Mocna (a od niedawna znacznie mocniejsza!) reprezentacja trekkies w naszej redakcji rzuciła się na nowy sezon serialu Picard z wielkim entuzjazmem. Oto nasze wrażenia z oglądania szóstego i siódmego odcinka. Opinie o innych odcinkach tej serii znajdziecie tutaj: KLIK.
Maple Fay: Jeżeli czegoś mi jeszcze brakowało w tym sezonie Picarda, to wincyj Voyagera – i to właśnie dali mi scenarzyści w odcinku szóstym poprzez zaprezentowanie mojego ukochanego statku w Muzeum Floty oraz przepiękny monolog Seven – oczy mi się spociły, nie ukrywam. W odcinku siódmym natomiast objawił się jeden z voyagerowych aktorów, aczkolwiek nie do końca jako swój niegdysiejszy bohater, ponieważ życie jest złe i scenarzyści trzymają nas za gardło, o.
Wracam jednak do początku (i tym razem nie boję się spoilerów, bo i tak będą): w szóstym odcinku wreszcie dostajemy to, za czym tęskniliśmy od początku sezonu, czyli spotkanie Seven i Raffi (które są tak urocze w swoim pogubieniu i panice, że nawet Worf je trolluje – o taki kontent nic nie robiłum!).
Dowiadujemy się również, że koszmary i wizje Jacka mają związek ze schorzeniem odziedziczonym po ojcu, którą to wiadomość obaj panowie kwitują kolejną wizytą w komputerowo wygenerowanym barze. Wiadomo, pewnych rzeczy nie da się przerobić na trzeźwo. Poza tym fabuła posuwa się znacząco naprzód: „Tytan” zostaje ukryty pomiędzy innymi statkami w Muzeum Floty, na pokład rzeczonego „Tytana” trafia nieprzekonany co do zasadności planów swoich dawnych kolegów komodor Geordi LaForge z drugą ze swych córek (notabene, gra ją Mica Burton, córka LeVara: how cute is that???), natomiast ekipa Worf/Rafii/Riker udaje się do Instytutu Daystrom, skąd powracają bez Rikera (SNIFF, proszę nie krzywdzić ani jego, ani Deanny!), za to w towarzystwie… hm. Powiedzmy oględnie: postaci granej przez Brenta Spinera. To nam ładnie napędza wydarzenia siódmego odcinka, w którym poznajemy więcej szczegółów z historii Vadic (Amanda Plummer jest ŚWIETNA, nie poddaję tego twierdzenia pod dyskusję), na jaw wychodzą mało chwalebne fakty z historii Floty Gwiezdnej, a Sydney LaForge i Jack Crusher wyraźnie dążą do zapewnienia nam kolejnego „następnego pokolenia”, jeśli wiecie, co mam na myśli.
Nie przedłużając – w tym sezonie Picarda jest więcej easter eggów niż pojawi się w tym roku na stole przeciętnej polskiej rodziny; aktorom z seriali „złotej epoki Treka” (TNG, Voyager; czekamy na kogoś z DS9!…) wyraźnie dobrze się wraca do dawnych ról (a publika tylko na to czeka, hint, hint, nudge, nudge, panowie showrunnerzy); fabuła jest skomplikowana, ale dobrze umocowana w przeszłości i ciekawie rozgrywana; na pokładzie „Tytana” nie brak okazji do shipowania (niech mnie ktoś powstrzyma od gier słownych) i… zostały nam już TYLKO TRZY ODCINKI, JAK ONI CHCĄ TO WSZYSTKO WYJAŚNIĆ?! Dziękuję za uwagę.
Paternoster Gang: Szósty i siódmy odcinek przyniosły w zasadzie wszystko, na co czekałam, a nawet więcej! Po pierwsze – backstory Vadic. Bardzo lubię, jak złole mają porządną motywację, i to jest zdecydowanie ten przypadek. Świetny jest też jej plan porwania Jacka, który, jak mniemam, mimo wszystko się nie powiedzie. I tylko jedno mi przeszkadza, że w zasadzie nadal do końca nie wiemy, po co jej on, poza tym, że jest synem swojego ojca i jakoś wszystko to wokół Picarda się kręci.
Po drugie – w końcu wszyscy są razem (minus, jak zdradziłu Lena, Riker, plus tajemniczy gość, którego zaspoilerowanie pozostawiam kolejnym osobom), i na dodatek coraz częściej pada nazwisko Janeway, i to zdecydowanie nie jest przypadek! Troszkę mi się smutno zrobiło, gdy okazało się, że Raffi i Seven rzeczywiście się rozstały i bardzo liczę, że nie jest to stan permanentny, choć oczywiście powinny mnie martwić inne rzeczy, ale nie poradzę – kocham tę dwójkę, to jest tak piękna relacja osób z przeszłością, życzę im jak najlepiej.
Po trzecie – muzeum statków kosmicznych. Ależ to w ogóle cudowna koncepcja, nie wiem, czy się wcześniej pojawiła (zakładam, że tak, i powinnam ją sobie dopisać do listy powodów, dla których powinnam bliżej poznać to uniwersum), niemniej jednak jest to coś absolutnie świetnego. Tak jak i pomysł wykorzystania składowanej tam technologii przez Jacka i Sydney – nieodrodne dzieci swoich rodziców, no kto by pomyślał!
Po czwarte – (nomen omen) następne pokolenie! Cały ten sezon płynie tyleż na nostalgii i wiadrach fanserwisu, ileż na przedstawiania nowych bohater_, ich wyborów i potencjału na przyszłość. Takie „coś się kończy, coś się zaczyna”, co by się w sumie zgadzało, wszak to ostatni sezon Picarda. Trochę urzekająca jest ta swoista automatyczność tego sezonu, jego (a więc i nasza) wewnętrzna wiedza, że to już finał, i chęć, by zostawić oglądających z masą ciepła w fanowskich serduszkach i nadzieją na przyszłość.
I co być może najpiękniejsze – to wszystko w ogóle nie przeszkadza to w snuciu wątku, powiedzmy, głównego. To nie tylko hołd złożony przeszłości, ale też, mimo ogromu powrotów, pełnokrwista intryga i klasyczna gra o ogromną stawkę, którą zapewne nie jest tylko przyszłość Gwiezdnej Floty, ale i świata, jaki znamy. W sumie klasyczny Picard.
Frej: Oba odcinki są odpowiednio słodko-gorzkie i bardzo dobrze łączą w sobie ilość puszczanych do trekkiesów oczek z płynnym rozwojem akcji.
Zdecydowanym hitem jest historia Vadic – strasznie się cieszę (mimo że jej bardzo współczuję), że wróciło do nich to, jak potraktowali Zmiennokształtnych, na których robili eksperymenty. Bardzo dobrze! Karma wraca. Wątek tego traktowania to jedna z gorszych rzeczy, którą musiałam przetrawić w DS9, i bardzo się cieszę, że teraz muszą się z tym zmierzyć.
Wewnętrznie nie zgadzam się z tym, że zostały trzy odcinki do końca sezonu. Nie wiem, jak oni zamierzają w trzy odcinki wyjaśnić wszystko, co do tej pory namieszali. Ale gorąco trzymam kciuki i widząc, co potrafią scenarzyści, jestem dobrej myśli.
Zgadzam się z tym, że może to być pożegnanie „starej gwardii” – OK. Ale całe kolejne pokolenie (pun intended) i to, jakie tworzą się pomiędzy nimi emocje i dynamiki – chcę więcej! Może być nawet pod innym szyldem, ale siostry La Forge i Jack Crusher – widzę tu duży potencjał do dalszego eksplorowania galaktyki. Muszę przyznać, że rozczarowała mnie tylko jedna rzecz – to, że nie ukradli „Enterprise”, kiedy byli w muzeum. Do ostatniej chwili myślałam, że właśnie to zrobią!
Trzymam kciuki, żeby tyle postaci nie zostało zabitych, że nie umiem wszystkich ich wymienić. To jak ten sezon po każdym swoim odcinku trzyma mnie na krawędzi z tym, co będzie dalej… Dobra robota i wielkie brawa dla scenarzystów!
Kira Nin: Szósty odcinek otwiera Vadic płomienną przemową, która może nie daje dużo konkretów, ale podsuwa mi wiele przemyśleń na temat nowych zmiennokształtnych i ich motywacji. Coraz wyraźniej widać, że są bardzo skupieni na zemście i pragną dla siebie czegoś lepszego… ale nie wiemy jeszcze, od czego to powinno być lepsze. Ciekawi mnie też załoga: czy to też zmiennokształtni, czy może następcy Vorta, a może Jem-hadar? Kwestia genetycznie zmodyfikowanych, uzależnionych od środka, który tylko zmiennokształtni mogli im zapewnić, wiernych żołnierzy Dominion została zostawiona w późnych seriach DS9 trochę odłogiem, a szkoda. Może teraz dowiemy się o nich czegokolwiek?
Kolejną bombą okazuje się być odkrycie, że Jack odziedziczył po ojcu nie tylko włosy, ale także śmiertelną chorobę, która wydaje się być odpowiedzialna za jego wizje. Jean-Luc stara się go wspierać w bardzo emocjonalnej scenie, choć nie wychodzi mu to najlepiej, ale cieszę się, że widzimy, jak się stara. Ojcostwo spadło na Picarda za późno i w zbyt skomplikowanych okolicznościach, ale on zawsze był o wiele lepszy z dziećmi i młodzieżą, niż mu się wydawało, więc mimo niezręczności radzi sobie jednak lepiej, niż mógłby, a cały ten wątek pięknie wpasowuje się we wszechobecny nie tylko w tym sezonie, ale w całym serialu motyw rzeczy z przeszłości wracających, by ugryźć Picarda w tyłek. Pod koniec odcinka Jack i Picard mają kolejną okazję do rozmowy, i tym razem Jack sam już odkrywa, że dostał od ojca również parę zalet.
Heist! Trekowe heisty to jeden z moich ulubionych motywów. A ten przynosi zaskakujące rezultaty. Muszę się pochwalić, że odgadłam sedno, gdy tylko zobaczyłum kruka. Przez moment można było pomyśleć, że sekcja 31 po prostu zutylizowała Moriarty’ego, ale holo Moriarty jest nierozłącznie związany z Datą. I czy to nie było piękne, jak muzyczne zainteresowania Rikera naprowadziły go na trop? Pożegnanie z Datą w pierwszym sezonie nie było dla mnie wystarczające, głównie dlatego, że Geordiego tam nie było, a przecież Geordi i Data zawsze zjawiają się w parze. I teraz mają swoją szansę.
W czasie gdy Worf, Riker i Raffi skradają się przez korytarze Daystrom, Picard wybiera się zawracać głowę kolejnym przyjaciołom. Geordi nie jest zbyt szczęśliwy. I z powodu „Tytana” na progu, i z powodu decyzji głównego dowództwa Gwiezdnej Floty, i choć próbuje trzymać się od wszystkiego z daleka, koniec końców mu to nie wychodzi. Ale zanim się podda, widzimy chyba wszystkie fazy rezygnacji na jego twarzy. W międzyczasie Jack i Sidney znajdują coraz więcej rzeczy, które ich łączą, wpadają na doskonały pomysł i jak na młodzież przystało, realizują go bez pytania nikogo o zgodę. Przyznam, że przez chwilę miałum nadzieję, że zgodnie z najlepszą trekową tradycją ukradną cały statek, ale technologia maskująca to też dobry pomysł. A moment, gdy Picard i Geordi w tej samej chwili odgadują, kto jest za to odpowiedzialny, to takie piękne uniwersalne doświadczenie rodzicielstwa. A Shaw spotkał swojego bohatera! I język mu się plącze z podekscytowania, to bardzo piękne.
Scena z Seven i Jackiem rozmawiającymi o rodzinie i poczuciu przynależności była piękna, ale najbardziej wzruszyłum się przy Seven mówiącej o „Voyagerze”, zwłaszcza gdy usłyszeliśmy w tle motyw muzyczny. Mam nadzieję, że Seven znajdzie dla siebie właściwe miejsce.
Muszę jeszcze zachwycić się tym, jak doskonałym aktorem jest Brent Spiner! On się dosłownie zmienia w Datę, a potem, w ułamku sekundy, zanim jeszcze zmieni się jego wyraz twarzy, nagle widać, że to już jest Lore. Niesamowite.
W siódmym odcinku robi się naprawdę dramatycznie, ale w końcu dowiadujemy się nowych rzeczy o zmiennokształtnych. A także co zostało skradzione z Daystrom: poprzednie ciało Picarda. Kawałki układanki zaczynają do siebie pasować, ale wciąż nie widzimy, co właściwie przedstawia obrazek, choć możemy się domyślać.
Kolejną rzeczą, która została niedopowiedziana w DS9, jest stworzenie przez sekcję 31 wirusa mającego na celu zlikwidowanie zmiennokształtnych. Rozwiązanie zostało znalezione, ale poza tym niewiele zostało powiedziane o moralnej stronie całego przedsięwzięcia. Kilkoro głównych postaci postawiło sobie wtedy śledztwo w sprawie sekcji 31 za cel, ale serial został anulowany, zanim ten wątek miał szansę się rozwinąć, więc cieszy mnie, że Picard się z tym rozlicza. Bo nawet biorąc pod uwagę to, że sekcja 31 działa poza kontrolą, wiemy, że ignorowanie ich, i co za tym idzie, pozwalanie im na działanie, jest na rękę władzom Federacji. Problemy znikają i nikt nie musi wiedzieć, jak to się stało – bardzo wygodne, prawda? Ale to kiedyś w końcu też musi wrócić.
Zmiennokształtni nie są tak… zintegrowani, jak do tego przywykli widzowie DS9. Czy eksperymenty, które doprowadziły do powstania tej nowej wersji zmiennokształtnych, zmieniły ich tak bardzo, że reszta już nie widzi jako swoich? To chyba możliwe, zwłaszcza że mam silne wrażenie, że oni nie potrafią stworzyć linku, a więc są dla wielkiego linku czymś obcym. Czy Jack i cokolwiek specjalnego w nim jest może im dać tę możliwość? To moim zdaniem też możliwe! Myślę też, że specjalność Jacka nie jest inherentnie związana ze zmiennokształtnymi; jego nowo odkryte zdolności działają i w innych okolicznościach. Widzę w internecie sporo hipotez związanych z Prorokami. Brzmią interesująco, ale są we mnie dwa wilki, a może nawet trzy. Z jednej strony to byłoby fascynujące, a z drugiej, Prorocy to działka Sisko. A z trzeciej… może jednak to byłaby metoda powiązania ze sobą tych wszystkich wątków?
Data i Geordi dostali w końcu swoją szansę. Słowa, które mówi Geordi, przywodzą mi na myśl podobne wypowiedziane przez Datę, w odcinku TNG, w którym Geordi był uznany za zmarłego. Swoją drogą, to był jeden z odcinków z Ro, te wszystkie nawiązania w tym sezonie są tak pięknie zaplanowane.
Załoga „Tytana” postawiła wszystko na jednego konia i na razie wygląda na to, że przegrali. To właśnie odpowiedni moment w sezonie na taki zwrot akcji. I przy okazji skłonił Vadic do monologu antagonisty, z którego dużo się dowiadujemy. Jestem bardzo zestresowanu i nie mogę się doczekać kolejnego odcinka.
Jeśli coś złego stanie się Tuvokowi, to nie ręczę za siebie!
Oglądacie serial Star Trek Picard? Podzielcie się wrażeniami na Facebooku!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.