Ostatnio mieliśmy okazję poznać zakończenie epickiej historii The Umbrella Academy, jednej z najciekawszych produkcji okołosuperbohaterskich ostatnich lat. Czwarta seria wzbudziła mieszane uczucia; zapraszamy do lektury naszych wrażeń i garści myśli związanych z pożegnaniem z całym serialem.
Z jakimi emocjami pozostawiła nas 4 seria The Umbrella Academy?
Magdalena: Podchodziłam do niej z obawami, bo widziałam wszędzie mało entuzjastyczne reakcje. Byłam ciekawa, czy mi się spodoba, bo często mam na odwrót, i… tak też było tym razem. Było coś niesamowicie dla mnie fascynującego w tej normalności, w której nic nie idzie dobrze, i odzyskiwaniu mocy, które też nie było w porządku, i tym przenikającym wszystko niepokoju, bo coś jest nie tak – z bohaterami, z rzeczywistością, ze wszystkim. Często takie zagrania mnie irytują, tym razem ze zdziwieniem odkryłam, że budzi to we mnie dużo różnorodnych emocji.
Podobało mi się to, że tak niewiele się tam w zasadzie działo, a odcinki mimo tego były gęste. Najmniejsze pole do popisu dostał chyba Luther – zostało mu głównie bycie comic reliefem, choć niezbyt zabawnym – ale cała reszta dostała świetne wątki. Zwłaszcza trzy postacie dla mnie błyszczały – Klaus ze swoim nowym, ale „normalnym” uzależnieniem, Lila równocześnie sfrustrowana swoją nową normalnością i naprawdę dobrze się w niej odnajdująca i Five, który mnie tym razem jakoś niesamowicie poruszał z tym swoim odstawaniem, z tymi podróżami tajemniczym metrem, z tym ciężarem bycia jedynym, który rozumie, co się dzieje. Przyznam, że się trochę wzruszyłam, gdy na końcu jednak wszyscy bez wahania mu zaufali, choć ten koniec był tragiczny.
Wiem, że końcówka wiele osób rozczarowała, ale nie wyobrażam sobie innej. Oczywiście chciałabym, żeby postacie przeżyły, bo każdą z nich szczerze polubiłam i smutno mi, że to ich koniec. Ale cały serial był trochę o tym, że oni nie są w stanie istnieć i nie niszczyć świata, i siebie nawzajem, i samych siebie, byli cały czas taką bruzdą na rzeczywistości, a do tego byli po prostu skrajnie nieszczęśliwi. Zostałam więc z dużym smutkiem, ale też poczuciem, że historia się rzeczywiście dopełniła. To zresztą duża odwaga coś tak kategorycznie zamknąć, nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam tak stanowczy KONIEC (choć z małą iskierką, ale odczytuję to raczej jako symbol, że nic nie pozostaje bez wpływu, niż jakąś większą obietnicę).
Pryvian: Muszę przyznać się do dwóch rzeczy. Pierwsza: obejrzałam 4 sezon na przyśpieszeniu. Druga: mimo tego nie uważam, aby był tak zły, jak jest to przedstawiane w wielu recenzjach.
Zacznijmy może od tego, co mi się niespecjalnie podobało, żeby milsze rzeczy zostawić na koniec. Wydaje mi się, że może jeszcze w okolicach ostatniego odcinka poprzedniego sezonu wypaliła się we mnie sympatia do rodzeństwa Hargreevesów, co skutkowało tym, że przy tych końcowych sześciu odcinkach albo błagałam w myślach, by zniknęli z ekranu (Luther i Diego), albo zapominałam, że jeszcze w tym serialu są (Allison i Viktor), albo śledziłam ich wątki z resztki sentymentu (Klaus, Ben i Five). Absolutnie nie winię za to jednak aktorów, którzy widać, że robili, co mogli z takim materiałem, jaki dostali w ręce. Osób odpowiedzialnych za scenariusz również nie chcę winić, bo strajk scenarzystów w Hollywood wybuchł z jakiegoś powodu i ciężko mi się nie zastanawiać nad tym, ile z ich pierwotnej wizji tak naprawdę w tym scenariuszu zostało – szczególnie, że mimo mniejszej liczby odcinków i napakowania informacji / scen akcji w każdym jednym to wciąż odnosiłam wrażenie, że tempo, tak doskonałe choćby w sezonie pierwszym, dostało zadyszki, padło po drodze i już nie wstało. No i boleśnie widać też fakt, że gdzieś się zawieruszył odcinek lub dwa, przez co niektóre wątki (ekhem, Five i Lila, ekhem) zostają rozwiązane migiem i bez zbytnich konsekwencji w myśl zasady „szybko, szybko, to może nikt nie zauważy, jak bardzo to wszystko nie ma sensu”.
Dobra, ponarzekałam, teraz mogę chwalić. Aidan Gallagher jako Five bezsprzecznie pozostaje tą gwiazdą zaranną świecącą najjaśniej w całej historii. Wciąż widać w nim dojrzałość i zmęczenie niewspółmierne do jego fizycznego wieku, wciąż jego cynizm bywa tą jedną rzeczą, która trzyma rzeczywistość otaczającą jego i jego rodzeństwo w jako-takich ryzach. A i jakby kto szukał głównego aktora do jakiegoś cottagecore-postapo romansu, to nie znajdzie lepszego kandydata. Mogłam uważać ten wątek za bezbrzeżnie głupi, a i tak patrzyłam jak urzeczona. Po drugie, ścisnęło mi się serce przy „pierwotnej” scenie śmierci Bena, tego Bena, którego tak bardzo pokochałam w sezonie pierwszym. A końcowy kadr tej sceny? Arcydzieło, którego nie powstydziłabym się powiesić na ścianie. Jest to ta jedna scena, którą tym razem odtworzyłam kilka razy pod rząd, aby wyłapać w niej wszystkie szczegóły, wymiany spojrzeń i krótkie gesty. A i sama postać Bena w tym sezonie, tego dużo mniej niewinnego i bardziej wściekłego na świat, jest dla mnie drugą najlepszą, zarówno pod względem aktorskim, jak i scenariuszowym. Jasne, byłabym szczęśliwsza bez wątku „miłości na pstryknięcie palcami”, ale nie można mieć wszystkiego, a sama końcówka, gdy przez tego „alternatywnego złego Bena” przebija spojrzenie i zachowanie tego uroczego chłopaka-ducha z pierwszego sezonu, wynagrodziła mi wszystkie dziwaczne decyzje fabularne.
A poza tym co? Nadal jest miejscami dziwnie w ten bardzo niepokojący sposób, który każe ci pamiętać, że z jednej strony oglądasz bardzo przegiętą fantastykę, ale z drugiej, że takie dzikie strzelaniny i szalone kulty wcale nie są jakoś bardzo rzadkie w naszym prawdziwym świecie. Nadal niektóre ujęcia to dzieła sztuki, antagoniści mają w sobie masę przerysowanego uroku, a i muzyka daje radę. Żal mi tylko, że Viktor nie gra już na skrzypcach, chlip.
ET: Oczywiście nie planowałam tego robić, a i tak to zrobiłam – obejrzałam czwarty sezon w jeden wieczór, kosztem snu i przepotężnego zmęczenia następnego dnia, w którym, tak się złożyło, miałam dwie prelekcje na Dniach Fantastyki. Gdyby był trochę dłuższy, pewnie bym się jednak powstrzymała, ale głowy nie dam. Choć właśnie to, że finał serialu był jednak znacząco krótszy, to dla mnie jego największa wada. Zgadza się, było szybciej, bardziej dynamicznie, nie było dłużyzn i rozciągania opowieści na siłę, w efekcie jednak nie zmieściły się też wątki, których może nie boleśnie, ale jednak brakowało. Raymond umarł poza kadrem, a Sloane w ogóle się rozpłynęła, przez co i Luther, i Alison zostali cieniami samych siebie z poprzednich sezonów. Żadne z tej dwójki nie należy do moich ulubieńców, więc mogłabym przejść nad poświęceniem akurat im mniejszej ilości czasu do porządku dziennego, niestety owo przyspieszenie sprawiło, że nie dostałam rozwinięcia chyba najlepszego wątku sezonu – podróży Five i Lili między światami, która zasługiwała na osobny odcinek, a nie zaledwie kilkanaście minut. Relacje między tą dwójką zawsze należały do moich ulubionych, żałuję, że nie dostałam ich więcej, szczególnie że pomysł z metrem był absolutnie fenomenalny.
Bardzo mi się za to podobało zarówno to, że Hargreevesowie sobie w nowej rzeczywistości radzą tak sobie, że bez supermocy są po prostu zupełnie zwyczajni (choć wolałam jednak Klausa jako guru, a nie przygniecionego fobiami odludka – choć wspaniałe i bardzo prawdziwe było, że on nie potrafi się wpasować w żaden świat), a także konstrukcja miejsca, do którego trafili, to, że ono nie działa i jest popsute na tak wielu poziomach. Mocno uwiarygodniło to finał, który, choć mnie zasmucił, po prostu nie mógł być inny. Ta alternatywna rzeczywistość (jak i wiele innych odwiedzonych przez Lilę i Five) była kwintesencją tego, co w świecie z naszym ukochanym rodzeństwem nie działa i jakbyśmy nie lubili oglądać ich razem, ich decyzja o definitywnym (i bardzo groteskowym) zakończeniu istnienia siebie i tego, co było jego następstwem, wypadła naprawdę wiarygodnie. Jak i to, że ostatnim, co do siebie mówią, było „fuck you”. No nie dało się inaczej.
Rademede: No mi się w ogóle ten sezon nie podobał. Szczególnie ostatnie odcinki. Po raz kolejny serial planowany na więcej odcinków dostał tylko osiem. Miałam wrażenie, że cały postęp, jaki zrobiło rodzeństwo w poprzednich sezonach, został wykasowany. Po prostu zupełnie mi nie siadł ten ostatni sezon, chciałabym go odzobaczyć.
Clever Boy: Nie czekałem na ostatni sezon. Jednak jak się pojawił, to włączyłem i obejrzałem go dość szybko. Na początku bardzo mi się podobało i byłem ciekawy, do czego zmierza fabuła i czym nas zaskoczą twórcy. Nagle zorientowałem się, że ten sezon jest bardzo krótki i już powoli zbliżam się do końca. I… jestem bardzo rozczarowany. Brakowało mi np. postaci Sloane, część rzeczy zostało pominiętych i niewyjaśnionych. Twórcy „rozpraszali” mnie wątkami pobocznymi dla niektórych postaci. Nie dla wszystkich starczyło czasu i przestrzeni. Totalnie okropny był dla mnie wątek Lili i Piątki. To byłoby ciekawe i może nawet piękne, gdyby sezon był dłuższy lub działo się w innym miejscu w serialu, ale nie na sam jego koniec. Po co było tworzyć taką dramę na koniec? Rodzinka dostała nowe moce, ale zupełnie ich nie eksplorowała, pojawiały się za to w wygodnym dla nich momencie. Było tam wiele głupotek. Samo zakończenie i ostatnia bitwa były dla mnie słabe. Ben ze swoją ukochaną zamienili się w mutanta z The Last of Us, a potem w Bestię z InFamous. Trochę czułem się, jakbym oglądał cutscenki do gry przed ostatnim bossem. No i samo rozwiązanie – dla mnie totalnie bez sensu. Można było wysilić się na coś innego. Jest dla mnie tutaj wiele luk, no bo jak dzieci mogą istnieć, skoro nigdy nie istnieli ich rodzice? Nie kupuję tego i wolałbym wymazać to zakończenie z pamięci. Na plus dynamika między postaciami i świetna muzyka. Gdyby można było nadpisać dwa ostatnie odcinki, to byłoby o wiele lepiej. Tak to pozostał niesmak i rozczarowanie, jakiego dawno nie czułem.
To koniec serialu, który wielu z nas był bliski przez ostatnie lata. Jak z perspektywy zakończenia oceniamy teraz całość?
ET: Mam dość specyficzną relację z The Umbrella Academy. Pierwszy sezon dooglądałam po drugim, pierwotnie zupełnie mi nie podszedł, co, z perspektywy czasu, uznaję za plus. Był tak dziwny i inny od tego, do czego wówczas przyzwyczaiły mnie superbohaterskie opowieści, że zupełnie nie mogłam się wokół niego owinąć. Ostatecznie porwali mnie jednak bohaterowie oraz relacja w tej maksymalnie dziwnej, dysfunkcjonalnej rodzinie, ale też bardzo widoczna, wybiegająca poza ekran sympatia twórców do ich postaci, co najpiękniej widać w historii Viktora. Mimo że całość opowieści trudno określić mianem wesołej, a wybory bohaterów nieraz budziły we mnie potężną irytację, mimo że momenty dobra i czułości między nimi zdecydowanie ustępowały tym, w których byli wobec siebie nieprzyjemni i sarkastyczni, to w pierwszej kolejności, myśląc o nich, czuję ciepło. I autentyczność. I to jest chyba to, co ostatecznie przyciągnęło do nich Lilę, moją zdecydowaną faworytkę, ale też alternatywnego Bena czy Sloane.
I choć z jednej strony będzie mi ich brakować, to cieszy mnie, że ich historia zakończyła się w sposób planowany, w momencie, w którym bardziej ją lubiłam, niż mnie irytowała. Będę śledzić dalsze losy Aidana Gallaghera, którego talent absolutnie mnie ujął i dzięki któremu dostałam jednego z najwspanialszych serialowych bohaterów ostatnich lat.
Magdalena: Podczas oglądania czwartej serii jakoś do mnie w końcu dotarło, że The Umbrella Academy ma bardzo szczególne miejsce w moim sercu. Jest coś w tej grupie bohaterów, co bardzo do mnie trafia. Może to, że nie są super, ale nie są też anty, mimo wszystko nie są przerysowani, są bardzo prawdziwi i skrzywdzeni i wiedzą o tym, i robią, co mogą. Lubię ich jako grupę, trudno by mi było wybrać swoich faworytów, choć, jak wspominam wyżej, chyba najbliższy jest mi Five ze swoim timey-wimey wątkiem, odstawaniem od grupy i gigantycznym tragizmem skrywanym za lekko nieprzyjazną fasadą.
To taki serial, po którym nigdy nie wiedziałam, czego się spodziewać – zabawy z podróżami w czasie i równoległymi rzeczywistościami były karkołomne, ale też dawały ogromne pole do zaskoczeń. Z dużym smutkiem się z nim żegnam, choć zakończenie – tragiczne i z rodzaju tych! maksymalnie! irytujących! – było tak pasujące i domykające, że nie umiem się na nie gniewać. Własny brat was zeżarł, how fitting. Wszystko zostaje w rodzinie.
Clever Boy: Bardzo szybko pokochałem serial, była to jednak miłość, która dość szybko przepadła. Polubiłem zakręcone rodzeństwo i cały ten świat w pierwszym sezonie. Bawiłem się wtedy rewelacyjnie. Drugi sezon mnie nie rozczarował. Był chyba jeszcze ciekawszy niż pierwszy. To była moja topka serialowa w tamtym czasie. Wydłużony czas oczekiwania sprawił, że hype na serial minął. Gdy The Umbrella Academy powróciło z trzecią serią, to nie rzuciłem się do oglądania. Pamiętam, że dość długo oglądałem nowe odcinki. Czegoś mi brakowało i nie wciągnąłem się. Dziś już za dużo nie pamiętam z trzeciego sezonu, oprócz tego właśnie, że nie do końca mi się spodobał. No i doszliśmy do czwartego, na który też trzeba było długo czekać. Tutaj bawiłem się dobrze, aż do dwóch ostatnich odcinków. Przygodę z The Umbrella Academy zapamiętałbym dobrze, gdyby nie zakończenie. Być może miało sens, ale go nie kupiłem.
Do dwóch pierwszych sezonów może wrócę. Zakochałem się w chemii między postaciami, ciekawej fabule, zwariowanych akcjach, fantastycznej muzyce i wielu niespodziankach. Do drugiej połowy serialu raczej nie. Nie wiem, co się stało w trakcie tworzenia serialu, ale moim zdaniem twórcy trochę się pogubili – a może brak materiału źródłowego (tak jak z Grą o tron, do której finał TAU był porównywany przez fanów w internecie)? Szkoda, ale przynajmniej dobrze bawiłem się na pierwszej połowie tej historii, a to mnie cieszy.
Rademede: Ogólnie serial mi się podobał, chociaż przy trzecim sezonie już mój entuzjazm mocno opadł. Myślę, że pierwszy sezon był najlepszy, taki niecodzienny i dziwny. Trzeci sezon zupełnie mi wyparował z pamięci, ostatni pewnie niedługo też to zrobi.
Pryvian: Wydaje mi się, że to jeden z tych seriali, których odbiór na zawsze zmieniły dla mnie warunki, w jakich zaczęłam go oglądać. Pierwszy sezon wyszedł akurat w jednym z najlepszych okresów mojego życia, gdy mieszkałam sobie spokojnie dwie minuty spacerem od Arno i miałam masę czasu na konsumowanie kultury. No i co tu dużo kryć – pokochałam tę bandę nieprzystających nigdzie dziwaków, śmiałam się z żartów, które w teorii nie powinny mnie bawić (znam swoje poczucie humoru), odkrywałam dobrą muzykę i nie zastanawiałam się zbytnio nad tym, kiedy ta fabuła zderzy się z jakąś górą lodową. Z drugiej strony, muszę szczerze przyznać, że siadając do czwartego sezonu, absolutnie nie pamiętałam niczego, co zdarzyło się w trzecim, doskonale pamiętając za to pierwszy i drugi, od obejrzenia których minęło przecież dużo więcej czasu. Czwarty już powoli zaczął mi się zamazywać w głowie (aczkolwiek to może być też wina oglądania na przyśpieszeniu) – ale te dwa pierwsze na pewno zostaną ze mną jeszcze na długo (łącznie z bardzo dużą listą ficzków do przeczytania na AO3, bo jakże by inaczej).
Czy życzyłabym sobie innego zakończenia? Szczerze mówiąc – niekoniecznie. To moim zdaniem pasowało (a ja kocham symbolikę kwiatową, więc ostatnia scena wywołała u mnie szeroki uśmiech). Życzyłabym sobie, żeby droga do tego zakończenia wiodła przez inne rozwiązania fabularne, ale nie można mieć wszystkiego. Tymczasem mam nadzieję, że The Umbrella Academy otworzy wiele drzwi przed obsadą, szczególnie przed Aidanem Gallagherem i Justinem Minem, bo zdecydowanie na to zasłużyli.
Jeśli też macie kłopot z przypomnieniem sobie trzeciej serii The Umbrella Academy, to może ten tekst wesprze waszą pamięć: KLIK.
A jak wam się podobała ostatnia seria – i cały serial? Podzielcie się wrażeniami na Facebooku i w grupie Polifonia albo na naszym Discordzie!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.