Imogen jest hetero, oczywiście. Nie może być inaczej. A że czasem fantazjuje o dziewczynach i jakoś tak bardzo lubi nowo poznaną koleżankę swojej przyjaciółki? No cóż… Wiadomo, dokąd to zmierza. Odkrycie siebie, młodzieńcza miłość, w tle szkoła albo studia. To znany przepis na queerową historię miłosną. Ale choć wiemy, jak to się wszystko skończy*, podróż do tego punktu może być bardziej, lub mniej udana.
Uwaga na spoilery.
Imogen Scott w trakcie wiosennych ferii jedzie odwiedzić swoją starszą o rok przyjaciółkę, Lili, na kampusie jej uczelni. To dla Imogen swoiste rozpoznanie terenu – od nowego roku akademickiego również i ona uda się do Blackwell. Tylko że nie wszystko jest tak piękne jak się wydaje. Imogen odwiedza Lili po raz pierwszy od jesieni, mimo że kampus i jej dom rodzinny dzieli mniej niż pół godziny jazdy autem. A dostęp do auta to nie problem. Wątpliwości, syndrom oszusta i lęk, że Lili zostawiła ją za sobą, siedzą w niej bardzo mocno. Nawet wtedy, gdy okazuje się, że wcale tak nie jest – Lili wciąż jest świetną przyjaciółką, a jej nowa queerowa paczka bardzo szybko akceptuje Imogen w swoim gronie. Choć Lili trochę ich co do orientacji Imogen okłamała, a Imogen zgodziła się to kłamstewko przez weekend podtrzymać… wciąż spędza z nimi bardzo miły weekend. Obiecuje nawet wpaść na uczelnianą imprezę w następny piątek. Jednak rzeczywistość i to, co w głowie, niekoniecznie chcą się z sobą zgodzić.
Imogen bowiem cały czas myśli i analizuje wszystkie interakcje, bojąc się ich krótkotrwałości. Kto z nas nie bał się, że przyjazne nam osoby tak naprawdę wcale nas nie lubią? Z czasem na szczęście przychodzi zrozumienie, że ten głos w głowie kłamie. Imogen jednak tego musi się dopiero nauczyć. A tymczasem zamartwia się. Szczególnie gdy chodzi o Tess – koleżankę Lili z akademika. Ponieważ Imogen bardzo lubi Tess. Bardzo, bardzo. Ale oczywiście to wcale nie jest queerowe, nie może być. Imogen wie, że jest hetero. Jej druga najlepsza przyjaciółka, Gretchen, lesbijka, też wie, że Imogen jest hetero i mocno jej to wbija do głowy przez ten weekend. Nawet mocniej niż robiła to przez ostatnie lata. A jednocześnie wyraża zainteresowanie Tess… W mało przyjemny, uprzedmiotawiający sposób.
Gretchen zresztą w ogóle jest problemem. Nie powiem, miałem ochotę przez całą powieść coś jej zrobić. Nawet gdy na moment dałem się tu i tam uśpić narracji Imogen o tym, że Gretchen nie jest taka zła, zaraz Gretchen wkraczała na scenę cała na biało. Dawno nas tak nie zirytowała żadna fikcyjna postać. Gretchen to archetyp toksycznej osoby queer, dla której jej queerowość jest jedyna słuszna, nie ma osób poszukujących swojej orientacji, obce crushe nie są crushami tylko krzywdzą „prawdziwe” osoby queerowe, nie podajesz zaimków? Na pewno jesteś cishetero i trzeba być wobec ciebie podejrzliwą… Uff. Dobrze, że były w tej powieści wszystkie inne postaci. Na czele z Lili i Tess. Ale też kudosy dla siostry Imogen, Edith i dla taty Imogen, który nie jest ślepy na toksyczność Gretchen. I że w końcu Imogen zaczyna tę toksyczność widzieć.
***
Narracja pierwszoosobowa to nie jest koniecznie coś, do czego mnie literacko ciągnie. Może być oczywiście dobrze wykonana, ale jeśli chodzi o anglosaskie YA gdzie zrobiło się jej naprawdę sporo, mamy jeszcze jeden problem. O ile w oryginale brzmi ona dość naturalnie, o tyle w tłumaczeniu na polski coś się w niej gubi. Jakaś kadencja zdania, coś, co sprawia, że przestaje ona tak dobrze grać. I nawet jeśli tłumaczenie samo w sobie jest dobre (tak jak w wypadku Imogen, oczywiście), to jednak przynajmniej na wejściu tę różnicę czuć. Z drugiej strony jednak zmiana narracji na inną w tłumaczeniu byłaby po prostu błędem translatorskim. A autor_ nie mają obowiązku myśleć o tym, jak dana narracja będzie brzmieć w innym języku.
Ale jest też coś w tej queerowej literaturze młodzieżowej i w jej narracji, co nieraz sprawia, że chcemy wiedzieć co dalej. I nagle pół książki znika pochłonięte w jeden wieczór. Tak było w przypadku naszej lektury Loveless Alice Oseman i tak było przy Imogen, oczywiście.
Zawsze trafia też do nas opowieść o tej postaci „hetero”, która z „jakiegoś” powodu ma w swoim otoczeniu same osoby queerowe**. Takie rozbijanie jajek jest odświeżające po wszystkich opowieściach, w których pojedyncza postać queerowa funkcjonuje w cisheteronormatywnym środowisku. To się może zdarza w prawdziwym życiu, ale raczej rzadziej, niż częściej. Dobrze więc, że ta wizja przestaje monopolizować (pop)kulturę.
Z kwestii technicznych, ciekawym zabiegiem są messengerowe czaty Imogen (z Tessą, Lili i Gretchen) wplecione pomiędzy rozdziały powieści. Świetnie dynamizują relacje postaci, które we współczesnym świecie oczywiście rozmawiają nie tylko wtedy, gdy widzą się na żywo. Można byłoby te rozmowy wprowadzić w formie standardowej narracji, ale to odebrałoby specyficzny, żywy charakter tego rodzaju komunikacji.
Dobrze było też wejść do głowy Imogen (nawet jeśli miejscami było to frustrujące) i zobaczyć świat jej oczami. Ale też wiedząc, dokąd zmierza ta historia łatwiej było przez te trudniejsze momenty przejść. I naprawdę się cieszymy, że Gretchen w końcu z głowy Imogen wyszła. A na koniec zostaliśmy z bardzo przyjemną książką o odnajdywaniu siebie, queerowych więziach i odpuszczaniu złych relacji. Jeśli macie Imogen, oczywiście pod ręką: przeczytajcie, podarujcie znajomej młodzieży. Warto.
* Dobrze.
** Plus minus pokolenie rodziców.
Becky Albertalli, Imogen, oczywiście, tłum. Joanna Kaniewska, wydawnictwo Czarna Owca. Serdecznie dziękujemy wydawnictwu oraz tłumaczce za udostępnienie egzemplarza do recenzji.