Powiedzieć, że czekałam na książkę Mai Heban, to jak nic nie powiedzieć – to osoba, którą od bardzo, bardzo dawna ogromnie cenię i podziwiam. Godność, proszę właśnie wylądowało na półkach, a mnie udało się tę książkę przeczytać dokładnie w dniu premiery. Poniżej znajdziecie garść moich przemyśleń na jej temat.
Godność, proszę to nie jest książka, którą łatwo podsumować czy streścić: obejmuje bardzo szeroki temat, a do tego robi to na dwóch płaszczyznach i zdaje się mieć kilka przeplatających się funkcji. Jeśli szukacie broszurki, którą moglibyście podrzucić rodzicom czy nauczycielkom, to nie jestem pewna, czy to właściwy wybór. Książka Mai Heban jest, owszem, informacyjna i edukacyjna, wykonuje pewną porządkującą pracę, ale również wchodzi w temat transpłciowości bardzo osobiście i bardzo głęboko. Z tego względu potraktowałabym ją raczej jako pozycję dla osób bardziej zaawansowanych w temacie, mających już jakąś podstawową wiedzę, którą mają chęć poszerzyć i pogłębić. Jeśli chcecie uporządkować sobie informacje o tym, jak wygląda sytuacja osób transpłciowych w Polsce i jak kształtuje się tak zwany światowy dyskurs na ten temat w 2023 roku, a do tego poznać perspektywę bardzo konkretnej i wyrazistej osoby, aktywistki opowiadającej swoją historię – Godność, proszę będzie dla was bardzo dobrym wyborem.
Nie jest więc Godność, proszę ani przewodnikiem dla początkujących w temacie (na przykład rodziców, których dziecko właśnie dokonało coming outu), ani autobiografią – lecz czymś dokładnie pomiędzy, co być może sprawiło, że książka ta stawiała mi podczas lektury pewien opór. Nie na tyle jednak duży, bym nie zdołała połknąć jej w całości w jedno popołudnie i wieczór. Maja Heban, wychodząc od własnych doświadczeń, mocno i konkretnie zakreśla obraz świata osób transpłciowych, z wielką starannością podkreślając, że nie tworzą one spójnej grupy. Każde trans-doświadczenie jest osobnym wszechświatem, a żadna osoba transpłciowa nie jest rzeczniczką całej społeczności – nawet kiedy, tak jak Maja, jest aktywistką i osobą regularnie pojawiającą się w mediach (teraz również oczywiście jako autorka mocnej książki). To jedna z kilku „oczywistości”, którym poświęcono w Godność, proszę sporo miejsca – bo jednak wcale oczywiste nie są.
Tym, co w tej książce jest chyba najcenniejsze – obok warstwy osobistej, nieraz wręcz niekomfortowo osobistej, ale nie bez powodu – jest bezkompromisowe rozbrajanie mitów. Sama wyniosę z niej przede wszystkim ostateczne zerwanie – w swojej głowie – z traktowaniem transpłciowości jako zjawiska o naturze medycznej. Autorka w bardzo przekonujący sposób wyjaśnia, jakim jednym wielkim paradoksem jest proces diagnostyczny transpłciowości – bo ostatecznie sprowadza się on do wyrażenia woli dokonania tranzycji. Jak to, przecież to długi proces, wymagający konsultacji z licznymi specjalistami? Owszem, a jednak w żadnym jego punkcie nie pojawi się zalecenie tranzycji, jeśli osoba sama nie podejmie takiej decyzji. Żadne przesłanki nie są decydujące bez tego elementu. Równocześnie jednak zaistnienie wszelkich przesłanek przy jednoczesnym braku tego elementu automatycznie diagnozę unieważnia: nikt nie powie osobie, że powinna rozważyć tranzycję, choćby wszystko wskazywało na to, że jest transpłciowa. Jeśli osoba w trakcie diagnostyki transpłciowości postanowi się wycofać albo już po tranzycji stwierdzi, że chce ten proces odwrócić, to wystarczy – nikt jej nie zaleci dodatkowych badań czy diagnoz. Więc czemu w drugą stronę akt woli musi być tak mocno obudowany? Może dlatego, że rezygnację z tranzycji czy detranzycję uznajemy za „powrót do normalności”, nie szukając przyczyn – a przyczyną może być na przykład zastraszenie, syndrom oszusta czy wiele innych czynników niekoniecznie związanych z tożsamością płciową czy odczuwanym poziomem dysforii. Czyżby coś tu było odrobinę sztuką dla sztuki? W nauce? Nie no, niemożliwe!
Drugi ważny temat zostaje mocno rozwinięty w końcówce książki: transpłciowość nie jest jedynym problemem osób trans. Nie jest ich jedyną cechą. Tranzycja, jeśli w końcu uda się jej dokonać po latach „tkwienia w poczekalni”, zbierania pieniędzy na opiekę medyczną, użerania się z sądami i administracją – nie jest magicznym rozwiązaniem wszystkich problemów. Pozostaje trauma. Pozostają wspomnienia tych zmagań, przemocy, odrzucenia, dysforii. Sama dysforia zresztą niekoniecznie zniknie. Nie znikną inne trudności i problemy psychiczne, czy to narosłe na tej traumie, czy zupełnie z nią niezwiązane. Każda osoba ma warstwy problemów, chorób, trudności i traum – osoby trans mają jedno potężne pole bitwy więcej, a zwycięstwo na nim niekoniecznie oznaczać będzie zwycięstwa na innych. Może wręcz sprawić, że przesuną się one na pierwszy plan. Oczywiste, prawda? Tylko że właśnie nie, bo bardzo często fakt, że osoba transpłciowa nie jest idealnie zdrowa czy perfekcyjnie funkcjonująca w społeczeństwie, przywoływany jest w celu podważenia samej idei tranzycji. Skoro tranzycja nie pomogła, to może w ogóle cała ta transpłciowość to plasterek naklejany na jakiś większy, zupełnie inny problem?
Trudno mi określić, co w tej książce może być rzeczywiście oświecające – śledzę temat od lat, jestem z nim raczej na bieżąco, staram się wiedzieć rzeczy. Jednak zebranie tego wszystkiego w jednej narracji, od doświadczeń własnego dzieciństwa po transfobiczne, łamiące prawa człowieka akty prawne wprowadzane np. obecnie w Stanach Zjednoczonych – to coś bardzo cennego, kompleksowe opracowanie tematu, który przewija się przez media czy społeczną debatę niejako peryferyjnie, w sposób bardzo punktowy, rwany i często po prostu dehumanizujący czy pozbawiający sprawczości. Mam wrażenie, że dwa wątki transpłciowości: osobisty – jak choćby utrudniania procesu uzyskania diagnozy – i społeczno-polityczny toczą się w popularnej narracji zupełnie osobno. Mamy więc godne litości jednostki i anonimową grupę aktywistów, jakby to nie był dokładnie ten sam obrazek. Nie jestem pewna, czy rzeczywiście tak jest, ale czytając Godność, proszę czułam, jak mocne splatanie się perspektywy osobistej i społecznej zszywa jakieś dwie płaszczyzny, może więc nie mamy tego jednak na co dzień za dużo.
Nie nazwę tego jednak wywrotowym, bo przecież w transpłciowości wszystko jest wywrotowe. Zamach na święty binarny podział płci, na jasno określone role płciowe, na patriarchat. Zamach na świętość ludzkiego ciała, które możemy przecież zmieniać na wszelkie sposoby, ale nie dlatego; arbitralne „uzgodnienie płci” u interpłciowego noworodka to rutynowy zabieg, ale podanie blokerów hormonalnych młodej osobie, która jest już samoświadoma, żeby mogła za kilka lat podjąć decyzję, to krzywdzenie dziecka. Możemy zdecydować, że chcemy, by zwracano się do nas innym imieniem, gdy nie lubimy tego, które nadali nam rodzice – ale gdy do tego ktoś majstruje przy rodzaju gramatycznym, robi się gorąco i podejrzanie. Nie ma nic złego w dziewczynie-chłopczycy czy mężczyźnie noszącym długie włosy, ale od osób transpłciowych oczekuje się dżenderowej hiperpoprawności, idealnego odwzorowania wzorca, do którego osoby cispłciowe same tak wiernie się nie stosują. Cała debata wokół płci i transpłciowości jest pełna min, pułapek, podstawionych nóg i śmierdzących niespodzianek, a wiele jej elementów jest całkowicie zbędnych, bo rodzą się tylko z uprzedzeń i zwykłej ludzkiej nieżyczliwości.
Godność, proszę to bardzo trafny tytuł. Początkowo trochę mnie zaskoczył, ale z każdym rozdziałem coraz wyraźniejszy staje się spajający wszystkie aspekty tematu apel o traktowanie osób trans jak ludzi, na bardzo podstawowym poziomie – nie jak potwory, które czemuś lub komuś zagrażają, czyhające na niewinne dzieci; nie jak osoby, które nad sobą nie panują i nie powinny móc o sobie decydować, chore na granicy ubezwłasnowolnienia, wieczne dzieci; nie jak ciekawostki, którym robi się nagie zdjęcia (z tego zasłynął jeden z lekarzy prowadzących tranzycje; zebrał spory katalog, do dziś nie wiadomo po co i co się z tymi zdjęciami stało) albo wystawia na próby, które zamiast cokolwiek udowodnić, wystawiają tylko osoby na ryzyko przemocy (tzw. test realnego życia, czyli zalecenie przeżycia na przykład dwóch lat „przekonująco” jako osoba danej płci – przed jakąkolwiek medyczną procedurą, choćby terapię hormonalną – by udowodnić, że po tranzycji osoba wtopi się w społeczeństwo). Po prostu jako osoby i tyle – które nie muszą wpisywać się w wizerunek ofiary, by zasłużyć na współczucie społeczeństwa, których rolą nie jest Reprezentowanie i Edukowanie, które mają prawo stawać w swojej obronie, sięgając po argumenty logiczne i naukowe, które mają prawo nie konfrontować się z tymi, którzy życzą im jak najgorzej, w ramach „wysłuchania obu stron”, mają prawo do prywatności, a nie traktowania ich transpłciowości jako domeny publicznej, w której każde, nawet najbardziej intymne pytanie ma prawo swobodnie krążyć, bo tylko chcemy zrozumieć, prawda?
Jako osoba, która swojej tożsamości płciowej nie poświęciła nigdy ani grama uwagi (płeć jest dla mnie mocno społeczna, polityczna i kulturowa, ale nie osobista), nie mam pojęcia, czym jest dysforia płciowa i nie potrafię sobie wyobrazić, jak można odczuwać tak silny dyskomfort z powodu (upraszczając) niezgodności tego, co ma się w głowie i tego, co widzi się w lustrze, by decydować się na upokarzające procesy administracyjne i mocno ingerujące procedury medyczne. Ale nie muszę tego rozumieć. Wystarczy wiedzieć, że te zjawiska istnieją i nie zakładać automatycznie, że jeśli czegoś nie pojmuję na głębokim, osobistym poziomie, to jest to zmyślone i nie istnieje. Istnieje transpłciowość i istnieje budowane wokół niej społeczne piekło; piekło, którego spokojnie mogłoby nie być, ale jako społeczeństwo zdecydowaliśmy, że istnieje dla niego uzasadnienie i cena dobrostanu pewnego procenta społeczeństwa to cena, którą jesteśmy skłonni zapłacić ot tak, zupełnie bez powodu, za nic.
Przeczytajcie Godność, proszę. Teraz, bo to książka o tym, co teraz – dosłownie, jeden z rozdziałów został dopisany już na etapie redakcji, by uwzględnić niektóre z ostatnich wydarzeń. Temat jest bardzo bieżący, bardzo dynamiczny i naprawdę przerażający. Być może nie chcecie tego wszystkiego wiedzieć, być może się wam wydaje, że to dyskurs rozgrywający się poza wami, ale wcale tak nie jest, bo dehumanizacja i skrajnie prawicowa radykalizacja dotykają nas wszystkich, a wiedza daje nam może nie pancerz, ale pewną warstwę ochronną – a to już coś.
Maja Heban, Godność, proszę. O transpłciowości, gniewie i nadziei, Krytyka Polityczna 2023.
Dziękuję wydawnictwu za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji i serdecznie zapraszam na krakowską premierę książki w Spółdzielni Ogniwo!
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.