Sex Education to jeden z tych seriali dla młodzieży, przez które się żałuje, że ma się tyle lat, ile się ma, i nie mogło się z nim dorastać. Myślę, że młodym osobom, które oglądały ten serial, wyświadczył on fenomenalną przysługę, nie tylko z uwagi na tytułową warstwę edukacyjną. Dla mnie Sex Education to przede wszystkim wyraziści, skomplikowani i zmieniający się bohaterowie – nie funkcje fabularne, ale postacie z krwi i kości. Przez lata stali mi się bliscy i bardzo mi przykro, że musimy się z nimi już pożegnać.
Poniżej znajdziecie trochę moich luźnych wrażeń z oglądania czwartej serii. Będę zdradzać szczegóły fabuły.
Pierwszy sezon Sex Education wylądował na Netflixie na początku 2019 roku. Pamiętam, że od pierwszego zwiastuna miałam mocny plan po niego sięgnąć – a to za sprawą Asy Butterfielda, którego od dawna bardzo lubię i z zaciekawieniem obserwuję, jak z aktora dziecięcego (Merlin, Hugo, Gra Endera) zmienia się w dorosłego… no, może akurat nie w Sex Education, gdzie szczeniaczkowa buzia i ogromne oczy pozwalają mu przekonująco grać nastolatka, choć bynajmniej nie jest z obsady najmłodszy. (Sex Education jest, stety-niestety, jednym z tych seriali, w których nastolatków grają osoby o kilka lat starsze – ale wszystkie osoby aktorskie z młodszej obsady są zbliżone wiekiem, więc wypada to nawet przekonująco. W ramach ciekawostki dodam, że Ncuti Gatwa jest tam jednym z najstarszych aktorów wcielających się w nastoletnich bohaterów).
Wiem, że z moją motywacją – oglądania dla Butterfielda – należałam do mniejszości, bo twarz, która przyciągnęła widzów do Sex Education, należy do Gillian Anderson. To nasze główne postacie: charyzmatyczna, nieco oschła i bardzo elegancka seksuolożka Jean Milburn i jej nastoletni syn Otis, który postanawia iść w ślady matki i zaczyna w swojej szkole udzielać seksuologicznego doradztwa rówieśnikom – ten mały biznes prowadzi wraz z Maeve, koleżanką z klasy, którą trudna życiowa sytuacja zmusza do nadzwyczajnej zaradności.
Przez cztery sezony Sex Education poznajemy plejadę bohaterów młodszych i starszych, relacje splątują się i rozplątują, gdzieś tam w tle zawsze jest szkoła, celowo dziwna, brytyjsko-amerykańska. Wraz z końcem trzeciego sezonu serial zaliczył małe tąpnięcie – pożegnano się z częścią postaci, co sprawiło, że zapowiedzi czwartego, finałowego, napawały niepokojem. Ale to było do przewidzenia – Sex Education okazało się wylęgarnią talentów. Grająca Maeve Emma Mackey czy Ncuti Gatwa, wcielający się w Erica, przyjaciela Otisa, to w tej chwili gorące nazwiska. Osoby aktorskie wcielające się w uczniów szkoły średniej w Moordale nie miały czasu na jeszcze jeden rok w szkolnej ławie, gdy wezwał je świat.
Czwarty sezon jest więc minimalistyczny, ale łatwo oderwać się od myśli, kogo i dlaczego brakuje. Część niedobitków z Moordale – Otis, Eric, Aimee, Ruby, Cal, Jackson, Vivienne – trafia do nowej szkoły, z jakiegoś powodu nazywanej koledżem, będącej jednak dalej szkołą średnią, którą bohaterowie mają nadzieję wreszcie skończyć. Jest to szkoła bardzo odległa od wszelkich naszych wyobrażeń tej instytucji – szkoła demokratyczna, mocno zinformatyzowana, której zasad, opartych na komunikacji, braku dyskryminacji i życzliwości nowi uczniowie muszą się szybko nauczyć. Niektórym przychodzi to trudniej (np. Ruby, która ze szczytu szkolnej hierarchii spada na dół i jest w tej nowej rzeczywistości jeszcze bardziej samotna), innym łatwiej (Eric momentalnie odnajduje się wśród najpopularniejszych osób uczniowskich – otwarcie tęczowych, bardzo kolorowych), inni zaś doznają potężnego szoku (jak Otis, który nie dość, że do nowej szkoły zdaje się zupełnie nie pasować, to jeszcze odkrywa, że nie jest jedynym samozwańczym seksuologiem…). W miejsce pożegnanych postaci pojawia się sporo nowych – elita Cavendish, czyli Aisha, Abbi i Roman oraz tajemnicza O (w tej roli znana nam z Doctor Who Thaddea Graham), charyzmatyczna i utalentowana influencerka i pierwsza uczniowska seksuolożka w szkole Cavendish.
Nie całkiem przekonały mnie te nowe postacie – było ich za dużo i nie wnosiły wiele do fabuły, choć naoglądaliśmy się ich niemało. Abbi, Roman i Aisha to w zasadzie jedna postać w trzech osobach, trudno z nich wyłuskać jakieś indywidualne cechy poza tym, że jedno lubi jogę, a drugie nie, jedno z nich ma także niepełnosprawność; wszyscy są queerowi, radośni, pozytywni i uwielbiają się przebierać. Trochę nuda z lekko krindżującym wątkiem seksualnym (naprawdę potrzebowaliśmy na końcu uściślenia, kto w kogo wchodzi…?). O wiele ciekawsza jest O – widać w niej warstwy, ma też swoje tajemnice, pragnienia i kompleksy. Jej rywalizacja z Otisem zajmuje większą część serii i kończy się dokładnie tak, jak powinna – utarciem nosa obojgu i zalążkiem co najmniej współpracy, a pewnie nawet też przyjaźni, której już niestety nie zobaczymy na ekranie.
To nie tylko ostatni sezon serialu, ale też ostatni rok szkoły i już bardzo realna perspektywa wejścia bohaterów w dorosłość. Nie dowiadujemy się o planach wszystkich postaci – ma się wręcz poczucie, że nie są oni wszyscy mocno zaangażowani w planowanie dalszej edukacji czy kariery; są raczej zanurzeni w tej zmianie, której właśnie doświadczają, w swoim tu-i-teraz, bo ich otoczenie jest bardzo dynamiczne, a oni też niespecjalnie działają na rzecz jego uspokojenia. Co więc słychać u naszych znajomych z Moordale?
Moim ulubionym wątkiem w tej serii był wątek Adama-koniary. Adam korzysta z okazji, by darować sobie dalszą edukację – nigdy nie był orłem, ma też poważną szkolną traumę w dużej mierze wywołaną przez wiecznie niezadowolonego, kontrolującego ojca. Który nawet po wyprowadzce dalej jest mocno obecny w życiu Adama i unosi się nad nim jak cień. Na początku Adam jest trochę w zawieszeniu, nie wie, co ze sobą zrobić, jakby szukał odpowiedzi na pytania, których nawet nie umie sobie zadać. Decyduje się w końcu na jedną próbę i zostaje stażystą na stadninie koni u Jem, kobiety na oko niewiele starszej od niego. Adam, jak to Adam, mówi niewiele i głównie przytakuje, ukrywa więc, że tak naprawdę niewiele potrafi (i wielu rzeczy się boi) – uczy się jednak szybko. Jego sceny w tej serii Sex Education są niesamowicie kojące; Adam ze zwierzętami jest łagodniejszy, koncentruje się i jakby wyrywa z przebodźcowania, pokazuje sobie, że może być w czymś dobry, emanuje spokojem i nabywa nawet pewną stanowczość. Ten bohater przechodzi niesamowitą drogę i bardzo satysfakcjonujące jest dla mnie jej zakończenie; szczególnie gdy Adam w nieco twardszy sposób podchodzi do swoich rodziców i zdaje się naprawdę stawać na nogi. Żegnamy go z poczuciem, że jest w stanie zmierzyć się z przyszłością.
O poszukiwaniu i odzyskiwaniu własnej mocy mówi też wątek Maeve i to w zasadzie od samego początku. W czwartej serii również to wybrzmiewa, choć wielkim cieniem kładzie się na tym wątek straty (z fenomenalnym, przejmującym odcinkiem o pogrzebie). Maeve wydaje się, że szuka zakorzenienia, w kryzysie myśli o stabilności – jednak jedyną szansą dla niej jest wyrwanie się z Moordale i napisanie swojego życia na nowo. Rozwiązanie wątku Maeve i Otisa pewnie wiele osób rozczarowało, ale myślę, że to bardzo dobre, spokojne zakończenie, wyjątkowo pozbawione dramy jak na tę dwójkę, stawiające na dalszą perspektywę i głęboki dobrostan Maeve. Byłam pod dużym wrażeniem tego, z jaką dojrzałością oboje do tego podeszli. Choć… nie był to problem bez rozwiązania i może dało się inaczej? Nie zawsze trzeba jednak iść w fanserwis. Szkolne miłości często się tak kończą i to też jest w porządku. Istotniejsza dla Maeve jest jej droga rodzinna – choć bardzo mnie zaskoczyła nieobecność jej młodszej siostry, ona była dla niej bardzo ważna? – oraz literacka; Maeve jest w stanie w siebie wierzyć, potrzebuje tylko czasami wsparcia. I na pewno nie potrzebuje, by jej dokopywać – tego miała w życiu za wiele i uświadomienie sobie tego to także dla niej milowy krok. Końcówka wątku Maeve to więc postawienie na siebie i swój rozwój, wybranie siebie bez kompromisów i nauczenie się, że można i powinno się marzyć o dobrych rzeczach dla siebie.
Aimee w tej serii wpada w wątek romantyczny, który niezbyt mnie przekonał – Isaac nie przedstawiał się poprzednio w zbyt pozytywnym świetle – ale jej droga artystyczna, kiedy odkrywa, jak chce siebie wyrażać i co chce o sobie mówić, to sceny o prawdziwej potędze, proste i trafiające w sedno. Podoba mi się, że jej doświadczenie przemocy jest takie subtelne; łatwo byłoby je zbagatelizować, ale scenariusz bardzo szanuje emocje bohaterki, daje jej przestrzeń do przeżywania, a zarazem pokazuje historię, w której doświadczenie przemocy otwiera oczy, uwrażliwia, prowadzi do doceniania siły innych (piękna scena z Vivienne!) i w końcu rozliczenia się, aby wyjść ostatecznie jako źródło swojej własnej siły. Na nieco mniejszą skalę podobnych rzeczy doświadcza Vivienne – próbująca zrównoważyć potrzebę bliskości ze swoją ambicją i determinacją, by wykazać się na koniec edukacji. Ona również doświadcza subtelnej przemocy i również dzięki wsparciu przyjaciół wyrywa się z toksycznej sytuacji dość szybko i nie ponosząc wielkich ran, w trudnej sytuacji wybiera siebie i swój dobrostan.
Nie tylko młodzież dorasta i poznaje siebie. Całkiem podobną drogę przechodzi Jean, która doświadczyła straty i niedawno otarła się o śmierć. Nie ma w niej gniewu z powodu zostania ponownie matką w wieku, w którym się tego raczej nie spodziewała, wyraźnie nie ma jednak zasobów na poradzenie sobie z tą sytuacją, jest też przeraźliwie samotna. Otis nie jest szczególnie przydatny, zatopiony we własnych sprawach, a przybycie siostry tylko trochę pomaga Jean. Jean bardzo dużo wymaga od siebie i innych. Jej wątek to droga do odpuszczenia i realnego oceniania swoich możliwości oraz sięgania po pomoc – i bardzo rzadkie przedstawienie depresji poporodowej. Pojawienie się Joanne dało z kolei pretekst do pokazania przeszłości, miejsca, z którego wyrasta Jean, i poruszenia tematu długofalowego wpływu traumy na życie i wzorce przywiązania.
Otis nie jest na tle wszystkich swoich koleżanek i kolegów postacią porywającą. Wydaje się od nich młodszy i mniej dojrzały, aż zaskakuje, że jego wskazówki i rady na tematy związkowe i seksualne faktycznie okazują się trafne. Gdy jednak bliżej się przyjrzeć tej postaci, wychodzą na wierzch warstwy jego lęku i niepewności – skutek wychowywania się pod okiem apodyktycznej matki? – i jego desperackie pragnienie, by być dostrzeganym, cenionym, ważnym. O jego przyszłości nie dowiadujemy się niczego, w zasadzie Otis się cofa – jedną z jego ostatnich scen jest beztroskie granie w grę z Erikiem. Otis odkrywa, że to, co cenne, to jego bliscy; że ma wokół siebie wspaniałe osoby, którym powinien poświęcać więcej uwagi, i może nie powinien postrzegać innych wyłącznie jako konkurencji, może nie musi ciągle walczyć o dostrzeżenie, nie musi być zazdrosny i ciągle się bać. Uczy się, że komunikacja jest ważna nie tylko w związkach, jak uczy innych, ale we wszelkich relacjach, także między przyjaciółmi, którym się wydaje, że rozumieją się bez słów. Otis nieco dojrzewa, uspokaja się, spuszcza z tonu. Bardzo lubię tę postać, choć jest ona dość trudna…
No i na koniec nasza wielka gwiazda – Ncuti Gatwa jako Eric błyszczy, to wiadomo, ale też sam rozwój tej postaci jest nieoczekiwany, a jednocześnie wydaje mi się bardzo ważny. Nie jestem w stanie jakoś głęboko się przejąć jego duchowymi poszukiwaniami, ale podobało mi się naginanie realizmu, by pokazać jego, hm, objawienia? (Bóg jest czarna, wiadomo!) wspierające jego wewnętrzne rozterki. W końcu Eric dokonuje zintegrowania swoich z pozoru niemożliwych do pogodzenia aspektów, aby stanąć mocno na nogach i podjąć decyzję, w jaki sposób chce odcisnąć ślad na rzeczywistości. Będzie w wybranej roli fenomenalny. Podobało mi się w wątku chrztu to, jak dużą rolę w życiu religijnym Erica odgrywa wspólnota – przypomina mi to trochę Autoboyography, gdzie również zostało dobitnie pokazane, że kiedy pojawia się konflikt „jestem homoseksualnym członkiem religijnego zrzeszenia, które nie akceptuje homoseksualności”, można w miarę łatwo dojść do wniosku, że powinno się odejść z Kościoła, ale łączy się to z oddaniem wielu innych rzeczy – wspólnoty, rodziny, sieci wsparcia, co jest tak zwyczajnie i życiowo niesamowicie trudne, bo nie chcemy być sami, zwłaszcza w momencie intensywnego odkrywania siebie.
Ostatni sezon Sex Education nie domknął może wszystkich wątków, ale wyprowadził postacie na nowe ścieżki i nadał im pędu – tak że bez problemu można sobie wyobrazić, jak potoczą się ich losy. Jest bardzo współczesny, mimo pewnych odstępstw od realizmu mocno osadzony w rzeczywistości, wchodząc na przykład w temat transpłciowości, dysforii, depresji czy nieoczywistych form przemocy. Mówi o odzyskiwaniu mocy, łączeniu elementów siebie w jedną, potężną siłę do zmieniania świata na lepsze, choćby na niedużą skalę. Czasami droga ku przyszłości jest samotna, często jednak kluczem do przetrwania jest społeczność, dostrzeżenie i docenienie osób wokół, w którym tak ważne jest jednak dostrzeganie ich własnej drogi i nadążanie za tym, jak się te osoby zmieniają – a nie skupianie się wyłącznie na własnym procesie.
Sex Education cierpi może trochę na klątwę swojego tytułu – nie brzmi jak coś, co można oglądać dla bohaterów, relacji i przyjaźni. A jednak to właśnie różnorodne relacje, dorastanie i odkrywanie siebie wybrzmiewają tam najpiękniej. To historie, do których na pewno będę wracać.
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.