście jest w dużej mierze kwestią subiektywną, mogę jednak powiedzieć, że ja znalazłam jej w tej powieści naprawdę dużo. Złożyło się na to wiele elementów: przyjemność z proponowanych przez książkę refleksji – których było dużo więcej, niż da się ująć w recenzji – radość z nawiązań do świata sztuki i popkultury, ciekawość, co będzie dalej… A poza tym po prostu bardzo Lydię polubiłam i trzymałam kciuki, by jakoś się odnalazła w tym chaotycznym świecie. Czy się jej udało? No, tego to ja już powiedzieć nie mogę, musicie przekonać się sami w trakcie lektury.
PS. Muszę jeszcze wspomnieć, że kocham wszystkie fragmenty, w których Kohda pisze o sztuce. Jej miłość do tej dziedziny ludzkiej egzystencji aż wylewa się z papieru i zaraża nawet osoby, które nie czują do niej jakiejś wybitnej pasji. Z dużą radością googlowałam w trakcie lektury ważne dla fabuły dzieła sztuki – największe wrażenie zrobił chyba na mnie Walter Potter. Jego instalacje są trochę urocze, a trochę niepokojące (TW: taksydermia!) – najbardziej martwi mnie to, że nie jestem w stanie stwierdzić, które z tych uczuć przeważa.
1 Nie tylko ja zauważyłam te podobieństwa: Dziennik mojego głodu często jest porównywany i ląduje razem z nimi na czytelniczych listach (przykładowa lista: klik).
2 Muszę jednak przyznać, że czytając powieść, głównie myślałam o innym, nieco mniej filozoficznym tekście: o filmie Humanitarna wampirzyca poszukuje osób chcących popełnić samobójstwo. Mam wręcz wrażenie, że książkowa Lydia i filmowa Sasha są wręcz wariantami tej samej postaci – młoda, artystyczna wampirzyca zmagająca się ze swoimi instynktami i głodem. W obu tekstach ważna jest również alergiczna wręcz reakcja na ludzkie pożywienie. Różnica jest taka, że Kohda napisała swoją postać na serio, podczas gdy Humanitarna… jest mimo wszystko filmem o zabarwieniu komediowym. Przekłada się to na inne prowadzenie wątków oraz konkluzję – Dziennik mojego głodu jest dużo, dużo bardziej pesymistyczny.
3 Oryginalny tytuł powieści brzmi Woman, Eating – przypomina trochę tytuł jakiegoś dzieła sztuki, co w polskim przekładzie zupełnie przepadło. Claire Kohda powiedziała jednak w wywiadzie dla wydawnictwa Yumeka, że polski tytuł również jej się podoba, więc wszystko jest w porządku.
Claire Kohda, Dziennik mojego głodu, przeł. Agata Olszowa, Wydawnictwo Yumeka 2024.
Dziękujemy wydawnictwu za egzemplarz do recenzji.
Tłumaczka i doktorantka nauk humanistycznych. Kocha gonitwy za ulotnymi ideami w lesie kultury i wiedzy. Rezultaty łowów przedstawia między innymi na blogu „dziewiętnaście czwartych” (stąd pseudonim na Whosome) oraz w audycji „dancing in dystopia” w Radiu Kapitał. Lubi spędzać czas z bliskimi, robić staromodne zdjęcia, śpiewać i tańczyć z wachlarzami. Stara się być porządną osobą.