Legion wspomnień to pierwsze polskojęzyczne wydanie ukazujących się od 2012 roku opowiadań Jamesa S.A. Coreya ze świata Ekspansji, wzbogacone o niepublikowane nigdy wcześniej Grzechy naszych ojców. Choć niemal nie spotykamy w nich głównych bohaterów cyklu, wspaniale domykają dziewięciotomową sagę.
Są książki, które fantastycznie mi się czyta, ale bardzo trudno recenzuje. Legion wspomnień jest jedną z nich. Choć kupiłam go ponad pół roku temu, w dniu premiery, i przeczytałam w dwa wieczory, to bardzo długo nie mogłam wyjść poza pierwsze zdania wstępu. Tak jakby odkładanie pisania tego tekstu pozwalało mi odsunąć myśl, że to już koniec, że nic nowego z tego cyklu już się nie ukaże. A kto mnie zna, ten wie, że kocham Ekspansję całym sercem i bardzo nie chcę się z nią rozstawać. Jednak już czas.
Na zbiór składa się osiem opowiadań z uniwersum stworzonego przez Daniela Abrahama i Ty Francka (piszących pod wspólnym pseudonimem James S.A. Corey). I choć część tych historii znałam już wcześniej, bo zostały wykorzystane w serialowej adaptacji, to całość pochłonęłam z zapartym tchem i nieskrywanym zachwytem. Autorzy okazali się być mistrzami nie tylko w kreśleniu rozbudowanych, wielowymiarowych fabuł, ale też w tworzeniu krótkich, zwartych opowieści, nawiązujących do różnych gatunków literackich, jak kryminał, horror czy dramat. Równie warte lektury są odautorskie komentarze, które pozwalają nam trochę wejść do głów twórców. Bo choć niby ważniejsze od tego, co autor chciał powiedzieć, jest to, co powiedział, to w tym przypadku przyjrzenie się procesowi powstawania poszczególnych historii jest niemal tak samo fascynujące jak one same. Mnie pozwoliło sobie po raz kolejny uświadomić, jak spójny i konsekwentnie pisany, mimo swojego ogromu, jest świat Expanse.
Zbiór otwiera Napęd, którego akcja dzieje się przez Przebudzeniem Lewiatana. To tyleż historia Solomona Epsteina, którego silnik dał Marsowi upragnioną niezależność od Ziemi i pozwolił na niemożliwą wcześniej eksplorację Układu Słonecznego, co fantastyczne tło rozwoju kolonii na Marsie. Z Kotła dowiadujemy się, jak Timmy stał się Amosem Burtonem i poznajemy młodego Ericha, zagłębiamy się też w realia życia nieudokumentowanych obywateli przeludnionej Ziemi. Rzeźnik stacji Anderson to opowieść o kolejnym ukochanym bohaterze serii – Fredzie Johnsonie – i o tym, jak przeszedł na stronę SPZ, a Życiowa otchłań, w moim odczuciu najmroczniejsze z opowiadań, pozwala nam przyjrzeć się odkryciu protomolekuły i badaniom Protogenu, ale też wejść w buty Paolo Cortázara z zespołu naukowego odpowiedzialnego za masakrę na Erosie. W Bogach ryzyka znów wracamy na Marsa, by przyjrzeć się społeczeństwu zbudowanemu na dążeniu do jednego celu – terraformacji planety – i widzimy, co się dzieje z tymi, którzy go nie wybiorą. Dziwne psy to już początki Lakonii i formowania totalitarnego społeczeństwa przez Winstona Duarte – ale też przełomu w wykorzystaniu protomolekuły. Auberon, najlżejsze z opowiadań, daje nam okazję poznania jednego z ponad tysiąca trzystu światów odkrytych z chwilą uformowania się pierścieni, i, w końcu, z Grzechów naszych ojców dowiadujemy się, jakie były dalsze losy syna Naomi Nagaty, Filipa – ale też wielu światów po zniszczeniu pierścieni przez Holdena – i… córki Anny Volovodov, Nami.
Legion wspomnień ma wszystko to, co cała saga: naukową precyzję, złożoność świata przedstawionego, rozbudowany wymiar społeczny, mocną warstwę psychologiczno-społeczną i świetnie zarysowanych bohaterów. Opisując nowe światy i planety, autorzy pamiętają nie tylko o ich odmienności biologicznej, decydującej dla tego, na ile dane miejsce będzie samowystarczalne, czy o nieznanych formach życia, różnicach w ciążeniu czy długości dnia i nocy, i o tym, jak one wpływają na funkcjonowanie kolonistów, ale też o takich szczegółach jak zapach. Niesamowite jest, ile treści wnoszą, konstruując pozornie drobne sceny – jak ta w Dziwnych psach, w której Cara próbuje nakarmić ptakopodobną istotę chlebem, bo tak robi postać z ziemskiej książki dla dzieci – i niechcący ją zabija. Przecież jest to opowieść i o biologii, i o pierwszym pokoleniu imigrantów na nowej ziemi, na której nie działają już prawa z ich dawnego świata, i o konflikcie pokoleń.
Bardzo doceniam też niedoskonałość tych wszystkich miejsc, ludzi i czasów, do których trafiamy. Daniel Abraham i Ty Franck nie pozostawiają nam złudzeń: rozwój technologiczny nie sprawił, że ludzie stali się lepsi, wrażliwsi, bardziej empatyczni czy w końcu że żyje im się lepiej. Ziemię, tę kolebkę ludzkości, stać na to, by zapewnić swoim mieszkańcom dochód podstawowy (choć dzieje się to m.in. ogromnym kosztem wyzyskiwanego Pasa), ale za cenę wyzbycia się marzeń o czymkolwiek poza tą podstawą właśnie: czy będzie to dostęp do lepszej opieki medycznej, czy będąca tu luksusem praca, czy dzieci lub podróże. W efekcie tworzy kolejnych szukających szans w szarej strefie Timmych czy psychopatycznych Cortázarów, których nie chce nikt poza Protogenem. Auberon boryka się z korupcją, jak każdy, nie tylko bogaty świat, przed nim i po nim, a pozornie doskonałe społeczeństwo Marsa wyklucza wszystkich niedążących do wspólnego celu, by upaść, gdy pojawiają się łatwiejsze sposoby na jego osiągnięcie.
Doskonale, co nie jest żadną niespodzianką, wyszła warstwa filozoficzno-psychologiczna opowieści. Autorzy nie stronią od błyskotliwych zabiegów, jak oparcie dość przerażającej historii w Dziwnych psach na dramacie Romea i Julii (więcej nie zdradzę, czytajcie komentarze odautorskie) i trudnych pytań – jak, znowuż w tym opowiadaniu, o lęk przed zmianą i uporczywe trzymanie się przeszłości, ale też o to, czym może być ta zmiana – czy, w Życiowej otchłani, o etyczne różnice między eksperymentami na ludziach i zwierzętach. Mnóstwo w tym tomie mroku i smutku, jak w Grzechach naszych ojców, gdzie Filip mierzy się z brzemieniem tego, co zrobił, a przewodząca zaledwie kilkusetosobowej społeczności rozbitków Nami z ceną utrzymania jej przy życiu, czy w historii Amosa.
To nie jest łatwa lektura, choć jest w niej, jak w całej sadze Expanse, mała iskra nadziei. Ukryta, paradoskalnie, właśnie w ludziach. Tym, co mnie urzekło w serii właściwie już na samym początku, był humanistyczny wymiar całej opowieści. Podkreślanie roli jednostek w kreowaniu rzeczywistości, ale też siły przyjaźni, miłości, mikrospołeczności opartych na wzajemnym dbaniu o siebie, jak statkowe rodziny poliamoryczne czy komuna, z której wywodzi się Holden. W Legionie wspomnień nie spotkamy ich wiele, ale zawsze gdzieś w tle lub na pierwszym planie jest pytanie o to, jak traktujemy siebie nawzajem (lub samych siebie) i jaki to ma wpływ czasami na naszych najbliższych, czasami na losy ludzkości.
„Jedną z zasadniczych idei, które przekazywaliśmy tymi opowieściami, jest ta, że jeśli przyjrzeć się historii, natrafia się na takiego samego typu ludzi, robiących takie same głupie, samolubne, złudne, dobre i zdumiewające rzeczy, jakie robimy obecnie. I będziemy tak postępować, jak długo przetrwa nasz gatunek. Wiedza techniczna ciągle się rozwija, ale organizm zostaje taki sam” – piszą autorzy w komentarzu do ostatniego opowiadania. I, na koniec, przywołują słowa Naomi: „Spędzimy razem całe życie, więc musimy się bardzo dobrze traktować”. Choć nie brzmi to ani szczególnie optymistycznie, ani jakoś bardzo odkrywczo, być może jest najważniejszą rzeczą, jaka ze mną zostanie po jedenastoletniej przygodzie z Ekspansją.
James S.A. Corey, Legion wspomnień, tłum. Marek Pawelec, Wydawnictwo Mag, 2022
(ona/jej) Fotografka amatorka, jedna druga whosomowej sekcji wspinaczkowej. Zakochana w Ekspansji i prelegowaniu na konwentach. Zachłanna życia, nowych miejsc, ludzi i wrażeń. Eksblogerka, eksdziennikarka radiowa, eksaktywistka społeczna. Od jakiegoś czasu uczy się spełniać marzenia i bardzo jej się to podoba.