Biblia queeru nieco pompatycznym tytułem składa pewną obietnicę. Czy ją spełnia? Zapraszam do lektury recenzji.
Biblia queeru to pięknie wydana, kolorowa i bogato ilustrowana książka. Gdy tylko zobaczyłam ją na półce w księgarni, pomyślałam, że to jest to – obszerne, ale wyglądające na przystępne opracowanie queerowej kultury, być może zarysowujące fundamenty tego, co obecnie tak szybko się rozrasta i rozwija w różnych mediach. W rzeczywistości okazała się być czymś nieco innym, ale ciągle pozwalającym nabyć sporo wiedzy, a przede wszystkim poczuć emocje nie tylko tych osób, które tworzą queerową kulturę dziś, ale też tych, które kształtowały ją wcześniej, w o wiele mniej przyjaznych okolicznościach.
Biblia queeru składa się z czterech części. Są to Słowa do tańczenia, Słowa radości, Słowa inspirujące zmianę i Słowa mądrości. W każdej części znajduje się po sześć artykułów, najczęściej autorstwa osób znanych – czy to w kulturowym mainstreamie, czy to w tęczowym świecie. Nad całością czuwał Jack Guiness.
Słowa do tańczenia to między innymi eseje o George’u Michaelu, Davidzie Bowiem i Divine. Nie bez powodu cała sekcja poświęcona jest muzyce – to przez muzykę właśnie i gwiazdy łamiące stereotypy dokonywały się pierwsze wyłomy w heteronormatywnym murze. Muzycy i drag queens są w całej książce na pierwszym planie, choć pojawiają się też inne tematy i obszary. Osoby porywające swoją twórczością i scenicznymi osobowościami były pionierami, buntownikami, którzy ośmielali innych i budowali realną zmianę. Pomyślcie tylko, jak mocno wpłynął na muzykę, kulturę i postrzeganie płci David Bowie!
W części Słowa radości czytamy zarówno o tym, co zabawne, jak i o tym, co wzruszające i odmieniające, o śmiechu i płaczu, które oczyszczają i zmieniają świat. Są tu eseje o Priscilli, królowej pustyni i RuPaulu, Armisteadzie Maupinie i Moud Gobie.
Słowa inspirujące zmianę uderzają nawet mocniej – opowiadają o buntownikach i pionierach w różnych dziedzinach, osobach wyznaczających nowe kierunki i ścieżki, a także wadze jednostkowych decyzji i oporu. Znajdują się tu teksty o Paryż płonie, Queer Eye i najbardziej akademicki z tekstów w zbiorze – o czarnych brytyjskich lesbijkach.
Na koniec zaś dostajemy Słowa mądrości. To eseje skupiające się na sztuce i tym, że osoby queerowe zawsze istniały i zawsze działały, jednak były celowo spychane na margines swoich dziedzin i historii. W tej części znajdują się ogromnie inspirujące teksty o Susan Sontag, Pedro Almodovarze czy Jamesie Baldwinie.
Pomiędzy kolejnymi częściami znajdują się mapki pełne ciekawostek, na przykład o queerowym Londynie, Nowym Jorku i San Francisco. Ogromnym walorem książki są ilustracje i portrety – zarówno każda opisywana osoba, jak i każda osoba autorska została bardzo kreatywnie przedstawiona, a dołączone do tekstów obszerne biogramy niesamowicie rozszerzają książkę, pokazując, że nie tylko ci, których dotyczą teksty, byli zmianą, ale niezwykłe są też osoby, które do napisania esejów zaproszono.
Tyle tytułem opisu. Jeśli coś w powyższych akapitach przykuło waszą uwagę – lećcie sprawić sobie tę książkę! A ja przejdę do subiektywnych wrażeń. Bo Biblia queeru wywołała we mnie odczucia mocno ambiwalentne.
Przede wszystkim czułam się podczas lektury… wyobcowana. Jako ktoś, kto w tematyce siedzi raczej mocno, znalazłam w Biblii queeru zaskakująco mało treści, które by mnie dotyczyły. To tylko po części książka o kulturze queerowej; w zdecydowanej większości dotyczy kultury gejowskiej, a to nie to samo. Po lekturze kilku tekstów poczułam się więc wprowadzona w błąd, ale czytałam dalej, by w końcu zrozumieć zamysł stojący za tym zbiorem. Biblia queeru to w sporej części książka dokumentująca tęczowe stracone pokolenie – dominują w niej przeżycia i gust osób, które przecierały szlaki przez dżunglę homofobii w latach 70., 80. i 90., mierząc się równocześnie ze straszliwą traumą epidemii AIDS, która pochłonęła wiele istnień, a jako że większość tych istnień to były osoby homoseksualne – nie śpieszono się z zapewnieniem odpowiedniej opieki osobom już zarażonym ani prewencji, by ograniczyć rozprzestrzenianie się choroby. Dziś mało się o tym mówi, ale wystarczy rzucić okiem na dowolne statystyki, by odkryć ziejącą, niemożliwą do ukrycia dziurę (można o tym przeczytać np. w tym zwięzłym artykule: KLIK). Stygmatyzacja osób chorych jest zaś widoczna również dziś, mimo że nad chorobą udało się wreszcie zapanować. To bardzo ważna karta w queerowej kulturze i trochę żałuję, że Biblia queeru nie jest po prostu o tym, bo są to tematy zasługujące na opisanie, zebranie i zatytułowanie właśnie w taki sposób. A w obecnej formie Biblia queeru obiecuje jedno, a jest czymś innym. No ale trudno, to chyba sprawa między mną a moimi oczekiwaniami…
Poczucie, że książka jest raczej wykluczająca niż inkluzywna, potęgowało tłumaczenie. W roku 2022 moglibyśmy już mieć większą świadomość tego, że rodzaj męski nie jest neutralny, szczególnie gdy mowa o środowisku osób queerowych, w którego centrum jest przełamywanie stereotypów związanych z płcią, ale także językiem. Irytowało mnie używanie słowa transseksualny (wystarczy minimalnie zorientować się w języku grupy docelowej książki, by wiedzieć, że to kalka wprowadzająca w błąd – po polsku to transpłciowość, bo chodzi tożsamość płciową, a nie seks czy orientację seksualną) i inne kalki, na przykład paskudna ikoniczność czy anglicyzmy, które dawno uległy spolszczeniu, jak jeansy. Dodam do tego – to już zarzut do oryginału – bardzo irytujące powtarzanie niektórych fraz w wyróżnionej formie, w ramkach, zmuszające do cofania się w wywodzie często kilka myśli wstecz, przez co lektura była momentami tak irytująca, że musiałam sobie robić przerwę. No i oczywiście konieczne, jak się zdaje, w związku z tytułem, metafory religijne, od świętej księgi po dobrą nowinę – co również wydaje mi się nie na miejscu bynajmniej nie z powodu czyichś uczuć religijnych, lecz z powodu sięgania po język instytucji, która od wieków robi wszystko, co w jej mocy, by osób queerowych się pozbyć z przestrzeni publicznej. Moglibyśmy spokojnie obejść się bez sięgania po język opresora i tworzyć własne metafory i systemy odniesień.
Nie znaczy to jednak, że cała lektura nie była satysfakcjonująca. Bo jednak, biorąc pod uwagę wady i zalety, ciągle chcę tę książkę polecić. Przede wszystkim dlatego, że jest to książka o miłości. O miłości do drugiej osoby, miłości zakazanej i trudnej. O miłości brutalnie przerwanej przez chorobę. O miłości do sztuki, twórczości, performensu, przełamywania stereotypów i ograniczeń. O miłości do wolności i do siebie, do osoby, którą się jest, mimo przeciwności i poniżających sygnałów z otoczenia. O miłości do wspólnoty, swojej rodziny z wyboru, która kształtowała się w realiach zagrożenia, dyskryminacji i przemocy. O miłości, która jest buntem. A także o sprzeciwie wobec wymazywania całych grup ze świata, kultury i historii, o poczuciu odrębności i izolacji, o układaniu swojej tożsamości z wyszarpywanych siłą puzzli, o tęsknocie za czymś nienazwanym, o ciągłych poszukiwaniach i dociekaniach. Z każdego tekstu płynie strumień emocji, bardzo często wzruszenia. To wspomnienia sprzed lat, z momentów odnajdywania siebie za sprawą tych, którzy wcześniej przetarli już szlak. Opowieści o spotkaniach z idolami i podziwianiu ich z daleka. A najczęściej po prostu opowieści o życiu, które w jakiś sposób splatało się z kimś znanym, ikoną, artystą, fascynujące podróże w głąb cudzych doświadczeń, często trudnych, a nawet traumatycznych.
Kilka tekstów szczególnie zapadło mi w pamięć. Jeden z nich to otwierający zbiór tekst o George’u Michaelu autorstwa Paula Flynna – opowieść o byciu fanem muzyka splata się z osobistą podróżą, odkrywaniem siebie i coming outem, a pasja młodości płynnie przechodzi w profesję i coś, co wyznacza kierunek całemu życiu autora.
Bo widzicie, jedyne, czego kiedykolwiek tak naprawdę chciałem, to aby pozwolono mi być sobą. W tym tkwi piękno prawdziwej metamorfozy.
W artykule o Davidzie Bowiem Freddy’ego McConnella bycie fanem muzyka przenika całe dorastanie i życie rodzinne autora, a płciowa płynność artysty i jego scenicznej persony przekłada się na odkrywanie i akceptowanie transpłciowości.
Problematyzował, destabilizował i dekonstruował heteronormatywne pojmowanie męskości, płci i seksualności. Nie tylko zakwestionował, ale wręcz rozbił w pył nasze poglądy na to, komu wolno zostać mainstreamową gwiazdą rocka i ikoną popkultury.
Chyba moim ulubionym tekstem w całej Biblii queeru jest esej Grahama Nortona o Armisteadzie Maupinie. Wiecie, kto to jest? Ja nie wiedziałam, a raczej nie wiedziałam, że wiem. Ale od początku. Graham Norton opowiada o epizodzie ze swojej młodości, kiedy postanowił wyrwać się z irlandzkiego małego miasteczka i zobaczyć wielki świat (w którym może poznałby jakiegoś chłopaka). Miał się udać do Los Angeles, ale był naprawdę kiepski w planowaniu i wylądował w San Francisco. Był to akurat dzień parady równości… Po jakimś czasie w lokalnej gazecie natknął się na kolumnę zatytułowaną Tales of the City autorstwa właśnie Armisteada Maupina, opowieść w odcinkach, która wciągnęła go po uszy. Mówi wam coś ten tytuł? Bo ja w tym momencie doznałam iluminacji – zaczęłam kiedyś oglądać serial na podstawie tych opowieści, z Elliotem Page’em w jednej z głównych ról. To jeden z tych seriali, które tak bardzo mi się podobały, że go nie skończyłam… Krótki esej Nortona jest cudownym, pełnym ciepła peanikiem pod adresem autora, który dokumentował tęczowe życie San Francisco w ujmujących, zabawnych i prawdziwych opowieściach.
Armistead siada w szerokim rozkroku w swoim typowym uniformie składającym się z jeansów, szelek i roboczej koszuli, i z błyskiem w oku zaczyna snuć historie z przeszłości. Rzuca nazwiskami, plotkuje, przyznaje się do tego i owego. I kiedy tak się go słucha, łatwo zapomnieć o transformacji, do jakiej walnie się przyczynił. Nie dajcie się jednak zwieść: ten przyjemny głos należy do radykała, łagodne usposobienie – do rewolucjonisty.
Mimo pewnej nadreprezentacji homoseksualnych mężczyzn i drag queens są też w Biblii queeru inne tematy. Mamy przykładowo świetny esej o interpłciowości (Hanne Gaby Odiele o Pidgeonie Pagonisie), który skupia się na tym, jak ważne jest opowiadanie własnych historii, przejmowanie narracji o sobie – pokazywanie swojej prawdy daje moc widzialności. W tekście o popularnym Queer Eye (autorstwa Tana France’a) pojawia się kwestia rasizmu, równie obecnego w środowiskach tęczowych, co wszędzie indziej. Ogromnie interesujący był też dla mnie tekst o kampie i Susan Sontag (Amelii Abraham) czy nieco suchy i pozbawiony emocji artykuł o brytyjskich czarnych lesbijkach i postrzeganiu priorytetów w queerowym zrzeszaniu się (Pauli Akpan).
Tym, co Biblia queeru zostawiła mi w głowie, jest panująca na jej stronach atmosfera święta. Lektura tej książki jest jak uczestnictwo w takiej spokojnej domówce, na której po latach zebrała się ekipa i przy winie i sałatce jarzynowej wymienia się wspomnieniami, tym, co poszczególne osoby inspiruje i napędza, anegdotami i głębokimi przemyśleniami. I nawet jeśli czułam się jak na imprezie, na którą mnie nie zaproszono, z przyjemnością i uśmiechem przysłuchiwałam się tym opowieściom, wyłapując wątki, które są mi bliskie, i starając się zapamiętać to, co było dla mnie nowe. Gdybym to ja miała zredagować książkę zatytułowaną Biblia queeru, zabrałabym się za to zupełnie inaczej. W mojej książce byłoby więcej kobiet, więcej osób niebinarnych i transpłciowych, więcej literatury i aktywizmu, na pewno sporo polityki… Ale to, że podejście Jacka Guinessa jest dla mnie tak odległe, to nie problem. Nikt nigdy nie obiecywał, że świat queerowy będzie jednorodny. Byłoby to przecież zupełnie bez sensu.
Biblia queeru, red. Jack Guiness, tłum. Zofia Szachnowska-Olesiejuk, Znak Koncept 2022
Dziękuję wydawnictwu Znak za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
![Lierre](https://whosome.pl/wp-content/plugins/wp-fastest-cache-premium/pro/images/blank.gif)
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.