„The Expanse zawsze było przede wszystkim opowieścią o ludziach, a dopiero na drugim miejscu o tym, co ich otacza” – mieli powiedzieć o książkowej wersji najpopularniejszej kosmicznej sagi ostatnich lat jej twórcy Daniel Abraham i Ty Franck, skrywający się pod pseudonimem James S.A. Corey. 5 sezon serii potwierdza te słowa nawet bardziej niż którykolwiek z wcześniejszych. Zapraszam do lektury recenzji. Uwaga na spoilery!
Smutek. Poczucie rozdarcia. Przygnębienie. Ale też zachwyt, jak dobrze zostało to poprowadzone. To główne uczucia, które towarzyszyły mi po obejrzeniu finałowego odcinka 5 sezonu The Expanse. Dostaliśmy bowiem najbardziej dramatyczną historię z dotychczasowych, podaną w najlepszy z możliwych sposób: śledzoną oczami osób, które zostały nią dotknięte. Bez wielkich wybuchów, zmiecionych z powierzchni ziemi miast, morza krwi, widowiskowych scen walki czy kosmicznych bitew. Kilka-kilkanaście osób i ich historia. Trochę akcji. To wszystko. Co więcej, nic w tej opowieści nie jest proste. Nie ma tak po prostu dobrych i złych postaci, nie ma oczywistych zwycięzców i pokonanych. W niesamowicie zaawansowanym świecie przyszłości o losach miliardów ludzi nadal decydują przede wszystkim emocje: złość, chęć zemsty, poczucie krzywdy, ale też chęć zapewnienia różnie rozumianym „swoim” bezpieczeństwa i godnego życia.
Na pozór wydawać by się mogło, że odmalowany w serialu świat jest wspaniały. Ludzie skolonizowali Marsa i Księżyc, zamieszkują stacje kosmiczne i asteroidy, a teraz, dzięki odkryciu technologii obcych, otworzyły się przed nimi właściwie nieskończone możliwości: niezliczone nowe planety zdatne do zamieszkania i eksploracji. Jednak ta imponująca ekspansja poskutkowała powstaniem nowych pariasów ludzkości – Pasiarzy, niezdolnych do życia poza stacjami kosmicznymi, pracujących na rzecz kolonizatorów, a zarazem przez nich bezlitośnie wyzyskiwanych. W ich świecie wartością są nawet tak wydawałoby się oczywiste zasoby jak powietrze i woda, i mimo że jest ich wielu, to, jako że są kontrolowani i zarządzani przez planety wewnętrzne, jedyne, na co ich stać, to krótkotrwały bunt i pojedyncze akcje sabotażu. Odkrycie pierścienia umożliwiającego podróże między niezliczonymi zdatnymi do zamieszkania galaktykami przelało czarę goryczy. Bo ten nowy wspaniały świat nie jest dla nich – oni nie są w stanie przetrwać w wyższym ciążeniu, a nikogo z tych, którzy korzystają z ich pracy, to nie obchodzi. Tak narodził się Marco Inaros, główny zły 5 serii. Bohater Pasa. Zbrodniarz przekonany, że zabijając ćwierć miliona ludzi, sprawi, że w końcu planety wewnętrzne zaczną się liczyć z Pasiarzami.
Inaros nie działa jednak sam. Ma pomoc na Marsie, który również z chwilą pojawienia się zapewne milionów zdatnych do zamieszkania planet z dnia na dzień z technologicznej potęgi zmienił się w umierającą planetę. Kto może, opuszcza go w poszukiwaniu świata, w którym można oddychać pełną piersią i żyć pod prawdziwym niebem. To dzięki marsjańskiej technologii Inaros może „rzucać kamieniami” w Ziemię i doprowadzić ją na skraj zagłady. W zamian oddaje w ręce owładniętych rządzą kontrolowania wszechświata wojskowych ostatni fragment zabójczej protomolekuły, która, jak pamiętamy z poprzednich serii, nie daje się okiełznać i potrafi błyskawicznie zabijać wszystkich, którzy znajdą się w polu jej rażenia. Mimo to, a może właśnie dlatego, pozostała łakomym kąskiem dla kolejnych fanatyków, którym marzy się dominacja nad światem.
Tragedię Ziemi, zdradę Marsa i rosnący w siłę Pas śledzimy z perspektywy głównych bohaterów – załogi Rosynanta, Chrisjen Avasarali, Caminy Drummer, Bobbie Draper i w końcu samego Inarosa oraz jego (i Naomi Nagaty) syna Filipa. Na Ziemi Amos Burton obserwuje skutki ataku Inarosa – to, jak ludzie, w obliczu zagłady, dzielą się na plemiona, których głównym celem jest przetrwanie. Amos niespodziewanie łączy siły z Clarissą Mao, odsiadującą dożywocie za zamach bombowy na jednym z lecących w kierunku pierścienia statków – te wydarzenia mogliśmy śledzić w 3 sezonie serii. Ich wspólna próba przetrwania i ucieczki ze zniszczonej ziemskiej cywilizacji to jeden z moich ulubionych wątków 5 sezonu. Relacja Amosa i Clarissy daje tej serii odrobinę lekkości. Zakochany Amos jest, cóż, uroczy, szczególnie gdy powodowany uczuciem musi porzucić zabójcze instynkty – bo jego „Brzoskwinka” ma inny plan. To, co jednak jest najbardziej fantastyczne w ich historii, to odkupienie Mao. Wierzy, że po tym, co zrobiła, nie zasługuje na kolejną szansę, jednak dostawszy ją, konsekwentnie stara się rozwiązywać spory bez rozlewu krwi i uratować jak najwięcej osób. Nie dlatego, że dzięki temu może sama przetrwać, ale dlatego, że tak trzeba. Jej przemiana to iskierka nadziei w ponurych czasach.
Nie tylko ona się zmieniła. Również stacjonująca na Lunie Chrisjen Avasarala, mimo że w ataku na Ziemię straciła swoich najbliższych, w momencie gdy odzyskuje dawną władzę i wpływy, nie szuka zemsty ani swobodnie interpretowanej sprawiedliwości. Sprzeciwia się planowanemu pokazowi siły w postaci ataku na kolejne stacje Pasa. Jest w tym polityczna mądrość – bo nie chce obrócić wszystkich Pasiarzy przeciwko planetom wewnętrznym – ale też sprzeciw wobec zabijania przypadkowych, niezwiązanych z radykałami, osób. Rodzin, dzieci. Bo Pas jest rozdarty i pokazują to najbardziej dramatyczne w moim odczuciu wątki serii – Naomi Nagaty i załogi Caminy Drummer. Naomi zostaje porwana przez ludzi Inarosa po tym, jak próbuje ocalić przed jego wpływem Filipa. Trafia na statek Marco tuż przed atakiem na Ziemię. Gdy orientuje się, że jest za późno, by pomóc synowi, a na dodatek Marco chce wciągnąć w pułapkę i zabić załogę Rosynanta, decyduje się na dramatyczną ucieczkę, na skutek której trafia na naszpikowany ładunkami wybuchowymi statek-pułapkę, nad którym nie ma żadnej kontroli. W ostatnich odcinkach śledzimy jej żałobę po ponownej stracie syna i walkę, by ostrzec najbliższych, że próbując ją ocalić, lecą na pewną śmierć. Okrucieństwa Marco w stosunku do niej nie można już „wytłumaczyć” chęcią polepszenia sytuacji „swoich” ludzi. To akt zemsty samozwańczego przywódcy Pasiarzy w stosunku do tej, która dwukrotnie odmówiła poddania się jego władzy. To też umocnienie panowania nad synem, którego wychowuje na swojego następcę.
Podobnie, choć już bez osobistej motywacji, postępuje w stosunku do swoich pobratymców. Są wolni – bo wszak on im tę wolność przyniósł – o ile do niego dołączą. W ten sposób do jego floty trafia załoga, a właściwie rodzina z wyboru Caminy Drummer. Choć ich kapitanka jest zdecydowaną zwolenniczką poprawy sytuacji Pasa na drodze dialogu, nie wojny, a sama nie chce już się mieszać w żadne spory i walki, to, powodowana troską o najbliższych, zgadza się zasilić jego armię. Dla Inarosa to jednak za mało – chce dowodu wierności i wysyła Drummer z poleceniem zestrzelenia Rosynanta, czyli zabicia jej przyjaciół. Nasza ulubiona twardzielka staje przed dramatycznym wyborem, kogo z ludzi, których kocha, straci. Wybór, którego dokonuje, rozdziera jej małą queerową rodzinę – i serca widzów (a w każdym razie moje). Ta chwila – oraz moment, w którym na Ziemi Amos i Clarissa znajdują przykryte płachtą ciała pensjonariuszy domu opieki – to dla mnie dwie najmocniejsze, najbardziej antywojenne sceny tego sezonu.
Stosunkowo najmniej czasu w tym sezonie dostali James Holden i jego misja ocalenia Naomi oraz Alex Kamal i Bobbie Draper. Ten pierwszy w mniejszych dawkach jest zdecydowanie mniej irytujący, a jego standardowe bohaterstwo w ostatnim odcinku, gdy decyduje się na pozornie samobójczą akcję, aby odciągnąć uwagę floty Inarosa od Aleksa i Bobbie próbujących ocalić Naomi, wypada nawet… fajnie, choć w porównaniu do pozostałych bohaterów trudno mówić tu o rozwoju postaci. Rola Kamala (i, przy okazji, towarzyszącej mu na Marsie Bobbie) została ograniczona z innego, niezwiązanego z fabułą powodu. Po zakończeniu prac nad 5 sezonem grający go Cas Anvar został oskarżony przez wiele kobiet o molestowanie seksualne. Twórcy serii przeprowadzili wewnętrzne śledztwo i zdecydowali się nie przedłużać kontraktu z aktorem. W efekcie seria była edytowana po zakończeniu zdjęć, tak aby uzasadnić zniknięcie jego postaci. Trudne i przykre zadanie, z którego w moim odczuci wyszli obronną ręką: z jednej strony zachowując spójność historii, z drugiej z traktując z szacunkiem osoby, u których obecność Kamala w serialu mogła powodować dyskomfort.
The Expanse właściwie od pierwszego odcinka trafiło na półkę z moimi ulubionymi serialami. Po obejrzeniu 5 sezonu uwielbiam je jeszcze bardziej. To mądre, z jednej strony bardzo widowiskowe, z drugiej niesamowicie intymne science-fiction, ze świetnymi, wyrazistymi bohaterami i dobrym przesłaniem. Zachwycające i zmuszające do refleksji, antykapitalistyczne i głęboko antywojenne. To jeden z niewielu przykładów współczesnej fantastyki, który służy nie tylko rozrywce, ale też oferuje diagnozę rzeczywistości – wszak losy jej bohaterek można spokojnie przyłożyć do współczesności. To też po prostu kawał świetnego kina, wszak nie od dziś wiadomo, że kluczem do dobrego widowiska nie są efekty, bitwy i lasery, a bohaterowie, z którymi możemy się utożsamiać i których historiami się przejmujemy. A to jest coś, co The Expanse robi znakomicie.
Oglądacie The Expanse? Jak wam się podobał 5 sezon? Dajcie znać na Facebooku.
(ona/jej) Fotografka amatorka, jedna druga whosomowej sekcji wspinaczkowej. Zakochana w Ekspansji i prelegowaniu na konwentach. Zachłanna życia, nowych miejsc, ludzi i wrażeń. Eksblogerka, eksdziennikarka radiowa, eksaktywistka społeczna. Od jakiegoś czasu uczy się spełniać marzenia i bardzo jej się to podoba.