W tym roku antologia Śląskiego Klubu Fantastyki ukazała się w listopadzie i stanowi bardzo dobrą lekturę na przełom jesieni i zimy.
A przynajmniej stanowi ją, jeśli ma się o tej porze roku potrzebę zanurzenia w mrocznych i ponurych tekstach. Na Inkszy Welt czekaliśmy od momentu, w którym ogłoszono temat tegorocznej antologii. Śląsk i fantastyka brzmiały jak świetne połączenie i zdecydowanie bardzo pasujące do działalności Sekcji Literackiej Logrus ŚKF. Nie powiemy, że dostaliśmy to, czego się spodziewaliśmy. Jednak to, co dostaliśmy, nas zaskoczyło – choć może nie powinno. O tym jak konkretnie, za chwilę. Najpierw chcemy powiedzieć o jeszcze innym zaskoczeniu. Jeśli chodzi o jakość opowiadań, dość długo mieliśmy poczucie pewnego rozczarowania; czuliśmy, że to jednak nie to. Lecz pod koniec wykonała się jakaś dziwna wolta w naszym odbiorze. I tak choć jest jedno czy dwa opowiadania, które nie do końca nas zadowoliły (o szczegółach piszemy niżej, przy omówieniach poszczególnych tekstów), tak pojawiły się też teksty bardzo dobre i wybitne i nagle nasza całościowa ocena z pikującej w dół zmieniła się w bardzo pozytywną.
A co to było za pierwsze zaskoczenie? Otóż tematycznie oczekiwaliśmy na pewno sporej ilości górnictwa i obrazu Śląska codziennego. Dostaliśmy to, ale też w sporej części zostało nam to podane nie pokazaniem, a infodumpami, które męczyły. To można było na pewno zrobić lepiej. Widzimy też jednak w całej antologii pewne wyłaniające się motywy i wątki, które musimy tu pokrótce omówić. Jednym z istotniejszych jest nie bycie stōnd i patrzenie na śląskość jak przez szkło – niby widzi się, ale nie da się dotknąć i zrozumieć, jeśli nie jest się miejscową osobą. Mamy więc w tych opowiadaniach sporo bohaterek, które na Śląsku są tylko przejazdem i nawet jeśli próbują zrozumieć, spotykają się z mniejszą bądź większą dawką niechęci miejscowych. Drugim, istotnym elementem przewijającym się w całej antologii jest fatalizm – zwykle nie ma co oczekiwać szczęśliwych zakończeń. Nawet, gdy mamy do czynienia z futurystycznym i w jakimś stopniu wyidealizowanym światem, cały czas towarzyszy nam poczucie, że za chwilę dojdzie do jakiejś katastrofy, a wszystkie teorie spiskowe są dużo bliżej prawdy niż mogłoby się zdawać. Wszystkie opowiadania w zbiorze w mniejszym bądź większym stopniu korzystają też z elementów grozy, a ostatnie dwa są po prostu horrorami, nawet jeśli dość podstępnie i nieoczywisty sposób tę horrorowość wprowadzając. Ostatecznie więc, pomimo że część tekstów infodumpuje nas o tym, jaki Śląsk jest, a w tych infodumpach zabrakło odczuć, jakie wywołuje, to całkiem niezły obraz śląskości da się wyciągnąć z całościowego spojrzenia na antologię. Wbrew pozorom więc, choć są tu pewne braki, to wciąż Śląsk w tych tekstach da się dostrzec.
Dlaczego jednak to jest właśnie taki ponury, niezbyt wesoły obraz? Z antologii wyłania się kilka odpowiedzi: niechęć do Polaków jako obcych spoza Śląska; potrzeba niepodległości, która nijak nie mogła się spełnić; osadzona w chtoniczności lokalna mitologia, nieodłącznie związana z codziennością życia w kopalni – to wszystko składa się na miejsce, które jednocześnie przyciąga i przeraża. Czy Śląsk jest tylko taki? Nie jesteśmy w stanie tego powiedzieć, bo też i nie jesteśmy ze Śląska. Ale kto wie, może inny dobór tekstów pokazałby nam też jego inne, mniej ponure strony?
Teksty w antologii ułożono chronologicznie, wędrujemy więc od przeszłości Śląska do jego odległej przyszłości i taki układ całkiem nieźle się sprawdza. Jeśli mielibyśmy mieć jakieś techniczne zastrzeżenia, to przy okazji dwóch ostatnich opowiadań przydałby się trigger warning, ostrzegający, by nie czytać ich na noc. Pomogłoby zresztą także podanie przed każdym tekstem, do jakiego gatunku on należy. Coś, co w prozie zagranicznej od dawna jest normą, u nas dopiero powoli zaczyna się pojawiać i tu się takich ostrzeżeń nie doczekaliśmy.
Jeszcze zanim przejdziemy do omówienia samych opowiadań, wspomnimy krótko o ilustracjach im towarzyszących autorstwa Alicji Tempłowicz. Te czarno-białe karty, które już tradycyjnie w antologiach Sekcji Logrus otwierają każdy tekst, wprowadzają tym razem niepokojący nastrój. Ich czerń pochłania i odpowiednio nastraja na odbiór kolejnych opowiadań. Tak jak co roku warto im się przyjrzeć. W Inkszym Welcie szczególnie dobrze zagrało to, że są to właśnie monochromatyczne ilustracje o dość wyrazistym przekazie.
A jak spodobały nam się poszczególne opowiadania?
Uwaga, w tej części recenzji może pojawić się trochę spoilerów.
Michał Niedźwiecki – Zajścia w kopalni „Wyzwolenie”
Opowiadanie otwierające antologię trochę nas rozczarowało, ale głównie dlatego, że nie zawiera w sobie elementów fantastycznych. Jest to opowiadanie czysto historyczne – nawet jeśli przedstawia jakąś wersję historii alternatywnej, to nie posiada żadnych elementów nadnaturalnych, które dla nas czyniłyby je ciekawym. A przy tym bez szczegółowej znajomości wydarzeń historycznych trudno nam ocenić, na ile odbiega ono fabułą od tego, co wydarzyło się naprawdę na Śląsku w tamtym okresie, a więc śledzimy tę fabułę trochę na ślepo. Zarazem jednak jest ono bardzo dobrze opisane, ładnie balansując grozą, którą czuć od pierwszych słów. Nie jest to groza fantastyczna, ale raczej groza oparta w przerażeniu głównego bohatera, wywołana napięciem sytuacji na nietypowym froncie. Nietypowym, bo przede wszystkim podziemnym i takim, w którym po przewidywalnych – niemieckiej i polskiej – stronach walczą z sobą Ślązacy. Spodobało nam się to, że autor zdecydował się wprowadzić do historii postaci queerowe i zrobił to na tyle bez pokazywania uprzedzeń wobec nich, na ile to możliwe w osadzonym w XIX wieku tekście. Co prawda cały ten wątek mocno balansuje na granicy bury your gays. Choć ostatecznie nie wpada w ten trop, a granie podobieństwem bohatera i jego przełożonego jest całkiem zmyślnym zabiegiem, to wciąż jest to lekki zgrzyt. Ostatecznie jednak, choć my wyszliśmy z tego tekstu z lekkim zniechęceniem, to wynikało ono przede wszystkim z naszych osobistych upodobań, a nie z tego, że jest to słabe opowiadanie.
Katarzyna Rupiewicz – Córka utopca
Opowiadanie Katarzyny Rupiewicz było naszym największym rozczarowaniem w antologii. Ma w sobie całkiem spory potencjał i mogłoby być naprawdę ciekawą opowieścią o zostaniu utopcą, dorastaniu w niestarzejącym się ciele, życiu po wojnie i o śląskich potworach, które coraz bardziej odchodzą w niepamięć. Niestety. Sam początek nawet wciąga, ale potem robi się gorzej. Mamy zamiast tej początkowej narracji z punktu widzenia bohaterki narrację starszego utopca i historię związku młodej dziewczyny ze staruchem, który do tego był jej nauczycielem w szkole, co jest jednym z tych wątków, od jakich wolelibyśmy, żeby jednak w literaturze (i nie tylko) zaczęto odchodzić, a nie pokazywano je jako coś zwykłego i bez nawet zająknięcia się, że jest to toksyczna relacja. Do tego całość, poza otwierającą sceną, jest napisana dość nudnym językiem, w którym nijak nie czuć charakteru postaci. To bardziej jak wyliczanka „a potem stało się to i to i tamto”, pokazująca nam przegląd historii miasta w najnudniejszym możliwym wydaniu, a historia postaci toczy się, ale nie jest właściwie o niczym specjalnym – ot, ona przeżyła wojnę, on ją uczył, ona została utopcą, a potem żyli razem, ale ona się nudziła, a potem wszystko źle się skończyło. Nie ma tu emocji, nie ma tu charakterów postaci, niczego, na czym można by się zatrzymać, co można by poczuć. Z tego wszystkiego można było po prostu wyciągnąć dużo więcej i dało się tu osnuć ciekawszą historię zamiast tego, co dostaliśmy.
Agnieszka Żak – Przechył
Twórczość Agnieszki Żak śledzimy już od jakiegoś czasu i bardzo ją lubimy. I tym razem jej opowiadanie nam się spodobało. Od początku czuć w nim charaktery postaci. Polubiliśmy i Baśkę z jej tatą, i Zbyszka – mimo że oboje mają trochę niesympatycznych cech, to są napisani tak, że z zaciekawieniem śledziliśmy ich losy. W Baśce i jej odrzuceniu przez kolegów, których ta, mimo niedopasowania, wciąż nazywa kolegami, dostrzegamy pewne autystyczne wzorce zachowań i sposobów postrzegania świata[1]. Nie wiemy, na ile to zamierzone paralele, jednak w tym, że Baśka jest dziwna, niedostosowana i inna – a do tego widzi duchy i choć są one groźne dla ludzi, to ona się ich nie boi – dostrzegamy właśnie takie autystyczne, nietypowe postrzeganie świata. Choć oczywiście to nie tak, że autyścia[2] widzą duchy, ale jak napisaliśmy – jest tu silna paralela.
Zastanawialiśmy się też, czy podobnie postrzegamy łowcę potworów, Zbyszka, ale chyba nie, a na pewno nie w aż takim stopniu, pomimo że jest odludkiem, który niespecjalnie przejmuje się rodzinnymi relacjami, a najważniejsze jest dla niego porządne wykonywanie swojej roboty. Ale też widać między Zbyszkiem a Baśką pewne podobieństwa w ich niedostosowaniu, nawet jeśli Baśka ma kochającego ją i dbającego o nią tatę. I pomimo tego, że nie są do siebie nastawieni przyjaźnie, a Zbyszek, gdy odkrywa przyczyny tajemnicy Baśki, chce się jej zwyczajnie pozbyć, jest też w ich relacji jakaś nić porozumienia.
Mamy tu też bolesny wręcz obraz polskiej rodziny z toksyczną wobec Baśki matką, przed którą nawet ten kochający tato nie jest w stanie jej obronić. Jest w Grzegorzu zresztą sporo ukrywanego do pewnego momentu poczucia winy – że Baśkę przygarnął bez pytania nikogo o zdanie, że ani jej, ani swojej żonie i synom nie wyjaśnił, dlaczego to zrobił, żeby ci choć spróbowali Baśkę zaakceptować. Jego miłość i uwielbienie dla córki nie są wystarczające, by ochronić ją przed światem, ale jednocześnie kształtują ją. Gdy o Baśkę upomina się jej biologiczna rodzina, ta miłość w niej zostaje i kształtuje jej ostateczny wybór.
To też właściwie jedyne opowiadanie w antologii z zakończeniem, które można by określić czymś na kształt happy endu. Choć oczywiście nie jest tak prosto i na koniec zostajemy jednak z dość skomplikowaną i trudną sytuacją, nawet jeśli dla Baśki wszystko kończy się dobrze.
Anna Askaldowicz – Pamięć Wody
I wracamy do tekstów, które trudniej nam jednoznacznie ocenić. Zacznijmy od tego, co nam się nie spodobało. Po pierwsze, tu mieliśmy najwięcej infodumpu i całościowo przydałoby się temu tekstowi jednak spore skrócenie i zdecydowanie przepisanie na trzecią osobę[3]. Tym bardziej, że niekiedy autorka jednak wraca do narracji trzecioosobowej i nie widzimy tu żadnego wzorca wyjaśniającego, dlaczego to robi. Wiemy też, że czasami ciężko jest pisać po kolei o tym, co się dzieje, i nie popaść przez to w pewną monotonność w tekście, ale tu naprawdę przydałoby się wyciąć tak z połowę śledztwa głównej bohaterki. I choćby w tym momencie, w którym jej mąż zaczyna wrzeszczeć na nią, bo ta wierzy w opowieść przyjaciółki o być może utopcach (której to przyjaciółki tenże mąż oczywiście nie lubi) – powinna kazać zabierać mu graty zamiast tkwić w związku, w którym jej ukochany tak reaguje na to, że ta próbuje dowiedzieć się, co się dzieje. Zresztą powinna domyślić się, że gość coś przed nią ukrywa i to z niego wyciągnąć albo kazać mu spadać nawet bardziej… Niestety dla elementu dramatycznego przeciąga się ten wątek, by miał on dla bohaterki na koniec stanowić ostateczny argument do popełnienia samobójstwa. Dodatkowo bardzo długo zajmuje jej dojście do tego, że ma do czynienia z prawdziwą utopcą, a nie ze zwykłym seryjnym mordercą, co dodatkowo rozciąga całość opowiadania, bo bohaterka musi sama wyśledzić bardzo dużo informacji, zanim w końcu zrozumie, o co chodzi.
Jednakże, tak jak napisaliśmy, odczucia mamy mieszane, bo jest tu także sporo dobrego. Po pierwsze te fragmenty, w których tekst wchodzi w grozę, wychodzą świetnie. Widać, że autorka doskonale czuje ten klimat i umie napisać takie sceny tak, że osobę czytającą przebiegnie niejeden dreszcz oczekiwania w napięciu na to, co się stanie dalej. Główna oś fabularna historii też jest ciekawa i przede wszystkim dla niej doczytaliśmy to opowiadanie do końca. Nawet jeśli sam finał, z decyzją bohaterki, nam się bardzo nie podoba, bo jest napisany na siłę, jakby nie mogła mieć innej motywacji do takiej decyzji niż odkrycie co ukrywał przed nią mąż. Przydałoby się tu mocniejsze emocjonalne osadzenie bohaterki w jej prywatnej historii, zaznaczenie, jak silna jest jej depresja po utracie siostry i jak wpływa na nią odkrycie, kim jest utopca. Widzimy tu jednak potencjał, który przy sporym oszlifowaniu dałby nam tekst jeśli nie wybitny, to przynajmniej bardzo dobry.
Michał Cholewa – Casus belli
Z opowiadaniem Michała Cholewy mamy z kolei meta-problem. Otóż jest ono horrorem, ale też w dużej mierze kryminałem, a w obecnej Polsce czytanie kryminału napisanego z punktu widzenia policjanta, tak jakby policja w Polsce była ot, służbą, która chce dobrze, nawet jeśli czasami ma związane ręce, jest cóż… dziwne. Oczywiście autorowi warto napisać takie opowiadanie jakie ma ochotę, natomiast nasz odbiór będzie zawsze jakoś zanurzony w rzeczywistości, która nas otacza. I nie zmienia tego specjalnie fakt, że to opowiadanie futurystyczne. Co najwyżej wprawia w większą depresję, że w tym fikcyjnym świecie przyszłości policja wciąż istnieje. Niemniej samo opowiadanie jest bardzo dobre i pomijając tę niezręczność na poziomie metatekstu, wciąga od początku do końca. Sprawa, którą dostaje do rozwiązania bohater, jest właściwie dość prosta, ale wplątana w polityczne zagmatwania. Mamy tu Śląsk i Katowice nieodległej przyszłości, w świecie, w którym pod Śląskiem odkryto złoża nowego superwydajnego paliwa, carnitu. Mamy więc Śląsk, który zarazem stał się potęgą przemysłową na naprawdę wielką skalę, a zarazem wciąż jest wiązany tym, czego chce Warszawa, i o niepodległości nie ma co marzyć. Jest tu więc sporo niechęci Ślązaków wobec reszty Polski, ale i górników wobec policji i lokalnych policjantów wobec policjantów napływowych. Elementy grozy wprowadza nowa-stara mitologia-religijność i jej główne bóstwo albo demon czuwający nad Śląskiem – Skarbek – połączone z tym, że choć to nowe górnictwo jest bardzo dochodowe i opłacalne także dla tych na samym dole kapitalistycznej drabiny, to także jest niezwykle niebezpieczne. I jest tu też plot twist, który, oczywiście, nie może wiązać się ze szczęśliwym końcem, ale który został bardzo dobrze podprowadzony. Cała historia jest napisana przyjemnym w odbiorze językiem i trzyma w napięciu od początku do końca, nawet wtedy, gdy już zaczynamy domyślać się, że na szczęśliwy koniec naprawdę nie ma co liczyć.
Marta Magdalena Lasik – Głos
Ostatnie opowiadanie w zbiorze jest też najlepszym i najintensywniejszym z nich. Mamy tu świat już dość odległej przyszłości, gdzie internet zastąpił Okean i wszyscy mają wszczepy do niego podłączające, przez które sączy się im do głów nieustanny szum wiadomości, reklam, rozrywki. Nie ma państw narodowych, są za to Podziały, których funkcjonowania narracja nie objaśnia w szczegółach. Wiemy tyle, że różne tereny poodcinały się od reszty świata i większości ludzi zaleca się podróżowanie tylko po obrębie swoich podziałów i łączenie się z resztą świata przez Okean. A jeśli już gdzieś podróżować, to najlepiej pieszo, z aplikacją podpowiadającą najbardziej ekonomiczne ścieżki. Podróże pociągami są bardzo rzadkie, funkcjonuje reglamentacja żywności i zbędnych do przetrwania, ale miłych sercu dóbr, zarazem jednak nikt w obrębie Podziałów zdaje się nie chodzić głodny czy pozbawiony dachu nad głową lub ubrań (nawet jeśli te są jednego kroju i tylko ozdobne dodatki do nich bywa, że się od siebie różnią).
Zostajemy od razu wrzuceni w ten inny świat, choć na początku lądujemy w jeszcze innej jego części – w podziemnym hotelu dawnego resortu wakacyjnego Nakło-Chechło, gdzie kilkadziesiąt lat wcześniej doszło do katastrofy. Spadły z nieba chiński satelita wylądował w lokalnym zalewie, zabijając siedemnaście osób. Jednak, choć odcięty od Katowickiego Podziału, zalew nie jest całkiem pusty. Oprócz pracowników Inspektoratu zarządzającego Katowickim Podziałem i tym odciętym terenem żyje tu niewielka komuna z jej szamankami, które nucą niezrozumiałe urywki wiadomości. A to wszystko bada Danka – pracownica Inspektoratu i wielbicielka teorii spiskowych o UFO, której marzy się potwierdzenie tych opowieści. W zwodniczym klimacie grozy i rutynie jej codziennej pracy poznajemy ten nowy Śląsk, jego legendy i katastrofy ostatnich dekad. Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie nas weń poprzez pracownicę Inspektoratu właśnie. Danka lepiej od przeciętnych zjadaczy chleba orientuje się w tym, jak wygląda sytuacja światowa i ma dostęp do większej bazy danych, o których nie może mówić nawet najbliższej rodzinie; wie, kiedy do Podziału docierają pociągi z dostawami, tego czego Podział sam nie wytworzy; wie o tym, co się stało w Nakle-Chechle, gdy dla zwykłych obywateli jest to wiedza zakazana; ale zarazem nie wie wszystkiego. I choć sporo potrafi rozgryźć, to w pewnym momencie natrafi na informacyjny mur. Nie powiemy wam, jakie jest rozwiązanie tajemnicy szamanek, ale ostrzeżemy: jeśli nie chcecie spędzić nocy bezsennie, to przeczytajcie to opowiadanie za dnia.
Na koniec napiszemy jeszcze, że spodobało nam się też to, jak poprowadzono relację Danki z jej przyjacielem i kolegą z pracy Erykiem i partnerem Arkiem. Obaj panowie nie są dla siebie rywalami, a zachowują przyjazne stosunki i informują się nawzajem, gdy wygląda na to, że Danka jest w złym stanie – że jednak wszystko w porządku albo że ten drugi powinien na nią poczekać zamiast odespać nockę w pracy. Takie zgrabne wprowadzenie nietoksycznej męskości i przyjaznej relacji dwóch martwiących się o bohaterkę panów należy tylko pochwalić.
Podsumowując, są w Inkszym Welcie teksty słabsze i są teksty bardzo dobre (i jeden wybitny), całościowo jednak, mimo wszystko, oceniamy zbiorek bardzo pozytywnie.
Antologię pobierzecie za darmo albo zdobędziecie w wersji papierowej tutaj.
[1] Co zresztą nie dziwi, bo sama autorka prowadzi blog o autyzmie Pisarka na spektrum, więc nawet jeśli to niezamierzone nawiązania, to mogły łatwo wplątać się w tekst podświadomie.
[2] Forma inkluzywna wkluczająca osoby wszelkich płci za słownikiem portalu zaimki.pl. W odniesieniu do autyść, pomimo że samo określenie „osoba” w języku polskim jest już inkluzywne, warto zwracać uwagę na to, że język „osoba najpierw” jest promowany przez organizacje promujące autystyczną eugenikę. Choć więc język polski ma zdecydowanie inną gramatykę niż angielski, określenie „osoba autystyczna” może być u nas odczytywane dwojako.
[3] Nie jesteśmy zupełnymi przeciwnikami narracji pierwszoosobowej, ale to jest też narracja, którą powinno się wykorzystywać ostrożnie i z konkretnym zamysłem tego, co chce się nią osiągnąć, a tutaj tego nie ma. Jest po prostu narracja, która spokojnie mogłaby być trzecioosobowa.