Trzeci sezon Picarda powoli zbliża się ku końcowi, w przeciwieństwie do entuzjazmu whosomowych redakcyjnych trekkies, który tylko rośnie. Oto nasze wrażenia z oglądania ósmego odcinka. Opinie o innych odcinkach tej serii znajdziecie tutaj: KLIK.
Maple Fay: Po pierwsze primo: DEANNA! Tęskniło mi się do niej i z radością odkrywam na nowo jej poczucie humoru. Banter z Rikerem pod celą: bezcenny! Mam też wielką nadzieję, że w odcinkach finałowych zobaczymy więcej interakcji Deanny z Beverly i/lub Raffi (z którą Troi od razu załapała świetną chemię); nie mówię w ogóle o interakcjach Raffi i Seven, bo mam brzydkie przeczucie, że tego wątku już nie ruszymy. A szkoda ;(
(Ostatni komentarz odnośnie Deanny w tym odcinku: jej spotkanie z Worfem przerosło wszelkie moje oczekiwania. Finger kisses all over).
Seven tymczasem jest w tym odcinku świetna: począwszy od odpyskowania Shawowi (i słusznie), po ostatnią komendę, którą wydaje. Brawo dla Jeri Ryan, niech jej ktoś da własny spin-off.
Świetna jest również Amanda Plummer (nihil novi): przez dłuższą chwilę wydawało mi się, że nie ma szans, aby Vadic przegrała w tej rozgrywce i trzeba będzie się poddać z godnością, co zresztą sugerował poniekąd tytuł odcinka. Tymczasem proszę, proszę: scenarzystom PONOWNIE udało się mnie zaskoczyć i przesunąć ciężar znaczeniowy słowa surrender na wątek Daty i Lore (o którym się szeroko nie wypowiadam, albowiem nigdy specjalnie nie przepadałum za Datą, więc pewnie wiele smaczków mi umyka): pięknie pokazany, swoją drogą, i dający do myślenia: czym tak naprawdę jest nasza osobowość? Ile możemy stracić, a mimo tego nadal pozostać sobą? Jak się okazuje: całkiem sporo. Ale to nic nie szkodzi.
Spoiler, którego można się było spodziewać: Vadic nie wygrała. Podziękujmy Amandzie Plummer za ŚWIETNĄ robotę aktorską (oraz za fenomenalne użycie słowa na F), w tym odcinku autentycznie mnie przerażała. Ciekawe, jak scenarzyści planują utrzymać ten poziom napięcia w końcówce sezonu…
Kira Nin: To był taki dobry, pełen akcji odcinek, w którym zmieściło się też dużo emocjonalnych interpersonalnych scen. Wspominałum już na pewno, że ten sezon ogląda się jak film; tak też zresztą mówią o nim twórcy, ale ten odcinek ma klasyczny klimat odcinka TNG. Oglądanie, jak załoga radzi sobie z sytuacją i odzyskuje kontrolę nad statkiem, było bardzo, bardzo satysfakcjonujące, zwłaszcza że sytuacja, w jakiej się znaleźli, była bardzo dramatyczna. Ta zmiana nastroju, gdy Data przejmuje kontrolę, jest cudownie trekowa. A także: Raffi z mieczami!
Jack zaczyna odkrywać swoje unikalne talenty i wciąż bardzo podziwiam to, jak otwarcie on potrafi mówić o sobie i swoich problemach. Wszyscy moglibyśmy się od niego czegoś nauczyć.
Deanna i Will wreszcie mieli okazję szczerze porozmawiać o wszystkim, co ich dręczy, i bardzo mnie to cieszy, bo strasznie ich razem kocham. Swoją drogą, uważam, że twórcy Star Treka podjęli jeszcze w TNG doskonałą decyzję, tworząc Betazoidów jako bardzo otwartych, ekstrawertycznych, mówiących prosto z mostu i towarzyskich. Telepaci uciekający przed ludźmi to dość zużyty trop. Dlatego tak mnie ucieszyło, gdy Deanna powiedziała, że tęskni za ludźmi i zgiełkiem. To na pierwszy rzut oka wydaje się inną charakteryzacją niż ta, którą znamy z TNG, ale myślę, że ma dużo sensu. Zawsze wydawało mi się, że Deanna, zwłaszcza w pierwszych sezonach TNG, stworzyła sobie zewnętrzną warstwę osobowości opierającą się tylko na byciu zupełnie inną niż jej matka. Lwaxana to bardzo silna osobowość i chęć odróżnienia się od niej jest zrozumiała. Ale teraz widzę tę starszą, bardziej otwartą Deannę i widzę jej podobieństwo do matki, choć jest od niej też tak bardzo różna. Ale wracając do osobistych perypetii państwa Troi-Riker: Deanna mówi bardzo, bardzo istotną rzecz, o której wszyscy powinni pamiętać. „Nie można przeskoczyć do końca procesu uzdrawiania”.
Bohaterski ratunek w wykonaniu Worfa i Raffi jest wspaniały! A Worf dołącza do Deanny w przypominaniu nam o ważnych rzeczach, tym razem o pytaniu o zgodę, zanim kogoś uściskamy. Nawet jeśli właśnie nas ratuje.
Kolejna rzecz, którą dostaliśmy, a na którą nawet nie liczyłum, bo uważałum, że Geordi mający szansę na spotkanie znów Daty mi wystarczy, to poruszenie relacji Daty i Lore. Zawsze była… skomplikowana to mało powiedziane. Relacje z rodzeństwem potrafią być bardzo intensywne, a w przypadku naszego ulubionego androida wszystko jest, no cóż. Bardziej. Mimo wszystkiego, co między nimi zaszło, Data zawsze był w stanie szczerze kochać Lore (a przy tym nie przymykać oka na okropne rzeczy, których Lore się dopuścił) i twórcom udało się stworzyć przepiękny, autentyczny i poruszający epilog dla tej relacji. A dla fanów Świata Dysku dodam tylko: Data zweatherwaxował Lore. Sprytnie.
Przed nami dwa ostatnie odcinki. Naprawdę dużo się po nich spodziewam!
Jeszce jedna rzecz, która bardzo mi się podoba: tytuły odcinków! Są bardzo proste, ale też mylące: przed obejrzeniem myślimy, że wiemy, do czego się odnoszą, a okazuje się, że chodziło o coś innego.
I wygląda na to, że nikt nie lubi win Picarda.
Paternoster Gang: Ósmy odcinek zrobili mi (w tej kolejności) Spot, Vadic oraz Seven pouczająca Shawa, jak powinien się do niej zwracać, ale było w nim dużo więcej dobra, tak dużo, że uznaję go chyba za najlepszy w tym sezonie serialu. Zatrzymam się jednak przez chwilę przy wspomnianej scenie z Seven – absolutnie kocham, jak Picard jest skrojony pod swój fandom, wszak tę chwilę przepowiedział_śmy już we wrażeniach z pierwszego odcinka i proszę, oto jest. Co zresztą pozwala mi jednak mieć pewną nadzieję co do wątku Seven i Raffi, wszak niemożliwe, by twórcy zapomnieli, jak bardzo kochamy je razem.
Ale do rzeczy. Vadic przegrała, co było do przewidzenia, i jakaś część mnie się cieszy z takiego rozwoju akcji, choć jako złolka sezonu była tak cudownie okropna, że jednak trochę mi żal tego ciut przedwczesnego zakończenia jej wątku. Niby wiem, że w tym wszystkim jest jakaś większa intryga, niemniej lubię, jak zło ma twarz, i trochę się obawiam, że zobaczyliśmy właśnie punkt kulminacyjny opowieści i dalej emocje będą tylko opadać. Przegrał też Lore, co z chwilą, gdy wziął na ręce Spota, było już właściwie pewne, wszak koty przekabacą każdego. Niemniej doceniam plan Daty, to było takie… oczywiste w swojej nieoczywistości.
Raffi i Worf (cóż to była za szarża!) dwukrotnie przybyli z odsieczą, choć tym razem Raffi z mieczami przegrała bój o moje serce z Seven, która, zamiast taktycznego odwrotu, wybrała stanięcie twarzą w twarz z Vadic, w ramach przyjęcia konsekwencji swojej decyzji o uratowaniu Shawa (czego ten tak bardzo odżegnujący się od bohaterskości bohater najwyraźniej nie potrafi jej wybaczyć). Twist z urządzeniem trzymanym przez Jacka, które okazało się nie być bombą, a polem ochronnym, i pozwoliło wyrzucić Vadic w przestrzeń kosmiczną, był wspaniały. I doceniam, że moją ulubioną złolkę pięknie z(a)mroziło; zazwyczaj nie poruszam tematu naukowej akuratności w przypadku Star Treka, bo nie ma to absolutnie najmniejszego sensu, tym razem jednak muszę zauważyć i pochwalić.
W finale dostaliśmy family reunion (piękne), Deannę i Jacka oraz tajemnicze czerwone drzwi, których oczywiście nie zdążył uchylić. Czy już wspominałam, że Picard naprawdę potrafi w cliffhangery?
Frej: Ósmy odcinek nie odbiega od poprzednich i dostarczył mi tyle emocji, że potrzebowałam chwili, żeby sobie je wszystkie poukładać. I tak jak w poprzednich – dostałam piękne ujęcia, które złapały mnie za moje małe trekowe serduszko. Cała starsza załoga z TNG siedząca raz jeszcze przy wspólnym stole to coś, czego nie spodziewałam się zobaczyć, zaczynając trzeci sezon Picarda. Jedna z milszych scen w tym odcinku, który był ogromnym rollercoasterem akcji i emocji.
Ostateczne starcie Lore kontra Data, będące podróżą przez wspomnienia, porwało mnie całkowicie. W momencie kiedy na ekranie pojawił się Spot, byłam już rozbita całkowicie. Star Trek złamał mi serce, już dwukrotnie zabijając Date, i och, jak jestem wdzięczna, że nie zrobili tego po raz trzeci – nie wiem, czy bym im wybaczyła. Kocham jego postać od samego początku przygody z trekowym uniwersum i to, że w końcu dostał tak wiele rzeczy, o których wcześniej mógł tylko pomarzyć – piękno i dobro.
Cieszę się też, że jesteśmy bliżej odkrycia, o co chodzi z Jackiem i że w końcu mogliśmy zobaczyć trochę więcej jego specjalnych umiejętności. Muszę przyznać, że trochę martwi mnie to, że zostały tylko dwa odcinki na poukładanie wszystkiego w całość…
Wewnętrznie nie godzę się z tym, że Vadic została pokonana ot tak. Przy tym, jak długo jej postać była budowana jako silna, z mocnym motywem zemsty, skuteczna w swoich działaniach antagonistka – za łatwo poszło pozbycie się jej. Nie godzę się na to, że po prostu roztrzaskała się o swój statek. Liczę na jakiś plot twist – wiem, że prawdopodobnie są to czcze życzenia, ale bardzo bym chciała, by Vadic jeszcze wróciła.
Po raz kolejny mieliśmy też przegląd silnych kobiecych postaci: Seven, Deanna i Raffi. Każda z nich wniosła inną siłę w ten odcinek i bardzo się z tego cieszę. To, jak wiele dobrych żeńskich postaci jest w tym sezonie, jest tylko kolejnym punktem na liście „dlaczego nie chcę, żeby ten serial się skończył”.
Oglądacie serial Star Trek Picard? Podzielcie się wrażeniami na Facebooku!
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.