Mocna (od tego tygodnia jeszcze mocniejsza, witamy na pokładzie Frey!) reprezentacja trekkies w naszej redakcji rzuciła się na nowy sezon serialu Picard z wielkim entuzjazmem. Oto nasze wrażenia z oglądania czwartego odcinka. Opinie o innych odcinkach tej serii znajdziecie tutaj: KLIK.
Maple Fay: Po pierwsze: gdzie jest Raffi?! Przez cały odcinek czwarty Star Trek: Picard pozostajemy na „Tytanie” i obserwujemy przewagę akcji nad emocjami, co dla mnie osobiście jest nieznacznie męczące (albowiem zgadzam się z opinią Lierre o poprzednim odcinku, w którym najlepsze były SPOJRZENIA i ROZMOWY). Oczywiście, scenarzyści postarali się również o rozwój postaci – Seven zgarnia tytuł Królowej Odcinka, a jej rozmowy z kapitanem Liamem „śmieciem z Chicago” Shawem są przesmaczne; dowiadujemy się również, czemu Jack nigdy „oficjalnie” nie odszukał swojego ojca (powiem tylko: nie dziwię mu się) i co męczy Rikera: ale mimo wszystko najwięcej miejsca poświęcamy konieczności uratowania statku od spadnięcia na samo dno studni grawitacyjnej… co może się udać, jeśli odetniemy zasilanie od systemu podtrzymywania życia. Oczywiście.
W tym miejscu należy dodać, że NADAL nikt nie wpada na pomysł podłączenia niezależnego układu zasilania holopokładu do głównych systemów operacyjnych statku. Jest to tak pięknie voyagerowe, że aż łza się w oku kręci. Może to mi tak naprawdę przeszkadza w tym odcinku: fakt, że cała grupa wybitnie inteligentnych osób nie potrafi wpaść na pomysł wyłączenia przysłowiowego wesołego miasteczka, żeby przekierować energię do przysłowiowego oddziału chirurgicznego szpitala. Wiadomo, że operacja musi się udać, a „Tytan” musi wyjść cało z opresji, ponieważ przed nami jeszcze sześć (dobrze liczę?) odcinków, które kiepsko by się oglądało bez tytułowej postaci.
Jeśli zaś mówimy o wybitnie inteligentnych osobach: Beverly Crusher po raz kolejny udowadnia, że bez niej Picard i Riker byliby zagubieni jak dzieci we mgle. Jonathan Frakes po raz kolejny świetnie reżyseruje, Jeri Ryan (obok Gates McFadden) sięga po nominację do Emmy, zaś Patrick Stewart przeforsowuje swój pomysł na rozbudowanie słownictwa Picarda w wybitnie organiczny i znakomicie pasujący do sytuacji sposób. Brawo, sir Patricku.
W przyszłym tygodniu poproszę więcej Vadic, Raffi, Worfa i Deanny. Te kilkusekundowe sceny w żadnym razie nie koją mojej tęsknoty za Mariną Sirtis.
Frey: Oglądając czwarty odcinek Star Trek: Picard, miałam poczucie że to, taki odcinek w „starym stylu”, bardzo trącący TNG, ale ze znacznie lepszym budowaniem napięcia i tempem akcji. Wątki prywatne i głębokie rozmowy bohaterów przeplatające się z naukowym rozwiązywaniem problematycznego (wręcz dramatycznego) położenia „Tytana” oraz pokazanie, że zgrana załoga na statku potrafi wyjść z każdej sytuacji – gęsta esencja dobrego startrekowego odcinka.
Bardzo podoba mi się to, jak odkrywane są kolejne warstwy postaci – tych, które znamy już bardzo dobrze i tych, które dopiero pojawiły się w tym sezonie. Seven, Beverly i kapitan Shaw to dla mnie bohaterowie odcinka. Moja sympatia do Shawa urosła jeszcze bardziej w momencie, kiedy okazało się, że jest inżynieryjnym specem – ogromny Miles O’Brien vibe! (Po cichu liczę, że Colm Meaney pojawi się znowu w startrekowym uniwersum). Seven, która jako jedyna zajęła się szukaniem większego problemu i rozwiązywaniem go. Tak, tak i jeszcze raz tak – poproszę więcej! Och, i jeszcze Riker rzucający meteorem w statek Vadic – za takim Rikerem tęskniłam!
Wielkie ukłony w stronę Beverly, która jak zwykle okazała się mózgiem całej operacji. Uwielbiam jej spokojne podejście do sytuacji i logiczne myślenie. Bardzo czekam na moment w tym sezonie, kiedy będę mogła dowiedzieć się więcej o ostatnich dwóch dekadach jej życia.
Jako ogromna fanka DS9 cieszę się, że wątek zmiennokształtnych powrócił. Od momentu jak zobaczyłam Vadic na ekranie, powtarzałam sobie, że wyglądem przypomina mi, graną przez Salome Jens, zmiennokształtną, jedną z Założycieli. I co? Miałam rację!
Paternoster Gang: Przyznam, że ciut mnie ten odcinek rozczarował. O ile ładnie pociągnął temat relacji Jean-Luca i Jacka, a holopokład był absolutnie rozczulający, o tyle wykaraskanie się z teoretycznie śmiertelnej pułapki przyszło jakoś tak… za łatwo? Dramatyczne „zabiłeś nas wszystkich” Rikera w końcówce trzeciego odcinka oraz to, jak w czwartym wszyscy ochoczo zabrali się za robienie tego, co w ostatnich godzinach przed śmiercią zwykle się robi – uciekania od rzeczywistości, pośpiesznego budowania relacji, na które wcześniej nie mieli czasu (i/lub okazji) oraz wysyłania pożegnań, których nikt nie odbierze – wskazywały, że sytuacja jest co najmniej beznadziejna z naciskiem na zupełnie tragiczną. I choć imperatyw narracyjny był nieubłagany i wiedziałam, że będzie dobrze, to liczyłam na troszkę bardziej zaskakujące rozwiązanie. A konkretnie uwzględniające Vadic (oraz jeszcze więcej Vadic) i jakieś nieoczekiwane przejęcie – jej statku bądź ich. No ale wyszło jak wyszło, pozostaje mi mieć nadzieję, że skoro „Tytan” dał radę, to moja już ulubiona kosmiczna łowczyni głów w przepięknie groźnym statku też jakoś stamtąd wyleci. Tak że z załogi „Tytana” złotą gwiazdkę za ten odcinek dostaje u mnie Seven za skupienie się na tym, CO WAŻNE, choć może jedynie dlatego, że akurat ona nie miała się z kim żegnać – aż mi smutno na tę myśl i mam nadzieję, że to zupełnie nieprawda.
Zabrakło mi też Raffi i Worfa, choć właściwie po pierwszych kilku minutach było wiadomo, że tym razem ich nie zobaczymy, i może dobrze, bo należy im się porządne rozwinięcie ich części i w końcu spięcie jej z wątkiem Picarda, a trudno o to w kilkuminutowych wstawkach. Bardzo liczę na to, że kolejny odcinek odda sprawiedliwość ziemskiej części tej opowieści. Może jakieś standalone, a w kolejnym porządne school reunion?
Kira Nin: Przy każdym odcinku podziwiam to, jak wspaniale udaje się twórcom splatać klasyczną formułę TNG z długim przewodnim wątkiem. W tym tygodniu mamy „Tytana” w, wydawałoby się, beznadziejnej sytuacji, a pod samą powierzchnią tyle się dzieje! Poznajemy kolejne kawałki układanki głównej tajemnicy, które na razie mnożą pytania, ale też sprawiają, że mam tyle pomysłów na to, o co może w tym wszystkim chodzić. Oprócz tego dowiadujemy się wielu nowych szczegółów dotyczących osobistych spraw naszych bohaterów. Poznajemy powód, dla którego Jack nie szukał kontaktu z Picardem, ale też widzimy w końcu, jak duży wpływ na związek Willa i Deanny miała śmierć ich syna – pierwszy sezon pozostawił mi niedosyt na tym tle. Mam nadzieję, że szybko zobaczymy więcej Deanny, tęsknię za nią.
Seven! Seven nieodmiennie pozostaje wspaniała. Zasługuje na wszystko, na czele z własnym statkiem z obrotowym krzesłem kapitańskim (Jeri Ryan uwielbia kręcić się na obrotowych krzesłach na planie). To naprawdę wspaniałe, widzieć ją tak wspaniale kompetentną i logiczną jak w Voyagerze, ale z o wiele większą swobodą i pewnością siebie.
Holodek działający nawet w najgorszych warunkach to faktycznie taki klasyczny voyagerowy ruch, ale doceniam to, że w końcu dostaliśmy jakieś wyjaśnienie. I przynajmniej nikt nie całował krowy.
Beverly i Jean-Luc Picard mają taką skomplikowaną historię! Podoba mi się bardzo, że oboje jednocześnie mają rację i jej nie mają. To bardzo realistyczne i bardzo typowe dla nich. Ich relacja zawsze była poplątana i opierająca się na niedomówieniach, i wygląda na to, że nigdy nie opanowali porządnej komunikacji. Może teraz uda im się powyjaśniać sobie więcej rzeczy?
Shaw się wyrabia! Obiecano to nam po pierwszym odcinku i cieszy mnie, że tak się dzieje. Może to i dupek, ale kompetentny dupek.
Wygląda na to, że Wolf 359 zawsze dogoni Picarda. Ta scena była piękną paralelą do sceny z pilota DS9, gdzie to Sisko wypomniał Picardowi ten incydent.
W najlepszym stylu TNG szalony plan ratuje dzień i w równie trekowym stylu groźna anomalia okazuje się być kolejną nową formą życia. Kosmiczne meduzo-kałamarnice są przepiękne, chcę dziesięć. A Riker miał okazję rzucić asteroidą; uważam, że po tym wszystkim, co właśnie przeszedł, zasługiwał na taką przyjemność.
Wątek zmiennokształtnych jest tak bardzo fascynujący. Tam się dzieje tyle subtelnych rzeczy, a ja jako fan DS9 obracam je sobie w głowie i mam zalążki paru teorii, i nie mogę się już doczekać momentu, w którym coś kliknie. Ci w tym odcinku wyglądali trochę… inaczej w naturalnej formie? Co to znaczy? Czy to objaw jakiejś choroby, celowa zmiana lub manipulacja? Co myśli o tej frakcji Link? Co naprawdę skradziono z Daystrom? I co się dzieje w głowie Jacka? Cokolwiek to jest, głowę dam, że to dlatego Vadic miała go znaleźć (zauważyliście, jak zupełnie… inna była podczas tej krótkiej interakcji?). To musi łączyć się ze zmiennokształtnymi, ale jak? Mam wrażenie, że mamy już dość kawałków puzzli, żeby odgadywać, co będzie na gotowym obrazku, ale jeszcze nie umiem ich dopasować. To takie ekscytujące!
Lierre: Pomyśleć, że tak mi się nie chciało zabierać za ten odcinek! Czasami tak mam, gdy coś mi się bardzo podoba. A Star Trek: Picard b a r d z o mi się podoba. No Win Scenario jest fenomenalne – jest tam tyle tych kluczowych elementów Star Treka, z samego serca tego uniwersum! Powyżej padło już wiele trafnych słów, nie chcę się powtarzać, więc wymienię tylko kilka rzeczy, przy których zrobiłam głośne „ach”. Riker, człowiek w depresji w relacji z empatką – co za niesamowity motyw! A później Riker stający na nogi w chwili kryzysu i znajdujący może iskierkę nadziei, która pomoże mu wrócić do zdrowia. Ależ ja lubię Rikera w tym serialu! Bonding w symulacji (włosy!), gdzie ostatecznie pada mało słów, ale dzieją się rzeczy niezwykłe. Shaw ukazujący ogrom swojej traumy – co nie usprawiedliwia jego bycia chamem, ale ileż o nim mówi i o ile głębszy obraz maluje. Ciekawa postać! Picard, który jest taki bardzo ludzki i ma ten wspaniały łobuzerski, a zarazem smutny błysk w oku, i to straszne gwiazdorzenie w retrospekcji! Seven, która poluje i rozpoznaje impostora po tym, jak się do niej zwraca. Nasza biedna zmanipulowana złoczynka i te tajemnicze wizje Jacka z końcówki, ależ to mroczne! Beverly, która łączy wątki i przyjmuje najdziwniejszy poród w swojej karierze! Kosmiczne meduzy i rzucanie wielkim kamieniem! A nade wszystko te dwa splatające się wątki – nieco irytujący mnie wątek rodzinny i absolutnie ge-nial-ny i przepiękny wątek pracy zespołowej, w której efekt przewyższa cokolwiek, co mogłyby osiągnąć jednostki. To jest tak pięknie opisane, wprost pokazane, obuchem w łeb władowane – ale dobrze, bo o tym jest Star Trek, o niczym innym, za to go kocham najbardziej. Co za fantastyczny odcinek.
Oglądacie serial Star Trek Picard? Podzielcie się wrażeniami na Facebooku!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.