Mocna (a od niedawna znacznie mocniejsza!) reprezentacja trekkies w naszej redakcji rzuciła się na nowy sezon serialu Picard z wielkim entuzjazmem. Oto nasze wrażenia z oglądania trzeciego odcinka. Opinie o innych odcinkach tej serii znajdziecie tutaj: KLIK.
Maple Fay: Bohaterem odcinka jest zdecydowanie Worf i sposób, w jaki przedstawia się Raffi. Udało mi się ani nie spaść z łóżka, ani nie obudzić nikogo w domu moją gwałtowną reakcją dźwiękową, co napawa mnie ogromną dumą. Nie będę P. T. Czytelni(cz)kom spoilować, ale: przepiękna scena. Polecam.
A ponadto: zgłaszam kandydaturę Gates McFadden do BAFTA, Emmy i wszelkich innych nagród, jakie można zgarnąć za kreację aktorską na małym ekranie. W najnowszym odcinku Beverly i Jean-Luc wreszcie mają okazję porozmawiać o sytuacji, w której się znaleźli – oraz o powodach, dla których wygląda ona tak, a nie inaczej. Gates robi znakomitą robotę, pokazując dokładnie tyle emocji, ile trzeba. Kudos dla niej oraz dla scenarzysty.
(Dla reżysera też! Frakes ma trochę do zagrania w tym odcinku – szczególnie gdy Shaw zostaje „kontuzjowany” i przekazuje Rikerowi stery „Tytana” – a mimo to reżyseruje na najwyższym poziomie. Brawo, proszę pana).
Oceniam ten odcinek głównie w kategoriach emocji, jakie we mnie wywołał (przeważnie pozytywnych) i relacji, jakie pokazał: Picard/Crusher. Picard/Riker, Worf/Raffi, Jack/świat oraz Sidney LaForge/Seven (mam nadzieję, że to nie koniec tej pączkującej przyjaźni). Typowych scen akcji mamy tym razem mniej, jeśli nie liczyć nieudanych prób ucieczki „Tytana” przed „Dzierzbą” (za mało Vadic!) – a mimo to akcja posuwa się znacząco naprzód, przynajmniej na płaszczyźnie metafizycznej. (Oraz! Dowiadujemy się, kto stoi za atakiem na Centrum Rekrutacji Floty i jaki był jego prawdziwy cel: chociaż przyznaję bez bicia, że jakimś cudem udało mi się wyprzeć tę informację; chyba pozostaję w sferze emocji, nie akcji).
A jeśli mam się czepiać, to przede wszystkim jednej sceny: tej, w której jedynie Marina Sirtis wygląda dobrze. Czemu nie zrobić przyjemności nerdom i geekom (czytaj: mnie) i nie zaprosić na jedno małe cameo Jamesa McAvoya oraz, na przykład (shameless fancasting), Richarda Armitage’a? Nie rozumiem, żałuję niewykorzystanego potencjału. I czekam na kolejny odcinek, ponieważ w tym sezonie BARDZO umieją w cliffhangery.
Kira Nin: Z odcinka na odcinek moje relacje stają się coraz bardziej chaotyczne, ale ten sezon jest taki dobry! Zgadzam się, że Worf zdecydowanie jest gwiazdą tego odcinka. Kocham to, że wciąż jest Worfem, a przy tym wydaje mi się, że w końcu zaczął odkrywać, czym jest dla niego bycie Klingonem, zamiast odgrywać rolę, jaka wydawała mu się najodpowiedniejsza i najbardziej klingońska. Nauczył się też robić wspaniałe głupie żarty, Jadzia byłaby z niego taka dumna. A team up Worfa i Raffi ma wspaniały potencjał i nie mogę się doczekać aż zobaczę ich razem więcej.
Rozmowa Picarda i Beverly jest tak emocjonalna, jak się spodziewałum. I tak bardzo… wow. Gates faktycznie jest doskonała, dajcie jej wszystkie nagrody. A ja tak bardzo tęskniłum za Beverly i jej podejściem do pacjenta. I widzę, że Jack nauczył się tego od niej. Niezależnie od tego, jaką drogę wybierze, byłby z niego dobry medyk.
Riker wciąż jest Rikerem i raczy młodzież żenującymi detalami z życia rodziców. Kocham go. A Picard właśnie znienacka został ojcem i panikuje. Oglądanie tego to trochę zgroza, zwłaszcza w dramatycznej sytuacji, w jakiej znalazł się „Tytan”. Swoją drogą, cały wątek z chowaniem się w mgławicy był taki dobry, to jest klasyczny trekowy motyw, który nigdy mi się nie znudzi.
Scena, w której Seven miota się po kajucie, próbując zająć się majsterkowaniem i słuchaniem muzyki klasycznej? Idealne szybkie pokazanie emocji postaci, a przy tym nawiązanie do Voyagera, skąd wiemy, że to są jej dwa główne zainteresowania. I bardzo cieszy mnie przyjaźń Seven i Sidney, mam nadzieję, że zobaczymy więcej tej relacji.
Zmiennokształtni, zmiennokształtni! Niezależna frakcja Dominion? Teraz jestem naprawdę zaintrygowanu. Dominion to moim zdaniem jeden z najciekawszych i najtrudniejszych przeciwników w trekowym uniwersum. Zaczynam mieć różne teorie i podejrzenia. I kocham to, że efekt zmiennokształtności i naturalna forma są tak wizualnie spójne z oryginalnymi efektami z DS9. A także: Odo skontaktował się z Worfem! Mam tyle emocji.
Lierre: Ujęło mnie w tym odcinku to, ile czasu oni sobie gadają i patrzą przeciągle – absolutnie najbardziej to właśnie lubię w Picardzie. Wszyscy ci bohaterowie są tak ludzcy i mocno osadzeni w rzeczywistości, rewelacyjnie autentyczni. To powiedziawszy, nie bardzo kupuję Picarda z mocno spóźnionym instynktem ojcowskim i nie podoba mi się Picard, który w takich wielkich emocjach wpływa (najwyraźniej negatywnie) na przetrwanie całego statku i robi głupoty. Choć sam wątek podejmowania za kogoś decyzji, uniemożliwienia przebudowania swojego życia – wiadomo, Picard by tego nie zrobił, ale w ten sposób nie dostał okazji, żeby to chociaż przemyśleć – jest bardzo cenny. Wszystkie trzy strony mają rację: Picard, urażony, że nie wiedział, Beverly, zdeterminowana, żeby wychować dziecko z dala od galaktycznych sensacji i Jack, który wcale nie ma ochoty mieć cokolwiek wspólnego z biologicznym ojcem.
W drugim wątku lśni Worf, kocham go. Za rumianek i pracę nad sobą. Aż się przypomina ten mem o klingońskim terapeucie… Tylko że tu mamy coacha.
Przyznam, że nie bardzo mnie rusza Raffi, ale jestem odrobinkę zakochana w Rikerze z jego potężną obecnością w kadrze, doceniam Sydney LaForge za używanie poprawnych imion i celebruję każdą scenę z Siódemką, no bo wiadomo, co za charyzma!
Paternoster Gang: Przyznam, się gubię się mocno w waszym trekkowym towarzystwie i w tej masie powiązań, które widzicie. Ale też to wszystko, o czym piszecie, utwierdza mnie w przekonaniu, jak dobry serial oglądam – bo przecież ja zupełnie nie potrzebuję tego wszystkiego wiedzieć, żeby dobrze się bawić.
Bardzo dużo emocji było w tym odcinku – i takich małych, osobistych (wciąż nie wiem, co myśleć o tym późno ujawnionym ojcostwie Picarda), i dużych, kosmicznych. Pościg za „Tytanem” był świetny, to chowanie się w mgławicy, ta tajemnicza broń Vadic wpędzająca statek w kosmiczną pętlę i w końcu wpadnięcie w studnię grawitacyjną! Cieszę się, że wiem, co oglądam, inaczej poważnie zaczęłabym się martwić o załogę – a tak wiem, że wyjdą z tego cało (no, przynajmniej w większości), choć zupełnie nie wiem jak. Świetny był też motyw zmiennokształtnego na pokładzie i Jack współpracujący z Seven, by rozwiązać zagadkę, jak Vadic ciągle ich znajduje. Rozkojarzony Picard głównie mnie rozbawił, jednak gdyby nie to, co napisałam dwa zdania temu, to byłabym pewnie na niego porządnie zła. I po raz kolejny punktuje u mnie Shaw – za niepowierzenie Jean-Lucowi kapitanowania (nie żeby to w czymś pomogło…). Miło, że w tym chaosie rozpoczętym „porwaniem” „Tytana” ktoś ma głowę na karku, nawet jeśli, mam nadzieję chwilowo, porządnie potłuczoną.
Worf i Raffi – co tam się dzieje! Ta współpraca bawi i emocjonuje, choć przyznam, że w ich scenach najbardziej urzekł mnie rumianek. To było takie… nieoczekiwane. Podobnie jak Maple, trochę mam problem z przywołaniem, na czym polega cała intryga, w każdym razie mamy link do Vadic i jej portali (czy już pisałam, jak bardzo mi się te portale podobają?), a to już coś!
Bardzo doceniam też stronę wizualną odcinka – jakkolwiek studnia grawitacyjna brzmi niewesoło, to wygląda naprawdę świetnie, odpowiednio mrocznie i przerażająco. A teraz proszę „Tytana” z niej wydobyć lub pokazać, co jest w środku!
Oglądacie serial Star Trek Picard? Podzielcie się wrażeniami na Facebooku!

Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.